„Czerwone maki na Monte Cassino” - pieśń o triumfie polskiego oręża
„Czerwone maki na Monte Cassino” to pieśń wręcz legendarna. Opowiada o jednym z największych tryumfów polskiego oręża, sławi polskich żołnierzy, którzy z niezwykłym poświęceniem i odwagą walczyli za wolność Polski – powiedział Rafał Brodacki, historyk z MPW.
„Czerwone maki na Monte Cassino”
.W jednym z odcinków serialu „Dom” w reżyserii Jana Łomnickiego, który był emitowany na antenie Telewizji Polskiej od 16 stycznia 1980 do 17 grudnia 2000 r., jest pewna scena. Niedługo po wojnie, w lokalu z dancingiem, orkiestra zaczyna grać „Czerwone maki na Monte Cassino”. Gdy pijana Basia Lawinówna (w tej roli Jolanta Żółkowska) ciągnie swego towarzysza na parkiet, podchodzi do niej któryś z gości i mówi groźnym tonem: „Tego się nie tańczy!”
„»Czerwone maki na Monte Cassino« to pieśń wręcz legendarna. Opowiada o jednym z największych tryumfów polskiego oręża, sławi polskich żołnierzy, którzy z niezwykłym poświęceniem i odwagą walczyli za wolność Polski” – powiedział Rafał Brodacki, historyk z Muzeum Powstania Warszawskiego. Historyk przypomniał, że „bitwa o Monte Cassino jest uważana za jedną z najbardziej krwawych bitew nie tylko II wojny światowej, ale w ogóle w historii, a niektórzy badacze określają ją wręcz jako »piekło dziesięciu armii«”. „Na popularność »Czerwonych maków« wpłynęło również to, że jest to po prostu piękna i wzruszająca pieśń, zarówno pod względem treści, jak i warstwy muzycznej” – dodał.
Bitwa o Monte Casino
.W 1943 r. – w ramach operacji „Husky” – alianci wylądowali na Sycylii, a we wrześniu weszli na kontynentalne Włochy. „Włochy nie są wdzięcznym terenem do prowadzenia działań ofensywnych, za to stosunkowo łatwo je bronić. Przez ich środek przechodzi bowiem łańcuch Apeninów, więc można iść tylko po bokach, wzdłuż Adriatyku lub Morza Tyrreńskiego. Atakujący wzdłuż zachodniego wybrzeża Półwyspu Apenińskiego alianci musieli zdobyć masyw Monte Cassino – jeden z głównych niemieckich punktów obrony na linii »Gustawa«, który zamykał im drogę na Rzym” – przypomniał Rafał Brodacki.
Pierwsze działania podjęto 17 stycznia 1944 r. W trakcie kolejnych szturmów siły alianckie poniosły duże straty. 24 marca na froncie pojawili się żołnierze 2. Korpusu Polskiego dowodzonego przez gen. dyw. Władysława Andersa. „Gen. Anders podjął decyzję o włączeniu się Polaków do walki. Uznał, że zdobycie wzgórza klasztornego będzie mocnym argumentem za tym, że Polacy mają prawo do życia w wolnym i suwerennym kraju. Przysporzy także Polakom chwały, a przy okazji pokaże, że polscy żołnierze potrafią się bić, co zada kłam sowieckiej i niemieckiej propagandzie” – powiedział historyk z MPW.
Jednak pierwsze natarcie wyprowadzone przez Polaków w dniu 12 maja nie powiodło się i zostało okupione dużymi stratami. „Dopiero kolejne natarcie z 18 maja doprowadziło do zdobycia Monte Cassino. Ten sukces nie tylko otworzył drogę na Rzym, ale de facto przyczynił się do zdobycia Włoch. Ponadto Polacy udowodnili, że są naprawdę doborowymi żołnierzami” – podkreślił.
Feliks Konarski – autor słów piosenki
.Pieśń powstała na kilka godzin przed zdobyciem Monte Cassino, w nocy z 17 na 18 maja 1944 r., w pobliskiej bazie wojskowej. Autorem słów był Feliks Konarski (pseudonim artystyczny Ref-Ren) – żołnierz 2 Korpusu Sił Zbrojnych i znany przed wojną poeta, pieśniarz, autor i kompozytor m.in. takich piosenek, jak „Wiosna, wiosna jest nareszcie”, „Pięciu chłopców z Albatrosa”). Autorem melodii był natomiast Alfred Schütz (pseudonim artystyczny Al Suito) – żołnierz 2 Korpusu, kompozytor i dyrygent.
„Napisałem w swoim życiu ponad dwa tysiące piosenek. Były wśród nich wesołe i sentymentalne, z sensem i bez sensu, dobre i złe, wartościowe i nijakie. Niektóre z dnia na dzień stawały się piosenkami popularnymi – inne przemijały bez echa… Jedna tylko potrafiła w tak szybkim czasie przełamać wszystkie istniejące na świecie bariery i granice, i połączyć rozrzuconych po najdalszych zakątkach ziemi Polaków: piosenka »Czerwone maki na Monte Cassino«” – pisał Feliks Konarski w książce „Historia »Czerwonych maków«” (Londyn 1961).
Zdobycie klasztoru Monte Cassino
.Dnia 18 maja żołnierze 2. Korpusu zdobyli klasztor Monte Cassino. Tego też dnia odbyła się pierwsza akademia dla zwycięzców w Campobasso, którzy śpiewali refren, odczytując jego słowa z ogromnego transparentu wymalowanego na kartonie przez Feliksa Fabiana i Mieczysława Malicza. Pierwszym wykonawcą wówczas jeszcze dwuzwrotkowej pieśni był żołnierz armii Andersa, muzyk, piosenkarz aktor Gwidon Borucki, któremu towarzyszyła czternastoosobowa orkiestra Alfreda Schütza.
„Śpiewając po raz pierwszy »Czerwone maki« u stóp klasztornej góry, płakaliśmy wszyscy. Żołnierze płakali z nami. Czerwone maki, które zakwitły tej nocy, stały się jeszcze jednym symbolem bohaterstwa i ofiary – i hołdem ludzi żywych dla tych, którzy przez miłość wolności polegli dla wolności ludzi…” – wspominał Feliks Konarski w „Historii »Czerwonych maków«”. Trzecią zwrotkę Konarski dopisał kilkanaście godzin później, zaś ostatnią – czwartą – dopisał w 1969 r, w 25. rocznicę bitwy.
Tytuł – jak wynika ze wspomnień Konarskiego – nawiązuje do kwiatów, które w czasie bitwy rozkwitały na zrytych pociskami wzgórzach. Możliwe również, że autor sugerował się relacjami żołnierzy walczących trzydzieści lat wcześniej nad Sommą. W ich wspomnieniach, a także w wierszu „In Flanders Fields” kanadyjskiego poety, lekarza i żołnierza I wojny światowej Johna McCrae można odnaleźć bowiem porównania do kwitnących do krwi poległych maków.
Pieśń ukazała się drukiem we Włoszech jeszcze w 1944 r., od razu zyskując popularność. Po zakończeniu wojny oraz przejęciu przez komunistów władzy w Polsce, zarówno pamięć o bitwie, jak i pieśń „Czerwone maki” stały się zakazane. „Komunistyczne władze dążyły do wyparcia, a wręcz wypaczenia pamięci o żołnierzach generała Andersa. Ta pieśń sławiła również samego generała Andersa, któremu sprzeciwiały się władze ludowe. Komuniści sławili swoich bohaterów, czyli Armię Ludową i »wyzwalającą« Armię Czerwoną, a nie żołnierzy 2. Korpusu Polskiego czy Armii Krajowej” – podkreślił Rafał Brodacki.
Odzyskanie praw autorskich do melodii od Niemców
.Warto także wspomnieć casus praw autorskich „Czerwonych maków”. „Kaprys historii sprawił, że pewien procent opłat za wykonanie tej pieśni w celach komercyjnych płynął do… Niemiec, gdyż prawa do części tantiem ma GEMA, niemiecki odpowiednik ZAIKS-u. Po śmierci osiadłego w Niemczech kompozytora dysponentem praw do melodii stał się bowiem land Bawaria. A na niemieckie tantiemy zarabia między innymi wywodzący się z Armii Czerwonej Chór Aleksandrowa, który od dziesięciu lat podczas tournée po naszym kraju śpiewa »Czerwone maki« na baczność i po polsku” – zaznaczył Janusz R. Kowalczyk w 2021 r. w artykule dla portalu Culture.pl.
Po wojnie Alfred Schütz osiadł w Brazylii. W 1961 r. przeniósł się do Monachium, gdzie mieszkał aż do śmierci w 1999 r. Nie pozostawił spadkobierców, dlatego po śmierci jego żony w 2004 r. – zgodnie z niemieckimi regulacjami spadkowymi – prawa autorskie do stworzonej przez niego muzyki przypadły Wolnemu Państwu Bawarii. Dysponentem praw do melodii stała się odtąd GEMA, niemiecka organizacja zarządzająca prawami autorskimi.
Latem 2014 r. dyrektor Biblioteki Polskiej Piosenki Waldemar Domański oraz prawnik Bogusław Wieczorek wystąpili do bawarskich władz z zapytaniem, jakie kroki należy podjąć, żeby prawa do melodii przypadły Bibliotece. Polskie starania o uzyskanie praw do słynnej piosenki spotkały się ze zrozumieniem niemieckich spadkobierców – 13 września 2015 r odbyło się uroczyste przekazanie praw autorskich do melodii pieśni stronie polskiej.
Nie ma wspanialszych sprzymierzeńców niż Polacy
.Na temat Polaków walczących na froncie zachodnim II wojny światowej w armiach alianckich, na łamach „Wszystko co Najważniejsze” pisze kpt. Barry SHEEHY w tekście „Nie ma wspanialszych sprzymierzeńców niż Polacy„.
„Polska wysłała na front aliancki ćwierć miliona żołnierzy piechoty, marynarki i lotnictwa, mimo że była w niewoli, okupowana przez nazistowskie Niemcy i Związek Radziecki. Bohaterscy Polacy służyli w każdej większej kampanii wojennej, włączając w to bitwę o Anglię, bitwę o Atlantyk, zmagania w północnej Afryce, we Włoszech, Normandii i w całej północno-zachodniej Europie. Polscy kryptolodzy odegrali kluczową rolę w rozszyfrowaniu niemieckiej Enigmy, co było jednym z największych naukowych osiągnięć w tamtych czasach i skróciło wojnę o dobrych kilka lat. Jest tak wiele przykładów polskiej waleczności podczas II wojny światowej, że trudno jest skupić się tylko na jednym. Weźmy ostateczne natarcie na Monte Cassino, które prowadzili Polacy wraz z Kanadyjczykami, lub dywizjony RAF-u (302 i 303) w bitwie o Anglię czy wreszcie niesamowite bohaterstwo polskiego niszczyciela „Pioruna”, który zaatakował najpotężniejszy okręt wojenny w tamtej części świata – „Bismarcka”. Malutki niszczyciel, nim rozpoczął walkę na działa i torpedy z niemieckim Behemotem, wysłał w jego stronę sygnał: „Jestem Polakiem, jestem Polakiem”.
.”Jest jednak pewne zdarzenie, o którym żywo pamiętają moi rodacy. Polski niszczyciel „Ślązak”, pod dowództwem weterana kapitana Romualda Tymińskiego, wziął udział w tragicznym rajdzie na Dieppe w 1942 roku i był świadkiem najbardziej krwawego dla Kanady dnia podczas II wojny światowej. Ponad 5 tysięcy świetnie wyszkolonych kanadyjskich żołnierzy, którzy wyszli na brzeg tamtego dnia, zginęło, zostało rannych lub wziętych do niewoli. To był czarny dzień dla mojej ojczyzny. Ale podczas tej rzezi polski niszczyciel „Ślązak” zrobił coś niesamowitego. Kapitan Tymiński, widząc, jak na plaży trwa hekatomba Kanadyjczyków, zignorował rozkaz trzymania się z dala od brzegu i podpłynął jak najbliżej, by osłonić ogniem kanadyjskich żołnierzy. Okręt był tak niebezpiecznie blisko mielizny, że wszyscy byli pewni, iż na niej osiądzie. Strzelając nieprzerwanie z dział w stronę niemieckich stanowisk, zatrzymał się tuż przed płycizną, a polscy marynarze ustawili na plaży działka przeciwlotnicze, z których prażyli do niemieckich samolotów. W krótkim czasie strącili cztery nacierające maszyny. Kiedy nadszedł rozkaz opuszczenia plaży, „Ślązak” wziął ze sobą jeszcze osiemdziesięciu pięciu kanadyjskich żołnierzy, a prawie połowa z nich to byli niezwykle zaprawieni w boju ludzie Królewskiego Regimentu Kanady. Ci twardzi weterani z frontów zachodniej Europy patrzyli na kapitana Tymińskiego i jego załogę jak na bohaterów” – pisze kpt. Barry SHEEHY.
PAP/Anna Kruszyńska/WszystkocoNajważniejsze/MJ