"Sto czterdzieści ważnych znaków"
„W co mnie wpakowaliście? Co ja teraz mam z tym wszystkim zrobić?” – mniej więcej tej treści smsa wysłałem do moich współpracowników, po tym gdy w maju 2011 roku namówili mnie do założenia konta i wpisania pierwszych tweetów. I taki był mój początek trwającego do dziś romansu z Twitterem.
Cenię to narzędzie. Cenię go za szybkość, za to że dzięki jednemu wpisowi można dotrzeć do tysięcy ludzi. Za to, że jest miejscem którym wszyscy: i ci wielcy i ci zwyczajni, ci z pierwszych stron światowych gazet i ci anonimowi z najmniejszych miejscowości są tak naprawdę równi i mają taką samą możliwość oddziaływania na innych. Wystarczy komputer, łącze z Internetem i umiejętność ujęcia w 140 znaków tego co chcemy powiedzieć światu.
Cenię Twittera właśnie za to wymuszanie precyzji słowa. 140 znaków to na pozór bardzo mało, ale z własnego doświadczenia wiem, że wystarcza by przekazać esencję informacji. Z zazdrością patrzę na tych, którzy z tych 140 znaków potrafią tworzyć prawdziwe perełki dowcipu, błyskotliwe, celne, przenikliwe. Którzy nieraz w jednym zdaniu potrafią zawrzeć komentarz, opinię, na którą innym potrzeba wielostronicowych elaboratów. Chętnie podałbym tu kilka przykładów, ale nie chce narażać koleżanek i kolegów z Twittera, (zwłaszcza że niektórzy z nich to dziennikarze), na stygmatyzowanie i zarzuty bycia „pupilami” władzy chociaż niektórzy z nich są tej władzy mało przychylni.
Podoba mi się także to, że Twitter jest niemal skrojony na urządzenia mobilne – smartfony i tablety. Jego interfejs jest maksymalnie uproszczony. Żadnych wodotrysków i udziwnień często komplikujących komunikację w innych aplikacjach. Można „ćwierkać” z sali obrad Sejmu, w trakcie spotkania, w podróży. Można relacjonować ważne i te mniej formalne wydarzenia ( np. mecz piłkarski rozgrywany w Rzymie przez polskich i włoskich parlamentarzystów). Można też zilustrować informację dołączonym zdjęciem.
Olbrzymią zaletą Twittera jest możliwość błyskawicznej reakcji, gdy taka reakcja jest potrzebna. Pozwala to na szybkie zdementowanie plotki, nieprawdziwej informacji, czy zwykłego kłamstwa, które pojawia się w obiegu publicznym. To narzędzie umożliwia szybkie zamieszczenie sprostowania, wyjaśnienia czy odesłania do informacji ukrytej gdzieś w zakamarkach rządowych witryn i portali. Oczywiście nie zawsze taka natychmiastowa reakcja jest możliwa. Często okoliczności nie pozwalają na bycie „online”, czasem zgromadzenie właściwych informacji i przygotowanie odpowiedzi wymaga po prostu większej ilości czasu.
Oczywiście jeszcze nie wszyscy dziennikarze korzystają z Twittera (choć myślę, że to tylko kwestia czasu), dlatego staram się żeby najważniejsze informacje trafiały również do obiegu publicznego w sposób tradycyjny, żeby mniej więcej w tym samym czasie pojawiały się na stronach KPRM i były wysyłane do serwisów IAR czy PAP. Wiem, że niektórzy z dziennikarzy nie są zadowoleni z tej mojej twitterowej aktywności, ale to czasami jedyna możliwość przekazania szybkiego komunikatu zwłaszcza w sytuacjach nadzwyczajnych . Zdarza się, że gdy coś istotnego się dzieje, telefon dzwoni nieustannie i w ciągu kilku minut przychodzi kilkadziesiąt smsów z pytaniami od różnych redakcji. Odpowiadanie na każdy z osobna zajęłoby mnóstwo czasu, a jeden wpis na Twitterze dociera do wszystkich zainteresowanych w kilka sekund.
Wiem, że niektórzy z dziennikarzy nie są zadowoleni z tej mojej twitterowej aktywności, ale to czasami jedyna możliwość przekazania szybkiego komunikatu zwłaszcza w sytuacjach nadzwyczajnych .
Wszystkie tweety wpisuję sam, co ma swoje dobre i złe strony. Jak w amerykańskim filmie – wszystko co wpiszesz prędzej czy później może być użyte przeciwko tobie. Nie mam wątpliwości, że każdy tweet rzecznika może być automatycznie uznany za oficjalne stanowisko rządu, dlatego staram się ważyć słowa. Mam jednak pewność, że czytelnicy doskonale rozróżniają, kiedy jako rzecznik piszę o decyzjach premiera czy Rady Ministrów, a kiedy jako Paweł Graś dziele się widokiem polskich gór, czy osobistymi opiniami i przemyśleniami. Jest oczywiste, że prywatna konwersacja z użytkowniczką x czy użytkownikiem y nie zostanie odczytana jako oficjalne rządowe negocjacje.
Zdarzają mi się (wynikające najczęściej z pośpiechu), błędy i potknięcia. Wiem, że odpowiedzialny polityk, rozsądnie korzystający z tego narzędzia, powinien dziesięć razy przemyśleć każdy wpis – ale to nie zawsze się udaje. Czasem ponoszą mnie emocje i żałuję tego, co wpisałem kilka minut wcześniej. W takich sytuacjach Twitter bywa bezwzględny. Ale bywa tez wyrozumiały – jak w prawdziwym życiu.
Twitter ma jeszcze jedną oczywistą zaletę: to doskonałe źródło pozyskiwania informacji. Jeżeli gdzieś w Polsce czy świecie dzieje się coś ważnego, Twitter na pewno mi o tym powie. Odpowiednio dobierając obserwowane osoby i instytucje, mam pewność, że przekaz który do mnie dociera jest różnorodny, ale zarazem przefiltrowany. Inni użytkownicy – do których mam duże zaufanie – oddzielą ziarno od plew. Bywają sytuacje w których użytkownicy Twittera wyprzedzają tradycyjne media i inne tradycyjne źródła informacji. Pamiętam np, że na kilka minut przed tym jak od dyżurnego operacyjnego otrzymałem wiadomość, że jest problem z lądowaniem samolotu kapitana Wrony, właśnie na Twitterze trafiłem na wpis jednego z użytkowników, który obserwując aplikacje FlightRadar24 spostrzegł, ze coś jest nie tak.
Jeżeli gdzieś w Polsce czy świecie dzieje się coś ważnego, Twitter na pewno mi o tym powie. Odpowiednio dobierając obserwowane osoby i instytucje, mam pewność, że przekaz który do mnie dociera jest różnorodny, ale zarazem przefiltrowany. Inni użytkownicy – do których mam duże zaufanie- oddzielą ziarno od plew.
Twitter to bezcenne źródło informacji online z miejsc ogarniętych konfliktem, także takich do których media mają bardzo ograniczony dostęp, albo którymi szybko się nudzą. Kraje przez które przetoczyła się „arabska wiosna”, ogarnięta wojną domową Syria, strefa Gazy. Wszędzie tam mogliśmy i możemy być obecni właśnie dzięki Twitterowi. Możemy być tam na miejscu, ze zwykłymi ludźmi, którzy dzielą się z nami swoimi obserwacjami, swoimi emocjami, swoim życiem.
Twitter pomaga zbadać temperaturę debaty publicznej, bo pokazuje emocje wielu grup społecznych 24 godziny na dobę i siedem dni w tygodniu. To olbrzymia „grupa fokusowa”, która natychmiast reaguje na każde wydarzenie, na każdą wypowiedź pojawiającą się w przestrzeni publicznej. I to są emocje prawdziwe, słowa i komentarze wypowiedziane pod wpływem chwili, najcenniejsze, bo spontaniczne i od serca. Dlatego obserwuję nie tylko dziennikarzy, polityków, liderów opinii, artystów, ale także kilkaset innych osób. Pamiętam ile gromów spadło na mnie, nawet od moich twitterowych przyjaciół przy słynnym zamieszaniu w sprawie ACTA. Bolało, ale była to niezwykle pouczająca lekcja.
Na koniec słowo o tym, co w Twitterze najcenniejsze, czyli możliwość interakcji. Nie tylko tej widocznej dla wszystkich na „tajmlajnie”, ale także poprzez bezpośrednie wiadomości. Twitterowi zawdzięczam kilka bardzo sympatycznych spotkań i znajomości w „realu”. Z kilkoma poznanymi tu osobami jestem w kontakcie także poza Twitterem i bardzo sobie cenie ich opinie i oceny. Czasami zdarza się, że na jakimiś otwartym spotkaniu, czy konferencji gdzies w Polsce, ktoś podchodzi, przedstawia się i mówi, że „znamy się z Twittera, jestem… i tu pada nazwa nicka używanego przez te osobę na Twitterze. To naprawdę miłe momenty, kiedy zza awatarów wyłaniają się prawdziwi ludzie, a każdy z nich ma swoją niepowtarzalną opowieść,
Twitter szybko zdobywa popularność, ale wciąż jeszcze nie jest narzędziem naprawdę masowej komunikacji. Przynajmniej nie w Polsce. Jeszcze nie. Z Twittera korzysta zdecydowanie mniej osób niż z popularnego Facebooka. Z badania przeprowadzonego niedawno przez naukowców z Uniwersytetów Warszawskiego i Wrocławskiego wynika, że prawie 40 proc. Polskich dziennikarzy deklaruje, że nigdy nie skorzysta z tego narzędzia. Ale mimo takiego nastawienia, Twitter i tak wdarł się przebojem do mediów tradycyjnych. Wpisy polityków, artystów, komentatorów, także tych anonimowych (pewien prezes będzie wiedział kogo mam na myśli) są cytowane na portalach, w gazetach, w głównych wydaniach telewizyjnych i radiowych programów informacyjnych. Dlatego popularność tego narzędzia będzie rosła.<
Cieszę się, że mikroblogiem zainteresował się premier Tusk. Wiele miesięcy temu wraz z współpracownikami założyliśmy konto @premiertusk, ale zdawaliśmy sobie sprawę, że zacznie ono żyć dopiero wtedy, gdy premier osobiście zdecyduje się na jego użytkowanie. I wszyscy przeżyliśmy pozytywnie zaskoczenie, kiedy kilka dni temu szef rzucił krótko – od jutra ruszamy z Twitterem. Jestem przekonany, że polubi tę dodatkową możliwość kontaktu z ludźmi.
Śnieżna kula Twittera toczy się coraz szybciej i rośnie. Ktoś policzył, że słynny tweet Baracka Obamy, perfekcyjnie lakoniczne słowa „Four more years” został powtórzony (retweetowany) kilkaset tysięcy razy. Ile milionów ludzi go przeczytało – można tylko zgadywać. To pokazuje siłę 140 znaków.
Paweł Graś
Tekst ukazał się w wyd.3 kwartalnika „Nowe Media”