Miłosierni Samarytanie w czasach Zagłady
Każdy dzień był jak chodzenie po linie nad Niagarą. Jeden zły krok, światło włączone w niewłaściwym momencie, płacz, jakikolwiek błąd – i koniec – pisze Jan ŚLIWA
Tarnów, okupowana Polska, 1942. Niemcy domykają dzielnicę żydowską, przekształcają ją w getto. Dni morderczego amoku – na ulicach leżą ciała we krwi, ludzie próbują uciekać, niektórzy są wpychani do synagogi, która spłonie wraz z nimi.
Kilka dni później do drzwi swojej polskiej przyjaciółki puka Żydówka. Drzwi otwiera młoda kobieta. Co ma robić? Udzielenie schronienia Żydowi oznacza śmierć – tak mówi niemieckie prawo wprowadzone przez okupantów i obowiązujące Polaków.
Życie młodej Polki właśnie niedawno się zaczęło – gdyby nie wojna, nadal studiowałaby fizykę.
Otwiera drzwi szerzej.
Żydówka wchodzi – i zostaje na ponad dwa lata.
.Holokaust to ciągle powracający temat. Moim zdaniem główną przeszkodą na drodze do obiektywnej dyskusji jest trudność wyobrażenia sobie gehenny tamtych czasów, nie tylko rozumem, ale uczuciami i zmysłami. Analizowanie strachu nie jest tym samym co strach. Szczególnie na bogatym i zadbanym Zachodzie jest to dziś już prawie niemożliwe.
Pisząc ten ważny dla mnie tekst, chciałbym pomóc czytelnikowi w wyobrażeniu sobie realnych sytuacji tak, jak były one odczuwane wówczas. Przedstawię tło, aby każdy mógł poznać teren, na którym miały miejsce opisywane wydarzenia, podam kilka przykładów działań i trudności w udzielaniu pomocy, przedstawię dylematy etyczne, wreszcie zastanowię się, czy – oprócz moralizowania – jesteśmy dziś lepiej przygotowani na tak ekstremalną próbę.
Z biegiem czasu Niemcy jako sprawcy II wojny światowej zostali wyeliminowani ze świadomości społeczeństw świata, zostali zastąpieni przez abstrakcyjnych „nazistów”. Naziści nie mają ojczyzny ani dzieci. Wyparowali w 1945 r. Ponieważ konkretni łajdacy są jednak potrzebni, w rolach tych obsadzono Polaków. Stąd możemy czytać o „Żydach mordowanych przez nazistów w polskich obozach śmierci”. Ponieważ w takim sformułowaniu jedyną obok Żydów uobecniającą się nacją są Polacy, do umysłów czytelników zostaje wbite skojarzenie „naziści – Polacy”. Powtarzane jest to tak często, że bliskie jest osiągnięcia trwałego efektu. Prowadzi to do takiej mentalnej akrobatyki, jak wypowiedź Andrei Mitchell z MSNBC o Żydach walczących w powstaniu w getcie „przeciwko reżimowi Polaków i nazistów” (against the Polish and Nazi regime). Zwyczajna niewiedza, a często świadoma manipulacja wykrzywia historię.
W relacjach o Holokauście prawie nigdy nie wspomina się dziś o Niemcach, oprócz tego, że kiedyś przeprosili i „sprawa jest zamknięta”. Z drugiej strony ci okropni Polacy nie chcą „przyjąć żadnej odpowiedzialności za zbrodnie III Rzeszy”, jak zakomunikowała ostatnio stacja France Culture.
.Nie, nie chcemy być obwiniani za cudze zbrodnie. Wielu zapomina, że Polska nie była ani częścią III Rzeszy, ani jej sojusznikiem – była podbitym krajem pod brutalną okupacją. Polacy walczyli z nazistowskimi Niemcami – inaczej niż ktokolwiek – od pierwszego do ostatniego dnia wojny. Na wszystkich frontach: od Narviku do Tobruku, od Bredy po Berlin.
Polacy odegrali też ważną rolę w zbieraniu informacji o okupacji niemieckiej w Polsce, w tym szczególnie o zagładzie Żydów, oraz w przekazywaniu raportów na Zachód. Szczególnym bohaterstwem odznaczył się rotmistrz Witold Pilecki, który w 1940 r. celowo dał się złapać, by dostać się do obozu w Auschwitz i przekazywać stamtąd informacje o zagładzie. Inną ważną postacią jest Jan Karski, który sam przedostał się do getta warszawskiego. Opracował kilka raportów o okupacji i Holokauście, które jako kurier przekazywał na Zachód. W 1943 r. został osobiście przyjęty przez prezydenta Roosevelta, nie wzbudził jednak zainteresowania, również w środowiskach żydowskich. Więcej informacji o reakcji Zachodu, a raczej o jej braku można znaleźć w artykule wymienionym w referencjach pod tekstem.
Nawet gdy państwo polskie nie istniało, polski rząd działał na emigracji w Londynie, podobnie jak ambasady w niektórych krajach neutralnych. Jednym z nich była Szwajcaria, gdzie grupa dyplomatów pod przewodnictwem Aleksandra Ładosia, polskiego posła w Bernie, wydawała dla Żydów fałszywe paszporty południowoamerykańskie. Były one rozprowadzane przez kurierów do wielu krajów europejskich, tysiące ludzi zawdzięcza im życie.
Co do pomocy Żydom, dziwne wydaje się, że wszystkie kraje i osoby, które niczego nie zrobiły, mają na to mnóstwo wymówek. Długo obozy zagłady były poza zasięgiem bombowców, ale w 1944 r., podczas zagłady Żydów węgierskich, było już inaczej. Wbrew obecnej narracji żaden z przywódców zachodnich nie chciał „prowadzić wojny dla Żydów”. Zbyt silny był powszechny na Zachodzie antysemityzm. Ale to wygłodniały polski chłop, śmiertelnie wymęczony sześcioma latami wojny, widzący wszędzie wokół siebie śmierć, miał uratować honor ludzkości. Czasem po prostu nie starcza mu sił. Pod niemieckimi rządami każdy dobry uczynek mógł kosztować życie – własne, rodziny i sąsiadów. A wszystkie te życia mają wartość. Myśląc o Żydach, pamiętajmy, że każde życie się liczy, All Lives Matter, co dla każdego humanisty powinno być oczywiste.
.Niektórzy porównują okupację Polski do okupacji Francji lub innych krajów zachodnich. Te przypadki nie mają ze sobą nic wspólnego. Niemcy wprowadzili precyzyjną hierarchię ludzkich ras. Sami określili się oczywiście jako Herrenvolk, rasa panów. Nieco niżej byli Skandynawowie, również nordycy. Francuzi byli całkiem nieźli, do tego lepiej było korzystać z Paryża, niż go niszczyć. Na samym dole byli Żydzi, prawdziwe nieszczęście, jak mówił popularny niemiecki slogan propagandowy. Minimalnie wyżej stali Słowianie: Polacy, Ukraińcy, Rosjanie. Slawen, Sklaven, Słowianie – niewolnicy, brzmi podobnie. Ich pech polegał na tym, że żyli na terenie, który Niemcy chcieli zdobyć dla siebie. Lebensraum im Osten, przestrzeń życiowa na wschodzie. By to osiągnąć, stworzyli wspaniały Generalplan Ost, przedstawiający przyszłą krainę mlekiem i miodem płynącą – dla wyższych rasowo. Dla innych nie zostało wiele miejsca. Na razie Polacy byli wciąż potrzebni, by produkować żywność dla Niemców i pracować w ich fabrykach. Ale życie Polaka było tylko wtedy coś warte, gdy było użyteczne dla rasy panów; nie miało żadnej wartości samo w sobie. Racje żywnościowe były dla „ras niższych” bardzo małe, głód miał wyeliminować słabsze osobniki. Śmierć zarządzana przez Niemców była typową karą, tak typową, że aż zwyczajną.
Polaków karano śmiercią oczywiście za pomoc Żydom (nawet za podanie im kromki chleba, wiele takich przypadków znajdziemy w archiwach dokumentujących tę wojnę), ale też za niedostateczne wywiązywanie się z dostaw wieprzowiny dla niemieckich panów lub posiadanie radia, które pozwalało słuchać audycji Londynu i polskiego rządu na uchodźstwie.
.Po napaści 1 września 1939 r. Niemcy szybko pokazali, kto tu, na terenie podbitej Polski, rządzi. W ramach Intelligenzaktion wymordowali 100 000 członków elity politycznej i kulturalnej, chcąc tym złamać kręgosłup narodu. Nowy niemiecki gubernator generalny zaprosił profesorów Uniwersytetu Jagiellońskiego na wykład o niemieckich planach szkolnictwa w Polsce. Profesorowie przyszli, ciekawi wykładu, po czym oddział SS wepchnął ich na ciężarówki i wywiózł do obozu koncentracyjnego. Wszystkie te działania (i wiele innych) nastąpiły krótko po napaści, wykluczyły więc wszelkie mrzonki o porozumieniu Niemcy – Polska czy formalnej kolaboracji. Ustanowienie „polskiego rządu” nie było tu możliwe. Działania te były uważnie obserwowane przez marszałka Pétaina i skłoniły go w 1940 r. do szybkiego podpisania zawieszenia broni i zaprzestania oporu. Za wszelką cenę chciał uniknąć we Francji podobnie brutalnej okupacji, jakiej dopuścili się Niemcy w Polsce wobec Polaków.
Podbój Europy (świata?) był głównym celem niemieckiej III Rzeszy, ale tuż obok drugim celem była eliminacja Żydów. Akcje przeciwko Żydom odbywały się w kilku fazach. Najpierw nasiliły się prześladowania: konfiskata mienia, wysiedlanie do gorszych domów, następnie zamknięcie w gettach. Gdy podbój Związku Sowieckiego się zatrzymał, okazało się, że wojna potrwa długo, wobec czego zapewnienie żywności stanie się problemem, a trauma głodu była wciąż żywa po poprzedniej wojnie.
Skrupulatnie liczący Niemcy stwierdzili, że nie mają żadnego pożytku z Żydów, których i tak nienawidzili, więc jakoś trzeba było zredukować ich liczbę. Żaden kraj nie chciał ich przyjąć (konferencje od Évian 1938 po Bermudy 1943 nie dały rezultatu, Brytyjczycy zamknęli dostęp do Palestyny). Tragedie statków „St. Louis”, „Struma” czy nawet po wojnie „Exodus 1947” pokazują, że wszyscy chcieli odepchnąć problem od siebie. Opcja wysiedlenia na należący do Francji Vichy Madagaskar była ze względu na brytyjskie panowanie na morzach niewykonalna.
W styczniu 1942 r. na konferencji w Wannsee Niemcy zdecydowali się na „Ostateczne Rozwiązanie”, czyli na eksterminację Żydów w specjalnie zbudowanych obozach śmierci. Komory gazowe i krematoria zapewniły skuteczne mordowanie na skalę przemysłową. Do listopada 1943 r. zostało zabitych około dwóch milionów Żydów. Następnie Żydzi, którym udało się uniknąć śmierci w głównej fazie Holokaustu, próbowali dożyć do końca wojny. Ze wschodu nadchodziła Armia Czerwona. Wyzwalała ona wschodnią Polskę do lata 1944 r., a zachodnią od stycznia roku 1945. Dla Żydów, którzy przeżyli, oznaczało to jedną lub dwie ostre zimy, niemożliwe do przeżycia bez pomocy Polaków, także walczących o przeżycie.
.Są różne teorie, które wyjaśniają, dlaczego terytorium podbitej Polski zostało wybrane na obozy śmierci. Moim zdaniem powód jest prosty. W Polsce mieszkała najliczniejsza ludność żydowska, transportowanie Żydów gdzie indziej nie miałoby sensu. Struktura państwa polskiego została do cna wypalona, zniszczona i zastąpiona niemiecką administracją kolonialną. Części Polski zostały bezpośrednio wcielone do Wielkich Niemiec (jak okolice Auschwitz), resztą (Generalne Gubernatorstwo) zarządzał niemiecki gubernator Hans Frank z zarekwirowanego na swoją siedzibę zamku królów polskich w Krakowie.
Kodeks karny dotyczący Polaków i Żydów spisany był na trzech stronach, słowo „śmierć” pojawia się w nim siedem razy.
Okupowana Polska była daleko od oczu Zachodu, gdzie Niemcy udawali budowniczych nowej Europy. W Polsce Niemcy mogli robić, co chcieli, nikogo o nic nie pytając. Owszem, lokalni mieszkańcy, jak moja teściowa, mieszkająca 20 km od Oświęcimia, w Chrzanowie, czuli charakterystyczny słodki zapach spalonych ciał, ale traktowani byli jak bydło i tak mieli wkrótce zniknąć. Świat – przypomnę – na głosy Polaków, rotmistrza Pileckiego, Jana Karskiego, nie reagował. Świat wiedział – nic nie powiedział.
Polacy pomagali. Ludność żydowska nie była jednolita, a to ułatwiało lub utrudniało możliwości ratowania. Z jednej strony byli zasymilowani Żydzi, jak pokazany w Pianiście Polańskiego Władysław Szpilman, który grał utwory Chopina w Polskim Radiu. Po drugiej stronie byli Żydzi ze sztetli, z brodami i pejsami, jak ze Skrzypka na dachu. Nie mówili nawet po polsku, tylko w jidysz.
Zasymilowani Żydzi mogli próbować żyć wśród Polaków, mając fałszywe dokumenty – o ile nie zdradzał ich wygląd. I to od początku, nawet bez przechodzenia do getta. Większość jednak mieszkała w gettach, gdzie przez jakiś czas było stosunkowo bezpiecznie, ale było tłoczno i panowały wyjątkowo trudne warunki. W gettach istniały duże różnice społeczne – niektórzy Żydzi chodzili do eleganckich kawiarni (w jednej z takich grał Szpilman w Pianiście Polańskiego), inni umierali z głodu. Niektórzy przemycali żywność, aby po prostu przeżyć, inni robili wielkie interesy. Co ważne, nie mieli bezpośredniego kontaktu z ludnością polską, porządek zapewniała żydowska policja. Wyjście było karane (oczywiście śmiercią), podobnie byli karani Polacy, z którymi kontaktowali się Żydzi. Kiedy w latach 1942–1943 likwidowano getta i zaczęły się masowe mordy, niektórzy próbowali uciec, znaleźć polskich przyjaciół lub ukryć się w lesie.
.Wróćmy do wątku, którym rozpocząłem tę opowieść. Ta młoda kobieta, w której domu znalazła się uciekająca Żydówka, to moja matka.
Mieszkała z ojcem w Tarnowie, w 1942 roku miała 23 lata. W dzielnicy żydowskiej mieszkała Frieda, Żydówka, która po zajęciu Czech przez Niemców uciekła do Polski. Na początku wojny, gdy kontakty Polaków z Żydami były jeszcze możliwe, poznała moją mamę. Mama udzielała jej lekcji angielskiego, często używając czeskiego słowa „opakovat!” („powtórzyć”). Zaprzyjaźniły się. Po zamknięciu getta mama przemyciła Friedę na stronę „aryjską” i ostatecznie zabrała ją do domu. Przechowywała ją od lata 1942 do stycznia 1945 roku. To około 1000 dni.
Każdy dzień był jak chodzenie po linie nad Niagarą. Jeden zły krok, światło włączone w niewłaściwym momencie, płacz, jakikolwiek błąd – i koniec. Oprócz heroizmu wymagało to także wytrwałości. Dzielenie racji chleba dla dwóch osób na trzy. Często zapominanym w relacjach faktem jest ciągła obecność tak wielu osób na niewielkiej przestrzeni w czasie tak długim, jak lot na Marsa. Załamanie psychiczne spowodowane ciągłym strachem i klaustrofobią było częstym problemem.
Teraz wiemy, że trwało to 1000 dni. Ale w 1942 roku nie wiedziano, jaki będzie wynik wojny, nie mówiąc już o czasie jej trwania. Zasadniczo była to decyzja bezterminowa z opcją wspólnej śmierci.
.Często czytamy o siedmiu tysiącach polskich bohaterów pomagających Żydom. W domyśle: pozostali Polacy to źli ludzie, pomagający Niemcom. Sprawiedliwi – Polacy pomagający Żydom – to tylko zarejestrowane przypadki, wierzchołek góry lodowej. Warunkiem ujawnienia tych Polaków, trudnym, było przeżycie i nawiązanie kontaktu po wojnie. To uratowany Żyd musiał zgłosić się do Yad Vashem, ale czy to zrobił, gdy znalazł gdzieś w Ameryce nowe życie? W czasie wojny ludzie nie wymieniali wizytówek, lepiej było nie wiedzieć za dużo.
Nieprawdą jest, jakoby większość Polaków skierowało się przeciwko Żydom. Policzmy tylko: gdyby taka była połowa Polaków, to szansa na przeżycie jednego spotkania wynosiłaby 1/2, dwóch – 1/4, trzech – 1/8, dziesięciu – 1/1024 (0,1 proc.) i tak dalej. W końcu Sprawiedliwy i jego Żyd nie mieliby żadnych szans na przeżycie. Donos na Gestapo, napisany w ciągu kilku minut, oznaczał śmierć. Nie można tak długo zachować tajemnicy, a plotki rozchodzą się szybko. A przecież wielu Żydów przeżyło, także dlatego, że szanse na spotkanie z dobrym Polakiem były o wiele większe.
Mama opowiadała mi, że kiedyś Frieda poczuła się zbyt bezpiecznie i swobodnie chodziła po domu. Nagle weszła sąsiadka i zobaczyła ją. Później rozmawiała z moją mamą, sugerując okup. Mama odpowiedziała jej dosyć ostro, że zna ludzi, którzy zajmują się takimi przypadkami donosicielstwa – miała kontakty z konspiracyjną Armią Krajową, która rozstrzeliwała donoszących Niemcom. Sprawa się skończyła. Ale informacja się rozeszła. Jednak nic się nie wydarzyło. To pokazuje, że groźba ta była skuteczna i – co ważniejsze – że przez cały ten czas ani jedna osoba nie doniosła Niemcom. Moje istnienie jest tego dowodem.
A potem? Ta przyjaźń trwała aż do ich śmierci. Moja mama otrzymała medal od Yad Vashem w ambasadzie Izraela w Londynie w 1977 r. Frieda mieszkała tam z siostrą i jej mężem, mąż Friedy zginął w Auschwitz. Była to „ciocia Frieda z Londynu”, która w czasach mojej młodości wysyłała mi modele Spitfire’ów i Hurricane’ów do sklejania.
.Często koncentrujemy się na wielkich decyzjach, ale życie składa się z serii drobnych, lecz istotnych wydarzeń. Bronisław Erlich, polski Żyd, wówczas młody człowiek, napisał książkę, w której opowiada o swoich wojennych przygodach. Mając niezbyt żydowski wygląd, próbował przeżyć „na polskich papierach”. Pewnego dnia został zatrzymany przez niemiecki patrol i zabrany na komisariat. Przyszedł oficer i nie wiedząc, co robić, powiedział żołnierzom: „Zabierzcie go na Gestapo w mieście!”. Służyła tam Polka, zrozumiała sytuację, przytuliła policjanta i powiedziała: „Hans, puść go, on chce tylko wrócić do domu”. Oficer zgodził się. Oczywiście nikt nie omawiał ani nie wyjaśniał sytuacji, porozumienie nastąpiło bez słów. Życie pana Bronisława znowu zostało uratowane.
Takie małe wydarzenia, nigdzie nierejestrowane, były decydujące. Każde z nich było jak gra z losem w rosyjską ruletkę. Gdyby zdecydowana większość Polaków nie była gotowa do pomocy, szansa na wygranie tych wszystkich gier o przeżycie w ciągu sześciu lat byłaby bliska zera. A przecież wielu przetrwało. Ale ich strach był bardzo realny, jedna przegrana oznaczała śmierć. Nic dziwnego, że wielu pamięta głównie ten strach i wszystkich bliskich, którzy zginęli, a nie otrzymaną pomoc.
Niemiecka groźba kary śmierci była bardzo realna. To choćby – jeden z wielu podobnych – przypadek rodziny Ulmów we wsi Markowa w południowo-wschodniej Polsce. Ulmowie przez lata pomagali Żydom, w 1944 r. mieli u siebie dwie żydowskie rodziny, łącznie osiem osób. Wiedzieli, jakie jest ryzyko. Byli dobrymi i odważnymi ludźmi. I dobrymi chrześcijanami – w ich Biblii przypowieść o miłosiernym Samarytaninie była zaznaczona na czerwono. I złożyli ostateczne świadectwo swojej wiary. Pewnego dnia zostali zadenuncjowani, przyjechali Niemcy, zabili najpierw wszystkich Żydów, potem Józefa Ulmę, jego żonę Wiktorię w zaawansowanej ciąży, a po krótkim zastanowieniu – sześcioro dzieci (od 1,5 do 8 lat). Wszystko to wydarzyło się na oczach innych Polaków i było dla nich jasnym przekazem. Wszyscy wiedzieli: następnego dnia może się to przytrafić także mnie, bez litości. Życie za życie – to nie była gra dżentelmenów. Jeśli ukrywałeś Żyda, przerażony sąsiad mógł cię wydać. Gdyby Żyd został złapany przez Niemców, mógłby po torturach i zwiedziony fałszywymi obietnicami wskazać wszystkich, którzy mu pomagali: śmierć dla nich, śmierć dla niego. Zobowiązania moralne można analizować na seminarium z etyki, ale wobec oddziału SS z wycelowanymi karabinami maszynowymi wygrywają instynkty biologiczne.
Wybory moralne są tu ekstremalne. Ale omawiając je, musimy pamiętać o Niemcach, którzy je stworzyli. Okrutne prawa z odwróconą moralnością. Kto w czasie wojny przestrzega prawa, zostanie później uznany za przestępcę. Kto je łamie, zostanie później bohaterem. Często martwym bohaterem.
Obecnie toczy się wielka dyskusja na temat tego, co naprawdę się wydarzyło i co należało zrobić. Czy ratowanie własnego życia jest przestępstwem kolaboracji, czy tylko instynktem przetrwania? Jeśli ofiary Hitlera kłócą się zaciekle o to, kto spośród nich najbardziej ucierpiał, a kto był najbardziej nikczemnym bandytą, sprawca może się śmiać w swoim grobie.
Nie dajmy Hitlerowi tego ostatecznego zwycięstwa, proszę.
.Gdy wiemy to wszystko, czy jesteśmy teraz silniejsi? Wątpię. W końcu zawsze chodzi tu o moje własne życie i moją własną śmierć. Wyobraź sobie: jedziesz autobusem, kilku mężczyzn atakuje pasażera, chcą mu zabrać smartfona, uderzają go. Co robić? Możesz odwrócić głowę, upomnieć ich lub spróbować aktywnie ich powstrzymać. To trzech młodych, silnych mężczyzn, a obok ciebie siedzą twoja córka i ciężarna żona. Chciałbyś zachować się jak bohater. Robisz to? Prawdopodobnie rzucasz wzrokiem na swoją rodzinę, zabierasz ją ze sobą i wysiadasz z autobusu na następnym przystanku.
Ale i tak byłby to tylko pojedynczy akt odwagi. Prawdziwym sprawdzianem byłoby długoterminowe ryzyko, podejmowane dla nieznajomego, gdy się jest samemu w zagrożeniu. Na szczęście trudno jest symulować to tu i teraz. Wątpię, czy wielu byłoby bohaterami. Współczesne społeczeństwo nastawione jest na zabawę, słowa takie jak „obowiązek” czy „odpowiedzialność” brzmią staroświecko. W sferze publicznej dominują młodzi, zdrowi, piękni i odnoszący sukcesy. Kto jest jeszcze gotów obiecać wierność na dobre i na złe, w chorobie i zdrowiu, „dopóki śmierć nas nie rozłączy”?
Gdy patrzymy na obecną pandemię, widzimy, jak ludzie są nerwowi już po roku. Opór wobec okupanta lub innego zagrożenia egzystencjalnego wymaga skoordynowanego działania całego społeczeństwa, bo wystarczy kilku przeszkadzających, by cały wspólny wysiłek poszedł na marne. Potrzebny jest silny kręgosłup moralny. Naśladowanie miłosiernego Samarytanina – tak jak Ulmowie – przeczy logice, wymaga czegoś więcej. Chodzenie z plakatami zachęcającymi innych do zrobienia czegoś jest łatwe, ale poświęcanie własnego życia, zdrowia i mienia już takie nie jest. Wielu traktuje heroizm tamtych czasów jako coś oczywistego, mówi, że zrobiono za mało. Ale dziś każdy taki przypadek byłby wart Pokojowej Nagrody Nobla.
Czy takie czyny nadal się zdarzają? Nie wiem. Obawiam się, że w obecnych społeczeństwach raczej wszyscy uciekną, próbując się ratować. Może to mój zbytni pesymizm. Możemy też mieć nadzieję, że nic takiego już się nie powtórzy. Miejmy tę nadzieję.
Jan Śliwa
Stanisław Kwoczyński i Alina Śliwowa (Kwoczyńska) w bazie danych Yad Vashem: [LINK]
Literatura:
Nechama Tec, When Light Pierced the Darkness: Christian Rescue of Jews in Nazi-Occupied Poland
Martin Winstone, The Dark Heart of Hitler’s Europe: Nazi Rule in Poland under the General Government
Bronisław Erlich, Ein Überlebender berichtet
Gabriel Berger, Der Kutscher und der Gestapo-Mann. Berichte jüdischer Augenzeugen der NS-Herrschaft im besetzten Polen in der Region Tarnów