Polacy walczyli na plażach Normandii

6 czerwca 1944 r. Polacy – lotnicy dywizjonów RAF i marynarze uczestniczyli w lądowaniu sił alianckich w Normandii. „Choć polscy żołnierze nie uczestniczyli w pierwszej fazie walk na lądzie, polscy lotnicy i marynarze walczyli już od pierwszej godziny operacji Overlord -powiedział historyk dr Paweł Rozdżestwieński.
Jak doszło do operacji Overlord
.Historyk Biura Edukacji Narodowej IPN dr Paweł Rozdżestwieński przypomniał, że otwarcie drugiego frontu w Europie miało odciążyć ZSRS na froncie wschodnim, wyzwolić spod okupacji kraje zajęte okupowane przez Niemców oraz doprowadzić do ostatecznej klęski Adolfa Hitlera. 6 czerwca 1944 r. Amerykanie i Brytyjczycy, których z morza i powietrza wspierali także Polacy, przeprowadzili największą operacji desantową w historii świata.
„Łkanie bezsennej, skrzypki jesiennej, sierocej/ serce mi rani, grąży w otchłani niemocy” – słowa przejmującej „Piosenki jesiennej” Paula Verlaine’a popłynęły na falach francuskiej sekcji radia BBC dwukrotnie. Odczytanie pierwszego wersu zapowiadało żołnierzom francuskiego ruchu oporu, że wyczekiwana przez nich inwazja wojsk alianckich w północnej Francji rozpocznie się w ciągu najbliższych dwóch tygodni. Drugi niósł jeszcze bardziej doniosłą informację: lądowanie rozpocznie się po maksymalnie 48 godzinach od jej nadania. Oba wersy usłyszano we Francji 5 czerwca 1944 r. Dotarły zarówno do uszu francuskich patriotów, jak i niemieckiego wywiadu, którego oficerowie wiedzieli co oznaczają. W tym momencie rozpoczynał się wyścig, którego stawką były losy wojny w Europie Zachodniej.
Decyzję o otwarciu drugiego frontu w Europie poprzez desant w północnej Francji podjęli w sierpniu 1943 r. na konferencji w Quebecu przywódcy Wielkiej Brytanii i USA. Roosevelt i Churchill już od końca 1941 r. wysłuchiwali coraz ostrzejszych żądań Stalina, który domagał się większego odciążenia frontu wschodniego, angażującego przytłaczającą część sił niemieckich. Przybliżony termin inwazji ustalono na 1 maja 1944 r. Operacji tej nadano kryptonim „Overlord”. Pod koniec grudnia 1943 r. naczelnym dowódcą sił inwazyjnych mianowany został amerykański generał Dwight Eisenhower. 17 stycznia 1944 r. w Londynie rozpoczęło działalność Naczelne Dowództwo Alianckich Sił Ekspedycyjnych (SHAEF).
Sztab SHAEF był ogromnym przedsięwzięciem organizacyjnym, w które zaangażowanych zostało prawie 16 tysięcy osób. Doświadczenia poprzednich wielkich desantów morskich – w Afryce Północnej, na Sycylii i południowych Włoszech – wskazywały, że będzie to najtrudniejsza pod względem logistycznym operacja tej wojny. Zgodnie z przyjętymi założeniami w pierwszym dniu inwazji alianci mieli przerzucić na wybrzeża Normandii około 200 tys. żołnierzy, dziesięć dni później miało być ich już blisko 600 tys., a na początku września 2 miliony.
Początkowo D-Day, czyli termin desantu morskiego o kryptonimie „Neptun”, będącego pierwszą częścią operacji „Overlord”, wyznaczono na 5 czerwca. Wojska sprzymierzonych miały dokonać desantu morskiego i powietrznego w pasie liczącym 80 km: od ujścia rzeki Dives na wschodzie do ujścia kanału Carenton na zachodzie. Pierwszego dnia operacji zakładano uchwycenie pięciu przyczółków.
Gen. Omar Bradley, dowodzący amerykańskimi wojskami inwazyjnymi w Normandii, tak przedstawiał założenia przygotowanego przez aliantów planu: „W przeciwieństwie do inwazji na Sycylię, gdzie lądowaliśmy o godzinie 3.30 pod osłoną nocy, początek inwazji na Normandię wyznaczony został po nastaniu świtu. Liczyliśmy na to, że przy lądowaniu na umocnionym przez nieprzyjaciela wybrzeżu Francji siła ognia aż nadto zrekompensuje brak maskowania. Warto było z niego zrezygnować na korzyść celniejszego i silniejszego bombardowania. (…) Oprócz przytłaczającej przewagi aliantów nad nieprzyjacielem w siłach powietrznych i morskich, górowaliśmy nad nim jeszcze tym, że my wybraliśmy czas i miejsce lądowania. (…) Nie będąc w stanie przewidzieć, w którym miejscu nastąpi uderzenie, nieprzyjaciel musiał rozciągnąć swe oddziały wzdłuż całego wybrzeża europejskiego, tj. na przestrzeni 860 mil”. (Omar N. Bradley „Żołnierska epopeja”)
Siły lądowe przygotowane do operacji „Overlord” złożone były z 21 Grupy Armii, którą dowodził brytyjski marszałek Bernard L. Montgomery. W jej składzie znajdowały się: 1 armia kanadyjska, 2 armia brytyjska oraz 1 armia amerykańska. Dodatkowo bezpośrednio dowódcy wojsk sprzymierzonych podporządkowano 3 armię amerykańską gen. George’a Pattona. Wspierało ich 11 tys. samolotów bojowych i 2 tys. transportowych, a także 7 tys. różnego rodzaju jednostek pływających.
Na odcinku przygotowywanej przez aliantów inwazji Niemcy dysponowali jedynie dziewięcioma dywizjami piechoty i jedną dywizją pancerną. Posiadali zaledwie 350 samolotów. Inwazja sił sprzymierzonych poprzedzona została wielomiesięcznymi bombardowaniami, które w ogromnym stopniu zdezorganizowały ruch kolejowy we Francji. Paraliż komunikacyjny powiększały akcje sabotażowe organizowane przez francuski ruch oporu, prowadzone ze szczególną intensywnością w ostatnich kilkudziesięciu godzinach przed inwazją.
Dużym sukcesem sił koalicji była kampania dezinformacyjna, której celem było przekonanie dowódców niemieckich o tym, że desant nastąpi w rejonie Calais. Jerzy Lipiński w książce „Druga wojna światowa na morzu” pisał: „Dowództwo alianckie robiło wszystko, aby utrzymać Niemców w niepewności. W czasie, gdy główne siły inwazyjne koncentrowane były w portach południowo-zachodniej Anglii, na wybrzeżach wschodnich postawiono wielkie makiety obozów wojskowych; u wschodnich wybrzeży skoncentrowano także flotę statków handlowych +ucharakteryzowanych+ na okręty wojenne. W ostatnich dniach przed inwazją loty rozpoznawcze i ciężar bombardowań lotniczych skierowano głównie w rejon Calais, pozostawiając aż do dnia uderzenia we względnym spokoju plaże Normandii i ich bezpośrednie zaplecze. Fałszywe informacje rozsiewał również wywiad brytyjski, dezorientując dowództwo niemieckie. Jeszcze w przeddzień lądowania, gdy ku Normandii płynęła już armada inwazyjna, ku Calais zmierzała flota starych statków handlowych +ucharakteryzowana+ na okręty wojenne”.
W przeddzień planowanej na 5 czerwca inwazji z powodu złych warunków atmosferycznych gen. Dwight Eisenhower podjął decyzję o przesunięciu początku operacji o 24 godziny. Przed świtem 6 czerwca 1944 r. operację „Overlord” rozpoczął desant trzech dywizji powietrzno-desantowych, których zadaniem była osłona skrzydeł rejonu lądowania. O 4.05 pierwsi alianccy żołnierze wsiedli do barek desantowych. Niemcy wciąż nie zdawali sobie sprawę, że w kierunku kontrolowanych przez nich wybrzeży Francji zmierza największa flota desantowa w dziejach. Dostrzegli jej obecność około 5.30, gdy na plaże Normandii spadły pierwsze pociski wystrzelone z alianckich okrętów.
O godzinie 6.30 zaczęły lądować pierwsze jednostki. 150 tys. żołnierzy pierwszego rzutu skierowało się na ponad trzech tysiącach barek desantowych ku pięciu sektorom wybrzeża. Amerykanie utworzyli przyczółki na plaży „Utah” oraz „Omaha”, na której doszło do najcięższych walk. Natomiast Brytyjczycy i Kanadyjczycy przyczółki: „Gold”, „Juno” i „Sword”.
W sumie z pierwszego rzutu operacyjnego zginęło około 2,5 tys. żołnierzy, a 8,5 tys. zostało rannych. Jednak zanim zakończył się „najdłuższy dzień” 6 czerwca, na ziemi francuskiej było już 75 tys. żołnierzy brytyjskich i blisko 58 tys. amerykańskich. Do liczby tej należy dodać jeszcze ponad 20 tys. brytyjskich i amerykańskich spadochroniarzy.
Najistotniejsze dla powodzenia operacji okazało się panowanie sprzymierzonych w powietrzu. Wyniszczona wcześniejszymi walkami z aliantami Luftwaffe była nad normandzkimi plażami praktycznie niewidoczna.
Do 12 czerwca siły z poszczególnych pięciu plaż zdołały utworzyć wspólny przyczółek mający 100 km szerokości i 30 km głębokości, obsadzony przez 330 tys. żołnierzy z 54 tys. pojazdów.
Niemieckie dowództwo nie podjęło kontrofensywy na większą skalę, krępowane przekonaniem Hitlera i podsuwanymi przez zachodnie wywiady fałszywymi doniesieniami, że desant w Normandii to jedynie wybieg taktyczny, mający odwrócić uwagę od przyszłego głównego lądowania w rejonie Calais. Dlatego większość spośród 58 stacjonujących we Francji niemieckich dywizji skoncentrowano na północny wschód od Paryża. Wyjątkiem wśród niemieckich dowódców był feldmarszałek Erwin Rommel, który sugerował rozmieszczenie całości niemieckich sił jak najbliżej plaż. „Lepiej mieć jedną dywizję w miejscu lądowania niż trzy dywizje w trzy dni później” – podkreślał. Słynny „Lis Pustyni” poprawnie wskazał także potencjalnie najlepsze dla aliantów momenty lądowania: pomiędzy 5 i 7 oraz 12 i 14 czerwca.
Biograf Hitlera Ian Kershaw, oceniając przyczyny niemieckiej klęski w Normandii pisał: „To, co z perspektywy czasu wydaje się niekiedy niemal nieuniknionym triumfem operacji +Overlord+, mogło się okazać czymś zupełnie przeciwnym. Początkowo optymizm Hitlera nie był w sumie tak całkowicie bezpodstawny. Zakładał on, że wybrzeże atlantyckie jest silniej ufortyfikowane, niż było w rzeczywistości. Mimo wszystko w decydujących, początkowych fazach operacji przewaga powinna być po stronie żołnierzy broniących wybrzeża – jak to się stało w Omaha. Jednak za spóźnione działania przyszło zapłacić ogromną ceną. Podziały wśród niemieckich dowódców i brak zgody w kwestii taktyki między Rommlem (który opowiadał się za postawieniem dywizji pancernych niedaleko wybrzeża, mając nadzieję na błyskawiczne zniszczenie nacierających sił) a generałem Leo Geyrem von Schweppenburgiem, dowódcą Grupy Pancernej Zachód (który chciał trzymać wojska pancerne z tyłu, póki nie stanie się oczywiste, gdzie powinny zostać przerzucone), stanowiły istotną słabość niemieckich przygotowań do odparcia inwazji”.
31 lipca, gdy alianci mieli już do dyspozycji we Francji około miliona żołnierzy, przeszli do szybkiej ofensywy – absolutnie zgubnej dla Niemców, pozbawionych większych zapasów paliwa i ustawicznie atakowanych z powietrza. Ich odwrót z Normandii zakończył się w „kotle Falaise”, z jedyną drogą ewakuacyjną, blokowaną przez polską 1. Dywizję Pancerną gen. Stanisława Maczka. Przed ostatecznym zamknięciem kotła 19 sierpnia wyrwało się z niego około 50 tys. żołnierzy niemieckich, w dalszych walkach poległo 10 tys., a 45 tys. wzięto do niewoli. Niemieckie straty sprzętowe w tej największej bitwie frontu zachodniego, wyniosły ponad 400 czołgów, 7 tys. innych pojazdów i blisko tysiąc dział.
Klęska pod Falaise zniweczyła niemieckie plany utrzymania Francji, poprzez przekształcenie wojny w wyczerpujące starcie pozycyjne. Przekroczenie Sekwany 19 sierpnia ostatecznie zakończyło operację „Overlord”. Tego samego dnia w Paryżu wybuchło powstanie, a sześć dni później alianci weszli do stolicy Francji, a do końca września wyzwolili cały kraj – nie licząc kilku ufortyfikowanych portów na wybrzeżu atlantyckim i brytyjskich Wysp Normandzkich, utrzymywanych przez Niemców aż do kapitulacji w maju 1945 r.
W rozpoczętej 6 czerwca operacji „Overlord” brały również udział jednostki Polskiej Marynarki Wojennej oraz Polskich Sił Powietrznych. Działania aliantów od pierwszego dnia walk wspierały krążownik ORP „Dragon” oraz niszczyciele ORP „Błyskawica”, „Krakowiak”, „Piorun” i „Ślązak”. „Ślązak” i „Dragon” bezpośrednio interweniowały swą artylerią w walki na lądzie. 8 czerwca wieczorem ten ostatni udaremnił bardzo groźny dla aliantów kontratak oddziałów niemieckiej 21. Dywizji Pancernej, niszcząc sześć jej czołgów. W armadzie transportowej, przewożącej wojska i sprzęt na plaże Normandii, znalazło się osiem statków Polskiej Marynarki Handlowej.
Także od pierwszego dnia w walkach uczestniczyło jedenaście dywizjonów polskiego lotnictwa – trzy bombowe i osiem myśliwskich, z których większość wchodziła w skład 131 skrzydła myśliwskiego, dowodzonego przez mjr. pil. Juliana Kowalskiego oraz 133 skrzydła dowodzonego przez mjr. pil. Stanisława Skalskiego
Do sił inwazyjnych wyznaczono 131 i 133 Skrzydło RAF. W jego skład weszły polskie dywizjony: 302 Poznański, 308 Krakowski i 317 Wileński. 133 Skrzydło tworzyły dywizjony – 306 (Toruński), 315 (Dębliński) i 129 Dywizjon RAF. Pierwsze z nich latały na myśliwcach typu Supermarine Spitfire, drugie – na North American P-51 Mustang. W pierwszych dniach czerwca na kadłubach i skrzydłach wszystkich alianckich maszyn namalowano biało-czarne pasy służące szybkiej identyfikacji. Oznaczenie miało zapobiec pomyłkom w rozpoznaniu maszyn.
Łącznie w polskich jednostkach lotniczych skierowanych do wsparcia inwazji służyło 249 oficerów i 2198 żołnierzy.
„Luftwaffe dysponowała na tym odcinku frontu 815 samolotami, w tym – 315 myśliwcami. Nie stanowiły one realnego zagrożenia dla 6,6 tys. samolotów alianckich” – wskazał. Historyk podkreśla jednak, że duże zachmurzenie i poranna mgła panująca 6 czerwca ograniczyła skalę operacji lotniczych nad Normandią.
Pierwotnie zakładano, że dywizjony myśliwskie wykonają w dniu „D” cztery loty, jednak wielu z nich nie poderwano z lotnisk. 131 Polskie Skrzydło Myśliwskie osłaniało lądowanie na odcinku plaży w sektorze amerykańskim (plaża Utah). Z kolei 133 Skrzydło RAF pod dowództwem mjr. Stanisława Skalskiego osłaniało lądowanie dwóch amerykańskich powietrznodesantowych dywizji – 82. „All Americans” i 101. „Screaming Eagles”, w którym uczestniczyły 1662 samoloty transportowe i 512 szybowce oraz 15,5 tys. spadochroniarzy. „Działania polskich lotników nasiliły się 7 czerwca, gdy aura się poprawiła” – wskazał Rozdżestwieński.
W ramach operacji „Ramrod 980” 133 Skrzydło zaatakowało kolumny zmotoryzowane i pancerne Wehrmachtu i Waffen-SS oraz linie kolejowe. Historycy podkreślają, że na skutek alianckiego panowania w powietrzu tempo marszu niemieckich oddziałów spadło – czołgi i znaczna część pozostałych pojazdów poruszała się tylko nocą, w dzień ukrywając się w lasach przed rakietami, pociskami i bombami „Jabos” [Jagdbomber], jak Niemcy nazywali alianckie myśliwce bombardujące. Niemal każdy niemiecki pojazd w Normandii dodatkowo maskowano warstwą gałęzi i liści.
Od 7 czerwca Polacy z RAF toczyli regularne walki z myśliwcami Luftwaffe. W rejonie Argentan i Caen piloci z dywizjonów 306 i 315 zestrzelili szesnaście maszyn Luftwaffe, dwie prawdopodobnie zestrzelili oraz uszkodzili pięć innych. 12 czerwca 1944 roku kpt Eugeniusz Horbaczewski z Dywizjonu 315 zestrzelił myśliwiec Fw-190 podczas walki czterech polskich Mustangów Mk. III przeciw siedmiu samolotom nieprzyjaciela. Po rozpoczęciu przez Niemców ostrzału Wielkiej Brytanii pociskami V-1 (13 czerwca) do walki z nimi znad Normandii skierowano trzy polskie dywizjony myśliwskie. Do końca wojny zestrzelili 190 tych bomb latających.
Dr Rozdżestwieński podkreśla rolę 23 załóg dowodzonego przez mjr. pilota Kazimierza Konopaska 305 Dywizjonu Bombowego „Ziemi Wielkopolskiej i Lidzkiej im. Marszałka Józefa Piłsudskiego” latający na szybkich, dwusilnikowych De Havilland Mosquito FB IV.
„Polacy z „trzysta piątego” wykonywali loty rozpoznawcze już w nocy poprzedzającej inwazję. Wielokrotnie skutecznie atakowali węzły drogowe i szlaki kolejowe, tak, by utrudnić Niemcom ściągnięcie dodatkowych dywizji” – przypomniał.
Polskie załogi bombowców zasłynęły także zniszczeniem około 13 milionów litrów benzyny w niemieckich składach paliwa w Nomeny pod Nancy. „To był cios, który skutecznie unieruchomił niemieckie dywizje pancerne w północnej Francji. Brytyjska prasa pisała: Tym brawurowym atakiem Polacy wstrzymali niemieckie jednostki i wygrali bitwę o Francję. Nawet jeśli w słowach dziennikarzy była przesada, to i tak z pewnością znacznie ją opóźnili” – wskazał.
Inwazję wsparł również 300 Dywizjon Bombowy „Ziemi Mazowieckiej”. Bombowce Avro Lancaster z polskimi załogami zaatakowały niemieckie pozycje m.in. w rejonie Caen i Evreaux.
Lądowanie aliantów w Normandii rozpoczęło się od morskiej operacji „Neptune”. Uczestniczyło w niej ponad siedem tysięcy jednostek morskich. Siły i środki inwazyjne rozmieszczone na 1600 statkach transportowych i 4126 okrętach oraz barkach desantowych osłaniało 1213 okrętów wojennych.
„Polską Marynarkę Wojenną reprezentowały krążownik ORP Dragon (ex-HMS „Dragon”), niszczyciele ORP Błyskawica i ORP Piorun oraz eskortowce ORP Kujawiak i ORP Ślązak” – wyjaśnił historyk. Ponadto w alianckiej inwazji uczestniczyły jednostki marynarki handlowej. Transatlantyki „Batory” i „Sobieski” przewoziły żołnierzy, z kolei statki „Chorzów”, „Katowice”, „Kmicic”, „Kraków”, „Narew” i „Poznań” służyły do transportu sprzętu, żywności i innych materiałów. ORP „Ślązak” płynął na czele alianckiej floty inwazyjnej i w nocy 5 czerwca, jako pierwszy niszczyciel na brytyjskim odcinku osłaniał trałowce oczyszczające wody przybrzeżne z min.
„Ślązak dał bliskie wsparcie saperskim barkom inwazyjnym, podchodząc do brzegu na około milę. Niemieckie baterie strzelały do naszej formacji gęstym, ale na szczęście niecelnym ogniem. Widocznie były przytłoczone siłą bombardowania naszych okrętów” – wspominał dowódca okrętu, komandor Romuald Nałęcz-Tymiński. W pierwszych godzinach inwazji dowodzony przez niego eskortowiec wspierał komandosów z 41 Royal Marine Commando, odstrzeliwując niemieckie umocnienia nadbrzeżne ogniem artylerii pokładowej.
Warto podkreślić, że krążownik „Dragon” dysponował artylerią pokładową o sile ognia równej całej polskiej baterii nadbrzeżnej komandora podporucznika Heliodora Laskowskiego na półwyspie helskim we wrześniu 1939 r.
„Rzygnęliśmy zaraz na przemian z rufowych i dziobowych dział, dziewiętnaście kilometrów w głąb nieszczęsnej Normandii” – wspominał po latach artylerzysta ORP „Dragon”, Wincenty Cygan.
„Podczas ataku na atakowanej przez Brytyjczyków z 3 Dywizji Piechoty plaży Sword działa Dragona z odległości ponad 10 mil siały spustoszenie wśród czołgów 21 Dywizji Pancernej gen. por. Edgara Feuchtingera, a szczególnie – 22 Pułku Pancernego gen. Hermanna von Oppeln-Bronikowskiego w rejonie Varaville. W ciągu kwadransa Niemcy stracili sześć czołgów” – przypomniał historyk IPN.
„Czołgi Bronikowskiego pięły się na wzgórze w Bieville w ogłuszającym ryku silników. Do tej pory nie napotkali najmniejszego oporu nieprzyjaciela. (…) Nagle jego prowadzący czołg wyleciał w powietrze, nie oddawszy nawet jednego strzału. (…) Działa brytyjskie wydawały się mieć ogromny zasięg. Czołgi Bronikowskiego rozbijano jeden po drugim. W niecałe piętnaście minut stracił sześć czołgów. Nigdy nie oglądał takiego strzelania. Nic nie mógł na to poradzić. Zatrzymał atak i rozkazał się wycofać” – pisał Cornelius Ryan w bestsellerowej powieści „Najdłuższy dzień” (1959), a podstawie której zrealizowano film pod tym samym tytułem.

Polacy w Normandii – czy Zachód o nich pamięta?
.Baterie artyleryjskie „Dragona” oddały ponad 1200 salw do niemieckich czołgów, bunkrów i umocnionych stanowisk artylerii na naormandzkim wybrzeżu.
„Okręt trzy razy powracał do portu w Portsmouth po amunicję i skutecznie zwalczał niemieckie cele aż do 8 lipca 1944 r., kiedy to został trafiony niemiecką żywą torpedą typu Neger. Tego dnia zginęło 37 marynarzy, 14 odniosło rany i to była największa jednorazowa strata wśród polskich marynarzy w Normandii. Okręt nie nadawał się już do walki i został zatopiony koło Courseulles-sur-Mer, stając się wzmocnieniem falochronu Mullberry zabezpieczającym plażę desantową Juno. Schodzący z okrętu polscy marynarze pozostawili na maszcie polską banderę na znak gotowości do służby” – podkreślił dr. Rozdżestwieński.
8 czerwca 1944 r. niszczyciele „Piorun” i „Błyskawica” walczyły w zakończonej alianckim zwycięstwem bitwie morskiej pod Ushant. Niemcy utracili wówczas dwa niszczyciele, jeden został uszkodzony. Według historyków była to ostatnia akcja bojowa większych niemieckich okrętów u zachodnich wybrzeżu Europy.
Polacy, w tym m.in. 1. Dywizja Pancerna gen. Stanisława Maczka dołączyli do walk w Normandii na przełomie lipca i sierpnia 1944 r. W składzie II Korpusu Kanadyjskiego walczyli w decydującej o przełamaniu frontu bitwie pod Falaise. Niemcy byli w butelce, a polska dywizja była korkiem, którym ich w niej zamknęliśmy” – powiedział dowodzący siłami lądowymi we Francji brytyjski gen. Bernard Law Montgomery.
Walki polskich marynarzy i lotników podczas lądowania w Normandii zostały 1990 r., upamiętnione na dwóch tablicach Grobu Nieznanego Żołnierza w Warszawie. 9 czerwca 2019 r. we francuskim Plumetot w departamencie Calvados odsłonięto pomnik polskich lotników. Inicjatorem budowy był prezes londyńskiego Polish Air Force Memorial Committee Ryszard Kornicki. Jego ojciec ppłk Franciszek Kornicki był ostatnim dowódcą legendarnego Dywizjonu 303. Z kolei Hermanville-sur-Mer upamiętniono polskich marynarzy.

Oszukując Niemców, Alianci zmienili bieg historii
.Jedną z kluczowych kwestii poprzedzających lądowanie w Normandii 6 czerwca 1944 r. było utrzymanie miejsca desantu w tajemnicy. Alianci chcieli wykorzystać efekt zaskoczenia do spowolnienia niemieckiej reakcji, a tym samym uniemożliwienia III Rzeszy szybkiego kontrataku. Realizacji tego celu służyła operacja „Bodyguard”. Zadaniem sił sprzymierzonych było wprowadzenie Niemców w błąd i sprawienie wrażenia, że atak nastąpi w innym miejscu i czasie, niż miało to się odbyć w rzeczywistości.
Alianci pozwalali więc Niemcom przechwytywać swoje plany operacyjne, ale tylko te spreparowane. Gen. Eisenhower wspominał po latach, że siły sprzymierzone stworzyły „armię widmo”. Niby-generałowie i niby-sztaby regularnie nadawały do siebie wiadomości przez radio. Podawano wówczas fałszywe informacje co do liczebności wojsk, potencjalnych miejsc desantu, ilości sprzętu itd. Mistrzowskim zagraniem było włączenie w tę grę informacji o lądowaniu w Normandii, ale w taki sposób, by Niemcy do samego końca interpretowali ją jako atak pozorowany. Według fałszywych danych, które przechwytywali żołnierze III Rzeszy, rzeczywisty atak miał nastąpić w okolicach Pas-de-Calais, natomiast siły, które pojawią się w Normandii, miały być rzekomo wyłącznie zasłoną dymną. Żeby uwiarygodnić informacje radiowe, nieistniejąca armia otrzymała dowódcę z krwi i kości – gen. George’a Pattona. Był to potencjalnie bardzo dobry wybór na lidera sił uderzeniowych, ponadto Niemcy uważali go za najlepszego z alianckich generałów.
„Armia widmo” gen. Pattona otrzymała sprzęt i zaopatrzenie. Alianci zbudowali lotniska, na których stały makiety samolotów. W strategicznych punktach rozmieścili dmuchane czołgi (z zewnątrz ucharakteryzowane jak prawdziwe) oraz makiety barek desantowych. Komunikaty radiowe pozorowały ruchy armii. Żołnierzy nieistniejących dywizji udawali członkowie sił odwodowych przebrani w specjalnie przygotowane mundury. Niby-oficerowie tych jednostek, również odpowiednio umundurowani, spotykali się z politykami i dziennikarzami innych państw.
Mistyfikacja była tak skuteczna, że Niemcy już po lądowaniu aliantów w Normandii nadal oczekiwali głównego ataku w Pas-de-Calais. Byli przekonani, że siły sprzymierzone dysponują znacznie większą ilością dywizji niż w rzeczywistości. Silne i liczne formacje niemieckie nie ruszyły od razu w kierunku Normandii, ponieważ rozkazano im czekać. Trudno powiedzieć, jak potoczyłyby się losy desantu, gdyby Hitler nie dał się przechytrzyć. Zwycięstwo nie było pewne, o czym świadczy m.in. fakt, że gen. Eisenhower zawczasu przygotował mowę na wypadek niepowodzenia.
Polacy wysłali na front aliancki ćwierć miliona żołnierzy piechoty, marynarki i lotnictwa
.Polacy, walczący na wszystkich frontach wojny, słusznie zyskali szacunek swoich sojuszników. Na łamach Wszystko co Najważniejsze pisze o tym kapitan Barry SHEEHY, historyk wojskowości, autor książek o wojnie secesyjnej, emerytowany kapitan armii kanadyjskiej.
„Podziwiałem odwagę i męstwo polskich żołnierzy, którzy odizolowani i odcięci od wszelkich posiłków na Mont Ormel do końca bronili swoich pozycji. Jako pierwsi przebili się do nich kanadyjscy grenadierzy. Ta bitwa zakończyła wielką krwawą kampanię w Normandii” – pisze autor.
Bohaterscy Polacy służyli w każdej większej kampanii wojennej, włączając w to bitwę o Anglię, bitwę o Atlantyk, zmagania w północnej Afryce, we Włoszech, Normandii i w całej północno-zachodniej Europie. Polscy kryptolodzy odegrali kluczową rolę w rozszyfrowaniu niemieckiej Enigmy, co było jednym z największych naukowych osiągnięć w tamtych czasach i skróciło wojnę o dobrych kilka lat. Jest tak wiele przykładów polskiej waleczności podczas II wojny światowej, że trudno jest skupić się tylko na jednym. Weźmy ostateczne natarcie na Monte Cassino, które prowadzili Polacy wraz z Kanadyjczykami, lub dywizjony RAF-u (302 i 303) w bitwie o Anglię czy wreszcie niesamowite bohaterstwo polskiego niszczyciela „Pioruna”, który zaatakował najpotężniejszy okręt wojenny w tamtej części świata – „Bismarcka”. Malutki niszczyciel, nim rozpoczął walkę na działa i torpedy z niemieckim Behemotem, wysłał w jego stronę sygnał: „Jestem Polakiem, jestem Polakiem”.
„Jest jednak pewne zdarzenie, o którym żywo pamiętają moi rodacy” – dodaje kapitan.
Polski niszczyciel „Ślązak”, pod dowództwem weterana kapitana Romualda Tymińskiego, wziął udział w tragicznym rajdzie na Dieppe w 1942 roku i był świadkiem najbardziej krwawego dla Kanady dnia podczas II wojny światowej. Ponad 5 tysięcy świetnie wyszkolonych kanadyjskich żołnierzy, którzy wyszli na brzeg tamtego dnia, zginęło, zostało rannych lub wziętych do niewoli. To był czarny dzień dla ojczyzny autora.
„Podczas tej rzezi polski niszczyciel zrobił coś niesamowitego. Kapitan Tymiński, widząc, jak na plaży trwa hekatomba Kanadyjczyków, zignorował rozkaz trzymania się z dala od brzegu i podpłynął jak najbliżej, by osłonić ogniem kanadyjskich żołnierzy. Okręt był tak niebezpiecznie blisko mielizny, że wszyscy byli pewni, iż na niej osiądzie. Strzelając nieprzerwanie z dział w stronę niemieckich stanowisk, zatrzymał się tuż przed płycizną, a polscy marynarze ustawili na plaży działka przeciwlotnicze, z których prażyli do niemieckich samolotów. W krótkim czasie strącili cztery nacierające maszyny. Kiedy nadszedł rozkaz opuszczenia plaży, okręt wziął ze sobą jeszcze osiemdziesięciu pięciu kanadyjskich żołnierzy, a prawie połowa z nich to byli niezwykle zaprawieni w boju ludzie Królewskiego Regimentu Kanady. Ci twardzi weterani z frontów zachodniej Europy patrzyli na kapitana Tymińskiego i jego załogę jak na bohaterów” – dodaje ekspert.