Parada św. Patryka w Nowym Jorku

Zgodnie z tradycją reprezentacyjną 5 Aleją nowojorskiego Manhattanu przemaszerowała 16 marca doroczna Parada św. Patryka. Uważana jest za najpopularniejszą ze wszystkich organizowanych Nowym Jorku. Gromadzi co roku zazwyczaj ok. 250 000 uczestników i dwóch milionów widzów.
Słynne wydarzenia na część irlandzkiego świętego
.W tegorocznym zielonym widowisku wzięli udział m.in. burmistrz Nowego Jorku Eric Adams i gubernator Kathy Hochul.
„Parada św. Patryka to największe święto dziedzictwa irlandzkiego na świecie. To także spektakularny dzień w Nowym Jorku, pełen unikalnych widoków i dźwięków, których nie można znaleźć nigdzie indziej” – mówił Eric Lerner, prezes i dyrektor Generalny telewizji NBC, która transmituje to spektakularne widowisko.
5. Aleją maszerowała młodzież szkolna z całej Ameryki, policja i oddziały wojska. Były tancerki-cheerleaderki, orkiestry grające na najrozmaitszych instrumentach, m.in. na dudach. Towarzyszyły im reprezentacje wielu firm zatrudniających Irladczyków.
Jak zwykle maszerujący zatrzymali się przed katedrą Świętego Patryka.
Kiedy po raz pierwszy miała miejsce Parada Świętego Patryka?
W wypełnionej po brzegi świątyni odbyły się 16 marca dwie okolicznościowe msze święte.
„Irlandczycy mówią mi, że Dzień Świętego Patryka jest pomostem między zimą a wiosną. To prawie jak antipasto, przepraszam, że użyłem włoskiego słowa antipasto, ponieważ jesteśmy przygotowani na nowe życie i rozwój, ponieważ Irlandczycy zawsze byli ludźmi nadziei” – powiedział kardynał Nowego Jorku Timothy Dolan.
„Parada św. Patryka , zapoczątkowana w 1762 roku, przetrwała wojnę o niepodległość Stanów Zjednoczonych, I wojnę światową, II wojnę światową, wielki kryzys, pandemie z lat 1918 i 2020, a w tym roku mamy zespoły przybywające z całych Stanów Zjednoczonych, Irlandii, a także grupę z Australii” – powiedziała Hilary Beirne, założycielka i przewodnicząca nowojorskiej Fundacji Dnia Świętego Patryka.
NBC przypomniała, że pierwsza parada św. Patryka odbyła się 14 lat przed podpisaniem Deklaracji Niepodległości w Independence Hall w Filadelfii. Uważana jest za najpopularniejszą ze wszystkich parad w Nowym Jorku i hołduje Św. Patrykowi – patronowi Archidiecezji Nowojorskiej i Irlandii.
Nie tylko Irlandczycy
.Amerykanie o korzeniach z zielonej wyspy to nie jedyna mniejszość, która świętuje swoją kulturę. Potomkowie rdzennej ludności również są dumni ze swojego dziedzictwa. Co więcej, mogą oni głosować w wyborach na liderów swojej społeczności. Na łamach Wszystko co Najważniejsze pisze o tym prof. Radosław PALONKA, adiunkt w Zakładzie Archeologii Nowego Świat.
Autor przypomina o tym, że przyjęło się mówić o społeczności indiańskiej głosującej głównie na demokratów, i jest to do jakiegoś stopnia uprawnione twierdzenie; doczekało się nawet specjalistycznych badań i opracowań naukowych. Gdy spojrzymy na przykład na mapę Arizony, jednego z tzw. wahających się stanów, gdzie znajdują się aż 22 indiańskie rezerwaty (zajmują jedną czwartą powierzchni stanu), to przekonamy się, że zasięg zwycięstwa demokratów w 2020 roku pokrywa się prawie idealnie z granicami większości rezerwatów oraz zasięgiem dużych aglomeracji miejskich, takich jak Phoenix i Tucson. Prezydent narodu Nawahów (tak, narodu – nie plemienia, jak chcą sami zainteresowani) Jonathan Nez powiedział wtedy, że czeka już niecierpliwie na współpracę z nową administracją Bidena; ma w tym poparcie innych Indian z Arizony, m.in. Hopi, Apaczów z rezerwatu White Mountain, Pascua Yaqui czy Tohono O’odham (Papago). Tereny tych ostatnich przylegają do granicy z Meksykiem, a budowa muru granicznego rozpoczęta za prezydentury Donalda Trumpa naruszyła po raz kolejny tubylcze cmentarze i tereny święte.
„Trudno oczywiście powiedzieć, czy w tradycyjnie przecież raczej republikańskiej Arizonie to głosy Indian przeważyły o wygranej demokratów. Jednak nie wszyscy Indianie głosują tak samo, bo mimo że można mówić o pewnych preferencjach i tendencjach, to rozkład głosów w praktyce jest dość różny. Trudno przecież oczekiwać jednomyślności i takich samych postaw w każdym z 574 plemion uznawanych przez rząd federalny w Stanach Zjednoczonych” – zaznacza autor.
Ciekawym faktem jest, że choć niektórzy Indianie już od XIX i początku XX wieku posiadali status obywateli Stanów Zjednoczonych, to dotyczyło to niewielkiej ich liczby, głównie najbardziej zasłużonych dla państwa amerykańskiego jednostek czy pewnych grup, jak Indianie ze zlikwidowanego w 1907 roku Terytorium Indiańskiego w Oklahomie. Indiańscy weterani wojenni już wcześniej otrzymywali obywatelstwo – towarzyszył temu dość specyficzny rytuał, a mianowicie „wystrzelenie ostatniej strzały z łuku i wzięcie do ręki pługa”.
Pełnię praw obywatelskich, w tym prawo do głosowania, Indianie otrzymali uchwałą Kongresu dopiero w 1924 roku, dzięki American Indian Citizenship Act. Do tej zmiany przyczyniły się ówczesne organizacje indiańskie, ale także udział Indian w I wojnie światowej (po raz pierwszy próbowano wówczas używać języków indiańskich jako szyfru, co później znalazło swoje apogeum na Pacyfiku podczas II wojny światowej, gdy szyfrem, którego nie zdołali złamać Japończycy, był język Indian Nawaho). Ustawa z 1924 r. miała rozwiązać dość kuriozalną przecież sytuację, że dawni właściciele wszystkich ziem w Ameryce Północnej nie mogli decydować później praktycznie o niczym, co działo się na ich dawnych terytoriach. Choć był to krok w dobrym kierunku i wydawało się, że pewne rzeczy zostały naprawione, to trzeba było kolejnych ustaw i jeszcze wielu lat, żeby we wszystkich stanach Indianie mogli bez problemu głosować i korzystać w pełni z przysługujących im praw. W 1934 roku przyjęto Indian Reorganization Act, a w 1965 Voting Rights Act, ale dopiero lata 70. (głównie od 1975 roku) przyniosły zniesienie pozostałych barier i respektowanie praw wcześniej im przyznanych, co nastąpiło dużo później niż w odniesieniu do jakiejkolwiek innej grupy czy mniejszości w Stanach Zjednoczonych.
Co więcej, w II poł. XX wieku Indianie zaczęli umiejętnie korzystać z przysługujących im praw. Świadczy o tym choćby wiele pozytywnych i niezwykłych działań, często ukierunkowanych na edukację członków plemion, a nawet powstawanie plemiennych szkół wyższych i college’ów (pierwsza taka uczelnia powstała w 1968 roku w rezerwacie Nawahów w Arizonie), czy skuteczna walka w sądach o swoje prawa. Te batalie to choćby wygrane spory sądowe o prawa do połowu ryb i eksploatacji jeziora w rezerwacie Odżibwejów w Minnesocie, opisane w książce Davida Treuera Witajcie w rezerwacie. Indianin w podróży przez ziemie amerykańskich plemion (Wydawnictwo Czarne, 2020).
„To pokazuje, jak bardzo zróżnicowany jest dzisiaj indiański świat w Stanach Zjednoczonych (ale też w Kanadzie), gdzie na każdym kroku tradycja miesza się z nowoczesnością, a smutek i marazm rezerwatów, przejawiający się m.in. w pladze bezrobocia i różnych problemach społeczno-ekonomicznych, przeplata się z przykładami wyjścia z bierności przez pojedyncze osoby i całe plemiona” – pisze Radosław PALONKA.
W jego opinii aktywne korzystanie z przysługujących społecznościom tubylczym praw obywatelskich sprowadza się nie tylko do głosowania. Społeczności te mają swoich kandydatów na stanowiska różnych szczebli administracji amerykańskiej – na poziomie hrabstw, stanowym oraz federalnym. W 2020 roku Indianie amerykańscy oraz Inuici głosowali – poza wyborami prezydenckimi – też na swoich reprezentantów do Kongresu, zarówno do Izby Reprezentantów (wybieranej co dwa lata), jak i do Senatu, do którego wybory odbywają się co sześć lat. W poprzedniej kadencji w Izbie Reprezentantów liczącej 535 członków było tylko (aż?) czterech przedstawicieli różnych plemion indiańskich, którzy aktywnie działali na rzecz społeczności indiańskich. Szukali oni teraz na nowo poparcia i wszystkim udało się ponownie zdobyć mandaty, a ich reprezentacja powiększyła się jeszcze o dwie osoby, co zostało odnotowane przez media amerykańskie, jak „Forbes” czy „Washington Post”, ale też zagraniczne, jak m.in. „Guardian” i „Independent”.
W Izbie Reprezentantów są to m.in. – po raz pierwszy – kobiety pochodzenia indiańskiego, demokratki Deb Haaland (z grupy Laguna i Jemez Pueblo w Nowym Meksyku) oraz Sharice Davids (z plemienia Ho-Chuck; Winnebago), która startowała w Kansas. Trzy pozostałe osoby to dwaj republikanie z Oklahomy: Tom Cole z plemienia Chickasaw (wybrany po raz 10.!) oraz Markwayne Mullin, Czirokez, który też jest weteranem w Kongresie, ponieważ będzie zasiadał tam po raz piąty; piątą osobą jest demokrata Kaiali’i „Kai” Kahele, który jest drugim w historii przedstawicielem tubylczych społeczności z Hawajów, a szóstą kolejna kobieta, bizneswoman, polityk i pośrednik nieruchomości, Czirokezka Yvette Herrell. Co ciekawe, Deb Haaland, półkrwi Indianka Pueblo, na początku 2021 roku objęła urząd Sekretarza w Departamencie Zasobów Wewnętrznych (United States Department of the Interior) w administracji prezydenta Joe Bidena. Tym samym po raz pierwszy przedstawiciel indiańskich społeczności ma realny (i bardzo duży) wpływ na decyzje dotyczące środowiska i w pewnym zakresie zasobów naturalnych, ale też ochrony świętych i ważnych dla Indian z kulturowego punktu widzenia miejsc i terenów, które do dzisiaj często są niechronione lub po prostu niszczone. Być może zmieni też nieco podejście do ochrony parków i pomników narodowych i kulturowych, która to sprawa była nieco lekceważona w trakcie prezydentury Donalda Trumpa.
W historii Kongresu w Izbie Reprezentantów od XIX wieku zasiadało już sporo osób pochodzenia indiańskiego, ale w Senacie było do tej pory tylko czterech Indian. Ostatni, Ben Nighthorse Campbell z plemienia Czejenów Północnych, skończył swoją kadencję w 2005 roku. W obecnej kadencji nikt z kandydatów pochodzenia indiańskiego nie otrzymał mandatu senatora, choć niektórzy byli bardzo blisko, jak Paulette Jordan, wychowana na farmie w rezerwacie w rolniczym regionie Idaho (to stąd poprzez stany Oregon i Waszyngton biegnie pas słynnych winnic, który kończy się aż w Kalifornii). Spora grupa Indian zajęła miejsca w administracji stanowej. Przykładem może być choćby Josiah Patkotak, niezależny kandydat ze społeczności Inupiaq, który wygrał różnicą zaledwie około 200 głosów w ogromnym terytorialnie dystrykcie Alaski, czy demokrata Shane Morigeau z plemion Salishów i Kootenai w Montanie. W ostatnich wyborach Indianie mieli także swojego kandydata na prezydenta – Mark Charles, Indianin Diné (Nawaho), nie zdołał jednak zarejestrować się we wszystkich stanach, co jest dość skomplikowaną procedurą, podobnie jak miało to miejsce na przykład u kandydata Prohibition Party.