Andrzej KRAJEWSKI: Gospodarczy cud nad Wisłą

Gospodarczy cud nad Wisłą

Photo of Andrzej KRAJEWSKI

Andrzej KRAJEWSKI

Historyk i publicysta związany z „Dziennikiem Gazetą Prawną”. W latach 2011-2015 doradca prezesa IPN. Autor książek: „Między współpracą a oporem. Twórcy kultury wobec systemu politycznego PRL”, „Największe wpadki tajnych służb” oraz „Jak wykuwały się fortuny”.

Ryc.Fabien Clairefond

zobacz inne teksty Autora

To, że w koszmarnych czasach międzywojnia Polska nie zbankrutowała, można uznać za jej wielki sukces. Fakt, że stworzono wówczas nowoczesne gałęzie gospodarki, należy traktować w kategoriach cudu – pisze Andrzej KRAJEWSKI

„Wreszcie wtoczyły się na ziemie polskie potężne walce parowe wrogich armij w okresie wielkiej wojny. Gniotły, kruszyły, łamały, niszczyły wszystko, co przypadkowo stanęło na linji ich ruchu” – pisał Eugeniusz Kwiatkowski w 1931 r. na kartach książki „Dysproporcje. Rzecz o Polsce przeszłej i obecnej”.

W zbiorowej pamięci współczesnych Polaków zupełnie zatarło się (a w świadomości mieszkańców Europy nawet nie zaistniało), że w 1918 r. odzyskująca niepodległość Polska znajdowała się w gronie państw najdotkliwiej spustoszonych przez I wojnę światową. Na początku wojny wycofujący się z Kongresówki Rosjanie wywieźli wyposażenie fabryk z Warszawy, Łodzi, Żyrardowa, Pabianic, etc. Przestały istnieć okręgi przemysłowe w okolicach Lublina i Białegostoku. Potem przetoczył się front, a to, co ocalało, zdemontowali i zabrali Niemcy. Dzieło zniszczenia dokończyła na wschód od Wisły Armia Czerwona. W 1921 r. liczba robotników zatrudnionych przez zakłady przemysłowe na ziemiach polskich w porównaniu z rokiem 1914 spadła o 85 proc. Wedle rządowych szacunków ocalało jedynie 14 proc. „przedwojennego potencjału wytwórczego”. Podobnie przedstawiał się stan infrastruktury. Aż 63 proc. dworców oraz 40 proc. mostów kolejowych musiano zbudować od nowa.

Wyjątek stanowił nietknięty wojną i rabunkami Górny Śląsk. Na jego obszarze przyłączonym do II RP znajdowały się 53 kopalnie węgla kamiennego, 9 hut żelaza, 18 hut cynku, ołowiu i srebra oraz 15 kopalń rud cynku i ołowiu. Stanowiły one gros potencjału przemysłowego młodego państwa.

Lista plag

.Przez pierwszych kilkanaście lat polska gospodarka przypominała boksera uparcie podnoszącego się z desek po kolejnych, nokautujących ciosach. Otrzymała ich całe mnóstwo. Głównym rynkiem zbytu przemysłu ciężkiego, włókienniczego oraz spożywczego była dla Kongresówki Rosja. Tymczasem komuniści odcięli ZSRR od świata. Odbudowywane z trudem polskie przędzalnie wykorzystywały więc jedynie połowę swych mocy produkcyjnych. Górnictwo i hutnictwo na krawędź upadku doprowadziła natomiast wojna celna, wszczęta przez Niemcy.

Kierujący polityką zagraniczną Republiki Weimarskiej Gustav Stresemann uznał w 1924 r., że zbankrutowana II RP zgodzi się na oddanie Pomorza, Górnego Śląska, a może nawet Wielkopolski. Jako że sprzedaż towarów na rynek niemiecki przynosiła aż 40 proc. całości dochodów polskiego eksportu, zablokowanie przez Berlin importu polskiego węgla i obłożenie cłami bojowymi setek innych produktów stanowiło bolesne uderzenie. Działo się to zaledwie kilkanaście miesięcy po tym, jak hiperinflacja zjadła większość oszczędności Polaków.

Gdy rząd Władysława Grabskiego przeprowadził skuteczną reformę walutową, ogłoszona przez Republikę Weimarską Wirtschaftskrieg (wojna gospodarcza) przyniosła nowy krach. Kurs złotego się załamał, a wkrótce potem nadeszła panika bankowa.

Jesienią 1925 r. upadło kilkadziesiąt prywatnych banków, ich klienci stracili wszystkie wkłady, natomiast przedsiębiorcy nie mogli liczyć na dostęp do kredytów. Odbudowa systemu bankowego trwała ponad dwa lata. Po czym z końcem 1929 r. uderzył wielki kryzys.

Ratując II RP przed bankructwem, kilkukrotnie przeprowadzano obniżki poborów osobom opłacanym z budżetu państwa. Podobnie spadały pensje ludzi pracujących w prywatnych firmach. Według danych GUS – jeśli średnie zarobki w 1928 r. określić wielkością 100 pkt, to w 1933 r. wynosiły one tylko 44 pkt. W tym samym czasie upadło 111 banków oraz instytucji kredytowych i prawie 9,5 tys. przedsiębiorstw produkcyjnych. Zagraniczni inwestorzy wycofali się w popłochu z II RP. Zwłaszcza że wielki kryzys w ich krajach wyglądał bardzo podobnie. Wszystkie państwa zaczęły więc podnosić cła, by chronić swoje wewnętrzne rynki. Wymiana międzynarodowa zamierała.

Polska uniknęła bankructwa, lecz musiała zmagać się z bezrobociem, spadkiem konsumpcji wewnętrznej, brakiem kapitału inwestycyjnego, biedą na wsi. Co gorsza, III Rzesza i Związek Radziecki rozpoczęły morderczy wyścig zbrojeń. To zmusiło rząd w Warszawie, by ponad 35 proc. wydatków budżetowych przeznaczać na wojsko. W tak koszmarnym dwudziestoleciu każdy sukces gospodarczy można uznać za cud. Jednak tych cudów wydarzyło się zaskakująco dużo.

Cudowne historie

.Gdy rodziła się II RP, wszystkie siły polityczne chciały zbudować państwo na wskroś nowoczesne. Idealistyczne plany bardzo szybko zderzyły się z brutalną rzeczywistością. Nowoczesne państwo nie mogło istnieć bez silnej gospodarki. Tymczasem jedynym znaczącym kapitałem, który posiadano, były kadry. Okazały się one jednak bezcennym atutem. Późniejszy prezydent Ignacy Mościcki międzynarodową sławę zdobył dzięki opracowaniu nowatorskich metod produkcji kwasu azotowego. Był też znakomitym dyrektorem Państwowej Fabryki Związków Azotowych w Chorzowie. Wspólnie z inż. Eugeniuszem Kwiatkowskim uczynił z niej najnowocześniejszą wytwórnię nawozów sztucznych w Europie. W 1928 r., będąc prezydentem, przeforsował budowę jeszcze większych Państwowych Zakładów Związków Azotowych w Tarnowie. Dzięki tym inwestycjom produkcja nawozów sztucznych w 1937 r. przekroczyła 42 tys. ton, czyniąc z II RP jednego z największych ich wytwórców na świecie.

Mający spory udział w tym sukcesie inż. Kwiatkowski z ramienia rządu nadzorował też budowę Gdyni. Nieposiadająca portu morskiego II RP musiała błyskawicznie wybić sobie okno na świat. Port i miasto, wzniesione na miejscu rybackiej wioski, zaprojektował w 1921 r. inż. Tadeusz Wenda, biorąc też na siebie kierowanie wielką inwestycją. W ciągu zaledwie dekady Gdynia wyrosła na jeden z największych nadbałtyckich portów. W 1924 r. zawinęło do niej 29 statków. Dziesięć lat później przypłynęło 4592. Wówczas po raz pierwszy wyprzedziła Gdańsk.

Stocznia w Gdyni, 1932

W 1938 r. do Gdyni zawinęło ponad 6,5 tys. jednostek i przeładowano tam 9,2 mln ton towarów. To czyniło z niej dziewiąty pod względem wielkości i znaczenia ośrodek wśród największych europejskich portów.

Ten sukces nie byłby możliwy, gdyby nie zbudowana w zaledwie siedem lat, łącząca Gdynię z Górnym Śląskiem dwutorowa magistrala węglowa. Od lutego 1931 r. przejeżdżało nią codziennie 60 składów kolejowych, a gdy dwa lata później ostatecznie zakończono budowę węglówki, było ich jeszcze więcej. Jednocześnie na początku lat 30. udało się zmodernizować ponad 2 tys. km torów, przystosowując je do składów poruszających się z prędkością powyżej 100 km/h. W drugiej połowie dekady finalizowano plany połączenia kluczowych miast szybkimi kolejami. Wagony motorowe, nazywane „luxtorpedami”, woziły pasażerów z Katowic do Krakowa w 60 minut, a z Łodzi do Warszawy w 80 minut. Również parowozy z poznańskich zakładów Hipolita Cegielskiego oraz chrzanowskiego Fabloku należały do najnowocześniejszych na świecie. Zaprojektowany przez Wacława Łopuszańskiego model lokomotywy Ty23 stał się jednym z najpopularniejszych w całej Europie Środkowej. Natomiast dalekobieżne ekspresy ciągnęły lokomotywy Pt31, zdolne wraz z całym składem osiągać prędkość przejazdową 110 km/h.

Otwarcie na świat

.W latach 30. Rzeczpospolita odnotowywała stałą nadwyżkę w handlu zagranicznym. Spółki z Górnego Śląska znalazły odbiorców węgla w Skandynawii. Natomiast głównym nabywcą wyrobów stalowych stał się Związek Radziecki. W notatce sporządzonej dla Komitetu Ekonomicznego Rady Ministrów w 1931 r. zapisano, że udział zamówień ZSRR „stanowił 30 proc. całkowitej produkcji wyrobów walcowanych oraz 83 proc. całkowitego eksportu polskiego w danej gałęzi”. Jednak największe sukcesy święcił eksport nowoczesnego uzbrojenia. Znakomicie sprzedawały się wszelkiego rodzaju amunicja, karabiny, działka przeciwpancerne i przeciwlotnicze na licencji szwedzkiego Boforsa. Jednak najchętniej kupowano polskie samoloty. Sprzedano ich ponad 300 sztuk, w tym 144 myśliwce PZL P-24.

Polscy piloci na paryskim Le Bourget, 1932.

.W połowie lat 30. II RP mogła się pochwalić scaleniem ekonomicznym ziem trzech zaborów, posiadaniem znakomitych kolei i burzliwie rozwijającego się portu w Gdyni. Stworzono nowoczesny przemysł: chemiczny, stalowy, lotniczy, mechaniczny. Dobrze prosperowało górnictwo i odbudowano przemysł włókienniczy. Udało się też reaktywować przemysł naftowy. Wydobycie ropy z ponad 800 szybów w czterech okręgach górniczych (Kraków, Jasło, Drohobycz i Stanisławów) przekraczało 700 tys. ton rocznie. Ponad połowa szła na eksport do Francji, Wielkiej Brytanii, krajów skandynawskich i państw bałtyckich.

W tym czasie polski pieniądz, oparty na parytecie złota (za jedną złotówkę można było otrzymać 0,29 grama kruszcu), należał do grona najstabilniejszych walut świata. Nadal jednak brakowało kapitału. Zachodnie korporacje i banki bały się inwestować na terenie kraju wciśniętego między dwa totalitarne mocarstwa. Dlatego rolę inwestora musiało brać na siebie państwo. Pod kierunkiem wicepremiera Eugeniusza Kwiatkowskiego narodził się wówczas program stworzenia od zera zupełnie nowego okręgu przemysłowego, zlokalizowanego w widłach Wisły i Sanu.

Według pierwotnego planu Centralny Okręg Przemysłowy miało tworzyć 17 wytwórni sprzętu militarnego oraz dostarczające dla nich surowiec huty i stalownie, przy czym rząd liczył na przyciągnięcie kapitału prywatnego. Inwestorów na terenach COP zwolniono z płacenia podatków oraz zagwarantowano im łatwiejszy dostęp do kredytów. Nowe fabryki powstawały w błyskawicznym tempie, lecz nim ruszyły z produkcją, nadszedł wrzesień 1939 r. Ale i bez nich przez cztery wcześniejsze lata produkcja przemysłowa w Polsce rosła rocznie o 10 proc., a liczba fabryk i zakładów produkcyjnych powiększyła się o 15 proc., do ponad 33 tys.

W przeliczeniu na głowę jednego mieszkańca PKB wynosiło 2182 dolary, co oznaczało, że II RP była krajem zamożniejszym i lepiej rozwiniętym niż Portugalia (1747 dolarów) i Hiszpania (1790 dolarów), nieco ustępując Włochom (3316 dolarów) i Austriakom (3559 dolarów).

Nadal sporą przewagę zachowywali Niemcy (4994 dolary), a porażały swym bogactwem Stany Zjednoczone (6126 dolarów). Jednak wedle tego samego wskaźnika „PKB per capita” dochód obywatela II RP w 1920 r. wynosił ledwie 10 proc. dochodu statystycznego mieszkańca USA. Tymczasem w 1938 r. było to już 20 proc.

.Przez niecałe dwie dekady Polska zmniejszyła dwukrotnie dystans dzielący ją od jednej z najbogatszych gospodarek świata. Osiągnięto to na przekór ekonomicznym katastrofom przychodzącym spoza granic II RP. Gdyby ustały, a Hitler i Stalin pozwolili Polakom spokojnie się bogacić, wówczas nie musielibyśmy gonić Zachodu, i to już od wielu lat.

Andrzej Krajewski

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 24 sierpnia 2019