Agaton KOZIŃSKI: 15 października wygrali symetryści

15 października wygrali symetryści

Photo of Agaton KOZIŃSKI

Agaton KOZIŃSKI

Publicysta. Wcześniej pracował we "Wszystko co Najważniejsze", "Polska The Times", redakcji zagranicznej PAP oraz tygodniku "Wprost". Absolwent dziennikarstwa Uniwersytetu Warszawskiego. Płocczanin.

Ryc.Fabien Clairefond

zobacz inne teksty Autora

Wybory pokazały, że sposób myślenia dziennikarskich symetrystów – tak niechętnie widzianych w dwóch głównych bańkach polityczno-medialnych – podziela całkiem duża grupa Polaków. Nie akceptują proponowanego przez PO i PiS poziomu wzajemnej agresji i negacji – pisze Agaton KOZIŃSKI

.Polska polityka jest jak wstęga Möbiusa – nie ma znaczenia, jak długo byśmy szli, i tak w końcu trafiamy do punktu wyjścia. Dowiodły tego ostatnie wybory. 15 października 2023 r. po raz kolejny potwierdziła się dominacja dwóch środowisk, które układają polskie życie polityczne od 2005 r. Minęły niemal dwie dekady, w tym czasie sześć razy wybieraliśmy nowy parlament. Za każdym razem zwycięska formacja robiła wszystko, co w jej mocy, by najważniejszego rywala zmarginalizować, wyrugować, wypchnąć poza nawias dużej gry. Nigdy to się nie udało. Nieśmiertelny cytat z Lamparta Giuseppego Tomasiego di Lampedusy („Wiele się musi zmienić, żeby wszystko zostało po staremu”) okazuje się idealną definicją polskiej polityki ostatnich dwudziestu lat. Jak rzut monetą: może wypaść orzeł albo reszka. Tertium non datur.

Ale gdyby pochylić się niżej nad wynikami wyborów z 15 października, to jednak można w nich dostrzec pewną odmienność od tego, co działo się wcześniej. Układ partyjny w Sejmie wyłoniony w wyniku tego głosowania jest najbardziej podobny do tego z 2005 r. Bo po wyborach w 2007, 2011, 2015 i 2019 r. nie było absolutnie żadnej wątpliwości, kto w ich wyniku ma rządzić, większość sejmowa była jasna i czytelna od razu po ogłoszeniu exit poll. Tylko w dwóch przypadkach było inaczej. Rozstrzygnięcia wyborcze z 2005 i 2023 r. okazywały się mniej intuicyjne – ale jednocześnie stawały się drogowskazem wyznaczającym nowy kierunek ewolucji polskiej sceny politycznej.

W 2005 r. ostatecznie się okazało, że nie jest możliwa współpraca Platformy Obywatelskiej z Prawem i Sprawiedliwością. Do tamtych wyborów koalicja rządowa tych dwóch ugrupowań wydawała się tylko kwestią czasu – zgodnie z definicją podziału postkomunistycznego podaną przez Mirosławę Grabowską w jej książce z 2004 r. Socjolog wskazywała, że stosunek do systemu komunistycznego był główną osią sporu politycznego w Polsce po 1989 r., bo dotykał w najgłębszym miejscu tożsamości Polaków. Dlatego też rządowa koalicja PO-PiS-u – dwóch ugrupowań mających solidarnościowe korzenie – jawiła się jako coś naturalnego i oczywistego. Stało się dokładnie odwrotnie. Obóz postkomunistyczny znalazł się wtedy w ogromnym kryzysie, Polska weszła do Unii Europejskiej. Te dwa zdarzenia skutecznie anulowały ówczesne osie podziału. Zaczęły się tworzyć zręby nowego politycznego porządku. Fiasko rozmów o stworzeniu wspólnego rządu przez PO-PiS legło u jego fundamentu. Wykuł się duopol, który na zmianę rządzi krajem, nie pozostawiając innym partiom zbyt wiele politycznego tlenu. Pod tym względem rok 2005 okazał się najważniejszą polityczną cezurą w Polsce w XXI w. To wtedy zaczęła się trwająca niemal dwie dekady polityczna podróż Polaków po wstędze Möbiusa.

Wyniki wyborów 2023 r. to potwierdziły. Pierwsze dwa miejsca zajęły w nich – jak zwykle – PiS i PO. Ale po raz pierwszy od 18 lat ich supremacja nad innymi nie była tak oczywista i tak zdecydowana. Spadło poparcie dla nich; w wyborach cztery lata wcześniej PO-PiS zdobył łącznie o pięć punktów procentowych więcej (w 2019 r. na te dwie partie oddano 71 proc. głosów, w 2023 r. 66 proc.). 15 października oba ugrupowania niby wygrały, ale każde z nich dostało łyżkę dziegciu w beczce miodu. PiS – bo nie wygrał dostatecznie wysoko, by dalej samodzielnie rządzić. Platforma – bo mimo chęci i ambicji ukończyła wyborczy wyścig z wynikiem wyraźnie niższym od głównego rywala. Sygnał, że ta polska polityczna wstęga Möbiusa jest już nadwerężona od ciągłego chodzenia po niej. I że Polacy to widzą.

.I to jest chyba największe zaskoczenie. Bo od co najmniej dziesięciu lat polska polityka ma właściwie tylko dwie narracje. Pierwsza głosi, że właśnie przeżywamy swój drugi złoty wiek, a druga mówi o Polsce w ruinie. Pod tym względem PO i PiS nie różnią się od siebie; oba ugrupowania powtarzają właściwie to samo – czy to będąc w opozycji, czy to tworząc rząd. Proszę porównać hasła, po które sięgnęła Koalicja Obywatelska w kampanii w 2023 r., z tymi używanymi przez Prawo i Sprawiedliwość w 2015 r. Poza retuszem wymuszonym zmianami w sytuacji geopolitycznej, metodach komunikacji i poza innym zestawem nazwisk będących na medialnych czołówkach otrzymamy repertuar niemal tych samych pomysłów wyborczych. W obu przypadkach atak na rządzących wyszedł z podobnych pozycji, obrona większości sejmowej też była budowana wokół niemal tych samych bastionów. Historycy wojskowości tworzą opracowania wskazujące analogie w kampaniach wojennych Hannibala i Napoleona. Na tej samej zasadzie za jakiś czas powstaną analizy pokazujące, jak po 2005 r. wiele ze sobą wspólnego miały działania PiS i Platformy – choć przecież na poziomie retoryki te partie są jak dzień i noc.

Platformę i PiS łączy jeszcze jedna cecha: obie partie są niezwykle zaborcze. Obie wykorzystują każdą sposobność, żeby jak najskuteczniej zapełnić sobą polską rzeczywistość. Robią wszystko, co w ich mocy, żeby miejsca dla politycznych rywali było jak najmniej. Każda z nich okazała się za słaba, żeby skutecznie wypchnąć z orbity politycznego przyciągania bezpośredniego rywala. Ale wspólnie skutecznie zmarginalizowały innych graczy. Jak kiedyś zauważył prof. Paweł Śpiewak – narracje PO i PiS są do siebie tak dopasowane, że nie da się włożyć pomiędzy nie nawet żyletki. Przykład poszczególnych formacji tego próbujących (Polska XXI, reaktywowane w 2009 r. Stronnictwo Demokratyczne, Polska Jest Najważniejsza, Polska Razem Jarosława Gowina, Kukiz’15 – by wymienić najważniejsze) najlepiej potwierdza trafność uwagi nieżyjącego niestety wybitnego socjologa.

Ta zaborczość obu ugrupowań najlepiej jest widoczna w ich sposobie komunikacji. PO i PiS konsekwentnie budują wokół siebie bańki narracyjne, niedopuszczające właściwie innego sposobu myślenia niż ten aktualnie obowiązujący w każdym z tych środowisk. Wystarczy zerknąć do mediów, mniej lub bardziej otwarcie utożsamiających się z każdym z tych obozów. W żadnym z nich nie ma miejsca na odstępstwa – a gdy takie się pojawiają, następuje szybka korekta przywracająca szczelność bańki.

.Najlepiej to widać na przykładzie tzw. symetrystów. Termin ukuli autorzy tygodnika „Polityka”, nazywając w ten sposób publicystów i komentatorów niechcących sympatyzować z żadnym z obozów, tylko próbujących wyważać racje między nimi, nie opowiadając się jednoznacznie za żadną ze stron politycznego sporu. Definicja jak definicja – o tyle cenna, że trafnie opisująca sporą grupę dziennikarzy zajmujących się polską polityką w ostatnich dwóch dekadach. Problem w tym, że ta definicja nie była po prostu opisem sytuacji. Była ona, w ujęciu autorów tygodnika, jednocześnie oceną. Według jej twórców symetryzm był złem. „Polityka” od samego początku istnienia Prawa i Sprawiedliwości zwalczała tę partię i głoszony przez nią system wartości. Oceniając symetrystów, kierowała się dokładnie tymi samymi kryteriami – jeśli ktoś nie krytykował PiS-u równie gorliwie jak dziennikarze gazety, był uważany albo za członka tego obozu, albo za kolaboranta. I jedno, i drugie w zaproponowanej optyce było nieakceptowalne i oznaczało brak dostępu do liberalno-lewicowej bańki medialnej, w której „Polityka” odgrywa kluczową rolę jako ośrodek wyznaczający kryteria oceny.

Idąc tym tokiem myślenia, można by założyć, że dziennikarze uznani za symetrystów odnajdą się po drugiej stronie porządku medialnego obowiązującego w Polsce od 2005 r. Nic bardziej mylnego. Tam również obowiązuje logika równania szeregu i hermetyzowania własnej bańki. Słowa krytyki to ostatnie, co w tak ułożonej rzeczywistości mogło rezonować. Kluczowa była doktryna akcentowania przewag własnego obozu, a najwyżej cenioną umiejętnością stało się mocne uderzanie w partyjnych konkurentów. Zresztą ta ostatnia cecha jest największą wartością po obu stronach politycznego sporu. W ten sposób właśnie wyglądała konserwacja dwubiegunowego układu politycznego – pomiędzy te bieguny nie da się włożyć żyletki – by jeszcze raz się odwołać do spostrzeżenia prof. Śpiewaka.

Tak skomponowana rzeczywistość polityczno-medialna powinna prowadzić do jednego – wykrystalizowania się w Polsce układu dwupartyjnego. Zresztą – analiz poświęconych temu, że Polska zmierza w kierunku porządku obecnego dziś w Wielkiej Brytanii czy Stanach Zjednoczonych, było wiele. Wyniki kolejnych wyborów po 2005 r. – gdy dominacja PiS i PO była absolutna, a rola mniejszych ugrupowań sprowadzona do funkcji walczących o przetrwanie przystawek – sugerowały, że rzeczywiście w którymś momencie anglosaski sposób uprawiania polityki zapuści korzenie nad Wisłą. W dyskusjach o tym częściej niż pytanie „czy tak się stanie?” pojawiało się pytanie „kiedy do tego dojdzie?”.

Aż nadeszły wybory 15 października 2023 r. i one te dyskusje unieważniły. Do Sejmu weszli przedstawiciele startujący z pięciu różnych list wyborczych – już sam ten fakt pokazuje, jak daleko jesteśmy od systemu dwupartyjnego. Ale to litera tego wyniku wyborczego. Oprócz niej jest jeszcze duch tych wyborów. Oczywiście, gdy się czyta literalnie wyniki ogłoszone przez Państwową Komisję Wyborczą, nie ma wątpliwości, że zwycięsko wyszli z nich ci, co zwykle – dwie partie, które rządzą i dzielą w polskiej polityce od 2005 r. Ale żadna z nich nie osiągnęła wyniku, który dawałby możliwość swobodnego kształtowania politycznej rzeczywistości w czasie tej kadencji. Bez względu na to, jak będzie w jej trakcie kształtować się większość sejmowa (ocena sytuacji pod koniec 2023 r. sugeruje, że będzie się ona dynamicznie zmieniać), i PiS, i PO będą musiały iść na daleko idące kompromisy w stosunku do własnej agendy. Dominacja tego duetu, tak oczywista od kilkunastu lat, po raz pierwszy została silnie ograniczona.

Szczególna w tym rola Trzeciej Drogi – koalicji wyborczej PSL i Polski 2050 Szymona Hołowni, która usytuowała się na mapie politycznej między PO i PiS. Ona jako pierwsza podważyła trafność diagnozy o tym, że między tymi dwoma partiami nic się nie zmieści. Ona też pokazała, że sposób myślenia dziennikarskich symetrystów – tak niechętnie widzianych w dwóch głównych bańkach polityczno-medialnych – podziela całkiem duża grupa Polaków. Ponad 14 proc. wyborców w ostatnich wyborach nie zaakceptowało tonu opowieści o Polsce w ruinie ani o drugim złotym wieku. Zamiast tego wyborcy uznali, że w istniejącym układzie politycznym trzeba zamontować bezpiecznik – grupę polityczną, która sprawi, że żadna z tych dwóch głównych narracji nie zacznie niebezpiecznie dominować nad resztą. Potwierdziły to powyborcze analizy CBOS, z których wynika, że dla 78 proc. wyborców Trzeciej Drogi główną motywacją do udzielenia jej poparcia była chęć zmiany władzy, a dla 70 proc. wprowadzenie nowej jakości w polityce. Widać, że proste przekazywanie atrybutów władzy między PO i PiS-em przestało Polaków satysfakcjonować i zaczęli szukać innych rozwiązań.

.W kolejnych wyborach taki wynik się nie powtórzy. Świat PO-PiS się nie skończył, polityczna supremacja tych ugrupowań jeszcze będzie trwała. Ale też wyraźnie widać, że Polacy proponowanego przez te ugrupowania poziomu wzajemnej agresji i negacji nie akceptują. Właśnie to jest nauka, jaka płynie z wyborów 2023 r. PO i PiS starały się doprowadzić do sytuacji, w której powstanie świat bezalternatywny. Konsekwentnie dążą do tego, żeby domknąć swój system, wyrzucając innych poza margines życia publicznego. Tylko że tak się nie da. Ładnie to ilustruje eksperyment matematyczny ze wstęgą Möbiusa. Co się stanie, gdy się ją rozetnie wzdłuż w linii środkowej? Nie powstaną dwie oddzielne obręcze – zamiast tego uzyskamy jedną zamkniętą pętlę, lekko skręconą w kilku miejscach. Wybory 15 października pokazały, że ten eksperyment daje ten sam wynik w wymiarze politycznym.

Agaton Koziński
Tekst ukazał się w 58 nr miesięcznika opinii „Wszystko co Najważniejsze” [PRENUMERATA: Sklep Idei LINK >>>]

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 18 stycznia 2024