Nieznośna lekkość symetrii
Polityczno-medialny świat z jednej i drugiej strony chce tworzyć wrażenie, że na nic innego miejsca nie ma. Otóż jest. Jak zawsze – jest miejsce na normalność – pisze Dorota GAWRYLUK
Na początek, żeby nie było wątpliwości – nie lubię tego określenia. Nie wydaje mi się , aby określenie symetryzm było właściwe do opisu rzetelności czy wiarygodności w mediach. Symetryzm wymyślono po to tylko, by jeszcze bardziej skomplikować i tak już zagmatwany medialny świat. Szybko stał się też pałką do okładania tych, którzy wymykają się prostemu szufladkowaniu na dziennikarzy prawicowych czy lewicowych, a raczej pisowskich i antypisowskich. Bycie symetrystą to według jednych i drugich unikanie odpowiedzialności za prawdę, miganie się, konformizm i próba przetrwania za wszelką cenę na froncie walki ze złem.
„Symetrysta” brzmi niczym obelga. To ktoś taki jak Piłat. O, ten był klasycznym symetrystą. Znał prawdę, ale jej nie ogłosił ze strachu przed ludem i przełożonymi. Umył ręce. Zdystansował się. Ale czy wygrał? Przecież i wtedy, i dziś niezmiennie chodzi o prawdę.
Problem w tym, że strony, które wzięły sobie za cel tak zwanych symetrystów, są przekonane, że to one i tylko one mają prawo do rozstrzygania, co jest prawdą, a co nie.
Obie uważają, że dzięki swoim intelektualnym, a nawet nadprzyrodzonym zdolnościom są w stanie w mgnieniu oka ocenić, co jest dobre, a co nie dla Polski, świata i kosmosu. Często obie strony z uporem maniaka, nie zważając na fakty (zgodnie z powiedzeniem, że jeśli fakty się nie zgadzają, tym gorzej dla faktów), próbują przekonać wszystkich dokoła o swojej racji i moralnej wyższości. Otóż z mojego punktu widzenia największym problemem medialnego świata jest właśnie arogancja, buta, próżność i oderwanie od rzeczywistości. W tym oderwanie od zasad i przepisów prawa, które powinny być podstawą naszego działania.
Dziennikarze często dziwią się, gdy na pytanie, co mają zrobić w trudnej sytuacji, odsyłam do prawa prasowego. Niektórzy czują się nawet urażeni, że śmiem przypominać o czymś, co niby jest im powszechnie znane. No ale nie jest. A wystarczy prosta lektura, by znikały najbardziej skomplikowane problemy tego zawodu. Weźmy artykuł 6, ustęp 1: „Prasa jest zobowiązana do prawdziwego przedstawiania omawianych zjawisk”. Ktoś powie, że to bardzo trudne, a wręcz niemożliwe. Bo jedna strona mówi jedno, druga drugie. Słowo przeciwko słowu. Tak, bywają i takie sytuacje. Ale bywają też dużo prostsze, gdy wystarczy sprawdzić, kto się myli, a kto nie. W obu przypadkach trzeba sprawdzić, trzeba włożyć w to trochę wysiłku, nie zadowalać się prostym przedstawieniem argumentu jednej czy drugiej strony. Bo jak mówi prawo prasowe w artykule 12, dziennikarz jest zobowiązany „zachować szczególną staranność i rzetelność przy zbieraniu materiałów prasowych, zwłaszcza sprawdzić zgodność z prawdą uzyskanych wiadomości lub podać ich źródło”.
I tu jest pies pogrzebany. Bo na froncie walki ideologicznej, na który wciągnąć się dało wielu dziennikarzy, czasu na takie dyrdymały nie ma. Liczy się skuteczność. Czyli pokonanie przeciwnika. Zatem cel uświęca środki. Kłamstwo jest jednym z nich. Ale zawsze można je usprawiedliwić walką o lepszą Polskę, demokrację czy konstytucję albo też o… prawdę. Jest też druga zmora współczesnego świata medialnego, czyli pośpiech. A co za tym idzie, lenistwo i pewna powierzchowność wymuszona liczbą publikacji i tempem. Do tego dochodzi bezkarność i skłonność współczesnego świata do gloryfikowania raczej siły przebicia niż racji. A przecież nie zawsze ten, kto wygrywa spór czy wybory nawet, tę rację ma.
W tym wszystkim zatem każda ostrożność w ferowaniu wyroków czy delikatna i krucha nawet troska o równowagę sił w medialnym przekazie, postrzegana jest raczej jako słabość.
Każda wątpliwość i zadawane dodatkowe pytania stają się dla reszty nieznośne. Bo o co tu pytać, skoro wiadomo. Ci są dobrzy, a tamci źli. Albo na odwrót.
Nie wiem, co jest łatwiejsze, co się bardziej opłaca. Nie twierdzę, że inni to skalkulowali. Chcę wierzyć, że wielu jest święcie przekonanych, że wybrali jasną stronę mocy i muszą jeszcze przekonać do tego innych. Chcę wierzyć, że to nie jest efekt zwykłego kunktatorstwa. Bez względu jednak na motywację warto czasem zadać sobie pytanie o istotę. Istotę zawodu dziennikarza.
Czy dziennikarz, który wszystko już wie i wszystko głosi z pełnym przekonaniem o swojej nieomylności, a nawet nadprzyrodzoności jest jeszcze dziennikarzem? Czy już ideologiem, politykiem i działaczem? Potrzebni są tymczasem dziennikarze. Zwykli dziennikarze robiący zwykłe rzeczy. Służący społeczeństwu i państwu – to znów prawo prasowe. Dziennikarze zadający pytania. A nie ciosy. Dziennikarze szukający dziury w całym, ale nie kopiący dołki. Dziennikarze, którzy potrafią zostawić swoje poglądy po to, by zaprezentować cudze. Porządnie i z dbałością o szczegóły. Dziennikarze, którym słowo „etyka” nie pachnie naftaliną. Tacy są potrzebni.
.Tu nie mam wątpliwości. I jestem przekonana, że są potrzebni i społeczeństwu, i politykom. Choć ci ostatni nie do końca są o tym przekonani. Często wręcz mają swoje wyobrażenie dziennikarzy i dziennikarstwa. Najbardziej cenią tych, którzy przekazują prawdę, ale ich prawdę. Bo przecież inna nie istnieje. I tak koło się zamyka. Polityczno-medialny świat z jednej i drugiej strony chce tworzyć wrażenie, że na nic innego miejsca nie ma. Otóż jest. Jak zawsze – jest miejsce na normalność. I możecie sobie to nazywać, jak chcecie. Niech będzie nawet symetryzm.
Dorota Gawryluk
Tekst opublikowany w nr 12 miesięcznika „Wszystko Co Najważniejsze” w bloku tekstów „Symetryzm, czyli zdrowy rozsądek”, gdzie także: Piotr ZAREMBA, Agaton KOZIŃSKI, Marek KACPRZAK, prof. Olivier BABEAU [LINK]