Prof. Andrzej CHWALBA: Czy I wojna światowa musiała wybuchnąć?

Czy I wojna światowa musiała wybuchnąć?

Photo of Prof. Andrzej CHWALBA

Prof. Andrzej CHWALBA

Historyk i eseista. Wykładowca Uniwersytetu Jagiellońskiego specjalizujący się w historii XIX wieku, historii relacji polsko-rosyjskich, historii najnowszej Polski.

Ryc.Fabien Clairefond

zobacz inne teksty Autora

Zwolennicy wojny powiadali, że będzie zerwaniem z nudą, zniewieściałością i gnuśnością, będzie przejawem witalności Europy, jej siły i energii – pisze prof. Andrzej CHWALBA

.Zamach w Sarajewie w 1914 roku, uznawany dziś za symboliczny początek I wojny światowej, w rzeczywistości nie stanowił zapowiedzi światowego konfliktu. Tak poważne napięcia między państwami się zdarzały, ale umiano je rozładowywać. Europejczycy nie brali wówczas pod uwagę możliwości niekontrolowanego wybuchu wojny, tym bardziej na dużą skalę. Europa od 1871 roku żyła przecież w spokoju.

Od zakończenia w 1815 roku wojen napoleońskich konflikty zbrojne na Starym Kontynencie miały charakter lokalny, tak jak wojna o zjednoczenie Niemiec czy Włoch. Wrzenie ujawniły dopiero Bałkany. Zamach w Sarajewie nie przeszkodził mieszkańcom kontynentu w realizacji codziennych zadań czy w planach wakacyjnych – zamachy w Europie tego czasu nie były sensacją. Co najmniej kilka razy w roku prasa informowała o planowanych, ale nieudanych zamachach, a co kilka lat pisała o zamachach udanych, kiedy to ofiarą zamachowców padł król, jak w przypadku Włoch czy Serbii, albo np. księżna Sisi, żona cesarza austriackiego, cesarz Rosji czy prezydenci, jak we Francji czy w USA. Zamachy były specjalnością tej epoki. Radykalni przedstawiciele tamtego czasu, anarchiści i rewolucjoniści różnej maści uważali, że śmierć panującego czy też ważnego polityka – premiera lub ministra – otwiera drogę do zasadniczych zmian w państwie z korzyścią dla ludu.

Cesarz austriacki Franciszek Józef I tylko po 1900 r. doświadczył kilku zamachów na swoje życie. Zamach w Sarajewie nie był też pierwszym, jaki planowano przeprowadzić na następcę tronu arcyksięcia Franciszka Ferdynanda Habsburga. Dlatego mieszkańcy Europy, wychowani w kulturze zamachów i przewrotów, szybko i bez szczególnej nerwowości powrócili do swoich codziennych obowiązków. Miliony rolników przygotowywało się do prac rolnych, a przedstawiciele elit jak co roku wyjechali na wakacje. Cesarz Wilhelm II, tak jakby nic szczególnego się nie wydarzyło, zgodnie z wcześniejszymi planami wypłynął w morze.

Skoro już wówczas miliony Europejczyków nie brały pod uwagę możliwości rozpoczęcia wojny, zastanówmy się, czy można było jej uniknąć. Czy istniała alternatywna droga? W każdym wypadku dziejowym takie drogi można znaleźć, ale nie sądzę, by przybliżyło to nas do zrozumienia fenomenu tego konfliktu.

Przede wszystkim: czy można było uniknąć lokalnej wojny Austro-Węgier z Serbią, czyli Habsburgów z Karadziordziewiczami? W tym wypadku trudno poszukiwać alternatywnego rozwiązania. Austro-Węgry parły na południe, gdyż inne kierunki możliwej ekspansji były zablokowane. Wiedeń pragnął w bałkańskich konfliktach wszystkich ze wszystkimi stać się nie tylko głównym rozjemcą, ale i hegemonem. Na drodze do realizacji tego zadania stała Serbia, która marzyła o statusie mocarstwa (projekt Wielkiej Serbii). Dlatego dla Wiednia, choć niekoniecznie dla Budapesztu, zamach sarajewski okazał się doskonałym pretekstem do wojny. Zgodnie z jedną z teorii, mającą pewne oparcie źródłowe, zamach był nawet inspirowany przez wywiad wiedeński, aby doprowadzić do wojny, tym bardziej że wizje polityczne Franciszka Ferdynanda zrażały do niego wiedeńskie elity władzy. Dlatego też ultimatum skierowane przez Wiedeń do Belgradu zostało skonstruowane tak, aby Serbia nie mogła go zaakceptować.

Czy Serbia też chciała wojny? Nie, przynajmniej nie w tym momencie, choć chciała być wielka, z dostępem do morza, z Bośnią i Hercegowiną. Czekała, aż Rosja, jej sojuszniczka, zakończy proces modernizacji armii. Z pewnością król Serbii i rząd serbski chcieli uniknąć konfliktu, natomiast istniały środowiska nacjonalistyczne, które parły do wojny. I to one miały kontakt ze spiskowcami serbskimi z Bośni. Ale kiedy do wojny już doszło, Serbowie byli przekonani, że zwyciężą dzięki Rosji, o czym informowały plakaty rozwieszone w Belgradzie: „Nas, Serbów wraz z Rosjanami, jest 200 mln, a Austro-Węgry liczą zaledwie 50 mln mieszkańców”. Serbowie wierzyli, że Austriaków przykryją czapkami. Z kolei politycy wiedeńscy byli przekonani, że armia cesarska w ciągu dwóch tygodni rozstrzygnie wojnę, która będzie mieć charakter jedynie lokalny. Bardzo się mylili. Gdyby potrafili sobie wyobrazić jej ciąg dalszy, a zwłaszcza gdyby mogli przewidzieć, co nastąpi jesienią 1918 roku – upadek Habsburgów i Austro-Węgier – z pewnością długo by się zastanawiali.

Politykom zabrakło wyobraźni i tak ważnej w polityce intuicji. Zabrakło też dobrej znajomości klimatu kulturowego w Europie. Stary Kontynent roku 1914 przypominał wrzący kocioł, choć czas wakacyjny nie sprzyjał takiej refleksji. O wojnie jako o sympatycznej idei wielu myślało od lat i wojnę propagowało, co nie oznacza, że propagatorzy nie byli zaskoczeni jej wybuchem. Zwolennicy wojny powiadali, że będzie zerwaniem z nudą, zniewieściałością i gnuśnością, będzie przejawem witalności Europy, jej siły i energii. Neoromantycy europejscy i twórcy artystycznej awangardy propagowali wojnę, bo rzekomo prowadzi ona do oczyszczenia ciała i odrodzenia ducha.

Ponieważ Europejczycy od dwóch generacji nie walczyli, a niektórzy od czterech, zatem nastał już czas. Stąd też wzięło się to irracjonalne parcie do upuszczenia „złej krwi”. Dzięki wojnie – przekonywano – ulegnie zagładzie stary zmurszały świat i powstanie nowy, piękniejszy i sprawiedliwszy. Takiemu myśleniu sprzyjały filozofia Bergsona, Nietzschego, twórczość Marinettiego czy Bonnarda. To oni utorowali drogę prowadzącą do przewrotu duchowego młodej generacji. Wojny nie pragnęła starsza generacja, nie pragnęli rolnicy, ale chciała jej dynamicznie rozwijająca się klasa średnia, intelektualiści i twórcy, wykształcona młodzież, studenci-gimnazjaliści.

Do wojny przygotowywały szkolne podręczniki i szkolne programy nakazujące wielbić swoje narody i nienawidzić obcych. Przygotowywała propagująca przemoc literatura piękna, przygotowywały wielkie widowiska historyczne przypominające dni chwały własnego narodu i jednoczesnej klęski narodów słabszych, skazanych na starczy uwiąd. Nie wszyscy zauważyli, a z pewnością nie zauważyli politycy wiedeńscy i osobiście cesarz, że kończyła się epoka królów i „starożytnych” dynastii, a zaczynała się epoka wojujących ze sobą narodów, które upomną się o nowe, lepsze miejsce w historii i o nowe miejsce własnych państw „pod słońcem”.

O konflikcie zbrojnym marzyli także rewolucjoniści, anarchiści i radykalni socjaliści, przyszli komuniści, gdyż dzięki niemu narodzić się miał raj na ziemi, miał nastać czas powszechnej szczęśliwości. Wojny pragnęli nacjonaliści, nienawidzący innych nacji i kochający egoistyczną miłością swój naród. Już wówczas było podnoszone, że należy się do wyższej rasy.

Czy do wojny prowadził wyścig zbrojeń, który rzeczywiście miał miejsce zwłaszcza po 1900 roku? Niekoniecznie, gdyż broń to jedynie narzędzie, które człowiek może wykorzystać. Wyścig zbrojeń w istocie doprowadził do równowagi potencjałów, dlatego wojna światowa, zwana wkrótce Wielką Wojną, trwała tak długo, a nie jak sobie wyobrażano, kilka miesięcy. Wytwórcy uzbrojenia chcieli na jej produkcji dalej zarabiać, ale bynajmniej nie chcieli przyczyniać się do wojny, gdyż ona zawsze jest ryzykiem. W warunkach pokojowych, przy zamówieniach państwa, zyski są stabilne, a „pieniądz lubi spokój”.

Nie jest też prawdą, że wielkie monopole i korporacje parły do wojny, nawet jeśli niektórzy ich przedstawiciele widzieli to inaczej. Nie wszyscy pragnęli też nowych kolonii, gdyż nie każda przynosiła korzyści materialne. Szereg kolonii przynosiło straty. Aby Afryka i zapóźnione cywilizacyjne obszary Azji zaczęły przynosić profity, trzeba było dokonać gigantycznych inwestycji w tropikalnym buszu i na terenach pustynnych i co najważniejsze, zmienić mentalność autochtonicznej ludności, wychowanej w zupełnie innej kulturze. Nowym podziałem świata i koloniami były natomiast zainteresowane te państwa, które posiadały ich niewiele w porównaniu ze swoją wielkością, tak jak Niemcy, gdyż ich posiadanie świadczyło o sile właściciela i o jego ambicjach. Posiadanie kolonii schlebiało. Trudno być mocarstwem, nie mając własnego imperium kolonialnego. Za posiadaniem nowych obszarów zależnych przemawiały bardziej względy irracjonalne niż racjonalne.

Zmianami granic imperiów kolonialnych były zainteresowane nie tylko państwa europejskie, ale i spóźnialscy, jak Stany Zjednoczone i Japonia, nowa gwiazda imperialnej polityki, które to państwa później niż imperia kolonialne Europy wstąpiły na ścieżkę rywalizacji kulturowej i politycznej w świecie.

.Jak się później okaże, już po zakończeniu wojny ci, których wysiłek militarny był skromny, jak w przypadku Japonii, lub też mniejszy niż Francji i Wielkiej Brytanii, jak USA – stali się głównymi beneficjentami zmian na mapie świata. Takiego obrotu spraw Europejczycy się nie spodziewali, zajęci swoimi konfliktami oraz spoglądający na świat z perspektywy stolic europejskich, i dlatego za wybuch wojny zapłacili wysoką cenę. Ale przecież to ona otworzyła perspektywy tym narodom europejskim, które nie miały swojej państwowości, co doprowadziło do przewrotu na mapie Europy. Ale to już temat na osobne rozważania.

Andrzej Chwalba

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 23 sierpnia 2023
Fot. Sławomir Olzacki / Forum