Prof. Radosław PALONKA: Indiańska Ameryka wybiera swoich wodzów

Indiańska Ameryka wybiera swoich wodzów

Photo of Prof. Radosław PALONKA

Prof. Radosław PALONKA

Adiunkt w Zakładzie Archeologii Nowego Świata. Zajmuje się archeologią, antropologią i historią kultur indiańskich Ameryki Północnej. Uczestnik wielu projektów i badań archeologicznych w Polsce oraz Stanach Zjednoczonych. Od 2011 roku kieruje samodzielnym projektem badawczym w Kolorado, USA: Projekt Archeologiczny Sand Canyon-Castle Rock.

Nie wszyscy Indianie głosują tak samo, bo mimo że można mówić o pewnych preferencjach i tendencjach, to rozkład głosów w praktyce jest różny. Trudno przecież oczekiwać jednomyślności i takich samych postaw w każdym z 574 plemion uznawanych przez rząd federalny w Stanach Zjednoczonych – pisze Radosław PALONKA

.Ostatnim wyborom prezydenckim w USA towarzyszyły ogromne emocje, których kulminacja miała miejsce w styczniu 2021 roku. Widoczne były u zwolenników zarówno demokratów, jak i republikanów (i pomniejszych partii politycznych). Związane z emocjami podziały przebiegały przez różne mniejszości i grupy etniczne. Jedną z takich mniejszości są tubylczy Amerykanie. I chociaż nie wydaje się, żeby liczebność Indian oraz Inuitów, w samych tylko Stanach Zjednoczonych szacowana na około 5,2 mln osób (czyli jest ich przynajmniej dwukrotnie mniej niż Polonii amerykańskiej), mogła przesądzić o wynikach lub przeważyć szalę zwycięstwa na korzyść któregoś z kandydatów, szczególnie że społeczności tubylcze są dość podzielone w swoich preferencjach wyborczych, to pretendenci z obydwu głównych partii zwracali uwagę na ich głosy. Jak pokazują ostatnie wybory, niewątpliwie każdy głos się liczy.

Przyjęło się mówić, że społeczności indiańskie głosują głównie na demokratów, i jest to do jakiegoś stopnia uprawnione twierdzenie; doczekało się nawet specjalistycznych badań i opracowań naukowych. Gdy spojrzymy na przykład na mapę Arizony, jednego z tzw. wahających się stanów, gdzie znajdują się aż 22 indiańskie rezerwaty (zajmują jedną czwartą powierzchni stanu), to przekonamy się, że zasięg zwycięstwa demokratów w 2020 roku pokrywa się prawie idealnie z granicami większości rezerwatów oraz zasięgiem dużych aglomeracji miejskich, takich jak Phoenix i Tucson. Prezydent narodu Nawahów (tak, narodu – nie plemienia, jak chcą sami zainteresowani) Jonathan Nez powiedział wtedy, że czeka już niecierpliwie na współpracę z nową administracją Bidena; ma w tym poparcie innych Indian z Arizony, m.in. Hopi, Apaczów z rezerwatu White Mountain, Pascua Yaqui czy Tohono O’odham (Papago). Tereny tych ostatnich przylegają do granicy z Meksykiem, a budowa muru granicznego rozpoczęta za prezydentury Donalda Trumpa naruszyła po raz kolejny tubylcze cmentarze i tereny święte.

Trudno oczywiście powiedzieć, czy w tradycyjnie przecież raczej republikańskiej Arizonie to głosy Indian przeważyły o wygranej demokratów. Jednak nie wszyscy Indianie głosują tak samo, bo mimo że można mówić o pewnych preferencjach i tendencjach, to rozkład głosów w praktyce jest dość różny. Trudno przecież oczekiwać jednomyślności i takich samych postaw w każdym z 574 plemion uznawanych przez rząd federalny w Stanach Zjednoczonych.

Konno na wybory

.Pewne poczynania Donalda Trumpa już na samym początku jego prezydentury nie przysporzyły mu zwolenników wśród społeczności tubylczych. Chodzi m.in. o decyzje z końca 2017 roku dotyczące drastycznego zmniejszenia powierzchni parków i pomników narodowych Bears Ears National Monument oraz Grand Staircase-Escalante National Monument w Utah. Park Bear Ears został utworzony decyzją odchodzącego prezydenta Baracka Obamy w 2016 roku; taka sytuacja zdarzyła się też pod koniec kadencji Billa Clintona, który w 2000 roku utworzył Canyons of the Ancients National Monument, dziś jeden z najważniejszych parków w Kolorado i na całym południowym zachodzie USA (w tym ostatnim parku realizowany jest polski projekt archeologiczny prowadzony z ramienia Uniwersytetu Jagiellońskiego). Decyzja prezydenta Trumpa wzbudziła protesty wielu plemion, m.in. Hopi, Zuni, Nawahów i Ute. Murem za Indianami stanęli także archeolodzy i antropolodzy amerykańscy oraz różne organizacje, jak choćby największa z nich Society for American Archaeology, mająca dość silne lobby w Kongresie. Kolejną odsłoną nieliczenia się do końca z głosem społeczności tubylczych były protesty z 2017 roku związane z budową rurociągu (tzw. Dakota Access Pipeline) przechodzącego m.in. przez rezerwat Siuksów Standing Rock w Dakocie Południowej. Siuksowie protestowali, gdyż obawiali się możliwości zanieczyszczenia wody (m.in. w rzece Missouri) oraz zniszczenia wielu miejsc świętych i cmentarzysk indiańskich. W 2020 roku decyzją sądu uruchomienie rurociągu zostało wstrzymane ze względu na zagrożenie środowiska i konieczność zbadania tej sprawy.

Z drugiej strony mało się mówi o ostatnich inicjatywach byłego prezydenta i jego administracji (m.in. z lata 2020 r.), przyznających duże kwoty parkom narodowym i Narodowej Służbie Parków (National Park Service) na ochronę przyrody (ale jednocześnie i pośrednio miejsc związanych z zabytkami i kulturą). Donald Trump powołał wysokich urzędników pochodzenia indiańskiego (jak sędzia Dystryktu Północnego w Teksasie Ada Elene Brown z plemienia Choctaw) i zalegalizował działania w sprawie zaginionych i zamordowanych członków społeczności indiańskich (Savanna’s Act, przyjęty 10 października ubiegłego roku) oraz przeznaczył bardzo duże sumy pieniędzy na walkę z koronawirusem w rezerwatach, a także na tworzenie miejsc pracy. Czy to wystarczyło, żeby zatrzymać część niezdecydowanych wyborców indiańskich, i czy nie było cokolwiek spóźnionym działaniem? Trzeba pamiętać, że wybory były prowadzone w cieniu historycznej pandemii, która w Ameryce zabiła do tej pory kilkaset tysięcy osób, a wiele milionów pozbawiła miejsc pracy. Rezerwaty indiańskie odczuły też bardzo mocno jej skutki, ponieważ są bardziej niż inne miejsca w USA uwrażliwione na wszelkie wahania ekonomiczne i społeczne.

Odsetek osób zarażonych i zgonów wśród Indian jest bardzo wysoki, podobnie jak wśród innych mniejszości, jak choćby Afroamerykanów. Na przykład wśród Indian Nawaho z Arizony i Nowego Meksyku w maju 2020 r. odnotowano najwyższy wskaźnik zachorowalności na COVID-19, co nawet skutkowało pomocą organizacji Lekarze bez Granic oraz akcją zbierania funduszy i pomocy dla osób starszych z rezerwatów Hopi i Nawahów. Co ciekawe, akcję zorganizowali i koordynowali młodzi Indianie z tych dwóch grup; bardzo dużą aktywnością wykazały się indiańskie kobiety. Do tej pory w społeczności Nawahów, która liczy ponad 300 tysięcy osób (w rezerwacie mieszka mniej niż połowa), zachorowało ponad 32 tysiące osób (10 proc. całej populacji), a zmarło około 1400 (w tym największy odsetek stanowili mężczyźni w wieku 40–49 lat!).

Jakby tego było mało, spora część ludności w rezerwatach indiańskich miała dość duże problemy z oddaniem głosów; pisał o tym m.in. Jean R. Schroedel, profesor na Claremont Graduate University, w wydanej przez Wydawnictwo Uniwersytetu Pensylwanii książce Voting in Indian Country: The View from the Trenches. Sprowadza się to na przykład do tak prozaicznych spraw jak to, że do dużej części domów w rezerwatach nie dociera listonosz i żeby odebrać list lub paczkę, należy udać się do odległego urzędu pocztowego lub jego malutkiego oddziału (z ograniczonym zakresem spraw możliwych do załatwienia), ulokowanego najczęściej na stacji benzynowej lub w minimarkecie. Żeby więc zachęcić Indian do głosowania (również w rezerwatach indiańskich, tak jak w całym kraju, odnotowano rekordową frekwencję w ostatnich wyborach), było organizowanych wiele działań. Jedną z takich inicjatyw była urządzona przez 33-letnią Allie Young akcja „Ride to the Polls”, która polegała na dojeżdżaniu konno (jeśli nie można było inaczej) już od października, kiedy umożliwiono wcześniejsze głosowanie, na wybory do lokali wyborczych oddalonych od miejsca zamieszkania nawet o kilkanaście kilometrów.

Indianin obywatelem amerykańskim

.Ciekawym faktem jest, że choć niektórzy Indianie już od XIX i początku XX wieku posiadali status obywateli Stanów Zjednoczonych, to dotyczyło to niewielkiej ich liczby, głównie najbardziej zasłużonych dla państwa amerykańskiego jednostek czy pewnych grup, jak Indianie ze zlikwidowanego w 1907 roku Terytorium Indiańskiego w Oklahomie. Indiańscy weterani wojenni już wcześniej otrzymywali obywatelstwo – towarzyszył temu dość specyficzny rytuał, a mianowicie „wystrzelenie ostatniej strzały z łuku i wzięcie do ręki pługa”.

Pełnię praw obywatelskich, w tym prawo do głosowania, Indianie otrzymali uchwałą Kongresu dopiero w 1924 roku, dzięki American Indian Citizenship Act. Do tej zmiany przyczyniły się ówczesne organizacje indiańskie, ale także udział Indian w I wojnie światowej (po raz pierwszy próbowano wówczas używać języków indiańskich jako szyfru, co później znalazło swoje apogeum na Pacyfiku podczas II wojny światowej, gdy szyfrem, którego nie zdołali złamać Japończycy, był język Indian Nawaho). Ustawa z 1924 r. miała rozwiązać dość kuriozalną przecież sytuację, że dawni właściciele wszystkich ziem w Ameryce Północnej nie mogli decydować później praktycznie o niczym, co działo się na ich dawnych terytoriach. Choć był to krok w dobrym kierunku i wydawało się, że pewne rzeczy zostały naprawione, to trzeba było kolejnych ustaw i jeszcze wielu lat, żeby we wszystkich stanach Indianie mogli bez problemu głosować i korzystać w pełni z przysługujących im praw. W 1934 roku przyjęto Indian Reorganization Act, a w 1965 Voting Rights Act, ale dopiero lata 70. (głównie od 1975 roku) przyniosły zniesienie pozostałych barier i respektowanie praw wcześniej im przyznanych, co nastąpiło dużo później niż w odniesieniu do jakiejkolwiek innej grupy czy mniejszości w Stanach Zjednoczonych.

W II poł. XX wieku Indianie zaczęli umiejętnie korzystać z przysługujących im praw. Świadczy o tym choćby wiele pozytywnych i niezwykłych działań, często ukierunkowanych na edukację członków plemion, a nawet powstawanie plemiennych szkół wyższych i college’ów (pierwsza taka uczelnia powstała w 1968 roku w rezerwacie Nawahów w Arizonie), czy skuteczna walka w sądach o swoje prawa. Te batalie to choćby wygrane spory sądowe o prawa do połowu ryb i eksploatacji jeziora w rezerwacie Odżibwejów w Minnesocie, opisane w książce Davida Treuera Witajcie w rezerwacie. Indianin w podróży przez ziemie amerykańskich plemion (Wydawnictwo Czarne, 2020).

To pokazuje, jak bardzo zróżnicowany jest dzisiaj indiański świat w Stanach Zjednoczonych (ale też w Kanadzie), gdzie na każdym kroku tradycja miesza się z nowoczesnością, a smutek i marazm rezerwatów, przejawiający się m.in. w pladze bezrobocia i różnych problemach społeczno-ekonomicznych, przeplata się z przykładami skutecznego wyjścia z bierności przez pojedyncze osoby i całe plemiona oraz czerpania potrzebnych rozwiązań ze świata współczesnego, włączając w to pewne działania legislacyjne i pojawienie się wielu wykształconych młodych Indian, którzy biorą sprawy w swoje ręce.

Z rezerwatu do Senatu

.Aktywne korzystanie z przysługujących społecznościom tubylczym praw obywatelskich sprowadza się nie tylko do głosowania. Społeczności te mają swoich kandydatów na stanowiska różnych szczebli administracji amerykańskiej – na poziomie hrabstw, stanowym oraz federalnym. W 2020 roku Indianie amerykańscy oraz Inuici głosowali – poza wyborami prezydenckimi – też na swoich reprezentantów do Kongresu, zarówno do Izby Reprezentantów (wybieranej co dwa lata), jak i do Senatu, do którego wybory odbywają się co sześć lat. W poprzedniej kadencji w Izbie Reprezentantów liczącej 535 członków było tylko (aż?) czterech przedstawicieli różnych plemion indiańskich, którzy aktywnie działali na rzecz społeczności indiańskich. Szukali oni teraz na nowo poparcia i wszystkim udało się ponownie zdobyć mandaty, a ich reprezentacja powiększyła się jeszcze o dwie osoby, co zostało odnotowane przez media amerykańskie, jak „Forbes” czy „Washington Post”, ale też zagraniczne, jak m.in. „Guardian” i „Independent”.

W Izbie Reprezentantów są to m.in. – po raz pierwszy – kobiety pochodzenia indiańskiego, demokratki Deb Haaland (z grupy Laguna i Jemez Pueblo w Nowym Meksyku) oraz Sharice Davids (z plemienia Ho-Chuck; Winnebago), która startowała w Kansas. Trzy pozostałe osoby to dwaj republikanie z Oklahomy: Tom Cole z plemienia Chickasaw (wybrany po raz 10.!) oraz Markwayne Mullin, Czirokez, który też jest weteranem w Kongresie, ponieważ będzie zasiadał tam po raz piąty; piątą osobą jest demokrata Kaiali’i „Kai” Kahele, który jest drugim w historii przedstawicielem tubylczych społeczności z Hawajów, a szóstą kolejna kobieta, bizneswoman, polityk i pośrednik nieruchomości, Czirokezka Yvette Herrell. Co ciekawe, Deb Haaland, półkrwi Indianka Pueblo, na początku 2021 roku objęła urząd Sekretarza w Departamencie Zasobów Wewnętrznych (United States Department of the Interior) w administracji prezydenta Joe Bidena. Tym samym po raz pierwszy przedstawiciel indiańskich społeczności ma realny (i bardzo duży) wpływ na decyzje dotyczące środowiska i w pewnym zakresie zasobów naturalnych, ale też ochrony świętych i ważnych dla Indian z kulturowego punktu widzenia miejsc i terenów, które do dzisiaj często są niechronione lub po prostu niszczone. Być może zmieni też nieco podejście do ochrony parków i pomników narodowych i kulturowych, która to sprawa była nieco lekceważona w trakcie prezydentury Donalda Trumpa.

W historii Kongresu w Izbie Reprezentantów od XIX wieku zasiadało już sporo osób pochodzenia indiańskiego, ale w Senacie było do tej pory tylko czterech Indian. Ostatni, Ben Nighthorse Campbell z plemienia Czejenów Północnych, skończył swoją kadencję w 2005 roku. W obecnej kadencji nikt z kandydatów pochodzenia indiańskiego nie otrzymał mandatu senatora, choć niektórzy byli bardzo blisko, jak Paulette Jordan, wychowana na farmie w rezerwacie w rolniczym regionie Idaho (to stąd poprzez stany Oregon i Waszyngton biegnie pas słynnych winnic, który kończy się aż w Kalifornii). Spora grupa Indian zajęła miejsca w administracji stanowej. Przykładem może być choćby Josiah Patkotak, niezależny kandydat ze społeczności Inupiaq, który wygrał różnicą zaledwie około 200 głosów w ogromnym terytorialnie dystrykcie Alaski, czy demokrata Shane Morigeau z plemion Salishów i Kootenai w Montanie. W ostatnich wyborach Indianie mieli także swojego kandydata na prezydenta – Mark Charles, Indianin Diné (Nawaho), nie zdołał jednak zarejestrować się we wszystkich stanach, co jest dość skomplikowaną procedurą, podobnie jak miało to miejsce na przykład u kandydata Prohibition Party.

Z paszportem Irokezów w świat

.Wraz z wyborami głowy państwa amerykańskiego i częściowego składu Kongresu 3 listopada ubiegłego roku lub w okolicach tej daty w przynajmniej około dwudziestu plemionach odbyły się wybory do władz plemiennych, w tym przywódców (wodzów), najważniejszych urzędników oraz rad plemiennych, które działają według dawnego wzoru, ale dostosowane są do współczesnych realiów. Jak donosi internetowy ogólnokrajowy indiański dziennik (do niedawna ukazujący się jeszcze w wersji papierowej) „Indian Country Today”, wśród nich znalazły się m.in. plemiona z Dakoty Południowej, Nebraski, Arizony, Utah czy Oklahomy, takie jak na przykład Crow (Wrony), Irokezi, Komancze oraz Ute Południowi z Kolorado. W tym ostatnim plemieniu przewodniczącą została Vanessa Torres, która pokonała w wyborach dwie inne kandydatki. 3 listopada 2020 roku swoje władze (prezydenta, skarbnika, wyższego urzędnika oraz 16-osobową radę plemienia) wybierali także Senekowie ze stanu Nowy Jork, jeden z narodów tworzących niegdyś słynną Ligę Irokeską. Kolejnym przewodniczącym (prezydentem) Seneków został Matthew Pagels, który przez ostatnie dwa lata pełnił funkcję głównego skarbnika plemienia. Pagels jest reprezentantem Partii Seneków (Seneca Party), której logo na Twitterze to Indianin z charakterystycznym czubem i piórem wpiętym we włosy. Można powiedzieć, że Partia Seneków monopolizuje „rynek” partyjny w tym plemieniu i obsadza większość głównych stanowisk w jego administracji i władzach od przynajmniej kilkunastu lat.

Z Ligą Irokezów jako konfederacją plemion oraz jej potęgą militarną liczyły się niegdyś największe państwa kolonialne, próbując uzyskać jej pomoc w czasie różnych konfliktów, jak m.in. w wojnie siedmioletniej (konfrontacja brytyjsko-francuska z lat 1756–1763) czy później podczas wojny o niepodległość Stanów Zjednoczonych. Z pewnych rozwiązań systemu politycznego Ligi, w tym sposobów zawierania sojuszy i wypowiadania wojen, mieli ponoć korzystać twórcy konstytucji amerykańskiej, choć tutaj są duże rozbieżności wśród historyków w odniesieniu do skali tego wpływu.

.W XX wieku Irokezi, uważający się za suwerenny naród, podróżowali nawet za granicę (głównie do Wielkiej Brytanii oraz sąsiedniej Kanady, ale także do innych krajów) na podstawie paszportów wydawanych przez rządy plemienne. Dopiero zamachy z 11 września 2001 roku doprowadziły do zniesienia respektowania paszportów irokeskich, m.in. ze względu na brak właściwych zabezpieczeń.

Radosław Palonka

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 3 września 2021