Philippe LEGRAIN: "Europa na skraju wybuchu?"

"Europa na skraju wybuchu?"

Photo of Philippe LEGRAIN

Philippe LEGRAIN

B. doradca ekonomicznym przewodniczącego Komisji Europejskiej. Ostatnio wydał książkę European Spring: Why Our Economies and Politics are in a Mess – and How to Put Them Right.

W niedawnych wyborach do Parlamentu Europejskiego dominowały rozczarowanie i rozpacz. Tylko 43 proc. Europejczyków pofatygowało się na głosowanie – a wielu z nich porzuciło partie establishmentu, często na rzecz antyunijnych ekstremistów. Oficjalne wyniki nie doszacowują poziomu społecznego rozczarowania. Wielu wyborców, którzy jednak zagłosowali na tradycyjne partie, zrobiło to z niechęcią, z braku laku…

Jest wiele powodów tego politycznego trzęsienia ziemi, ale najważniejsze to niekończące się obniżenie standardu życia, dwucyfrowe stopy bezrobocia i nikłe nadzieje na przyszłość. Kryzys przetaczający się przez Europę zburzył wiarę w kompetencje i motywy polityków, którzy nie zapobiegli katastrofie, nie mają na razie pomysłu, jak z niej wybrnąć, i na dodatek ratują banki i ich wierzycieli, zadając ból wyborcom (choć nie samym sobie).

Kryzys trwa tak długo, że większość rządzących partii (i technokratów) poniosła porażkę. W strefie euro kolejne rządy wszelkich barw są zmuszane do wprowadzania błędnych i niesprawiedliwych rozwiązań, jakich domaga się niemiecki rząd i jakie narzuca Komisja Europejska. Choć niemiecka kanclerz Angela Merkel określa wzrost poparcia dla ekstremistów jako „godny ubolewania”, to jej administracja – i bardziej ogólnie: unijne instytucje – w znacznej mierze jest za to odpowiedzialna.

Zacznijmy od Grecji. Merkel wespół z Komisją Europejską i Europejskim Bankiem Centralnym zagroziła Grekom, że pozbawi ich prawa do używania ich własnej waluty, euro, o ile rząd nie zgodzi się na karne warunki. Grecy zostali zmuszeni do przyjęcia brutalnych oszczędności, by móc nadal obsługiwać garb długu nie do spłacenia, ograniczając tym samym straty francuskich i niemieckich banków oraz podatników strefy euro, którzy finansując pożyczki dla Grecji, uratowali owe banki.

W efekcie przeżyła gospodarczą zapaść gorszą niż Niemcy w latach 30. ubiegłego wieku. Czy naprawdę można się dziwić, że poparcie dla partii rządzących, które zgodziły się na ten dyktat, spadło z 69 proc. w wyborach europejskich w 2009 r. do 31 proc. w 2014 r., że skrajnie lewicowa koalicja domagająca się zadłużeniowej sprawiedliwości bije rekordy w sondażach albo że neonazistowski Złoty Świt zajął trzecie miejsce?

W Irlandii, Portugalii i Hiszpanii złe kredyty z niemieckich i francuskich banków w okresie bańki inwestycyjnej trafiały nie do rządu, lecz do lokalnych banków. Ale i tu oś Berlin-Bruksela-Frankfurt zaszantażowała podatników i kazała im zapłacić za błędy zagranicznych banków – Irlandczycy dostali rachunek za złe długi banków na sumę 64 mld euro, czyli około 14 tys. euro na głowę. I musieli wprowadzić drastyczne oszczędności.

W Hiszpanii poparcie dla posłusznych establishmentowych partii oczywiście spadło – z 81 proc. w 2009 r. do 49 proc. w 2014 r. Na szczęście pamięć faszystowskiej dyktatury uodporniła Hiszpanię i Portugalię na wirusa skrajnej prawicy. Zyskały za to lewicowe partie przeciwne oszczędnościom i zwolennicy regionalnej autonomii. W Irlandii w wyborach najlepiej wypadli kandydaci niezależni.

Błędne przekonanie, że podatnicy z północy Europy ratują tych z południa, wywołało bunt w Finlandii, gdzie skrajnie prawicowa partia Prawdziwych Finów zdobyła 13 proc. w wyborach, oraz w Niemczech, gdzie 7 proc. głosów zyskała nowa antyunijna Alternatywa dla Niemiec.

Na żądanie Merkel i przy współudziale EBC, który czekał aż do lipca 2012 r., by uspokoić panikę na rynku obligacji wywołaną błędami polityków strefy euro, Komisja narzuciła także program oszczędności w całym Eurolandzie, co w latach 2011-2013 poskutkowało łącznym spadkiem PKB o blisko 10 proc., jak pokazywał własny model ekonomiczny Komisji. Oszczędności wpędziły Włochy w głęboką recesję (z której kraj jeszcze się nie wydobył) i zatopiły tymczasową szeroką koalicję premiera Mario Montiego, wzmacniając przy tym antyestablishmentowy i antyunijny Ruch Pięciu Gwiazd Bepe Grillo, który w wyborach do Parlamentu Europejskiego zajął drugie miejsce.

Merkel zażądała także usztywniającego i niedemokratycznego unijnego paktu fiskalnego, co Komisja posłusznie wprowadza. Kiedy więc wyborcy obalają jakiś rząd, unijny „ekonom” budżetowy Olli Regn natychmiast żąda, by nowe władze trzymały się błędnej polityki poprzedników, zniechęcając wyborców do Unii Europejskiej i spychając ich w stronę ekstremistów.

Spójrzmy na Francję. Kiedy François Hollande w 2012 r. objął prezydenturę i obiecał odejść od polityki oszczędności, jego Partia Socjalistyczna zdobyła ogromną większość w wyborach parlamentarnych. Ale Berlin zmusił go do kolejnych cięć. A że zdyskredytowana została zarówno centroprawica, jak i centrolewica – wspólnie zebrały zaledwie 35 proc. głosów – to pierwsze miejsce w głosowaniu zajął rasistowski Front Narodowy Marine Le Pen.

Oprócz chronicznego kryzysu gospodarczego Europa nabawiła się teraz ostrego kryzysu politycznego. Ale unijny establishment zachowuje się, jak gdyby nic się nie stało. W europarlamencie głośna, ale podzielona mniejszość złożona z krytyków, oszołomów i bigotów zapewne popchnie centroprawicę i centrolewicę – które wspólnie mają większość głosów – do jeszcze ściślejszej współpracy.

Niska frekwencja i osłabienie głównych partii daje Radzie Europejskiej – czyli przywódcom państw członkowskich UE – pretekst do dalszych cichych porozumień w pokojach na zapleczu. Pierwszy będzie wybór kolejnego przewodniczącego Komisji Europejskiej. Odchodzący jej szef, José Manuel Barroso, twierdzi, że „siły polityczne, które prowadziły i wspierały (…) wspólną reakcję Unii na kryzys (…), ogólnie znów wygrały”. Merkel chce się trzymać obecnej polityki, która nie przyniosła wzrostu i miejsc pracy.

Być może wstrząsu dokona Matteo Renzi, dynamiczny 39-letni premier z Włoch. Rządzi od lutego, zdobył aż 41 proc. głosów, dwa razy więcej niż najbliższy rywal. Zapowiada reformę kapitalizmu kolesiów, jaki trawi jego kraj, a teraz ma mandat, by podważyć kryzysowe działania Merkel. Czas po temu jest doskonały: Włochy w lipcu przejmują rotacyjne przewodnictwo w Unii. Renzi już wezwał do zwiększenia unijnych inwestycji do 150 mld euro i większej elastyczności budżetowej.

Zamiast strefy euro spętanej wąsko pojmowanymi interesami Niemiec, czyli wierzyciela, Europa potrzebuje unii walutowej, która działa na rzecz wszystkich obywateli. Banki zombi powinno się zrestrukturyzować, nadmierne zadłużenie spisać na straty, a zwiększone inwestycje należy połączyć z reformami na rzecz wzrostu wydajności (a więc i większych pensji). Pakt fiskalny powinno się odrzucić, a rządom, które nadmiernie się zapożyczyły, należy pozwolić zbankrutować. Ostatecznie uczciwsza, wolniejsza i bogatsza strefa euro jest też w interesie Niemiec.

Europejczycy muszą mieć też większy wpływ na kierunek Unii Europejskiej – i prawo do zmiany tego kursu. Potrzebują europejskiej wiosny na rzecz odnowy gospodarczej i politycznej.

Philippe Legrain

Tekst pochodzi z portalu Project Syndicate Polska, www.project-syndicate.pl publikującego opinie i analizy, których autorami są najbardziej wpływowi międzynarodowi intelektualiści, ekonomiści, mężowie stanu, naukowcy i liderzy biznesu.

 

logo sindicate

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 12 maja 2014