Pęknięcie
Kampania wyborcza 2023 roku przyczyniła się do degradacji języka polityki i debaty publicznej – pisze prof. Mirosława GRABOWSKA
.Na poważne analizy przedwyborczych sondaży i wyników wyborów parlamentarnych 2023 roku przyjdzie jeszcze czas. Wygrane przez Baracka Obamę wybory prezydenckie w 2012 roku doczekały się kompleksowych analiz socjologicznych, politologicznych i statystycznych w 2014 roku, w 78. numerze „Public Opinion Quarterly”, jednym z najczęściej cytowanych czasopism z zakresu nauk społecznych. Amerykańskim analitykom i badaczom potrzebne były dwa lata – nas od październikowych wyborów oddziela krótszy czas, więc poniższe uwagi są z konieczności wstępne.
Ale same wyniki wyborów nie stanowiły niespodzianki: największe poparcie zdobyło – zgodnie z przewidywaniami – Prawo i Sprawiedliwość (35,38 proc.), druga była Koalicja Obywatelska (30,70 proc.), a z mniejszym poparciem do sejmu weszły jeszcze Trzecia Droga (14,40 proc.), Nowa Lewica (8,61 proc.) oraz Konfederacja Wolność i Niepodległość (7,16 proc.). Sondaże mogły się mylić co do procentów, ale nie pomyliły się co do kolejności „na mecie”. Zaskoczeniem była frekwencja wyborcza – 74,38 proc., najwyższa spośród wszystkich wyborów po 1989 roku, włączając wybory prezydenckie. Co zmobilizowało wyborców? I kogo zmobilizowało?
.Zmobilizował, po pierwsze, podział polityczny na PiS i anty-PiS, który jest mocno zakorzeniony w charakterystykach społecznych. Wiem, że to może wydawać się nudne, ale ważne jest, że dwaj najpoważniejsi rywale znajdują poparcie w odmiennych środowiskach społecznych – na Prawo i Sprawiedliwość częściej głosują starsi, w tym emeryci, mieszkańcy wsi, osoby gorzej wykształcone i mniej zamożne, wierzące i praktykujące, identyfikujące się z prawicą; na Koalicję Obywatelską mieszkańcy dużych i wielkich miast, osoby lepiej wykształcone i zamożniejsze, w tym przedsiębiorcy i dyrektorzy, niepraktykujący i identyfikujący się z lewicą. Ten polityczno-społeczny podział potwierdzają nie tylko wyniki badań socjologicznych, ale przede wszystkim wyniki kolejnych wyborów. Istnienie „Polski postępowej” (młodszej, wykształconej, wielkomiejskiej) i „Polski konserwatywnej” (starszej, gorzej wykształconej, wiejskiej) jest faktem. Oczywiście faktem o charakterze statystycznym – znam profesora Uniwersytetu Warszawskiego głosującego na PiS i mieszkańca podlubelskiej wsi głosującego na KO.
Po drugie, wyborców zmobilizowały kampanie profrekwencyjne. W ostatnich kilku latach kobiety protestowały przeciwko projektom zaostrzenia i zaostrzeniu prawa antyaborcyjnego (począwszy od „czarnego protestu” w 2016 roku aż po demonstracje po ogłoszeniu w październiku 2020 roku orzeczenia TK w sprawie warunków dopuszczalności aborcji). W badaniach CBOS z grudnia 2020 roku aż 41 proc. najmłodszych kobiet (18–24 lat) zadeklarowało, że brało udział w tych protestach. Własnych, naładowanych emocjami doświadczeń się nie zapomina. A obóz anty-PiS właśnie do tych emocji apelował, przedstawiając PiS jako partię, pod której rządami kobiety cierpią i umierają, a swoją stronę politycznego podziału jako gwaranta praw kobiet do „decydowania o sobie”. Ale mobilizacja kobiet, które nieco częściej niż mężczyźni poszły w październiku do lokali wyborczych, to nie tylko wynik kampanii profrekwencyjnych. Już w wyborach parlamentarnych 2019 roku uczestniczyło nieco więcej kobiet niż mężczyzn. To prawdopodobnie trwały trend związany z rosnącym poziomem wykształcenia kobiet (więcej kobiet niż mężczyzn ma wykształcenie wyższe). Apelowanie do kobiet o udział w wyborach opłacało się w 2023 roku i będzie się opłacało w przyszłych wyborach, jeśli będzie „sprawa”, która je zmobilizuje „za” lub „przeciwko” jakiejś sile politycznej.
Zmobilizowali się także młodzi (w wieku 18–29 lat), których głosy pozyskała przede wszystkim Koalicja Obywatelska, ale także, na poziomie około 17 proc., Nowa Lewica, Trzecia Droga i Konfederacja. Obecnie trudno wyrokować, czy jest to zjawisko sytuacyjne, jak w 2007 roku, czy może już efekt socjalizacji obywatelskiej. Przypomnę, że w wyborach 2007 roku młodzi, których nawoływano, by „zabrali babci dowód”, również się zmobilizowali, lecz nie powtórzyło się w kolejnych wyborach. Ale może doczekaliśmy się już pokoleń uformowanych przez III RP – urodzonych po 1989 roku, z wyniesioną ze szkoły wiedzą o funkcjonowaniu demokracji i o roli wyborów, obserwujących, jak w kolejnych wyborach głosują ich rodzice, niejako naturalnie predysponowanych do uczestniczenia w demokratycznych procedurach.
Po trzecie, hejt, co stwierdzam z przykrością. Nienawistne, poniżające rywali wypowiedzi wylewały się ze wszystkich mediów. Miały na celu wyszydzenie i zdyskredytowanie konkretnych polityków lub/i przeciwnego obozu politycznego oraz mobilizowanie „swoich”. Forma tego hejtu nie ma – moim zdaniem – większego znaczenia. Czy jest to hejt wulgarny („pełne gacie”, „zwiędła rura”), czy bardziej „kulturalny” („partia zewnętrzna”), odwołuje się do emocji negatywnych, utrwala i pogłębia podział polityczny, blokuje debatę publiczną. Można powiedzieć, że hejt to nic innego jak kampanie negatywne. Chodzi jednak o natężenie, o proporcje atakowania przeciwnika i pozytywnego przedstawiania własnego programu – najwięcej było treści „anty-PiS” i „anty-Tusk”. Zaryzykowałabym twierdzenie, że kampania wyborcza 2023 roku przyczyniła się do degradacji języka polityki i debaty publicznej.
Choć wyniki wyborów parlamentarnych 2023 roku nie były zaskakujące, to przyniosły paradoksalne skutki – Prawo i Sprawiedliwość zdobyło największe poparcie, ale nie utworzy rządu, ponieważ ma zerową zdolność koalicyjną, na co przez lata zapracowało. Zdobyło największe poparcie, ale jest ono mniejsze, niż było w 2019 roku, zarówno w liczbach bezwzględnych (ponad 8 mln głosów wobec 7,6 mln w roku 2023), jak i proporcjonalnie (43,59 proc. wobec 35,38 proc. w roku 2023). Jeśli zgodzimy się z Josephem Schumpeterem, że istotą demokratycznych wyborów jest to, że można przegrać, że wyborcy wskazują przyszłych rządzących i przegranych, to PiS przegrał.
.Dlaczego? Politycy PiS wskazują przyczyny zewnętrzne: niszczącą epidemię COVID-19 i obciążającą nasz kraj agresję Rosji na Ukrainę. Niektórzy obwiniają nietrafną, w dużej mierze negatywną kampanię wyborczą. Prawdą jest, że druga kadencja rządów PiS przebiegała w bardzo trudnych warunkach. Prawdą jest też, że w kampanii eksponowano treści „anty-Tusk”, co mobilizowało zwolenników „anty-PiS”. Ale prawdą jest też, że rządzącej partii zabrakło spektakularnych sukcesów na miarę programu 500+ z pierwszej kadencji, a przygotowywane Wunderwaffe – Polski Ład, 800+, fundusze KPO – nie wypaliły. Mieliśmy do czynienia z licznymi, różnej wagi aferami. Wprawdzie nie było „afery flagowej”, takiej jak afera podsłuchowa z 2014 roku, ale wciąż coś się działo: w sądownictwie, w Trybunale Konstytucyjnym, w którymś muzeum, w którymś teatrze, ktoś nie został mianowany, a ktoś inny został, którejś fundacji coś dano, willa+, zboże techniczne itd., itp. Czasem, dość często nie chodziło – moim zdaniem – o pieniądze, lecz o personalia, ponieważ PiS stosował dwie zasady. Po pierwsze, że nie reguły, ale kadry decydują o funkcjonowaniu instytucji. Po drugie, że „kto nie z nami, ten przeciwko nam”. Nie ma lepszego sposobu na zantagonizowanie profesjonalistów.
Opozycja – Koalicja Obywatelska, Trzecia Droga i Nowa Lewica – wygrała, choć nie wszystkie jej składowe odniosły sukces (Nowa Lewica część poparcia z 2019 roku utraciła, ale liczy się to, że będzie częścią rządzącej większości). Wygrała, ponieważ nie utworzyła jednej listy i dzięki temu mogła pozyskać większą liczbę nieco różniących się od siebie wyborców. Wygrała, ponieważ była bezpardonowo atakowana i w społecznym odczuciu trzeba było jej bronić. Wygrała, ponieważ suweren chciał jakiejś zmiany. I wreszcie wygrała, ponieważ niektóre konkretne elementy trzech różnych programów trafiały do niektórych kategorii wyborców. Nie ma co spekulować, że ta koalicja trzech, czterech czy pięciu partii się rozpadnie dlatego, że ich programy są niespójne. Są niespójne, ale koalicję spaja żądza władzy, którą zaraz będzie sprawować i dla której da się – moim zdaniem – określić wspólny mianownik polityk do realizacji i do poniechania. Spaja ją także, a może przede wszystkim – dążenie do rozliczenia PiS-u. Wprawdzie dotychczasowa opozycja zaklinała się, że po wygranych przez nią wyborach nastanie narodowe pojednanie, a rozliczenia będą zgodne z prawem, „tak jak my je rozumiemy”, ale nie da się – moim zdaniem – jednocześnie rozliczać i jednać. Liczne po stronie dotychczasowej opozycji głosy opowiadają się za sekwencją „najpierw rozliczenie, potem pojednanie”. Jest to scenariusz, który dobrze pasuje do sakramentu pokuty i pojednania (wyznajemy grzechy, odprawiamy pokutę i jednamy się z Bogiem), ale nie do polityki. Sejmowe komisje śledcze to nie konfesjonał. I z kim tu się jednać? Z miłosiernym Donaldem Tuskiem? Zwolennicy sekwencji „najpierw rozliczenie, potem pojednanie” nie biorą pod uwagę emocji widowni: zwolenników, wyborców Prawa i Sprawiedliwości. Mają władzę, więc nie muszą zważać na cudzych wyborców i liczą, że zaspokoją swoich wyborców. Być może wpadamy – może już wpadliśmy – w ciąg wzajemnych odpłat za doznane krzywdy i szkody (realne).
Nadchodzące wybory samorządowe i europejskie będą stanowiły test dla mobilizacji poszczególnych grup społecznych – zobaczymy, jak licznie stawią się w lokalach wyborczych młodzi ludzie i kobiety. Będzie to także test dla zwolenników PiS. Najbliższe wybory będą łatwiejsze dla rządzących, którym należy się premia za wygraną w wyborach parlamentarnych. Będą łatwiejsze dla rządzących, ponieważ duże i wielkie miasta to tradycyjne twierdze Koalicji Obywatelskiej. Będą – moim zdaniem – tym łatwiejsze, im powściągliwiej będzie realizowana polityka rozliczeń. Wybory samorządowe są może nawet ważniejsze dla przegranych, ponieważ samorządy mogą stanowić dla nich swego rodzaju safety nets: zapewniać jakieś pozycje, pozwalać przetrwać czas politycznej dekoniunktury. Dla PiS są one niełatwe, ponieważ nie jest to partia prosamorządowa, nie widać atrakcyjnych kandydatów na prezydentów wielkich miast, za partią będzie się ciągnęło odium przegranej, a jej politycy będą „rozliczani”.
.W krótszej – do wyborów samorządowych i europejskich – i w dłuższej perspektywie wiele będzie zależało od partyjnych przywódców: jak będą organizowali działania swojej partii, jaki nadadzą jej kierunek, jak potrafią przedstawić go opinii publicznej. Dzisiaj nie potrafię ocenić ani intencji, ani potencjałów poszczególnych liderów. Stan euforii po zwycięstwie i szoku po przegranej nie sprzyja rzetelnej ocenie.
Do tego, co zależy od partyjnych przywódców i liderów opinii publicznej, od ludzi, dochodzą czynniki niezależne. Choć może to być odebrane jako nietaktowne, to trzeba zauważyć, że „pracuje” kryterium demograficzne: społeczeństwo się starzeje, starsze roczniki wymierają. Kurczy się rezerwuar potencjalnych wyborców PiS, popierających tę partię z powodów światopoglądowych, ideowych i konkretnych polityk społecznych. Wprawdzie wchodzące na wyborczy rynek kohorty wiekowe wraz z ich poglądami i preferencjami są mało liczne, jednak proporcje potencjalnych zwolenników PiS i parlamentarnej większości zmieniają się na korzyść tej ostatniej. Dodatkowo wzmacniają ten proces rosnący poziom wykształcenia społeczeństwa i migracje do miast, które – statystycznie – również sprzyjają Koalicji Obywatelskiej, Polsce 2050 i Nowej Lewicy.
Liczyć się będą trudne do przewidzenia okoliczności zewnętrzne, które mogą uskrzydlić nowy rząd (np. pieniądze z KPO) lub utrudnić mu rządzenie. Kto mógł przewidzieć epidemię COVID-19 czy agresję Rosji na Ukrainę? Jak potoczą się losy wojny rosyjsko-ukraińskiej? Niektórzy ekonomiści wieszczą kryzys gospodarczy – czy nadejdzie? Podobno Harold Macmillan zapytany przez młodego dziennikarza, co było dla niego jako premiera największym problemem, miał odpowiedzieć: „Wydarzenia, mój drogi chłopcze, wydarzenia”. Jakie czekają nas wydarzenia i który przywódca, która siła polityczna trafniej na nie odpowie?
Mirosława Grabowska
Tekst ukazał się w nr 59 miesięcznika opinii „Wszystko co Najważniejsze” [PRENUMERATA: Sklep Idei LINK >>>]