Prof. Massimo PIGLIUCCI: Wyjdźcie z Twittera, wyjdźcie z Facebooka, aby żyć!

Wyjdźcie z Twittera, wyjdźcie z Facebooka, aby żyć!

Photo of Prof. Massimo PIGLIUCCI

Prof. Massimo PIGLIUCCI

Filozof, genetyk, biolog. Profesor filozofii na CUNY-City College de New York. Kluczowy filozof współczesny zajmujący się stoicyzmem. Redaktor naczelny Philosophy & Theory in Biology. Autor m.in.: Philosophy of Pseudoscience: Reconsidering the Demarcation Problem, Nonsense on Stilts: How to Tell Science from Bunk.

Ryc. Fabien CLAIREFOND

zobacz inne teksty Autora

Inżynierowie Facebooka dodali przycisk „wrr”, ponieważ zdali sobie sprawę, że ludzi znacznie częściej przyciągają posty, które ich złoszczą. Tymczasem złość dla stoika jest kwintesencją niezdrowej emocji, osłabiającą nasz charakter – pisze prof. Massimo PIGLIUCCI

Do niedawna byłem bardzo aktywny na Twitterze i Facebooku, mając godne pozazdroszczenia (jak mówią moi wydawcy) około 50 tysięcy obserwujących na Twitterze i regularnie uczestnicząc w popularnym forum na temat stoicyzmu, liczącym 100 tysięcy członków, na Facebooku. Nagle zrezygnowałem z obu. Albo przynajmniej tak to wyglądało z zewnątrz.

W rzeczywistości bowiem moja decyzja o opuszczeniu tych wirtualnych przestrzeni nie została podjęta od razu. Dojrzewała jako część mojej filozofii życiowej, którą obecnie uważam za rodzaj sceptycznego stoicyzmu. A stoicyzm uczy przecież, że głównym dobrem w życiu jest integralność charakteru lub jak powiedziałby Epiktet, zdrowy osąd. Wszystko inne, w tym z pewnością liczba zwolenników, obserwujących lub „znajomych” w mediach społecznościowych, jest w najlepszym razie preferowaną „obojętnością”, co oznacza, że może mieć wartość, ale nie wpływa na nasz charakter lub osąd.

Przez długi czas tak mi się przynajmniej wydawało. Zawsze uważałem większość technologii za rzecz moralnie neutralną. Bomby atomowe są bardzo złe, a szczepionki bardzo dobre, z innymi rzeczami jest podobnie. Ale dobro lub zło, które wynika z wielu technologii, leży w tym, jak je wykorzystujemy, a nie w samej istocie technologii.

Media społecznościowe przez długi czas wydawały się idealnym tego przykładem. Byłem świadomy, że na tych platformach ludzie trollują innych i znęcają się nad nimi. Wiedziałem, że takie platformy są często wykorzystywane do rozpowszechniania fałszywych wiadomości i alternatywnych faktów. Zdawałem sobie sprawę, że wielu użytkowników nie jest zainteresowanych konstruktywnym dialogiem i swobodną wymianą opinii.

Myślałem jednak, że to jest ich problem, nie mój. Jeśli chodzi o mnie – powtarzałem sobie wielokrotnie – będę używał Twittera i Facebooka, aby rozpowszechniać swoją własną twórczość lub twórczość innych osób, które moim zdaniem powinny być bardziej znane, a także aby angażować się w ważne rozmowy z ludźmi z całego świata. Taki zwodniczy pogląd na temat mediów społecznościowych miałem przez długie lata. Ale potem zacząłem dostrzegać dowody na to, że te technologie zdecydowanie nie są neutralne. Są inteligentnie i w dużej mierze złośliwie zaprojektowane, aby wykorzystywać swoich użytkowników i zarabiać miliardy dla korporacji, które zapewniają takie „darmowe” usługi.

Na przykład inżynierowie Facebooka dodali do naszych opcji niesławny przycisk „wrr”, ponieważ zdali sobie sprawę, że ludzi znacznie częściej przyciągają posty, które ich złoszczą, niż te mniej emocjonalne, lecz bardziej informacyjne. A złość dla stoika jest kwintesencją niezdrowej emocji, z którą należy walczyć, a nie jej ulegać: „Gniew jest krótkim szaleństwem, gdyż jest pozbawiony samokontroli, nie zważa na dobre obyczaje, zapomina o pokrewieństwie, jest uparcie pochłonięty tym, co zaczyna robić, jest głuchy na rozsądek i rady, podniecony błahymi przyczynami, nie potrafi dostrzec, co jest prawdziwe i sprawiedliwe, i jest bardzo podobny do spadającego kamienia, który rozpada się na kawałki na tej samej rzeczy, którą kruszy. Abyś wiedział, że ci, których gniew opanowuje, nie są zdrowi, spójrz na ich wygląd” (Seneka). Rzeczywiście, dla stoika coś jest preferowane lub odrzucane jako mogące poprawić lub osłabić nasz charakter.

Naiwnie myślałem, że media społecznościowe są neutralne wobec mojego charakteru albo nawet pomocne, ponieważ popychają mnie do kultywowania spokoju, cierpliwości i innych tak zwanych cnót (tj. cech charakteru). W rzeczywistości działo się dokładnie odwrotnie – stawałem się bardziej drażliwy, a nawet zły. Okazuje się, że nie do końca neutralna technologia wdrażana przez platformy takie jak Twitter i Facebook powoli podkopywała najcenniejszą rzecz, jaką posiadam: mój charakter (lub, znów za Epiktetem, mój osąd)!

Była jeszcze jedna rzecz, którą media społecznościowe robiły, a która może wydawać się trywialna, ale w rzeczywistości ma ogromne znaczenie: zajmowały dużą część mojego czasu. Wiedziałem, jak to wygląda ilościowo, ponieważ od czasu do czasu sprawdzałem aplikację „Czas ekranowy” na moim MacBooku i iPhonie, zdając sobie sprawę, że „parę minut”, które spędzam na portalach społecznościowych, to w rzeczywistości spora część mojego dnia. To był jeden z pierwszych dzwonków alarmowych. Seneka przypomina nam, że czas jest bardzo cennym zasobem, którego nigdy nie możemy odzyskać, gdy już go wykorzystamy: „[Ludzie] nigdy nie uważają się za dłużników, gdy otrzymali trochę tego cennego dobra – czasu! A jednak czas jest jedyną pożyczką, której nie może spłacić nawet wdzięczny odbiorca”.

Spędzamy czas na wszelkiego rodzaju bezużytecznych lub trywialnych czynnościach, a może na rzeczach, o których inni przekonali nas, że są „ważne”, podczas gdy nasz zegar wciąż tyka: „Trzymajcie każdą godzinę w garści. Trzymaj się dzisiejszego zadania, a nie będziesz musiał tak bardzo polegać na jutrzejszym. Kiedy odkładamy coś na później, życie przyspiesza” (Seneka).

Albo jak to ujął Woody Allen: „Baw się dobrze, jest później, niż myślisz!”. Prawdopodobnie to właśnie fakt, że nasz czas jest ograniczony, sprawia, że życie ma sens. Wielu filozofów twierdziło, że nieśmiertelność byłaby dla człowieka piekłem właśnie dlatego, że nic nie byłoby pilne i w konsekwencji wszystko stałoby się bez znaczenia.

Można się z tym nie zgadzać, ale nieśmiertelność nie jest teraz naszym problemem, ponieważ nie jest możliwa (jeszcze). Musimy raczej zastanowić się nad naszym skończonym, stosunkowo krótkim czasem. Wydaje nam się, że mamy przybliżone pojęcie o tym, ile czasu nam zostało. W moim przypadku na przykład tabele aktuarialne dla białego mężczyzny mieszkającego w stanie Nowy Jork mówią mi, że średnia długość życia wynosi 79 lat. Mam teraz 58 lat, więc zostało mi jeszcze około 21 lat. Nie jest to dużo, ale na pewno wystarczy. Ale wystarczy na co dokładnie? Na spędzanie czasu na Twitterze i Facebooku, na kłótnie z obcymi ludźmi, którzy w większości nie wydają się zainteresowani nauczeniem się czegokolwiek? Myślę, że nie.

Co więcej, przewidywania, o których właśnie wspomniałem, to tylko statystyka. Tak naprawdę nie wiem, ile jeszcze będę żył. Może to być znacznie więcej niż 21 lat, bo przecież moja babcia zmarła w wieku 96 lat. Ale może też być znacznie krócej, na przykład dlatego, że samolot, w którym to piszę – obecnie lecący nad Oceanem Atlantyckim z Paryża do Nowego Jorku – może spaść do zimnych wód i to byłby mój koniec (na szczęście skoro skończyłem ten esej, udało się bezpiecznie dokończyć podróż!).

Oczywiście, ktoś może zaprotestować, uznać, że jest zbyt wcześnie, abym myślał o śmierci, że mam jeszcze wiele rzeczy do zrobienia! Jednak Seneka przypomina nam, że nie ma określonej liczby dni, na które możemy liczyć: „Z pewnością zdajesz sobie sprawę, że umieranie jest również jednym z życiowych obowiązków. Nie porzucasz żadnego obowiązku, bo nie ma określonej liczby, którą jesteś zobowiązany wypełnić”.

Skoro nie wiemy, kiedy umrzemy, musimy przenieść naszą uwagę z trwania na jakość, z troski o to, by żyć jak najdłużej, na troskę o to, by żyć jak najlepiej: „Nie chodzi o to, czy umrzeć wcześniej, czy później, ale czy umrzeć dobrze, czy źle. A umrzeć dobrze to znaczy uciec od niebezpieczeństwa życia w chorobie” (Seneka). To sprowadza mnie z powrotem do kwestii mediów społecznościowych.

W pewnym momencie po prostu doszedłem do wniosku, że bycie (bardzo) aktywnym na Twitterze i Facebooku nie przyczynia się do tego, że dobrze mi się żyje, wręcz przeciwnie. Więc zrezygnowałem. Nie oznacza to, że nie jestem aktywny publicznie czy też w ogóle w internecie. Po prostu postanowiłem skupić się na platformach i dążeniach, które z większym prawdopodobieństwem przyniosą rezultaty, do których dążę: lepsze, bardziej konstruktywne dialogi z ludźmi zainteresowanymi filozofią.

.Dlatego rozwijam poczytność mojego bloga, używam platform takich jak Meetup do organizowania wydarzeń zarówno realnych, jak i wirtualnych, a także wchodzę w interakcje z czytelnikami moich książek na Goodreads. Czy te platformy również mogą w końcu okazać się końmi trojańskimi, które chcą podkopać moją eudajmonię? Być może. Jako aspirujący sceptyk będę kontynuował przeglądanie dowodów empirycznych, utrzymując mój umysł w miarę otwarty. Nie za bardzo otwarty, bo jak ostrzegał Carl Sagan, nadmierna otwartość umysłu grozi wypadnięciem mózgu.

Massimo Pigliucci

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 6 sierpnia 2022