Michał BONI: "American Dream niczym bańka giełdowa. Nie tylko o "Wilku z Wall Street""

"American Dream niczym bańka giełdowa. Nie tylko o "Wilku z Wall Street""

Photo of Michał BONI

Michał BONI

Poseł do Parlamentu Europejskiego. Były minister pracy i polityki socjalnej, sekretarz stanu odpowiedzialny m.in. za politykę rynku pracy, szef zespołu doradców strategicznych Prezesa Rady Ministrów, minister administracji i cyfryzacji.

Ryc.: Fabien Clairefond

zobacz inne teksty Autora

W ubiegłym roku wracaliśmy do lektury „Wielkiego Gatsby’ego” po niezbyt udanej, nowej ekranizacji tej powieści. Była to historia prawdziwie amerykańska, silnie mitologizująca aspiracje indywidualne  różnego pochodzenia – prowadzące jednak do niebywałego sukcesu, do bogactwa. Ale także do gorzkiego upadku. Gdzieś w tle odsłaniały się nielegalne machlojki bohatera, zbijającego fortunę na prohibicji. Ostatnie lata to również częste powroty w teatrach do sztuk Artura Millera, i nie mówię nawet o „Kotce..”, ale o różnych wersjach „Śmierci komiwojażera” jednej z najsmutniejszych sztuk amerykańskich pokazujących wyczerpywanie się mitu „American dream”.

To jednak, co w kulturze, duchowości oraz  żywej przestrzeni publicznej Ameryki jest zaskakujące, to niewyczerpywalność ciągle wyczerpującego się mitu.

O tym też jest najnowszy film Scorsese – „Wilk z Wall Street” z gorejącym w każdym tego słowa znaczeniu Leonardo di Caprio. Grany przez niego Jordan Belfort płonie z nieśmiałości, kiedy zaczyna pracę na Wall Street, i z niepewnością uderza się w piersi hucząc i mrucząc jakąś indiańską pieśń zagrzewającą do boju podczas pierwszego lunchu ze swoim ekscentrycznym mentorem. Płonie ekstatycznie aż ku erotycznemu właściwie spełnieniu, gdy w nowym, oswajanym jeszcze miejscu pracy przekonuje przez telefon do swoich racji (patrz – oszukuje?…) i pomysłów inwestycyjnych pierwszego klienta. Płonie, gdy pławi się w pierwszych, większych zdobytych pieniądzach – co zresztą w metaforyczno-dosłowny sposób Scorsese opowiada pokazując, z amerykańska mówiąc pin up girls w rzymskich bachanaliach.

Czy, brutalnie redukując i upraszczając  skomplikowaną materię rynkowego rozwoju, kapitalizm w jego najbardziej ekspansywnej postaci nie jest formą miłości do pieniędzy ?

Ten film jest filmem o miłości do pieniędzy, bo to one dają coś, co jest upragnione – bogactwo i pozycję. Czy, brutalnie redukując i upraszczając  skomplikowaną materię rynkowego rozwoju, kapitalizm w jego najbardziej ekspansywnej postaci nie jest właśnie taką formą miłości do pieniędzy ? I czy „ American dream” pokazując każdemu jego szanse, wydobywając siłę indywidualności też nie sprowadza się do wartości pieniężnej ?  Pewnie, można i trzeba ten sposób osiągania celów przełożyć na to wszystko, co wiąże się z jakością życia, rozwojem rodziny, siłą poczucia wspólnoty i magiczną zdolnością Amerykanów do współpracy.  Tak też jest.

Ale film Scorsese i rola di Caprio pokazują nie czytankową wersję „American dream”, tylko odsłaniają siłę najsilniejszych. Wilków. Tak naprawdę pokazują więc nie ten oswojony kapitalizm i rynek względnie spokojnie i krok po kroku zmieniający  ekonomię świata. Opowiadają o turbokapitalizmie, o skokach rozwojowych i finansowych, o doładowaniu. Tak jak doładowywał się Belfort kokainą wywąchiwaną z pięknych pośladków nieznanej dziewczyny, tak liderzy Wall Street  zaczęli doładowywać rynek finansowy tym wszystkim, co koloryzowało wartość realną, nadmuchiwało ją –  jak bańkę mydlaną właśnie.

To jest film nie tylko o fantastycznie pogmatwanej biografii Belforta, który nigdy nie daje za wygraną. Bo nawet, jak przegrywa wszystko – też chłopięcą wiarę w chłopacką solidarność i lojalność – to zawsze zaczyna od nowa i chce dalej coś, cokolwiek, ten przysłowiowy dla niego długopis sprzedawać. Kluczem nowoczesnego kapitalizmu, i to obraz Scorsese boleśnie mówi – jest sprzedawanie, mówiąc potocznie – wciskanie kitu, mówiąc fachowo – marketing. Kluczem do przywództwa w biznesie – i to di Caprio pokazuje perfekcyjnie – jest również siła mówienia, siła perswazji w „speech power”.  Skądinąd – może dlatego od lat 80.   kapitalizm tak przyspieszył, świat się tak poprawił (mniej biedy..), bo turbo  napędy zadziałały. I marketing, i wybitni prawie jak nigdy dotąd liderzy,  i bliska nieuczciwości kreatywność finansowa.  Jakie to wszystko niejednoznaczne…. I jakie bliskie skomplikowanej naturze ludzkiej.

 Kluczem nowoczesnego kapitalizmu, i to obraz Scorsese boleśnie mówi – jest sprzedawanie, mówiąc potocznie – wciskanie kitu, mówiąc fachowo – marketing. 

Belfort jest jak dziecko, które nie chce mglistych ideałów pokolenia 68, czy w ogóle wolnościowego pokolenia lat 60., ale nie chciałby też iść do wojska i na wojnę, co starszym o kilkanaście lat groziło w ich dramatycznym „Czasie Apokalipsy”. Belfort chce swobody narkotycznego uniesienia i ciężkiej harówy w biznesie, choć nie zawsze w oparciu o legalne zasady. Zawsze w historii mieszają się różne postawy, nie ma pokolenia w pełni jednoznacznie tożsamego. W latach 60-ych byli i hippisi, i bohaterowie serialu „Mad men”.

A zatem jest to film nie tylko o Belforcie, ale o generacji, która zaczęła zmieniać Wall Street właśnie wtedy, gdy Belfort startował i kończył. Bo generacja wilków okazała się silniejsza, niż opuszczony Belfort  i biedny glina z FBI. W połowie pierwszej dekady już naszego wieku wszystkie młodziaki wpatrzone w Belforta w chwili jego szczytowania, stały się szefami wielkich korporacji i agencji, banków i zespołów doradczych. A rok 2007 i 2008 przyniósł na masową skalę to, co stało się z działaniami Belforta w jego czasie. Bańka pękła. Świat oparty na magii mnożenia pieniądza nie uniósł tej fury pieniędzy, jaka została wyczarowana.

Jest zatem film Scorsese rozprawą filmową na temat źródeł obecnego kryzysu. Pokazuje nie ekonomiczne algorytmy, nie mądrzy się belfersko, tylko odsłania kulisy psychologiczno-społeczne stojące u podstaw  turborozwoju.  Charakteryzuje jedną z wersji  historycznych „American dream” i jej wyczerpywanie się.  Jakby zaprzeczeniem opisywanego w „Wilku z Wall Street” świata jest książka Michaela Sandela  „Czego nie można kupić za pieniądze”,  ze wstępem do polskiego wydania nieżyjącego już niestety prof. Krzysztofa Michalskiego. Tam widać taką tezę: gospodarka może być rynkowa, ale społeczeństwo nie musi i nie powinno .

 Nie jest to wcale takie pewne, czy świat dokonał już redefinicji kapitalizmu i rynku, choć widać wysiłki wtedy, gdy toczą się poważne debaty o cyfrowych podstawach rozwoju, o realnym pakcie klimatycznym, czy o potrzebach edukacyjnych różnych kontynentów, czy wreszcie o  trzeciej rewolucji przemysłowej. 

Czy wyłania się dzisiaj nowa wersja „American dream”?  Wyciągająca lekcje z kryzysu….?  I to nie tylko dla Ameryki, ale dla całego świata? Nie jest to wcale takie pewne, czy świat dokonał już redefinicji kapitalizmu i rynku, choć widać wysiłki wtedy, gdy toczą się poważne debaty o cyfrowych podstawach rozwoju, czy o realnym pakcie klimatycznym, czy o potrzebach edukacyjnych różnych kontynentów, czy wreszcie o  trzeciej rewolucji przemysłowej.  Najbogatsi ludzie świata, najczęściej wielcy zwycięzcy cyfrowi, są też jednymi z najhojniejszych w dzieleniu się swoimi dobrami ze światem właśnie. Bill Gates na pewno nie jest Jordie Belfortem. Ale wszędobylstwo internetowego przetwarzania danych bez naszych zgód może być na miarę manipulacji i szalbierstw Belforta.

Lekcja z filmu Scorsese. Człowiek musi mieć wolę działania, by coś osiągać – to nie jest kwestionowane, a to jest ten najgłębszy mięsień amerykańskiego sukcesu w historii.  Ale pieniądz jako motor, jako dopalacz może być stosowany tylko do pewnej granicy. Potrzebujemy czegoś więcej w życiu niż tylko gonić za pieniędzmi i bogactwem.

Potrzebujemy być bogatsi naprawdę – jakby to naiwnie nie brzmiało.

Michał Boni

7 stycznia 2014 r.

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 9 stycznia 2014