Henryk Jaskuła – żeglarski rekordzista znad Wisły
W drugiej połowie XX wieku przekraczanie ludzkich granic stawało się coraz trudniejsze. Na Ziemi zaczynało brakować miejsc nieodkrytych, a i nad wyraz długie podróże nie robiły już tak wielkiego wrażenia, jak niegdyś. Polski żeglarz Henryk Jaskuła zdołał jednak zapisać się na kartach historii, stając się jedną z pierwszych osób, które samotnie okrążyły świat bez zawijania do portu. Droga do tego osiągnięcia była długa, wyboista i bardzo nieoczywista.
Henryk Jaskuła zainteresował się żeglarstwem jako 35-latek
.Henryk Jaskuła urodził się 22 października 1923 roku w podkrakowskim Radziszowie. Jego rodzina z trudem wiązała koniec z końcem – do tego stopnia, że w 1928 roku jego ojciec wyemigrował za chlebem do Argentyny. Tam zyskał stałe zatrudnienie przy wyrobie cementu i po kilku latach postanowił sprowadzić do siebie żonę i dzieci. W 1932 roku 9-letni Henryk opuścił zatem na wiele lat Polskę, by dorastać i zdobywać wykształcenie na drugim końcu świata. O swojej ojczyźnie jednak nie zapomniał, w czym pomogła mu polonijna prasa oraz dołączane do niej książki mistrzów polskiej literatury.
Emigracja uchroniła Henryka Jaskułę przed okrucieństwami II wojny światowej. W 1946 roku dotarła do niego relacja o wielkich zniszczeniach w mozolnie odbudowywanej Polsce. Zapragnął wtedy powrócić w rodzinne strony, w czym zgodziła mu się pomóc rodzina. Po kilku miesiącach płynął już statkiem w kierunku Europy, a następnie przez Francję dotarł nad Wisłę. Podjął tam studia na Akademii Górniczej. Na miejscu spotkał się z przychylnością władz uczelni, które przyznały mu pokój w akademiku oraz niewielkie stypendium, oraz podejrzliwością służb porządkowych, przez długi czas podejrzewających go o szpiegostwo.
Podczas trwających do 1951 roku studiów Jaskuła poznał swoją przyszłą żonę – Zofię Kiełtykę. Po obronie pracy dyplomowej przeniósł się do Przemyśla, miasta rodzinnego swojej wybranki. Pracował tam przez kilkanaście lat jako budowlaniec. Z czasem tęsknota za rodziną sprawiła, że zainteresował się żeglarstwem. Od tego momentu wiele czasu spędzał na Bałtyku, opanowując technikę pływania po otwartym morzu. W 1963 roku otrzymał stopień sternika jachtowego, a po upływie kolejnych ośmiu lat – tytuł jachtowego kapitana żeglugi wielkiej.
Podróż dookoła świata
.W 1973 Jaskuła wyruszył w swoją pierwszą wielką podróż na pokładzie jachtu „Euros”, należącego do bydgoskiego klubu „Brda”. Opłynął na nim przylądek Horn, a następnie udał się do Buenos Aires, gdzie miał okazję spotkać się po latach z rodziną. Równolegle zamyślał już jednak o znacznie większym projekcie, jakim miało stać się samotne okrążenie globu bez zawijania do portu. Byłoby to nie lada osiągnięcie, toteż stosunkowo szybko zyskał poparcie kierownika Polskiego Związku Żeglarskiego, Wiesława Rogali, a także władz województwa przemyskiego. Niebawem rozpoczęła się budowa przygotowanego specjalnie w tym celu jachtu, któremu nadano nazwę „Dar Przemyśla”.
12 czerwca 1979 roku rozpoczęła się wielka podróż Henryka Jaskuły. Płynął on z zachodu na wschód, wykorzystując fakt, że na umiarkowanych szerokościach półkuli południowej wiatry wieją przez większość czasu właśnie w tym kierunku. Okrążał więc kolejno: Przylądek Dobrej Nadziei, Tasmanię i Przylądek Horn. Zadanie utrudniał fakt, że portem macierzystym była Gdynia – by osiągnąć zamierzony cel Jaskuła musiał więc najpierw dopłynąć na Ocean Południowy, a na koniec eskapady powrócić aż na Bałtyk. Wyprawa miała potrwać zatem przynajmniej kilka miesięcy. Na pokład dostarczono w związku z tym potężne zapasy chleba, grochówki, konserw, alkoholu i wody. Tej ostatniej udało się zresztą Jaskule sporo zaoszczędzić dzięki zbieraniu deszczówki.
Podróż przebiegała pomyślnie. 9 lipca Jaskuła wypłynął na Atlantyk, 17 września przystąpił do okrążania od południa Afryki, 27 listopada zobaczył wybrzeża Tasmanii, a 14 stycznia 1980 roku opływał przylądek Horn. Po drodze nie zabrakło rzecz jasna zagrożeń. Jaskuła miał później wspominać na przykład atak orek, przed którymi ocaliło go głośne odpalenie silnika. Polski żeglarz musiał wykazywać się przy tym dużą siłą woli i zimną krwią. Płynął bowiem bez sprzętu, przy pomocy którego mógłby wezwać pomoc. Nie miał też na pokładzie szalupy ratunkowej. Na otwartym oceanie był więc zdany na siebie.
Henryk Jaskuła po opłynięciu globu
.W dniu 20 maja 1980 roku „Dar Przemyśla” zawinął do portu w Gdyni. Na miejscu oczekiwały tłumy ludzi wraz z działaczami politycznymi i przedstawicielami telewizji. Jaskuła zyskał wielką sławę jako trzeci człowiek w historii, który samotnie opłynął Ziemię dookoła. Jego rejs był także w momencie jego zakończenia najdłuższym w historii bez zawijania do portu. Na fali popularności Jaskuła rozpoczął przygotowania do kolejnej podróży. Tym razem zamierzał okrążyć glob od drugiej strony, ze wschodu na zachód. Było to wyzwanie dużo bardziej ambitne, jako że wiązało się z koniecznością płynięcia przez większość czasu pod wiatr.
Jaskule nie było jednak dane go zrealizować. W 1984 roku wyszedł wprawdzie z portu, ale już po kilku dniach, próbując opuścić Morze Bałtyckie, zidentyfikował przeciek w kadłubie „Daru Przemyśla”. Musiał więc zawrócić. Później zaś doszło do zmian koncepcji w przemyskim kierownictwie Związku Żeglarskiego, w wyniku których jacht skierowano na Karaiby i Morze Śródziemne, a samemu Jaskule podziękowano za dotychczasową współpracę i odsunięto od dalszych przedsięwzięć. Jaskuła przeszedł wtedy na żeglarską emeryturę. Na stałe osiadł w Przemyślu, działając przede wszystkim na gruncie popularyzacji swojej pasji. Zmarł w wieku 96 lat 14 maja 2020 roku.
Gdzie diabeł mówi „Dzień dobry!”
.O swojej podróży na Georgię Południową pisze w tekście opublikowanym na łamach „Wszystko co Najważniejsze” przyrodnik Krzysztof KONIECZNY.
„Gdy kilka lat temu czytałem o Georgii Południowej, nie zdawałem sobie sprawy jak trudno osiągalny to ląd. Trzymałem go w głowie trochę w separacji, na podobieństwo światów Leibniza – możliwych, ale niekoniecznie istniejących. Po raz pierwszy wyspa ta była widziana w 1665 roku przez Brytyjczyka Antoine de la Roché, ale dopiero w styczniu 1775 roku wylądował tu James Cook i nazwał ją na cześć angielskiego króla Jerzego III. Południowe światy pozostawały nadal wielką niewiadomą. Sama Georgia w kolejnych latach była jednym z najważniejszych miejsc w zamalowywaniu białych plam południa, zarówno bielą subantarktycznych wysp jak i samej Antarktydy. Była główną bazą wypadową na południe.” – pisze Krzysztof KONIECZNY.
„Po kilku dniach żeglugi z Ushuaia na Ziemi Ognistej, ujrzeliśmy białe szczyty Georgii. W bezkresie oceanu jawiły się jak Tatry Wysokie, oblane szarą, wzburzoną wodą. W świetle księżyca tliły się jęzory lodowców, a wybrzeże gotowało się w dużych falach przyboju. To był upragniony widok − marzenia przerodziły się w rzeczywistość, którą za chwilę będziemy mogli dotknąć, powąchać i zobaczyć.”
„Jednak nie tak od razu! Po przybyciu do stolicy wyspy Grytviken, musieliśmy się najpierw solidnie przygotować do zejścia na ląd. Wszystkie ewentualne nasiona roślin, przywiezione z Europy, a zdeponowane na plecakach, obuwiu czy statywach, musieliśmy starannie usunąć, a buty odkazić specjalnym środkiem − Virkonem S, aby nie przywieźć na wyspę jakiejś zarazy, która mogłaby zagrozić tutejszym populacjom ptaków. Każde zejście na ląd poprzedzały ablucje w różowym roztworze. Bo populacje ptaków są tu ogromne!” – stwierdza Krzysztof KONIECZNY.