Ameryka Trumpa powiększy się. O Grenlandię czy Kanadę?

W niedalekiej przyszłości staniemy się większym krajem – zapowiedział prezydent USA Donald Trump podczas wiecu w Las Vegas, czyniąc aluzję do wysuwanych przez niego roszczeń terytorialnych. Trump stwierdził też, że może odwrócić swoją decyzję o wyjściu ze Światowej Organizacji Zdrowia (WHO). Jakie terytorium ma obejować Ameryka Trumpa?
Rewolucja bogactwa i zdrowego rozsadku – czy tak będzie wyglądała Ameryka Trumpa?
.”Wkrótce staniemy się dużym krajem, w niezbyt odległej przyszłości, miło to będzie zobaczyć. Wiecie, przez lata mieliśmy ten sam rozmiar, co do metra kwadratowego – a tak właściwie to pewnie zmniejszyliśmy się – ale już wkrótce możemy się stać większym krajem” – mówił Trump podczas wiecu, mającego stanowić podziękowanie za jego wyborcze zwycięstwo w Nevadzie.
Choć Trump nie sprecyzował podczas wystąpienia, co miał na myśli, w ostatnich dniach i tygodniach wielokrotnie mówił o swoich ambicjach pozyskania Grenlandii i odzyskania kontroli nad Kanałem Panamskim, a nawet przyłączenia Kanady jako 51. stanu.
W wystąpieniu prezydent podsumował dotychczasowy dorobek swojej prezydentury, twierdząc, że pod jego wodzą Ameryka Trumpa przechodzi „rewolucję tworzenia bogactwa” i „rewolucję zdrowego rozsądku”. Wspomniał m.in. o restrykcjach na granicy, zamrożeniu pomocy zagranicznej, a także wyjściu z paryskiego porozumienia klimatycznego i Światowej Organizacji Zdrowia (WHO). Jak stwierdził, USA płaciły zbyt wiele na WHO w porównaniu do wielokrotnie mniej łożących na budżet organizacji Chin. Dodał jednak, że kiedy ogłosił wystąpienie z WHO podczas swojej pierwszej kadencji (decyzję tę wkrótce potem odwrócił Joe Biden), organizacja proponowała mu obniżenie składki do tej, którą płacą Chiny. Powiedział, że choć wówczas odrzucił tę propozycję, może wrócić do WHO, jeśli się „trochę oczyści”.
Decyzja Trumpa w sprawie opuszczenia WHO ma wejść w życie w styczniu przyszłego roku.
Nowy prezydent USA mówił też, że rozmawiał z przywódcą pewnego kraju, który miał się skarżyć na to, że za prezydentury Joe Bidena nie mógł się z nim skontaktować.
„Czy to przywódca Niemiec, czy (…) dajmy na to Francji, jakiegokolwiek kraju – nie miało to znaczenia. Nigdy nie odbierał telefonu. Mówili im: oddzwoni do was za dwa miesiące. Ma swój grafik. Jest bardzo zajęty spaniem” – drwił Trump, twierdząc że inne kraje są „spragnione miłości” ze strony Ameryki.
Choć Trump nie podał nazwiska swojego rozmówcy, niedługo po jego wystąpieniu Biały Dom zamieścił komunikat o rozmowie Trumpa z królem Jordanii Abdullahem II.
Wspomniał również o rozmowie z saudyjskim następcą tronu Mohamedem ibn Salmanem, który miał podczas rozmowy zapowiedzieć, że zainwestuje w USA 600 mld dol. w ciągu czterech lat. Trump relacjonował, że poprosił saudyjskiego przywódcę, by zwiększył tę kwotę do biliona.
Powrót Donalda Trumpa na scenę polityczną jest jak ponowne zaproszenie kapryśnego i nieprzewidywalnego bohatera do spektaklu
.Proszę zapiąć pasy, lecimy na Marsa – można podsumować inauguracyjne wystąpienie nowego prezydenta Stanów Zjednoczonych. I nie ma w tym krzty przesady. Hasło to bowiem z właściwą sobie skromnością ogłosił sam Donald Trump, człowiek, który obiecał Amerykanom powrót do wielkości za wszelką cenę. Teraz zamierza przenieść tę wielkość w każde miejsce świata – od Grenlandii po Kanał Panamski – i na Czerwoną Planetę. Cóż, zawsze to lepiej zwrócić się ku gwiazdom, niż błądzić po ziemi, gdzie nierówności społeczne, kryzys klimatyczny i inflacja zdają się być zbyt prozaiczne dla wizjonera z Mar-a-Lago.
W swoim wystąpieniu Donald Trump, jak na kapitana statku kosmicznego o nazwie Ameryka Trumpa przystało, nie marnował czasu na detale. Kto, kiedy, za co? To wszystko mało istotne. Ważne, że to właśnie on zabierze Amerykę na Marsa – a właściwie, jak sam podkreślił, wprowadzi ją tam triumfalnie niczym flagę na szczyt Mount Everestu – odzyska należne amerykańskiej republice terytoria i wprowadzi Amerykanów w nowy „złoty wiek”. Oczywiście, nikt jeszcze nie wie, jak ta podróż miałaby wyglądać, ale jeśli ma to być na miarę budowy muru na granicy z Meksykiem, to można się spodziewać spektakularnej wyprawy na Marsa i równie spektakularnego porzucenia projektu w połowie. Mimo nawet ogłoszenia stanu wyjątkowego na południowej granicy przez nowego amerykańskiego prezydenta już w pierwszych minutach urzędowania.
W mowie inauguracyjnej Donalda Trumpa nie zabrakło oczywiście retoryki o „amerykańskim geniuszu”, „dominacji” i „największej misji najlepszego narodu w historii”. Mars nie jest przecież tylko planetą. To symbol. Symbol amerykańskiej siły, przedsiębiorczości i – co tu dużo mówić – potrzeby odwrócenia uwagi od spraw bardziej palących. Tak jak pomysłem podobnym była Grenlandia czy otwarcie „tajnych archiwów” związanych z pandemią COVID-19 bądź innymi tajemnicami od lat zajmującymi umysły Ameryki. Bo jak najlepiej uniknąć trudnych pytań o reformę zdrowotną czy rosnące napięcia społeczne? Wystarczy spojrzeć w niebo i z przekonaniem powiedzieć: „Tam jest nasza przyszłość”. Albo nazwać się najskuteczniejszym twórcą pokoju w dziejach.
Jednak nie można odmówić Donaldowi Trumpowi pewnej konsekwencji. W końcu to człowiek, który w kampanii obiecał wyborcom już wszystko – od powrotu fabryk z Chin, przez świetność amerykańskiego węgla i ropy ze słynnym hasłem „drill, baby, drill”, aż po porządek w Waszyngtonie i na ulicach innych amerykańskich miast. Teraz, kiedy ziemskie marzenia okazują się trudniejsze do spełnienia, a wyzwania się piętrzą, kosmos staje się naturalnym kierunkiem. Tam, na Marsie, nie ma ani mediów, które mogłyby zadawać niewygodne pytania, ani konkurencji z Chin, Rosji czy Iranu. Nie ma tam jeszcze nawet Elona Muska, którego projekty kosmiczne nowy amerykański prezydent najpewniej podchwyci, przechrzci na „trumpowskie” i nazwie swoim sukcesem.
„Być może jednak nie powinniśmy być tak cyniczni. Może rzeczywiście Mars jest odpowiedzią na bolączki naszego świata? Jeśli Donald Trump i jego świta naprawdę wyruszą na Czerwoną Planetę, to ludzkość może odetchnąć z ulgą – przynajmniej do momentu, gdy Trump ogłosi, że znalazł sposób na zbudowanie tam hotelu z widokiem na Ziemię i pola golfowe w marsjańskich kraterach” – pisze w swoim artykule Michał KŁOSOWSKI, zastępca Redaktora Naczelnego „Wszystko co Najważniejsze”, szef działu projektów międzynarodowych Instytutu Nowych Mediów.
Artykuł dostępny na łamach Wszystko co Najważniejsze: https://wszystkoconajwazniejsze.pl/michal-klosowski-powrot-donalda-trumpa/
PAP/WszystkocoNajważniejsze/MB