Radziecka napaść 17 września 1939 nigdy nie została rozliczona - ambasador Krzysztof Szczerski
Radziecka napaść na Polskę 17 września 1939 roku stała się dopełnieniem tragedii polskiego września i była wprost realizacją umowy między Hitlerem a Stalinem, znanej jako pakt Ribbentrop-Mołotow – mówił stały przedstawiciel RP przy ONZ Krzysztof Szczerski.
Radziecka napaść
.Jak ocenił polski ambasador atak ZSRR stanowił lojalne wypełnienie postanowień dotyczących de facto rozbioru Polski. W konsekwencji tej napaści, część Polski znalazła się pod okupacją sowiecką, która przyniosła śmierć, grabież i niewyobrażalne cierpienie ludzi, w tym zbrodnię katyńską.
„Rosja radziecka swoją napaścią i okupacją Polski pogwałciła zapisy prawa międzynarodowego w relacjach między państwami oraz prawo humanitarne poprzez masowe zbrodnie na jeńcach wojennych i wywózkę ludzi na Syberię. Losy Polaków wywiezionych na Sybir, których część potem znalazła się w heroicznej roli w Armii generała Andersa, są szczególnym symbolem. Na szlaku bojowym obejmującym połowę świata walczyli o wolną Polskę” – przypomniał prof. Szczerski.
Apel o pamięć
.Zaapelował, by pamiętać o ich wstrząsających losach, w tym sierot syberyjskich, które szukały swojej drogi do Polski.
„Radziecka napaść na Polskę to jeszcze jedna ze zbrodni na narodzie polskim, która nigdy nie została rozliczona, przez lata była zatajana, przeistaczana. Szerzono na jej temat kłamstwa starając się, aby świat nigdy nie poznał prawdy. Wołanie o sprawiedliwość rozbrzmiewa więc do dziś. Patrząc na wydarzenia sprzed 80 lat z perspektywy współczesnej, dostrzegamy powtarzający się wzorzec działań imperiów, które napadają na kraje gwałcąc prawo międzynarodowe i dążąc do dominacji poprzez niszczenie sąsiednich narodów” – zaznaczył Szczerski.
Zwrócił uwagę, że tak robiły Niemcy nazistowskie, tak robiła Rosja carska, sowiecka i tak dziś robi Rosja putinowska.
Rosyjski imperializm
.„Radziecka napaść 17 września pokazuje prawidłowość, rys psychologiczny imperializmu rosyjskiego, który jest nie tylko okrutny, ale i mściwy. Jak dobrze wiemy, to okrucieństwo było zemstą za upokarzającą porażkę, jaką 19 lat wcześniej Armia Czerwona poniosła próbując zniszczyć odrodzoną Polskę po pierwszej wojnie światowej. To okrucieństwo połączone z chęcią odwetu powtarza się w mentalności imperialnej Rosji także dziś” – zauważył stały przedstawiciel RP przy ONZ.
Prof. Krzysztof Szczerski wezwał, aby ciągle przypominać o potrzebie rozliczenia, wyciągnięcia konsekwencji z obecnej imperialnej polityki Rosji, bo jak widzimy brak konsekwencji i sprawiedliwości wobec Rosji przynosi wyłącznie poczucie bezkarności, a wśród ofiar niesprawiedliwości za nierozliczenie zbrodni.
„To zadanie, które stoi przed nami także w ramach systemu ONZ. Jeżeli świat chce uważać się za rządzony przez prawo międzynarodowe, to musimy gwarantować odpowiedzialność za popełniane zbrodnie” – skonkludował ambasador Szczerski.
Helena Knapczyk: Sowieci wywieźli całą moją rodzinę; na Syberii był głód, pracowaliśmy na mrozie 12 godzin dziennie
.Pamiętam wybuch II wojny światowej, miałam wtedy prawie 13 lat. Gdy Niemcy przekroczyli granicę, byliśmy przerażeni, wojna zaskoczyła nas wszystkich. Straciliśmy nadzieję na wolną Polskę – mówi Sybiraczka Helena Knapczyk. Opowiada również o tym jak po 17 września do jej rodzinnej miejscowości pod Lwowem wkroczyli Sowieci. W 1940 cała rodzina Knapczyk została wywieziona na Syberię. Temperatura sięgała minus 50 stopni; był głód, pracowaliśmy po 10-12 godzin dziennie – wspomina.
„Rozpaczamy z powodu działań Niemiec, ale to, co przeżyliśmy na Wschodzie pod rządami Stalina, jest trudne do opisania. Byliśmy torturowani, głodzeni i męczeni, a na śmierć czekaliśmy w bólu” – opisuje swe przeżycia Knapczyk.
Jej rodzina mieszkała niedaleko Lwowa, w kolonii Niedźwiednia, w powiecie Żółkiew. We wrześniu 1939 r. struchleli, bo żyli wcześniej pod zaborem, a minęło ledwie 21 lat i znowu rozgorzała wojna. Niemcy byli na tych terenach niecałe trzy tygodnie.
Radziecka napaść i masowe aresztowania
.„Sowieci zaatakowali Polskę 17 września. Czołgi jechały jeden za drugim w dzień i noc. Od ich przejazdu trzęsły się domy. Sowietow witali mieszkający w okolicy Ukraińcy. Biegli za czołgami z kwiatami. Pomagali Rosjanom i pokazywali, gdzie kto mieszka i czym się zajmuje. Rosjanie zaczęli chodzić po naszej kolonii i aresztować ludzi. Życie na naszej kolonii zamarło” – wspomina 96-letnia Knapczyk. Zapewnia, że pamięta wszystko, jakby wydarzyło się wczoraj.
„Zajęcia w szkole zaczęły się dopiero pod koniec października. Przed wojną na ścianach wisiały portrety marszałka, kilku generałów, papieża. Była flaga polska. Kiedy weszliśmy po rozpoczęciu wojny do klasy, był Lenin, Stalin, a także inny nauczyciel. Wcześniej zaczynaliśmy lekcje od modlitwy, nowy nie uczył ani polskiego, ani historii, tylko o dobrodziejstwach Związku Sowieckiego” – wylicza 13-letnia wówczas uczennica.
Rosjanie odbierali wszystko
.Dnia 10 lutego 1940 roku Rosjanie przyszli do domu dziewczynki i zmusili rodzinę do opuszczenia go w pół godziny. Odebrali rodzinie wartościowe rzeczy, przewieźli do Lwowa i załadowali do zwierzęcych wagonów. Poganiali ich bagnetami, spieszyli się, bo chcieli jechać po następną grupę.
„Wchodzić prędzej polskie świnie. Wchodzić polskie burżuje wykrzykiwali. Wagony były brudne i śmierdzące nie do wytrzymania. Do naszego Rosjanie załadowali może 60-70 osób. Pośrodku stał piecyk, a z boku dziura służąca za ubikację. Wszystko było zabrudzone przewożonym wcześniej owsem i kurzymi odpadami” – wspomina Knapczyk.
Były rekordowe mrozy. Czekali dwa dni zanim Sowieci zapełnili wszystkie wagony. Mówili, że w całym pociągu było dwa tysiące ludzi, a na Sybir skierowano w sumie 110 pociągów.
„Kiedy ruszyliśmy mamusia zaczęła śpiewać ”Kto się w opiekę odda Panu swemu”. Jak wszyscy się dołączyli, wydawało się, że wagon się roztrzaska od tych dźwięków” – opowiada Sybiraczka.
Uważa podróż za prawdziwą gehennę. Był głód. Dostawali na cały dzień trochę okropnie tłustej zupy i wodę.
Tragiczne wspomnienia
.„Maleńkie dzieci bez pieluch, odparzone krwawiły, miały rany prawie do kości. Nie można się było umyć ani nic wyprać. Było potwornie ciasno i prawie nie sposób się było obrócić na drugi bok. Spaliśmy na brudnej podłodze i nakrywaliśmy się pierzyną, żeby nie zamarznąć z zimna. Włosy przymarzały do ściany. Smród był przerażający” – zapamiętała.
W tym samym wagonie, gdzie była, z ojcem, matką, bratem i kilkoma siostrami jechała sąsiadka z trojgiem dzieci w wieku od trzech tygodni, do czterech lat. Chorego męża Sowieci zostawili w domu.
„Cała trójka zmarła i matka musiała je wyrzucić z wagonu przez dziurę. Było to przerażające, nie do uwierzenia. Wciąż mam to w oczach. Starszych, którzy umierali nie dało się wyrzucać przez dziurę. Zatrzymywali pociąg w polu i wypychali z wagonów” – opowiada ze łzami Knapczyk.
Wspomina, że do obozu na Syberii nad rzeką Jenisej w Kraju Krasnojarskim dotarli po ok. pięciu tygodniach, na Wielkanoc. Z Krasnojarska szli 300 km przez sześć dni lodem na Jeniseju od świtu do zmroku. W nocy trafiali do kołchozów. Było przeraźliwie zimno. Temperatura dochodziła do minus 50 stopni.
„Myśleliśmy, że zwariujemy”
.„Nie mieliśmy na Wielkanoc ani okruszyny chleba. Wsadzili nas do śmierdzących, wilgotnych baraków zbudowanych chyba jeszcze dla zesłańców z powstania styczniowego. W małych kajutkach na każdej pryczy obliczonej na sześć osób, było nas na początku dziesięcioro. Rzuciły się na nas prusaki i inne insekty. Wpadały do uszów, do włosów, gdzie się dało. Myśleliśmy, że zwariujemy” – mówi Knapczyk.
Jak dodaje ojca Sowieci skierowali do pracy przy paleniu drzewa na węgiel. Brata, dwie siostry i szwagra przydzielili do prymitywnej kopalni złota, gdzie pracowali w wodzie. A ona z jedną sióstr od rana do wieczora cięły na śniegu drzewo.
„Pracowało się po 10-12 godzin, bez żadnych wolnych dni. Mnie szybko zwolnili. Byłam bardzo młoda, mało wydajna i szkoda im było piły. Mamusia zajmowała się dwoma młodszymi siostrami. Dawali nam trochę kaszy i 80 uncji chleba raz na dzień. Czasem zabili niedźwiedzia, konia, albo renifera. Na szczęście byliśmy przy czystej rzece z mnóstwem ryb. Utrzymywały nas przy życiu” – wyjaśnia Sybiraczka.
Pozbawieni wszelkich wiadomości z zewnątrz
.„Kiedy nas wypuścili po porozumieniu pochłoniętego wojną z Niemcami Stalina z Sikorskim myśleliśmy, że jedziemy do domu do Polski. Kazano nam jechać do Samarkandy w Uzbekistanie. Trudno opisać jaka wybuchła rozpacz. Płakał tatuś, mama, musieliśmy znowu jechać w nieznane” – mówi Knapczyk, obecnie naczelna prezeska Korpusu Pomocniczego Pań przy Stowarzyszeniu Weteranów Armii Polskich.
Z Uzbekistanu Knapczyk trafiła do Indii, Pakistanu, Iranu, Tanzanii, a w końcu do Wielkiej Brytanii, skąd z mężem przeprowadziła się do USA w roku 1959. Straciła rodziców siostrę i dwóch braci.
Knapczyk spisała swoje wspomnienia w książce „Śladami losów przez cztery kontynenty” wydanej po polsku i po angielsku. Chciałaby, żeby ktoś pomógł w wznowieniu wyczerpanego polskiego wydania – powiedziała. Od 35 lat o przeżyciach wojennych opowiada w szkołach polskim i amerykańskim dzieciom.
Walka z rosyjskim imperializmem
.„Od ponad 250 lat Europa Centralna zmaga się z tym samym” – pisze Eryk MISTEWICZ, dyrektor Instytutu Nowych Mediów, wydawcy „Wszystko Co Najważniejsze”. Jak podkreśla, „160 lat temu wybuchło powstanie, w którym Polacy, Ukraińcy, Litwini i Białorusini wystąpili wspólnie przeciw despotyzmowi rosyjskiego cara i rosyjskiemu imperializmowi. Dziś jednoczą się w pomocy dla Ukrainy”.
„Mieszkam w Warszawie, stolicy Polski, w linii prostej 150 km od granicznego Brześcia na Białorusi, która dziś jest pod butem Putina. Od 250 lat Rosjanie trasę Brześć–Warszawa pokonują co kilkadziesiąt lat, idąc na Warszawę z karną, imperialną ekspedycją, za każdym razem chcąc raz na zawsze zniszczyć Polskę, wybić Polaków. Scenariusz jest bowiem wciąż ten sam: w jedną stronę jadą wozami konnymi, w XX w. już czołgami, zwanymi na Wschodzie tankami; palą, zabijają, gwałcą; mordują inteligencję polską, pozostałych wywożą na Syberię, do więzień, do dołów z wapnem w Katyniu, Starobielsku, Ostaszkowie, wywożą dzieci, maszyny i wszystko, co uda im się zabrać” – pisze Eryk MISTEWICZ.
„Te 150 km dzielących Warszawę od granicy z putinowską Białorusią sprawia, że w powietrzu wciąż wibruje pytanie podobne do tego, które było doświadczeniem moich prapradziadków, pradziadków i dziadków: bić się i budować opór przeciwko imperializmowi czy poddać się, oddać swoją ziemię, zgodzić się na morderstwa, gwałty, wejść w jakąś formę kolaboracji, ot, choćby robić dobry biznes „business as usual” w zamian za jakiś rodzaj doporozumienia z elementami upodlenia (jak działo się w latach 1945–1989, gdy Polska w ramach bloku sowieckiego musiała wysyłać swoje bogactwa do sowieckiej Rosji). Buntować się i podnosić głowę, bronić się, wszczynać powstania czy poddać się?” – pyta Eryk MISTEWICZ.
PAP/ Andrzej Dobrowolski/ Wszystko co Najważniejsze/ LW