Siewcy zgiełku
O ile zrozumiały jest spór w parlamencie, o tyle niezrozumiałe dla mnie jest zjawisko kibolskiego zaplecza, ustawek pseudokibiców polskiej polityki – pisze Piotr BARON
Byliśmy niedawno z żoną u przyjaciół, wegetarian. Było miło i smacznie, i chociaż jestem definitywnie „mięsożerny”, nie przyszło mi na myśl oceniać wartości gospodarzy na podstawie zaproponowanego menu. Niezwykle zajmująca rozmowa nie dotknęła nawet polityki. Dzieliliśmy się wzajem wspomnieniami, nowinkami i własnymi spostrzeżeniami ich dotyczącymi. Tematy się nie kończyły i nie trzeba było sięgać do – cytując Jacka Kaczmarskiego – „pomyj w krysztale”.
Polityka w starożytności, według Arystotelesa, rozumiana była jako sztuka rządzenia polis, której cel stanowiło dobro wspólne. Socjolog Max Weber stwierdził natomiast w wieku XIX, że polityka to dążenie do udziału we władzy. Jakże różne punkty widzenia, niewymagające ani chóru greckiego, ani fanklubu.
Zatem politykowanie, ostatnio nagminne, nie ma wiele wspólnego z polityką. Zjawisko to, natury sockulturowej, umiejscowiłbym gdzieś w okolicach kibolskiej, niekoniecznie sportowej lojalności wobec drużyny, podobnie jak definitywnie niesportowe są ustawki pseudokibiców.
Parlament składa się z polityków. Tam podziały są wyraźne. Niezrozumiałe natomiast jest dla mnie zjawisko kibolskiego zaplecza obywatelskiego, uzurpującego sobie prawo osądu, stawiania diagnoz, wysuwania żądań, co w dobie wszechobecnych mediów społecznościowych stało się niemal imperatywem publikacji. Poseł, senator, nawet samorządowiec wybrany z listy partyjnej, zawodowo jest zobligowany do postępowania zgodnego z linią polityczną. Ale czy obywatel, nawet troskliwy, zdyscyplinowany i biorący udział w wyborach, nie powinien uznać demokratycznie wybranej władzy (nie chodzi mi tu o żadną konkretną) i siedzieć cicho do następnych wyborów? Tak, cicho, ponieważ zgiełk wywołany przez entuzjastów politykowania jedynie sieje zamęt, niezgodę, podgrzewa i tak gorące nastroje. Uchodziłoby to w Colosseum, ale ani nasi politycy – gladiatorzy, ani my – lud rzymski. Należy założyć, że politycy wiedzą, co robią (a nawet gdy nie wiedzą, nie mamy na to innego wpływu niż wyborczy), a pieniacka aktywność z pewnością im nie pomoże. Można przecież zapisać się do partii politycznej najbliższej naszym oczekiwaniom i tam zrealizować swoje polityczne aktywności, tyle tylko, że trzeba będzie trochę poczekać, ponieważ polityka, podobnie jak Kościół i armia, jest definitywnie zhierarchizowana.
Udajemy ekspertów. Wygłaszamy prawdy absolutne o szefach wysoce specjalistycznych i niekiedy hermetycznych w swojej specyfice resortów. Czy z równie wielkim entuzjazmem będziemy komentować różnice między butami tego czy innego szewca? Bułkami tego czy innego piekarza? Czy będziemy pouczać doświadczonego rzemieślnika o jego sztuce, nie mając o tym w istocie pojęcia? Ktoś powie – ale ja się na tym znam, mam doświadczenie i wiedzę. W takim razie dlaczego nie kandyduje? Dlaczego nie zdyskontuje swojej wysokiej dyspozycji dla dobra wspólnego? Ktoś powie – należy interesować się dobrem państwa i tym, jak jest rządzone, by nie być idiotą w antycznym znaczeniu tego słowa (greckie słowo idiōtes oznacza kogoś, kto nie uczestniczy w sprawach publicznych, a skupia się wyłącznie na sprawach prywatnych). Zgoda, wszakże czymś innym jest zainteresowanie i troska, a czymś innym dzielenie świata na swoich i obcych, ale zza bezpiecznego parawanu internetowej anonimowości lub w odwadze podpisania się imieniem i nazwiskiem często jedynie po to, aby wypromować jakąś całkowicie niepolityczną aktywność.
Jestem saksofonistą jazzowym i mam wielkie szczęście spotykać na swojej drodze wspaniałych artystów, których sztuka mnie wzrusza, inspiruje, za co jestem im wdzięczny, i podziwiam ich szczerze. Mam określone poglądy polityczne, jestem zdeklarowany religijnie – kto mnie zna, ten wie – ale nigdy nie przyszłoby mi do głowy, gdy proponuję komuś wspólną pracę w moim zespole lub gdy otrzymuję taką propozycję, by brać pod uwagę narodowość, wyznanie, poglądy czy orientację tej osoby. Nigdy nie przeszkadza mi, gdy zachwycam się czyimś dziełem, jeżeli poglądy jego autora są inne niż moje. Ba, przyjaźnię się z takimi artystami i potrafimy zajmować się tym, co ważne, co sprawcze, co twórcze. Wiemy, że są przestrzenie niewspólne, a skoro są niewspólne, to nie wkraczamy w nie wspólnie. Szukamy tego, co łączy, a łączy wiele, bo człowiek to cud, niezwykle skomplikowany i złożony, a poglądy polityczne i jakiekolwiek inne są jedynie jego ułamkiem.
Św. Jan XXIII przyjął kiedyś na audiencji radykalnego antyklerykała. Po wysłuchaniu jego słów odpowiedział: „Dzielą nas poglądy? Przecież to tak niewiele”.
.Przy spotkaniu drugiego człowieka warto pamiętać słowa Psalmu 42, werset 8 – „Głębia przyzywa głębię hukiem wodospadów”. Bądźmy dla siebie głębiami pozbawionymi uprzedzeń i stereotypów, przyzywajmy się hukiem wodospadów naszej dyspozycji wspólnoty, niekoniecznie dotykającej nieistotnych przestrzeni.
Piotr Baron
Tekst opublikowany w nr 4 magazynu liderów opinii „Wszystko Co Najważniejsze” [LINK]