To emocje decydują o wygraniu wyborów
Nazwałem to kiedyś „wektorem obciachu”. Nie jestem w stanie podać definicji najważniejszego czynnika decydującego o wyniku wyborczym, ale też każdy, kto usłyszy to określenie, intuicyjnie wie, o co chodzi – pisze Eryk MISTEWICZ
.To działania, które nie przystoją. Brzydkie, brudne, złe, nieetyczne i niemoralne (chcemy bowiem, aby polityka była czysta, etyczna, moralna, także bez zgniłych kompromisów; tak sobie ją wyobrażamy, szczególnie jeśli nigdy nie mieliśmy z nią do czynienia w praktyce, choćby na poziomie lokalnym), poniżające innych (szczególnie najsłabszych, np. osoby schorowane, starsze, niepełnosprawne). Działania uwidaczniające wyższość klasy politycznej czy też polityków, których wskazuje „wektor obciachu”, oderwanie się ich od problemów wyborców (a więc np. osławione ośmiorniczki czy rozpędzająca się już afera „dla nas pola golfowe, dla was bieda z nędzą”, przecięta twardą polityczną decyzją).
„Wektor obciachu” jest szczególnie zabójczy dla partii politycznej „au pouvoir”, dla rządzących. Od tych, którzy są w opozycji, z reguły nie wymaga się za dużo. Mogą składać obietnice bez pokrycia, mogą inwestować w postpolityczne teatrzyki dla gawiedzi. Rządzącym to nie przystoi. „Od rządzących wymagamy więcej”.
.„Wektor obciachu” to emocje w najczystszej postaci. To wrzutki, których mnóstwo w każdej kampanii wyborczej, ale też (niejako testowo) historie, historyjki (zwane niepoprawnie narracjami) pojawiające się pomiędzy okresami kampanii wyborczych – w wykonaniu tych, którzy lepiej rozumieją, że to właśnie emocje, a nie działania bądź zaniechania zadecydują o wygraniu bądź przegraniu wyborów.
Koszty siedemnastej, osiemnastej, dziewiętnastej emerytury, dopłat do pelletu, węgla opałowego, kredytów frankowych, opalania gazem, zwiększonej ceny benzyny, dodatkowych kilogramów cukru, dopłat dla nauczycieli, bezpłatnych przejazdów, pakietu badań diagnostycznych 40+, 50+, bonów na podręczniki szkolne i dopłat do wakacji… (tu możemy dopisać, co tylko jesteśmy w stanie zaproponować, a co wciąż nie będzie wyczerpywało listy możliwych gestów ku różnorodnym elektoratom; ta lista jest właściwie nieograniczona, aż po bezpłatne do końca naszych dni koncerty Maryli Rodowicz i Zenka Martyniuka) – wszystko to będzie niczym, jeśli zapomnimy o emocjach.
Kilkaset milionów czy miliardów złotych (wyborca nie przyswaja różnic w liczbach, których nie jest w stanie sobie wyobrazić) przeznaczonych na ogólnopolską sieć pomiarów jakości wód głównych rzek Polski – zawsze przegra z kilkoma zdjęciami śniętych ryb.
Kilkaset miliardów czy nawet bilion złotych (znów: nie ma różnicy w kwotach powyżej granicy wyobrażenia) na pomoc dla osób w potrzebie, samotnych matek, osób niepełnosprawnych, osób starszych, potrzebujących pomocy zawsze przegra z łzawą historią matki niemogącej zapewnić godziwej opieki swemu schorowanemu dziecku, starszej kobiety, której zabrakło miejsca w kolejce do lekarza w przewidywanym terminie, braku refundacji leku potrzebnego dla jednego dziecka czy dwojga dzieci rocznie w skali kraju – przez bezduszne państwo, bezdusznych urzędników, bezduszny rząd, który natychmiast powinien odejść.
Kilkaset milionów, miliardów czy bilionów złotych (znów bez znaczenia…) na odbudowę Pałacu Saskiego, przekop Mierzei Wiślanej, budowę Centralnego Portu Komunikacyjnego, rozbudowę fabryki produkującej karabinki Grot – zawsze przegra z historią o prymitywnym prezesie albo wiceprezesie (podobnie jak percepcja większych sum napotyka na trudności, tak fakty w takich historiach nie mają większego znaczenia) spółki zajmującej się tą inwestycją, który swoje urzędowanie rozpoczął od wyrzucenia na bruk pracownicy na tydzień przed jej emeryturą, opiekującej się schorowaną babcią i niepełnosprawnym dzieckiem. Albo przeszedł do historii jakimkolwiek innym gestem, „który nie uchodzi”.
Polityka to sztuka rozumienia tych właśnie emocji. Otoczenia się ludźmi, którzy mają prawo wejść do polityka o każdej porze dnia i nocy i przestrzec: „Idziemy na zderzenie z górą lodową. Nasz misio właśnie wszedł w szkodę”. Jeśli ona czy on głoszą tak idiotyczne tezy („nasze pola golfowe, wasza bieda”, „dzieci z in vitro są gorszej jakości”, „jesteśmy lepszą rasą niż wy”, „mam prawo się odstresować tak, jak uznaję za stosowne, bo mam ważną, państwową, stresującą pracę” etc.), jest niewiele czasu na reakcję. Ten czas pozostawiony politykom do namysłu i reakcji radykalnie się zresztą w ostatnich latach skraca. Także na skutek istnienia mediów społecznościowych, coraz pełniejszego podłączenia populacji do smartfonów, ale także na skutek coraz lepszego opanowania gry emocjami przez wszystkich aktorów sceny politycznej. Bo „wektor obciachu” to siłowanie się na emocje. Im bliżej daty wyborów, tym większa moc siłowania się.
.Im bardziej politycy jakiejś partii naruszają status quo, naruszają zastane interesy, im większe to interesy, tym większa moc ataku. Ataku, w którym pierwszoplanową grę odgrywają emocje, nakręcone do maksimum, na granicy histerii wręcz, z zupełnym pominięciem faktów. Jak film z panią premier, która wbrew ostrzeżeniom płynącym z Moskwy postanowiła ogłosić przystąpienie jej kraju do NATO i w kilka chwil później pojawiła się w telewizjach na całym świecie i w smartfonach, co ma ją kompromitować, a przynajmniej zmusić do całkiem poważnych zapewnień, że nie nadużywa alkoholu, nie używa narkotyków, czego może dowieść testem, którego wynik będzie za tydzień, gdyż tyle trwa oczekiwanie na wynik testu narkotykowego. Fakty, które nie mają w tej sprawie przecież znaczenia takiego, jakie chcieliby widzieć nadawcy czy też autorzy operacji mającej zdestabilizować sytuację w tym kraju.
Swoją drogą, ciekawa prawidłowość, że jeden po drugim zmuszani są do rezygnacji ze swoich funkcji w ostatnich miesiącach ci politycy, którzy zdecydowali się postawić tamę rosyjskiej agresji na Europę.
Nie może też dziwić atak na producentów sprzętu wojskowego w Polsce, jeśli sprzęt ten wzmacnia zdolności obronne Polski i służy dziś obronie Ukrainy (kraju zaatakowanego przez Rosję, przy niezdecydowanej postawie Niemiec). Nie może dziwić atak na inwestycje uniezależniające Polskę od innych, niezależnie, czy dotyczy to energetyki, infrastruktury, czy wydawania podręczników szkolnych. Nie mogą dziwić powtarzające się przed każdym z polskich świąt ataki na kody kulturowe ważne dla polskiej tożsamości. To, co ataki te łączy, to źródło generowania fałszywych, emocjonalnych historii, w taki czy inny sposób znajdujące się poza Polską, gdzie używane są obce narzędzia realizacyjne.
Ale też państwo polskie wciąż niewystarczająco broni wspólnoty – zarówno pod kątem działań instytucji odpowiedzialnych za bezpieczeństwo państwa, jak i przestrzeni formułowania opinii i idei zyskujących przewagę w społeczeństwie, a więc mediów.
Polscy rządzący nie potrafili przez dwie kadencje swoich rządów przyjąć elementarnych zasad łączących gwarancje dla wolności słowa, wolności mediów z wymuszeniem jakości tych mediów, odpowiedzialności za słowo. Nie czas już i nie miejsce na przywoływanie przeze mnie po raz kolejny choćby rozwiązań francuskich w zakresie rynku medialnego. Nie rozumiem, dlaczego państwo polskie nie może skopiować i przyjąć rozwiązań obowiązujących w modelowym przecież kraju Unii Europejskiej.
Zauważmy ponadto, że media tradycyjne coraz mniej mają tu do powiedzenia. Wbrew pozorom inspicjentem ustawiającym codzienny poziom „wektora obciachu” dla rządzących (ustawianie go dla opozycji toczy się innymi regułami) nie jest ani szef „Wiadomości” czy TVP Info, ani szef „Faktów” czy TVN24. Oczywiście, mogą oni próbować (i naturalnie robią to) realizować swoją misję wspierania tej czy innej partii politycznej, z nadzieją na lepsze dla siebie rozdanie w przyszłości. Ale też inne mechanizmy są tu dziś o wiele bardziej aktywne. Wystarczy zapoznać się z analizami, skąd czerpią wiedzę o świecie ludzie do 50. roku życia. Im młodsi, tym zresztą bardziej umykają dziś klasycznym środkom oddziaływania.
To z kolei daje dużą siłę do popisu „podmiotom nielicencjonowanym” (tak nazwę większość mediów społecznościowych) czy inaczej: dostarczycielom treści do naszych komórek. Do sprawiania, że taka, a nie inna informacja trafia do nas, naszych znajomych, naszych dzieci.
Francuski model medialny (znów do niego wrócę i znów zaapeluję: skopiujmy jego zapisy jeden do jednego, nie ma najmniejszego powodu do zakwestionowania tego przez jakikolwiek organ europejski) zalicza media do „infrastruktury krytycznej”. Nie ma w nim miejsca dla „podmiotów nielicencjonowanych”, a już tym bardziej dla podmiotów, które nie respektowałyby zasad Republiki (to we Francji bardzo pojemne pojęcie, ale proszę wierzyć, skuteczne z punktu widzenia najważniejszych interesów Francji).
Dlaczego media są „infrastrukturą krytyczną”, chyba nikogo już nie muszę przekonywać. Choćby dlatego, że widzieliśmy, jak część z nich relacjonowała próby forsowania granicy białorusko-polskiej przez wypychanych imigrantów, ale też widzimy wciąż, jak przedstawiane są choćby kwestie obronne (Wojska Obrony Terytorialnej, dyslokacja wojsk, zakup sprzętu obronnego przez Polskę). Jeśli w takich kwestiach część mediów nie uznaje „zasad Republiki” (u nas: Rzeczypospolitej) za zasady nadrzędne, to widzimy wciąż państwo z dykty. Państwo w świecie toczącej się w pobliżu wojny, w której to wojnie na różne sposoby przecież uczestniczy.
.Zbliżające się wybory, niezależnie od ich daty, będą najważniejszymi wyborami od kilku dekad. Nie chcę silić się na wielkie słowa, ale to te wybory zadecydują o poziomie samostanowienia Polski w najtrudniejszym czasie, który przychodzi przejść naszym pokoleniom. To te wybory zadecydują o poziomie bezpieczeństwa Polski, polskiego wsparcia dla Ukrainy, siły polskiej złotówki. W największym uproszczeniu – te wybory zadecydują o tym, czy Polska będzie dysponowała wolą i siłą polityczną w czasach największego przesilenia na kontynencie europejskim. W ten przynajmniej sposób odczytują sytuację w Polsce Amerykanie i Francuzi, z którymi rozmawialiśmy przy okazji Conversations de Tocqueville (o czym pisałem w poprzednim numerze „Wszystko co Najważniejsze”).
Czy jesteśmy na nie gotowi jako Polska i czy traktujemy z powagą „infrastrukturę krytyczną” – media?
Czy jesteśmy w stanie opanować falę fejków, kłamstw, manipulacji nieznanych nadawców, w niezrozumiały dla nas sposób pojawiających się na ekranach naszych smartfonów?
Czy poza monitorowaniem przez instytucje za to formalnie odpowiedzialne jesteśmy w stanie ograniczyć wpływ czynników destabilizacyjnych na polską politykę?
.Z podobnymi problemami mieli do czynienia i Amerykanie, i Francuzi w ostatnich wyborach. Robili, co mogli w trakcie kampanii wyborczych, ale najwięcej faktów wyszło już po kampaniach. Wówczas w raportach kolejnych instytucji monitorujących wskazywano działające siatki informacyjne, farmy internetowe, których zadaniem było wpływanie na wyniki wyborów poprzez antagonizowanie, propagowanie fałszywych historii, z olbrzymimi potencjałami wiralowymi. Potencjały wiralowe to nic innego jak emocjonalne opowieści, które rozchodzą się także wówczas, gdy odbiorcy przekazują je między sobą, wskazując na ich nieprawdopodobny charakter.
Gdy nie do końca wiemy, dlaczego taka, a nie inna informacja pojawia się w okienku naszego smartfona, gdy szkoła zupełnie nie przygotowuje do korzystania z mediów, część mediów zaś nie respektuje podstawowych założeń funkcjonowania w ramach wspólnoty, sprawa staje się poważna.
Im bliżej wyborów, tym więcej materiałów deprecjonujących polityków wszystkich partii ukazywać się będzie w przestrzeni publicznej. Im bardziej emocjonalne, im szerzej się rozchodzące, tym częściej po jakimś czasie okazywać się będą niepoparte faktami. Ale to nie fakty są w kampaniach najważniejsze.
Eryk Mistewicz
Tekst został opublikowany w nr 44 „Wszystko co Najważniejsze” [LINK]