Walka o granicę wschodnią w cieniu konferencji wersalskiej
Polacy jechali na paryską konferencję pokojową w Wersalu z postulatami o wiele ambitniejszymi niż te realne, w pełni zdając sobie z tego sprawą. Jednak nawet mimo tego, wiele istotnych terenów ostatecznie nie weszło w skład terytorium Polski w granicach, których oczekiwaliśmy – pisze prof. Mariusz WOŁOS
Dwie główne propozycje polityczne, które charakteryzowały polską politykę wschodnią czasu kształtowania się granic, to koncepcja federacyjna i inkorporacyjna. Nie należy traktować ich doktrynalnie. Z instrukcji dla przyszłych delegatów na konferencję w Paryżu dyktowanych w Belwederze w końcu listopada 1918 r. widać wyraźnie, że Piłsudski był zwolennikiem federacji, szczególnie na odcinku litewskim. Było to także zgodne z koncepcją Dmowskiego, który de facto również był zwolennikiem federacji z Litwą, choć on nadał jej nazwę „unii realnej”. W praktyce obie te koncepcje należy traktować jako stopniowany plan. Wersją maksimum, trudną a nawet niemożliwą do osiągnięcia, jak dowiodła historia, była koncepcja federacyjna. Wersją minimalną była inkorporacja. Tak widział to Piłsudski. Dmowski z kolei odmawiał prawa do posiadania własnego państwa Białorusinom i Ukraińcom. Nie odmawiał go zaś Litwinom, choć najlepiej we wspólnej kombinacji z Polakami.
Proces kształtowania się granic Drugiej Rzeczpospolitej, niezależnie od niespełnionych do końca aspiracji względem konferencji w Paryżu był sukcesem polskiej dyplomacji. Był to sukces osiągnięty mimo porażek.
Aspiracje, z którymi do Paryża udała się polska reprezentacja negocjacyjna były nieporównywalne do ostatecznych zapisów traktatowych. Koncepcje zgłaszane jeszcze przed konferencją przez Romana Dmowskiego zakładały kształt granic Drugiej Rzeczypospolitej obejmujących nie tylko Gdańsk, ale także Kaszubszczyznę Bytowską, Śląsk Zaolziański, Górny Śląsk, przynajmniej część Prus Wschodnich. Dostęp do morza miał być szerszy (według najśmielszych koncepcji miał sięgać nawet do samego Koszalina). Międzynarodowy wymiar terytorialny traktatu wersalskiego na wschodzie sięgał tymczasem rzeki Niemen.
Efekt oddziaływania wielkiego nieobecnego – niebolszewickiej Rosji – był wyjątkowo wyraźny wobec wschodniej granicy Drugiej Rzeczpospolitej, którą Traktat Wersalski, w art. 87 pozostawił ustaleniom podjętym w bliżej nieokreślonej przyszłości.
Nad Paryżem panował cień chaosu rewolucyjnego. Mocarstwa zwycięskie utrzymywane były w przekonaniu, że w końcowym rozdaniu ich dawny sojusznik zapanuje nad siłami bolszewickimi. W kuluarach paryskiej konferencji pokojowej działali tacy ludzie, jak Siergiej Sazonow, były minister spraw zagranicznych Imperium Rosyjskiego, który odegrał znaczną rolę w tworzeniu koncepcji autonomii Królestwa Polskiego, ks. Gieorgij Lwow, były premier Rządu Tymczasowego, Paweł Milukow, minister spraw zagranicznych w tym gabinecie, czy Wasilij Makłakow, ostatni ambasador rosyjski w Paryżu. Wszystkie te postacie jasno postulowały do mocarstw zwycięskich, aby nie dokonywano żadnych zmian terytorialnych dotyczących terenów byłego Imperium Rosyjskiego (za wyjątkiem byłego Królestwa Polskiego, które do Polski niech przynależy) bez zgody narodu rosyjskiego.
Formalnie nieobecna przy stole negocjacji pokojowych Rosja odgrywała w rzeczywistości istotną rolę. Liderzy państw zachodnich wsłuchiwali się uważnie w głos rosyjskich sojuszników, niezależnie od tego czy służyli oni wcześniej imperatorowi Mikołajowi II jak Sazonow, czy mieli liberalne poglądy jak Milukow lub Makłakow.
Brak zapisów definiujących kwestie wschodnioeuropejskie otwierały drogę do kształtowania granicy wschodniej Rzeczypospolitej z wykorzystaniem sił militarnych, co de facto miało miejsce. Jednocześnie wpływ Rosji ograniczał możliwości dyplomatyczne Polski. Leon Wasilewski jako delegat naczelnika państwa Józefa Piłsudskiego przekazywał z Paryża głosy zachodnich polityków o konieczności powstrzymania się przed przekraczaniem przez polskie armie granicy etnograficznej.
Piłsudski na nie zważać nie zamierzał. Co więcej, pospiesznie przygotowaną operację wyzwolenia Wilna i Wileńszczyzny rozpoczął nadzwyczaj szczupłymi siłami w drugiej połowie kwietnia 1919 roku, nie tylko ze względu na postępy prących na zachód bolszewików i wycofywanie się stamtąd formacji Ober-Ostu powracających do Niemiec. Naczelnikowi Państwa i zarazem Naczelnemu Wodzowi chodziło o możliwie szybkie pokazanie możnym tego świata, że Polska nie pozostaje obojętna wobec tych terytoriów, a akcent w tej sprawie należało postawić jeszcze przed zakończeniem paryskiej konferencji pokojowej.
Mocarstwa zachodnie nieustannie starały się ograniczyć polski marsz na wschód. I to nawet wtedy, kiedy chaos rewolucyjny zostanie rozstrzygnięty na korzyść bolszewików.
Zresztą, w nieodległej przyszłości zaczną postrzegać bolszewików coraz bardziej jako potencjalnych partnerów do rozmów, a może przede wszystkim do interesów gospodarczych. Zmęczonej wojną Europie brakowało zboża z żyznych ziem Ukrainy. Szybko ku temu skłonili się Brytyjczycy, znacznie wolniej Francuzi.
Budowa nowego państwa, otoczonego wciąż przez siły niesprzyjające, zmuszała przywódców państwa polskiego do decyzji, jak odpowiednio działać i jak zabezpieczyć przyszłość kraju. Żeby zmaksymalizować interes państwa, należało podjąć odpowiednie kroki, uprzednio odpowiadając na pytanie podstawowe: która Rosja stanowi większe zagrożenie dla interesów Polski: „biała” czy „czerwona”? Takiej odpowiedzi udzielił Piłsudski, który był w pełni świadomy, zarówno polskich interesów, jak i ograniczeń polityki zagranicznej. Rozumiał, że w tym właśnie momencie dziejów to Rosja „biała” stanowi największe zagrożenie dla odrodzonej Rzeczpospolitej.
Zwycięstwo Rosji „białej” nad „czerwoną” było równoznaczne z ustanowieniem granicy wschodniej na Bugu, nieprzypadkowo zdefiniowanej w grudniu 1919 roku jako linia lorda Curzona. Sam Anton Denikin, dowódca najpoważniejszej armii Rosji „białej”, powtarzał, że Polska jako samodzielne państwo może powstać, ale jedynie w graniach byłego Królestwa Polskiego. Co ciekawe, sam Denikin miał korzenie polskie. Jego matka de domo Wrzesińska urodziła się w Strzelnie, na terenie zaboru pruskiego. Myślał jednak i czuł po rosyjsku, kiedy domagał się od Polaków, aby na zajętych przez nich terenach na wschód od byłego Królestwa Polskiego wywieszali rosyjskie flagi, jako znak przynależności państwowej tych ziem.
W celu intelektualnej prowokacji, wyobraźmy sobie, że w drugiej połowie 1919 r. Anton Denikin za sprawą militarnego sukcesu zajmuje Moskwę. W tym samym czasie Aleksander Kołczak ze swoją armią wchodzi z Syberii na tereny europejskie, zajmując Kazań, a Nikołaj Judenicz zdobywa Piotrogród. To nie Lenin okazuje się zwycięzcą, ale imperium, które powraca na globalną mapę świata. Powraca też do stołu alianckich obrad. Skoro decyzją Traktatu było ustalenie kształtu terenów wschodnich w bliżej nieokreślonej przyszłości, to oto nadszedł czas: Rosja prosi Zachód o zwołanie kolejnej konferencji w celu rozstrzygnięcia na swoją korzyść art. 87 traktatu wersalskiego.
Czy możemy bez wątpliwości przyjąć, że Francuzi lub Brytyjczycy oponowaliby przeciw granicy etnograficznej na Bugu? Oczywiście, że nie. To tam skończyłaby się Polska. Ukraina, Litwa i Białoruś byłyby stracone. Nie byłoby mowy o Wileńszczyźnie. Nawet Lwów przypadłby woli Imperium Rosyjskiego. Aspiracje rosyjskie sięgały dużo dalej, obejmując tereny Łemkowszczyzny sięgającej po rzekę Poprad.
Piłsudski doskonale zdawał sobie sprawę, że jeśli Rosja „biała” zwycięży, to wszystkie jej żądania zostaną spełnione a straty zadośćuczynione. Każda Rosja „biała”, nawet wstrząsana protestami i chaosem politycznym miała więcej do powiedzenia niż Polska. Wielką Wojnę wygrała ententa, której Imperium Rosyjskie było istotną częścią. Rosjanie wspólnie z wojskami brytyjskimi i francuskimi przelewali krew na froncie zachodnim i wschodnim. Wojnę wygrała ententa, więc nie ma żadnego powodu, dla którego zwycięska w walce z bolszewizmem „biała” Rosja miałaby nie należeć do obozu zwycięzców.
Jesienią 1919 roku bolszewicy byli dla Polski mniejszym niebezpieczeństwem, jako siła ideologicznie obca, niepewna pod względem potencjału, kontrowersyjna, groźna dla ładu społecznego i gospodarczego, któremu hołdował Zachód. Ideologia komunistyczna skazywała państwo Lenina na izolację, przynajmniej na jakiś czas. W 1918 roku bolszewicy znacjonalizowali majątki należące do Francuzów, Brytyjczyków, Amerykanów i Włochów, co spotkało się z powszechnym oburzeniem w tychże krajach. Bolszewicy byli siłą wrogą, z którą na razie na poważnie się nie liczono.
Powstrzymanie przez Piłsudskiego późnym latem 1919 roku ofensywy przeciwko Armii Czerwonej było w pełni uzasadnione. Naczelnik Państwa kierował się polską racją stanu.
Po militarnym zwycięstwie w 1920 roku w interesie naszego kraju było popieranie słabych już wówczas sił „białej” Rosji. Podkreślał to szef wywiadu Ignacy Matuszewski. Przedłużanie wojny między „czerwonymi” i „białymi” było jak najbardziej na rękę Polaków, bo wciąż osłabiało obie strony, czyniąc wschodniego partnera niezdolnym do większego zaangażowania się przeciwko sąsiadom. Jesienią 1920 roku sytuacja była jednakże całkowicie odmienna niż rok wcześniej. Wojna z państwem rządzonym przez Lenina była już rozstrzygnięta na naszą korzyść, dokonało się odsunięcie na jakiś czas bolszewickiego niebezpieczeństwa, zaś „biali” dogorywali, a wkrótce – 13 listopada 1920 roku – ostatnie oddziały gen. Piotra Wrangla opuściły na okrętach Krym, udając się do francuskiego wówczas portu w Bizercie.
Piłsudski zrozumiał już późną wiosną i latem 1920 roku, kiedy święciła triumfy ofensywa ukraińska, zwana potocznie „wyprawa na Kijów”, że najambitniejsza z koncepcji granicy wschodniej – federacyjna, jest niemożliwa do realizacji, nawet na odcinku, na którym miała ona największe szanse, a więc w układzie z Ukraińską Republiką Ludową. Nie tylko ludność ukraińska była jej przeciwna, ale i instalowane tam władze polskie, które zajęte terytoria w większym stopniu postrzegały jako wojenną zdobycz wydaną na niekontrolowaną eksploatację. Również z opracowań białoruskich historyków wynika, że administracja de facto polska, po zajęciu terenów zamieszkiwanych przez Białorusinów, nie była pod żadnym kątem zainteresowana tworzeniem jakiejkolwiek formy federacji. Nawet podczas negocjacji w Rydze Leon Wasilewski, a więc największy zwolennik federacji nie próbował jej realizować, ponieważ przy wszystkich jej zaletach, proponowała ona konstrukt, który wymagał wzrostu świadomości narodowej i państwowej naszych wschodnich sąsiadów. Tymczasem tej tożsamości nie było na poziomie pozwalającym utrzymać państwowość. Uwaga ta dotyczy w największym stopniu Białorusinów, ale i niemałej grupy Ukraińców, w najmniejszej mierze zaś Litwinów chcących wbrew wszystkim przeciwnościom budować własne państwo ze stolicą w Wilnie.
.Koncepcja federacyjna zbyt wyprzedzała swoje czasy i po pierwszej wojnie światowej nie miała szans na realizację. Górę wzięła zatem inkorporacja. O Wilno zaś prowadziliśmy z Litwinami dyplomatyczne potyczki przez całe międzywojnie.
Mariusz Wołos