Bitwa nad Sommą – największe starcie I wojny światowej

I wojna światowa obfitowała w długotrwałe i niezwykle krwawe starcia. Za największe z nich pod względem zaangażowanych środków i liczby ofiar uchodzi bitwa pod Sommą, stoczona w dniach 1 lipca – 18 listopada 1916 roku. Postradało w niej życie kilkaset tysięcy żołnierzy. Stawką okazał się zaś być skrawek ziemi wielkości Poznania.
Przed wyjściem z okopów
.Front zachodni od dłuższego czasu był ustabilizowany na linii biegnącej od okolic Ostendy nad Morzem Północnym, przez Flandrię, Pikardię, Szampanię, Lotaryngię i Alzację, aż po granicę Szwajcarii. Dowództwa obu walczących stron przygotowywały na 1916 rok plany ataku, który miał poprawić ich sytuację lub nawet doprowadzić do ostatecznego rozstrzygnięcia. Sztaby Wielkiej Brytanii i Francji przygotowywały uderzenie w Pikardii zsynchronizowane z działaniami sojuszników. W tym samym czasie Włosi mieli zaatakować na południu, a Rosjanie na wschodzie. Jako miejsce ofensywy wybrano rejon miejscowości Péronne i Albert, nad rzeką Sommą. Ententę uprzedzili jednak Niemcy. Ich natarcie w okolicy Verdun przerodziło się w potężną bitwę, trwającą od 21 lutego do 18 grudnia 1916 roku, wiążącą dużą część sił francuskich. W tych okolicznościach planowany atak w Pikardii został przerzucony przede wszystkim na barki brytyjskich żołnierzy, wspieranych jednakże przez całkiem liczne oddziały francuskie.
Po stronie ententy dowództwo objęli dwaj generałowie: brytyjski Douglas Haig oraz francuski Ferdinand Foch. Ich taktyka zasadzała się na dążeniu do wyeliminowania jak największej liczby żołnierzy niemieckich, nawet kosztem ponoszenia ogromnych strat własnych. 24 czerwca siły brytyjskie rozpoczęły masowy ostrzał pozycji przeciwnika. W ciągu tygodnia wystrzelonych zostało około półtorej miliona pocisków. Szerokie zastosowanie znalazły też szrapnele oraz miny. Intencją atakujących było stworzenie w liniach obronnych wroga wyrw umożliwiających ich późniejsze zajęcie przez żołnierzy piechoty. Brytyjczycy nie docenili jednak wytrzymałości niemieckich umocnień i słabości własnej amunicji. Być może nawet co trzeci pocisk posłany w kierunku wojsk niemieckich nie wybuchł. Wiele z tych, które eksplodowało nie wyrządzało natomiast znaczących strat. Idący w bój nie spodziewali się więc tego, co czekało na nich po drugiej stronie ziemi niczyjej.
Bitwa nad Sommą: śmierć, gaz i czołgi
.1 lipca 1916 roku rozpoczął się brytyjsko-francuski atak. Żołnierze wyszli z okopów i skierowali się na ziemię niczyją – pas ziemi znajdujący się pomiędzy pozycjami obu stron. Przed końcem dnia ponad dwadzieścia tysięcy uczestników natarcia już nie żyło. Kolejnych czterdzieści tysięcy było niezdolnych do dalszej walki. Wielu poległych pochodziło z ochotniczej armii utworzonej dzięki wysiłkowi nieżyjącego już w tym czasie brytyjskiego ministra wojny Horatio Kitchenera. Tak tragiczny bilans nie doprowadził jednak do zaprzestania ofensywy – nadal trzeba było bowiem za wszelką cenę wspomagać Francuzów zmagających się z Niemcami pod Verdun.
W ciągu kolejnych kilku tygodni straty pozostawały bardzo duże, ale atakujący zaczęli wypracowywać bardziej skuteczne rozwiązania taktyczne. W efekcie udawało im się co jakiś czas zdobyć trochę terenu. W walce szerokie zastosowanie znalazły gazy bojowe, wykorzystywane zarówno przez Brytyjczyków i Francuzów, jak i przez Niemców. Nad Sommą zawisł między innymi fosgen, środek równie śmiercionośny, co podstępny. Zabijał on ze znacznym opóźnieniem, po 24 lub nawet 48 godzinach, tylko wzmagając panikę w szeregach walczących.
15 września do boju wprowadzono kolejną innowację – czołgi. Były one opracowywane od 1915 roku pod patronatem między innymi ówczesnego Pierwszego Lorda Admiralicji Winstona Churchilla. Projekt ten prowadzony był w ukryciu. Celem zmylenia obcego wywiadu w wewnętrznej komunikacji informowano wyłącznie o produkcji zbiorników (po angielsku tank – stąd współczesna nazwa czołgu w tym języku). Gdy pierwszy model użyty w boju – Mark I – pojawił się nad Sommą, w jego skuteczność nie wierzył nawet dowodzący generał Haig. Maszyny te były bardzo awaryjne, ale szybko okazało się, że przynoszą atakującym znaczne korzyści. Wykorzystywano je przede wszystkim do czynienia wyłomów w szykach wroga, w które później wkraczali żołnierze brytyjscy.
Bitwa nad Sommą: rezultaty
.Działania ofensywne zostały wstrzymane przez generała Haiga 18 listopada 1916 roku, wraz z pogarszającą się coraz bardziej pogodą. W ciągu kilku miesięcy atakującym udało się zdobyć kilkanaście miejscowości i przesunąć linię frontu w najlepszym wypadku o dwanaście kilometrów, a i to na odcinku o długości wyłącznie 25 kilometrów. Bilans ofiar był porażający. Wśród zabitych, rannych i pojmanych znalazło się 420 tysięcy Brytyjczyków, 200 tysięcy Francuzów i 450 tysięcy Niemców. Choć obie strony początkowo przypisały sobie tryumf, prawdziwym zwycięzcą była zatem śmierć.
Z perspektywy czasu, pomimo okrutnej taktyki generała Haiga, wypada jednak uznać bitwę nad Sommą za względny sukces strony brytyjskiej. Niebawem zmęczeni Niemcy postanowili bowiem skrócić front, cofając się na przygotowaną linię Hindenburga i tym samym uwalniając większe terytorium. Jednocześnie dzięki odciągnięciu części sił przeciwnika Francuzom udało się odnieść taktyczne zwycięstwo pod Verdun. Oczywisty jest także dokonany przez bitwę nad Sommą postęp w sferze militarnej, wyrażający się między innymi przez wprowadzenie do walki czołgów.
Czy I wojna światowa musiała wybuchnąć?
.O przyczynach wybuchu Wielkiej Wojny pisze dla „Wszystko co Najważniejsze” historyk PROF. Andrzej Chwalba.
„Czy można było uniknąć lokalnej wojny Austro-Węgier z Serbią, czyli Habsburgów z Karadziordziewiczami? W tym wypadku trudno poszukiwać alternatywnego rozwiązania. Austro-Węgry parły na południe, gdyż inne kierunki możliwej ekspansji były zablokowane. Wiedeń pragnął w bałkańskich konfliktach wszystkich ze wszystkimi stać się nie tylko głównym rozjemcą, ale i hegemonem. Na drodze do realizacji tego zadania stała Serbia, która marzyła o statusie mocarstwa (projekt Wielkiej Serbii). Dlatego dla Wiednia, choć niekoniecznie dla Budapesztu, zamach sarajewski okazał się doskonałym pretekstem do wojny.” – stwierdza PROF. Andrzej Chwalba.
Zauważa on też, że „Stary Kontynent roku 1914 przypominał wrzący kocioł (…). O wojnie jako o sympatycznej idei wielu myślało od lat i wojnę propagowało, co nie oznacza, że propagatorzy nie byli zaskoczeni jej wybuchem. Zwolennicy wojny powiadali, że będzie zerwaniem z nudą, zniewieściałością i gnuśnością, będzie przejawem witalności Europy, jej siły i energii. Neoromantycy europejscy i twórcy artystycznej awangardy propagowali wojnę, bo rzekomo prowadzi ona do oczyszczenia ciała i odrodzenia ducha. Ponieważ Europejczycy od dwóch generacji nie walczyli, a niektórzy od czterech, zatem nastał już czas. (…) Dzięki wojnie – przekonywano – ulegnie zagładzie stary zmurszały świat i powstanie nowy, piękniejszy i sprawiedliwszy.”
„Jak się później okaże, już po zakończeniu wojny ci, których wysiłek militarny był skromny, jak w przypadku Japonii, lub też mniejszy niż Francji i Wielkiej Brytanii, jak USA – stali się głównymi beneficjentami zmian na mapie świata. Takiego obrotu spraw Europejczycy się nie spodziewali, zajęci swoimi konfliktami oraz spoglądający na świat z perspektywy stolic europejskich, i dlatego za wybuch wojny zapłacili wysoką cenę. Ale przecież to ona otworzyła perspektywy tym narodom europejskim, które nie miały swojej państwowości, co doprowadziło do przewrotu na mapie Europy.” – podsumowuje PROF. Andrzej Chwalba.