
Ukryty Holocaust. Zagłada w dokumentach zwycięzców
W świadomości Zachodu II wojna światowa widziana jest jako zmagania sił Dobra z siłami Zła, kiedy szlachetny Zachód z pomocą Armii Czerwonej pokonuje nieludzką ideologię, a główną stawką jest obrona Żydów przed zagładą, dokonywaną przez „nazistów” przy współpracy lokalnych kolaborantów, wychowanych w prymitywnej kulturze, przepełnionej antysemityzmem. Legenda ta ma niewiele wspólnego z prawdą – pisze Jan ŚLIWA
Po pierwsze, nie uwzględnia walki o sprawy przyziemne, jak niemiecki Lebensraum i strefy wpływów. Po drugie, sprawa żydowska nie istniała w powszechnej świadomości, a przynajmniej nie jako istotny temat. Antysemityzm na Zachodzie był na tyle rozpowszechniony, że na elitarnych uniwersytetach w USA numerus clausus dla Żydów obowiązywał jeszcze w latach 50., czyli długo po wojnie. A zagłada Żydów nie była tematem, bo informacje o niej były świadomie blokowane.
O niechlubnej roli „New York Timesa” pisze Laurel Leff w Buried by the Times: The Holocaust and America’s most important newspaper (Cambridge University Press, 2005).
W latach 30. i 40. „New York Times” miał opinię najsolidniejszej gazety w USA, jeżeli nie na świecie. Miał rozległą sieć korespondentów i starał się podawać sprawdzone informacje, zdobyte z pierwszej ręki. W kwestii przedstawienia Amerykanom Holocaustu zawiódł całkowicie.
Charakterystyczna jest historia dramatycznego apelu z Polski z marca 1944 r.: „Liczba Żydów w Polsce wynosi od 250 do 300 tysięcy. Za kilka tygodni pozostanie nas nie więcej niż 50 tysięcy… Oby ten, może ostatni, nasz głos z otchłani dotarł do uszu całego świata”. Notkę tę odczytał w Izbie Gmin poseł Silverman, która to wypowiedź podana została między informacjami o głosowaniach dotyczących brytyjskich wydatków, na stronie czwartej, pośród 13 innych informacji. Świat apelu nie usłyszał.
W latach 1939–45 NYT opublikował co prawda 1186 informacji o losie Żydów, 17 na miesiąc, ale na pierwszej stronie informacja o zagładzie pojawiła się tylko 26 razy i tylko w sześciu przypadkach Żydzi zostali podani jako główne ofiary. Nigdy celem nie było zaalarmowanie świata. Dlaczego?
NYT był własnością żydowskich rodzin Ochs i Sulzberger, redaktorem naczelnym był Arthur Hays Sulzberger. W tym czasie rozwijała się idea syjonistyczna, zakładająca, że Żydzi są odrębnym narodem, pragnącym własnego państwa. Niekoniecznie w Palestynie, może w Afryce lub nawet w jakimś zakątku USA. Reformowani Żydzi, w tym Sulzberger, byli przeciwni tej idei. Uważali, że Żydzi to nie naród, lecz religia i każda próba traktowania ich innego niż jako normalnych obywateli USA może być dla nich tylko szkodliwa. To traktowanie jak wszystkich innych dotyczyło również Żydów europejskich. Problem w tym, że Hitler traktował Żydów – nie pytając ich o zdanie – jak najbardziej jako szczególną grupę etniczną. Nie zapominajmy, że Stany przystąpiły do wojny dopiero w grudniu 1941 r. Przez cały ten czas miały korespondentów na terenie Niemiec i okupowanych krajów, choć zwłaszcza do Polski dostęp był zły, a korespondent NYT, Żyd Jerzy Szapiro, opuścił Warszawę w 1939 r.
Już od 1933 r. Żydzi byli coraz bardziej prześladowani, lecz NYT ich jedynie włączał do ogólnego obrazu narastającego terroru. Do tego obraz ten był stopniowany – Ameryka miała z Niemcami normalne stosunki, a Amerykanie pochodzenia niemieckiego stanowili silną grupę w gospodarce i jako wyborcy. Ta niechęć do akceptowania szczególnej sytuacji Żydów była prawie obsesyjna. Autorka cytuje list Sulzbergera, w którym oświadcza on wszem wobec, że nie podpisuje się pod tezą, że „wszyscy Żydzi są braćmi”.
Dodatkowym czynnikiem było staranie o wiarygodność podawanych informacji. Oczywiście do Ameryki dochodziły wiadomości, w końcu wielu miało rodziny w Europie. Ale takie informacje można uznać za anegdotyczne. Z kolei informacje ze źródeł żydowskich, jak JTA (Jewish Telegraphic Agency), Sulzberger uważał za tendencyjne. A warunki wojenne nie pozwalały na uzyskiwanie miarodajnych wiadomości przy porównywaniu wielu niezależnych źródeł. Jednak choć prawdą jest stwierdzenie „żadne dane o masakrach Żydów na terenach okupowanych przez nazistów nie są dostępne oprócz dostarczonych przez uciekinierów i rzadkich korespondencji z Niemiec”, to ocena „pozwalają one według życzenia na dowolną konkluzję od 100 000 do 1 500 000” jest wyraźnie lekceważąca.
Wątpliwości co do wiarygodności danych wzmagało doświadczenie z czasów I wojny światowej, gdy informacje o okrucieństwach wroga były często wyolbrzymiane i koloryzowane. Dlatego miliony wyglądały na fantazję, były mniej wiarygodne niż tysiące.
Czyli okazuje się, że łatwiej jest ukryć mord gigantyczny, o rozmiarach przekraczających ludzką wyobraźnię. To sugeruje też, że ci, którzy obecnie w sporze polsko-żydowskim szermują słabo udokumentowanymi olbrzymimi, stale rosnącymi liczbami, są dla pamięci o ofiarach w istocie kontrproduktywni.
NYT cały czas starał się podkreślać cierpienia wielu narodów, i to raczej innych niż Żydów. Takie szersze spojrzenie jest zasadzie poprawne. Często słychać opinie, że jedynie cierpienie Żydów jest warte wspomnienia, a inni – ze szczególnym uwzględnieniem Polaków – chcą się tylko pod to podpiąć. Z tym ostatnim zgodzić się nie sposób, każdy ma dość śladów tego cierpienia w historii rodzinnej. Jednak noc kryształowa dotyczyła konkretnie Żydów, podobnie jak ustawy norymberskie; żydowskie majątki były „aryzowane”. W Wannsee ustalono ostateczne rozwiązanie kwestii żydowskiej, a do komór gazowych posyłano Żydów. Oczywiście III Rzesza miała plany, by rozwiązywać kwestie kolejnych narodów. Do rozwiązywania kwestii polskiej się już zabrała, z tym że potrzebna Niemcom na razie niewolnicza praca zachowywała nas jeszcze przy życiu. Niemniej udawanie podczas wojny, że z Żydami się nie dzieje nic szczególnego, jest co najmniej dziwne.
Sulzberger nie chciał też, by NYT był traktowany jako gazeta żydowska. Problem w tym, że i tak było wiadomo, do kogo należy, więc jeżeli NYT nie akcentował tragedii Żydów, to można było odnieść wrażenie, że dla nich samych nie było to aż tak istotne, a więc tym bardziej łatwo było innym przejść nad tym do porządku dziennego. A jako gazeta o tej renomie był w stanie tematowi nadać wagę.
Tytuł na pierwszej stronie NYT, szeroki na wszystkie szpalty, oznaczał, że temat ma znaczenie podstawowe. Dlaczego tak się nie stało w odniesieniu do Holocaustu? Czy problemem był, jak chcą niektórzy, antysemityzm w Ameryce?
Niemcy głosili tezę, że alianci w istocie walczą w interesie Żydów, a przecież mogliby z Niemcami zbudować nową wspaniałą Europę – alianci zachodni oczywiście. Rządy alianckie, w tym Anglia Churchilla i Francja de Gaulle’a, robiły wszystko, by nie postawić się w roli obrońców Żydów – taka etykietka byłaby stygmatyzująca. W przypadku Ameryki argumentem było to, że Żydzi chcą ją wciągnąć do (swojej) wojny. Po ataku na Pearl Harbor i wypowiedzeniu wojny przez Hitlera ten argument upadł, ale było to dopiero w grudniu 1941 r. Co do antysemityzmu, to bez skrępowania wydawano takie pamflety, jak La France Juive Édouarda Drumonta i podobne w innych krajach. Jeżeli jednak chodzi o nastroje całego społeczeństwa, wiemy dobrze, jak wiele zależy od konkretnych pytań. Jeżeli zapytamy, czy Żydzi odgrywają dużą rolę w świecie finansów (z sugestią, że za dużą), to wystarczy zebrać nazwiska sekretarzy skarbu i szefów Rezerwy Federalnej, by jasno odpowiedzieć, że tak. Ale czy fakt może być antysemicki? Z kolei pytanie „Czy nie uważasz danych o prześladowaniu Żydów za przesadzone?” już sugeruje odpowiedź. Często cytowane dane pochodzą z badań wykonanych na zlecenie organizacji żydowskich, których problemem było to, czy zagrożenia z Europy nie przeniosą się na nich. Celem było ostrzeżenie, uświadomienie sobie niebezpieczeństwa. Dalej – jeżeli pytamy o Żydów, to mamy na myśli lokalnych (amerykańskich) czy europejskich? Pytania „Czy lubisz Żydów?” i „Czy pomógłbyś Żydowi uratować życie?” to dwie różne sprawy, zwłaszcza gdyby to ratowanie nie wymagało nadmiernych kosztów i ryzyka. Kiedyś pytano hotelarzy „Czy wynająłbyś pokój Chińczykowi?” i wiele było odpowiedzi negatywnych. Gdy się jednak pojawił chiński gość, został normalnie obsłużony. Badania nastrojów to trochę faktów i dużo interpretacji.
Czy nie zrobiono zupełnie nic? Były próby. Wiosną 1943 r. coraz więcej informacji o systematycznej eksterminacji docierało prywatnymi kanałami z Europy i organizacje żydowskie postanowiły zabrać głos. American Jewish Congress 1.3.1943 r. zorganizował spotkanie w Madison Square Garden pod hasłem „Stop Hitler now!”. Hala zgromadziła 21 000 osób, dalsze 75 000 nie znalazło w niej miejsca. Spotkanie odbiło się szerokim echem, NYT dał redakcyjny artykuł. Odbyło się potem jeszcze kilka sporych manifestacji, temat stał się publiczny. W końcu Departament Stanu i brytyjskie Foreign Office zdecydowały się na zorganizowanie konferencji w sprawie żydowskiej na Bermudach. Odbyła się ona w dniach 19–30.4.1943 r. i postanowiła, że większe transporty Żydów („uchodźców” według NYT) są niemożliwe, Palestyna nie może posłużyć jako miejsce ucieczki, a alianci nie mają zamiaru negocjować z państwami osi deportacji Żydów lub polepszenia ich losu. NYT powstrzymał się od krytyki. Oczywiście całkowicie bezskuteczna konferencja bermudzka, podobnie jak poprzednia konferencja w Évian w 1938 r., była dla niemieckiej propagandy smakowitym kąskiem.
Tracąc resztki nadziei i próbując przynajmniej w ten sposób zwrócić uwagę świata, Szmul Zygielbojm, członek Rady Narodowej RP w Londynie, po konferencji bermudzkiej popełnił samobójstwo. Chciał zaprotestować tak przeciw obojętności państw Zachodu, które oskarżył o współudział w zbrodni. Nie dało to wiele: informacja ukazała się wraz z tekstem jego pożegnalnej notatki – na stronie 7.
W tym samym czasie trwało powstanie w getcie warszawskim. Kilka dni po jego wybuchu, 22.4.1943 r., na pierwszej stronie ukazała się krótka notatka o alarmującym meldunku radiowym z Warszawy. W międzyczasie pojawiały się tu i tam informacje, a na jesieni artykuł redakcyjny, w którym jednak nigdzie nie pojawiło się słowo „Żyd”. Do Treblinki deportowano „400 000 osób”.
Jeszcze w październiku 1943 r., trzy dni przed Jom Kipur, delegacja ponad 400 rabinów próbowała dostać się do Białego Domu, ale prezydent Roosevelt wymknął się tylnym wyjściem i rabinów przyjął wiceprezydent. Dziennik „The Jewish Daily Forward” skomentował: „Czy delegacja 500 katolickich księży zostałaby potraktowana w taki sposób?”. Widzimy, jak inne były to czasy.
Pojawił się powyżej temat opuszczenia przez Żydów okupowanej Europy. Podobno Niemcy rozpatrywali opcję przetransportowania ich gdzieś daleko, na przykład na kontrolowany przez Francję Vichy Madagaskar. Czy opcja ta nie była fantazją? Nie dowiemy się, bo zwłaszcza po sukcesach aliantów w Afryce i kontrolowaniu przez nich szlaków morskich przestało to być aktualne. Pozostawała Palestyna, w pewnym sensie naturalne rozwiązanie. Ale znowu… Nie byli tym zainteresowani Brytyjczycy, również mieszkający już tam Żydzi widzieli masowy dalszy napływ jako problem i źródło konfliktów z Arabami. Do tego w Ameryce ostry był spór między sympatykami syjonizmu oraz stworzenia państwa żydowskiego (w Palestynie lub gdzie indziej) a zwolennikami asymilacji przy traktowaniu żydostwa jako religii, a nie narodu. Arthur Sulzberger był zdecydowanie po tej drugiej stronie. Przerzuty broni do Palestyny NYT przedstawiał jako działalność kryminalną, a nawet pisał, że nacjonalistyczna i rasowa indoktrynacja prowadzona przez Jewish Agency przypomina filozofię nazistów. Oczywiście wiemy, że tworzyło się tam zarzewie nowego konfliktu, więc może należy uznać relacje NYT za uczciwe, jednak z drugiej strony w Europie toczyło się na pełnych obrotach „ostateczne rozwiązanie”.
Po konferencji w Wannsee eksterminacja osiągnęła skalę przemysłową i każdy dzień miał znaczenie. W tym kontekście powolność, a właściwie niechęć do jakichkolwiek działań jest porażająca. Oficjalna wersja głosiła, że najlepszym sposobem pomocy Żydom jest wygranie wojny.
I tak było do końca. Nawet ofiary i wyzwalani więźniowie obozów byli określani jako „więźniowie polityczni, robotnicy niewolnicy i cywile wielu narodowości”. Znowu – ta pamięć o innych jest godna szacunku, ale unikanie słowa „Żyd” jest jednak niezrozumiałe. Z uwagi na znaczenie NYT w kształtowaniu amerykańskiej opinii publicznej ten opór przed przedstawieniem cierpienia Żydów miał konkretne konsekwencje. Pominięcie tego tematu ułatwiało władzom unikanie jakiejkolwiek akcji. Nie tylko prasa wpływała na działanie rządu. Również takie instytucje jak Office of Censorship czy Office of War Information definiowały, o czym wolno pisać i jak. Jedno z zaleceń brzmiało: „Semicki problem powinien być unikany”. Nie jest to tematem książki, ale wiemy przecież, że również Stalin, ważny sprzymierzeniec, przedstawiany być musiał jako dobrotliwy „Wujaszek Joe”.
Wszystko to może być jakoś zrozumiałe, gdy podstawowym celem jest zwycięstwo i propaganda dominuje nad prawdą. Jednak widać, jak radykalnie inny jest obraz wojny, w której ratowanie Żydów przed zagładą jest podstawowym celem szlachetnych aliantów. Przekonanie to zostało głęboko wpojone, o czym świadczą niekończące się dyskusje o współudziale Polaków, na tyle masowym i zorganizowanym, że można o to oskarżyć naród i państwo polskie. Nawet brak akcji (passive bystanders) wystarcza do oskarżenia o współudział, co z wygodnej kanapy jest dość łatwe. Stąd krok do sugestii, że Polacy wyróżniali się na minus, a inni zrobili wszystko, co było w ich mocy. Obraz ten jest całkowicie nieprawdziwy, ale łatwiej jest rozbić atom niż ludzkie uprzedzenia, jak zauważył Einstein.
* * *
.Szczegółowo przepływ informacji na temat zagłady przedstawia Michael Fleming w Auschwitz, the Allies and Censorship of the Holocaust (Cambridge University Press, 2014). Opisuje nawet losy pojedynczych dokumentów. Książka jest dobrze udokumentowana, autor korzysta również z polskich źródeł.
Analizując przyczyny blokowania informacji, cytuje za Kalbem (Introduction: journalism and the Holocaust 1939–45):
1. Naziści usiłują ukryć swoje działania.
2. Celem aliantów jest wygranie wojny (zagłada Żydów jest problemem ubocznym).
3. Antysemityzm na Zachodzie.
4. Zbrodnie są tak potworne, że aż „niewiarygodne”.
5. Pierwsza strona nie jest dobrym miejscem dla obiektywnych, wyważonych informacji.
Fleming analizuje wiele szczegółowych aspektów tego procesu. Zaczyna od źródeł wychodzących z Polski. Bezpośrednie informacje radiowe ze względu na namierzanie radiostacji przez Niemców musiały być krótkie. Dłuższe raporty były wysyłane kurierami, np. przez Szwecję, ale transport trwał tygodnie i był ryzykowny. Ponadto nie było specjalnego zainteresowania u odbiorców, wobec tego i Polacy przesyłali takich informacji mniej. Na to nakłada się problem wiarygodności. Łatwiej o informację anegdotyczną, mniej wiarygodną, a przygotowanie solidnego raportu w warunkach okupacyjnych wymaga czasu i wysiłku.
Kolejny problem to ogólny stosunek do Polski. Od 1941 r. podstawowym sojusznikiem na Wschodzie był ZSRR. On też faktycznie ponosił największy ciężar walki. Od Dunkierki 1940 r. do lądowania we Włoszech w 1943 r. na kontynencie nie było alianckich żołnierzy. A Stalin dla zwycięstwa nie szczędził krwi czerwonoarmistów.
Polska zaczynała przeszkadzać, zwłaszcza po ujawnieniu zbrodni katyńskiej. Stąd też jej rola musiała być redukowana, a opinia psuta. Dokładnie przyglądano się więc „polskiemu antysemityzmowi”.
Autor przytacza analizy stosunków polsko-żydowskich, jednak szczerze: w obliczu powszechnego strachu przed okupantem niemieckim i kary śmierci za pomoc Żydom rozważania, czy dla Polaków Żydzi znajdowali się w „zakresie zobowiązań” (universe of obligation), wydają się akademickie. Ale szukanie polskiego antysemityzmu było wszystkim na rękę, zwłaszcza że odwracało uwagę od antysemityzmu u siebie.
A problem ten zaczyna się od pytania, jak jednolite powinno być społeczeństwo. Diversity na pewno nie było niczym pożądanym. Alien Act z 1905 r. definiował, kto się może osiedlać w Wielkiej Brytanii. Faktycznym problemem był nadmiar ubogich przybyszów ze Wschodu, w dużej mierze Żydów uciekających przed pogromami w Rosji. Oczekiwano od nich dopasowania, również pod względem wyglądu i zachowania. Z drugiej strony, podobnie jak w Ameryce, już zasymilowani Żydzi obawiali się o swój status społeczny. Ponieważ nowo przybywający Żydzi byli inni, do tego biedni, mówiono, że „przywożą antysemityzm ze sobą”. Byli też daleko na lewej stronie politycznego spektrum, co wtedy było obciążeniem. Do tego oczywiście społeczeństwo po Wielkiej Wojnie, następnie w narastającym napięciu między wojnami, wreszcie ukrywające się przed niemieckimi bombami – jest mało otwarte na obcych. Autor podaje też przykłady antysemityzmu w USA i nie chodzi tu tylko o pewną niechęć. Rzadkie informacje o prześladowaniach Żydów w Europie raczej ten antysemityzm wzmagały, ponieważ mogły zmuszać do podjęcia jakiejś akcji, na którą nikt nie miał ochoty.
Tak więc temat żydowski był rzadko podejmowany. Zresztą nawet przed wojną nie był akcentowany – ze względu na utrzymywanie poprawnych stosunków z III Rzeszą. W latach 1933–38 BBC nie nadała o tym ani jednej audycji. Gdy wspominano Żydów, byli oni określani jako mniejszość polityczna, a akcje Niemców były racjonalizowane jako wynik zachowania Żydów.
W czasie wojny istniała formalna cenzura: Ministerstwo Informacji i Wojskowy Zarząd Polityczny (Political Warfare Executive). Również w USA powstał Office of Censorship i analogiczny w Kanadzie – wszystkie ze sobą intensywnie współpracowały. Urzędową cenzurę wspomagała autocenzura. Zakres omawianych publicznie tematów i sposób ich przedstawiania były odgórnie zdefiniowane.
A Polacy robili, co mogli. Autor wymienia jako jeden z punktów przekazywania informacji polskie poselstwo w Bernie, prowadzone przez ambasadora Aleksandra Ładosia, gdzie być może zatrzymał się Jan Karski podczas swojej misji w 1942 r. Autor (w 2014 r.) jeszcze o tym nie wie, ale my wiemy, że wydawano tam fałszywe paszporty latynoamerykańskie, które tysiącom osób uratowały życie. Wśród uratowanych w ten sposób są m.in. późniejszy francuski premier Pierre Mendès France i rodzina członka brytyjskiej Izby Lordów, Daniela Finkelsteina. Choć każde życie jest jednakowo ważne.
.Podsumowując, oddajmy głos autorowi: „Wielu urzędników w Foreign Office nie miało dość sympatii dla europejskich Żydów oraz dla tych, którzy próbowali im pomóc, aby zmienić politykę w świetle ludobójczego programu nazistów. Zatriumfowała brytyjska i amerykańska raison de guerre. Ale koszt był wysoki. Wiosną i latem 1944 r., przy pełnej wiedzy aliantów, węgierscy Żydzi zostali przez nazistów wysłani na zagładę. Zachodnie rządy przyglądały się, gdy europejscy Żydzi byli mordowani w komorach gazowych Auschwitz-Birkenau”.
Jan Śliwa