A gdyby nowy papież pochodził z Hongkongu?

Choć liczba katolików w Chinach dynamicznie rośnie, kraj w Watykanie reprezentuje jedynie kardynał z Hongkongu; jego wybór na papieża byłby politycznym wyzwaniem dla Pekinu – oceniła sinolog Beata Kołodziej z Uniwersytetu SWPS. Kim będzie nowy papież?
Kim będzie nowy papież, następca papieża Franciszka?
.Papież Franciszek zmarł w wielkanocny poniedziałek 2025 roku. Konklawe, na którym wybrany zostanie nowy papież rozpocznie się 7 maja. Jednym z medialnych faworytów jest 67-letni Filipińczyk Luis Antonio Tagle. Z kolei w gronie tzw. kardynałów-elektorów, czyli duchownych spośród których wybierany jest papież, 53 jest z Europy, a 23 z Azji.
Beata Kołodziej wyjaśniła, dlaczego wśród kardynałów-elektorów de facto nie znajduje się przedstawiciel Chin, jak wygląda sytuacja Kościoła katolickiego w tym kraju oraz jak obecny komunistyczny rząd zareagowałby na wybór papieża z Hongkongu.
Jak zaznaczyła ekspert, Kościół katolicki w Azji nieustannie się rozwija, a oprócz katolickich Filipin, gdzie prawie 85 proc. obywateli deklaruje wiarę katolicką, również w Chinach masowo przybywa wiernych. „Według nieoficjalnych szacunków, jest 12-14 milionów wierzących katolików, co przy 1,4 mld mieszkańców w tym kraju może nie wydawać liczbą znaczącą. Niemniej jednak, grono wiernych stale się powiększa” – podkreśliła sinolog.
Jak zauważyła, mimo milionów wiernych, Chiny nie mają własnych kardynałów-elektorów. Wyjątek stanowi kardynał Stephen Chow z Hongkongu. „Kardynał Stephen Chow jest z Hongkongu, który przez Chiny jest uznawany za własne terytorium, tzw. Specjalny Region Administracyjny ChRL. Różnica jest taka, że tam panuje wolność wyznaniowa, a Kościół katolicki – w przeciwieństwie do Chin – ma zezwolenie na swobodne działanie” – podkreśliła Beata Kołodziej.
Jak zaznaczyła sinolog, w Chinach funkcjonuje tzn. Oficjalny Kościół, zwany również Katolickim Kościołem Patriotycznym, który nie uznaje zwierzchnictwa Watykanu. „Po utworzeniu Chińskiej Republiki Ludowej w 1949 roku, rząd zaczął wprowadzać politykę patriotyczną, której skutkiem był wydane w 1950 roku dekrety przeciw kontrrewolucji. Objęły one także Kościół Katolicki, czego efektem były m.in. wydalenia misjonarzy z kraju oraz nacjonalizowanie szkół katolickich” – powiedziała Beata Kołodziej. Katolików było jednak zbyt wielu, więc rząd musiał stworzyć „kontrolowane środowisko, w którym ludzie mogli wierzyć”. Dlatego w 1957 roku powołano Patriotyczne Stowarzyszenie Katolików Chińskich (PSKCh) i do dziś pod taką nazwą działa – uznawany przez rząd – Kościół Katolicki w Chinach” – podkreśliła ekspert.
Równocześnie w Chinach funkcjonuje tzw. Nielegalny kościół podziemny, choć jak zaznaczyła badaczka, „to nazwa budząca kontrowersje”. „W Chinach nazywa się go Kościołem nieoficjalnym, Kościołem podziemnym lub Kościołem ukrytym” – wyjaśniła.
Dokładna liczba wiernych nie jest znana. Sinolog podkreśliła, że „bardzo często osoby, które należą do Kościoła patriotycznego należą również do Kościoła nieoficjalnego”. Jak zaznaczyła, Kościół patriotyczny „kładzie nacisk na nacjonalizm i służenie krajowi”, z kolei Kościół podziemny „ma nastawienie do wiary takie jak my”.
Ekspert przypomniała, że chłodne relacje między Chinami a Watykanem trwają od stuleci. „Poczynając od pierwszych misjonarzy katolickich, którzy przyjeżdżając do Chin nie znali języka i kultury, przez spór akomodacyjny trwający od końca XVI do XVIII wieku, aż do utworzenia PSKCh, droga Kościoła Katolickiego w Państwie Środka nie była łatwa” – podkreśliła.
Obecnie można jednak mówić o ociepleniu relacji między ChRL a Watykanem. W 2018 roku przyjęto tymczasowe porozumienie, według którego obie strony zgadzają się na wspólne nominowanie i święcenie biskupów w Chinach. Tym, którzy zostali wcześniej mianowani przez PSKCh, zmarły papież Franciszek wybaczył przystąpienie do święceń biskupich bez zgody Stolicy Apostolskiej, co było przykładem jego polityki dialogu z Pekinem. Wcześniej działania pojednawcze prowadził również Benedykt XVI, zabraniając potajemnego wyświęcania biskupów dla „kościoła podziemnego”.
Na pytanie, jak na wybór kardynała z Hongkongu na papieża zareagowałby rząd chiński, sinolog odpowiedziała, że z pewnością „byłby to dla niego bardzo trudny scenariusz, ponieważ stanąłby w obliczu bezprecedensowej sytuacji”. „Gdyby rządowi Chin było to na rękę, mógłby uznać, że jest to kandydat chiński; stanowiłoby to bez wątpienia krok milowy w relacjach z Watykanem” – wskazała. „Jednocześnie należy pamiętać, że dla chińskiego rządu wybór papieża to kwestia bardziej polityczna niż duchowa. Od uznania lub nie „hongkońskiego kardynała” są obecnie ważniejsze kwestie Tajwanu, który Watykan uznaje za niepodległe państwo, a także relacje Chin z USA. Narodowość przyszłego papieża schodzi na drugi plan, ponieważ kluczowe jest, czy popierałby on politykę i stanowisko ChRL na arenie międzynarodowej” – skonkludowała Beata Kołodziej.
20 lat temu w Rzymie…
.”Gdy niedawno z dwudziestokilkuletnią redakcyjną koleżanką analizowałam nadchodzące rocznice pod kątem materiałów dziennikarskich, w kontekście 2 kwietnia rzuciłam mimochodem: Pamiętam, jak spontanicznie pojechałam wtedy do Rzymu na pogrzeb papieża. Koleżanka popatrzyła na mnie szczerze zdziwiona i zapytała: Ale dlaczego ci się chciało? Przecież pogrzeb papieża to nie jest wydarzenie ekscytujące dla dwudziestoparolatki” – pisze w swoim artykule Anna DRUŚ.
Ta krótka wymiana zdań uświadomiła mi, że to, co było oczywiste 20 lat temu, dziś już oczywiste nie jest. „To jakby dziś umarł ktoś o rozpoznawalności Lady Gagi, publicznym autorytecie Dalajlamy i wywołujący ciepłe uczucia, jak ukochany dziadek”. Musiałam posłużyć się tym porównaniem, ponieważ koleżanka rzeczywiście nie umiała wyobrazić sobie tego, jakie emocje budził Jan Paweł II za życia nie tylko wśród Polaków, ale i u innych narodowości. I zdałam sobie sprawę, że odkąd umarł Jan Paweł II, w zasadzie nikt ani w Polsce, ani na świecie nie zajął miejsca, które on wcześniej zajmował. Nie ma kogoś jednocześnie budzącego szacunek, zdziwienie, zaufanie, czułość.
Dla mnie dwudziestoparoletniej papież był Polakiem od zawsze – urodziłam się w roku jego wyboru na Stolicę Piotrową. Nie byłam klasycznym przykładem pokolenia JP2, ponieważ jako nastolatka nie pojmowałam fenomenu tego człowieka: pokolenie moich rodziców patrzyło na niego z uwielbieniem i nabożnością, a ja na homiliach papieskich raczej się nudziłam.
Oni, pamiętający pielgrzymkę z 1979 r., ciągle jeszcze ekscytowali się tym, że Polak piastuje tak eksponowane na świecie stanowisko. Dla mnie była to już oczywistość. Pielgrzymki papieża do Polski były zwykłym, powtarzającym się co kilka lat rytuałem. Gdy przejeżdżał przez Warszawę, nie czułam potrzeby, by ustawiać się na drodze tego przejazdu, by choć raz na mnie spojrzał.
Jak osobistego dziadka zaczęłam traktować go dopiero wtedy, gdy na początku swojej pełnoletniości przeczytałam jego młodzieńcze poezje, a potem, gdy ktoś mi polecił lekturę wywiadu z papieżem w postaci książki Przekroczyć próg nadziei, zaczął mi imponować jako pisarz i jako intelektualista.
Dużo się zmieniło, gdy na drugim roku studiów zaczęłam praktyki dziennikarskie w KAI-u. Właśnie wtedy wypadła bodaj najdłuższa z pielgrzymek Jana Pawła II do Polski, czyli ta z czerwca 1999 r. Ponieważ musiałam już baczniej wszystkiemu się przyglądać, pamiętam, jak zauważyłam zmianę atmosfery na ulicach w dniu mszy papieskiej na placu Piłsudskiego; pamiętam, jak szokowały mnie swoboda papieża podczas jego spotkań z młodzieżą krakowską pod oknem na Franciszkańskiej oraz jego humor z przemówienia w Wadowicach. Katolicy nie oburzali się wtedy na to, że papieża słuchają też ci z lewicy. Po komentarz do jakiegoś papieskiego kazania dzwoniłam do prof. Lwa-Starowicza.
Ale tak naprawdę najmocniej pamiętam jego śmierć i to, co działo się chwilę potem. Było to wydarzenie o randze tych, o których wszyscy pamiętają, gdzie ich ta informacja zastała i co wtedy robili. W życiu osobistym zdarza się tak tylko wtedy, gdy umiera ktoś bardzo bliski i ważny (mama, tata, ukochana babcia, ukochany dziadek). W życiu społecznym dzieje się to bardzo rzadko. Bo też rzadko pojawia się wśród nas ktoś w pewnym sensie wszystkim bliski i dla wszystkich rozpoznawalny.
Mnie wiadomość o śmierci Jana Pawła II zastała podczas warsztatów muzycznych, na których byłam z chórem dominikańskim, w którym wtedy śpiewałam. Spontanicznie zaczęliśmy śpiewać Barkę – wtedy zwykłą, niemodną już pieśń kościelną, która nam się z nim skojarzyła. Przez kilka pierwszych lat po śmierci Papy często śpiewano ją spontanicznie jako jego ulubioną pieśń, ale potem, niestety, podobnie jak godzina jego śmierci, stała się ona memem, czymś, co się obśmiewa.
W zasadzie już następnego dnia wraz z kuzynką spontanicznie wpadłam na pomysł, by pojechać do Rzymu na pogrzeb Jana Pawła II. Podobnie myśli się, gdy umrze dziadek albo babcia bliskich przyjaciół. Stało za tym naprawdę szczere pragnienie podziękowania Janowi Pawłowi II, oddania mu hołdu, zamanifestowania prawdziwych, niewymuszonych uczuć. O szczerości tych emocji niech świadczy fakt, że na myśl, by pojechać na pogrzeb papieża, wpadłyśmy, jeszcze zanim stało się to narodowym pomysłem, zanim pojawiły się dodatkowe pociągi, zanim na ten pogrzeb zaczęło się wybierać pół świata.
Tekst dostępny na łamach Wszystko co Najważniejsze: https://wszystkoconajwazniejsze.pl/anna-drus-dwadziescia-lat-temu-w-rzymie/
PAP/ Szymon Adamus/ WszystkocoNajważniejsze/ LW