Chantal DELSOL: Rewolucja konserwatywna przechodzi przez Europę

Rewolucja konserwatywna przechodzi przez Europę

Photo of Prof. Chantal DELSOL

Prof. Chantal DELSOL

Historyk idei, filozof polityki. Założycielka Instytutu Badań im.Hannah Arendt. Szefowa Ośrodka Studiów Europejskich na Uniwersytecie Marne-la-Vallée. Publicystka "Le Figaro". Określa się jako liberalna neokonserwatystka. Najnowsza jej książka to "Insurrection des particularités".

Ryc.Fabien Clairefond

zobacz inne teksty Autorki

Rewolucja konserwatywna jest reakcją na obrzydzenie współczesną ewolucją w stronę kapitalizmu i materializmu. Jest nurtem tych, którzy myślą, że proces modernizacji zagraża podstawowym wartościom i zasadom – pisze Chantal DELSOL

1.

.Tematem niniejszych rozważań jest dystans oddzielający nowoczesność od ponowoczesności, a także prędkość, z jaką zmieniała się mentalność Europejczyków na przestrzeni ostatnich pięćdziesięciu lat.

Społeczeństwa Europy Środkowej i Wschodniej, zamknięte za żelazną kurtyną, miały swoją historię, która tak naprawdę nią nie była. Czas dla nich jakby stanął w miejscu. Ich stosunki ze światem zewnętrznym były sporadyczne i zakazane. W tym samym czasie Zachód bardzo szybko się zmieniał. Po upadku Muru Berlińskiego obie Europy zbliżyły się do siebie i rozpoczął się proces kształtowania wspólnych instytucji. Społeczeństwa Europy Środkowej odkryły na Zachodzie zupełnie nowy krajobraz mentalny, który możemy określić mianem ponowoczesności. Oto jej cechy szczególne:

– Europa Zachodnia potępiła nazizm, potępiając równocześnie nacjonalizm i skazując na niebyt patriotyzm. Procesy globalizacyjne dewaloryzują bowiem miłość ojczyzny, która staje się odtąd wyrachowanym egoizmem – należy być obywatelem świata.

– Odpowiedzią na globalizację jest perspektywa uniwersalistyczna, w myśl której tożsamości uznawane są za przestarzałe, a dążenie do ich zachowania jawi się jako zbyteczny przeżytek. Tożsamość kulturowa jest równoznaczna z zamknięciem się w sobie lub folklorem.

– Kult bohaterów i generalnie heroizmu należy do przeszłości. Może nigdy nie byliśmy tak blisko spełnienia tego ideału nowoczesności, którym jest zaprzestanie wszelkich wojen i zastąpienie wojowników kupcami.

– Chrześcijaństwo rozumiane jako społeczeństwo inspirowane chrześcijańskimi zasadami umarło. Zasady, które inspirują prawa i moralność, są odtąd wielokulturowe.

– Wspólna obyczajowość jest wypadkową żądań wolności absolutnej oraz możliwości, jakie daje technika: stąd otwarcie na aborcję, na związki małżeńskie między osobami tej samej płci i na inne reformy dotyczące życia społecznego.

Te i inne nowe pewniki rodziły się w błyskawicznym tempie na gruncie odrzucenia przyszłych wojen, zniechęcenia ideologiami, a także kosmopolityzmu, będącego pochodną globalizacji. Od zakończenia II wojny światowej do dziś krajobraz mentalny Europy Zachodniej uległ całkowitej zmianie.

A tymczasem społeczeństwa Europy Środkowej są zazdrosne o swoją tożsamość, która tak często w ich historii była odrzucana. Po wyjściu z komunizmu odczuwają potrzebę traktowania historii jak jednej wielkiej lekcji pamięci o zapomnianych bohaterach, o których w poprzednim ustroju nie wolno było mówić. Żyją z myślą, że globalizacja jest zagrożeniem dla ich kultury. Kultury, która była jedynym schronieniem w okresach opresji. Są bardziej niż my przywiązane do zasad chrześcijańskich, ponieważ nie zaznały, tak jak my, pięćdziesięciu lat komfortu i indywidualizmu. Innymi słowy, gdy zetknęły się na przełomie wieków z ponowoczesną mentalnością zachodnich Europejczyków, ich reakcją musiało być zdziwienie, a później odrzucenie.

W tym kontekście musimy pamiętać o jeszcze jednym zjawisku. Gdy w procesie tworzenia się wspólnych europejskich instytucji Europa Zachodnia dostrzegła, z niemałym zdziwieniem, zapóźnioną mentalność tych „powracających duchów”, to nie próbowała ani ich zrozumieć, ani nawet dostrzec sposobności do nauczenia się czegoś od nich. Przekonana, że znajduje się na szpicy postępu i ewolucji, proponuje jedynie swoją pomoc w wykorzenieniu tych wszystkich reliktów przeszłości. A gdy spotyka się z powszechną odmową, wpada w złość, którą można streścić jednym zdaniem: „Przy wszystkim, co dla was robimy, żeby polepszyć waszą sytuację, i przy wszystkich pieniądzach, które wam dajemy, jesteście naprawdę niewdzięczni, odrzucając nasze dyrektywy”.

Od dwudziestu lat postawa Zachodu jest postawą pogardy i obrzydzenia. Wystarczy zobaczyć ostatnie wielce znaczące reakcje na kryzys uchodźczy.

Zachód prawi morały krajom Europy Środkowej, poucza je, jak powinny się zachowywać, daje za przykład Niemcy, które szeroko otwierają swoje podwoje dla imigrantów. Ale społeczeństwa Europy Środkowej widzą to inaczej: wielokulturowość nie jest dla nich żadną zasadą moralną, wręcz odwrotnie, jest synonimem szkodliwego wyzbycia się własnej tożsamości.

Gdy obie Europy mówią o wartościach, do których są przywiązane, to nie chodzi o te same wartości. Europa Zachodnia ma na myśli wielokulturowość, uniwersalizm, globalizm i społeczeństwo rynkowe. Europa Środkowa ma na myśli tożsamość kulturową, duchowość, „solidarność zachwianych” (Patočka). Przepaść jest duża.

Jestem przekonana, że zderzenie z mentalnością ponowoczesną jawiącą się jako przymus (w każdym razie przedstawianą jako warunek powrotu do wspólnego domu) stało za wzrostem populizmu w Europie Środkowej. To zderzenie miało taki efekt dlatego, że za żelazną kurtyną czas stał w miejscu. Populizm należy widzieć w kontekście tego, co Ortega y Gasset nazywał „wzniosłością czasów”. Społeczeństwa Europy Środkowej do niej nie aspirują, a wielu ludzi otwarcie jej sobie nie życzy i odważa się podawać w wątpliwość zasady ponowoczesności. Ortega mówi o „wzniosłości czasów” z ironią, zastanawiając się, czy nie chodzi raczej o „upadek czasów”… W każdym razie tak to odczytuje ta część społeczeństw Europy Środkowej, która głosuje na populistów.

Ta różnica epoki jest bardzo ważna, zwłaszcza teraz, gdy „czasy” w tak zadziwiający sposób pędzą do przodu. Do wojny mogą uciekać się jedynie ci, którzy nie sytuują się na tym samym poziomie czasów. Można to porównać do gorących kłótni małżeńskich, w czasie których (częsta sytuacja!) mężczyzna przejawia mentalność dziewiętnastowieczną, a kobieta mentalność z XXI wieku. Zażarta walka, podszyta nienawiścią, w której naprzeciw siebie stoją społeczeństwa zachodnie i populizm, jest walką między dwoma małżonkami. To stwierdzenie jest prawdziwe niezależnie od opinii, jaką można mieć o racjach jednego lub drugiego obozu. Nienawiść jest naprawdę intensywna. Do tego stopnia, że podważa się najświętsze zasady. Czytaj: w obu obozach jest się zdolnym podważyć demokrację, aby tylko móc pokonać przeciwnika (z jednej strony Kaczyński, który łamie konstytucję, z drugiej opowiadanie się narodów przeciwko Europie, które jest regularnie ignorowane przez ich rządy).

Obywatele Zachodu patrzą na Wschód i mówią: „Ci ludzie są opóźnieni w rozwoju”; społeczeństwa Europy Środkowej patrzą na Zachód i mówią: „Ci ludzie są szaleńcami”.

W Europie Środkowej uważa się, że mentalność uniwersalistyczna, ponowoczesna zarówno poprzez formę (brak tolerancji, postawa neokolonialna), jak i poprzez treść (odrzucenie odrębności, wrogość wobec chrześcijaństwa, wojujący racjonalizm), bliska jest komunizmowi (por. Legutko).

Inaczej mówiąc, kraje te, wróciwszy do wspólnego domu po tragicznych dziesięcioleciach, nie mogą oprzeć się przeogromnemu wrażeniu, że dom ten jest zniekształcony i podważa się w nim wszystko to, co najważniejsze. To nie jest już „Zachód uprowadzony”, ale Zachód niewierny i rozczarowujący. (Uważam, że na ruchy populistyczne w krajach Zachodu również należy patrzeć w kontekście „wzniosłości czasów”. Na przykład elektorat Donalda Trumpa charakteryzuje się odrzuceniem tych wymienionych powyżej cech szczególnych ponowoczesności. Zjawisko populizmu należy rozumieć jako odrzucenie mentalności ponowoczesnej, czy to w Europie Środkowej, czy na Zachodzie).

2.

.Ten rozdźwięk między czasami oznacza tak naprawdę rozdźwięk między zakorzenieniem a emancypacją. Ewolucja czasów, coś, co możemy nazwać postępem, polega na coraz większej emancypacji, oddalającej nas tym samym od naszego zakorzenienia – emancypować się to pozbywać się tego, co nas wiąże i wymusza na nas określone działania.

Zakorzenienie bierze się z przywiązania do odrębności (rodzina, region, ojczyzna), historycznych wierzeń (religia), do kultury narodowej. A emancypacja oznacza odrzucenie tych odrębności, jest pewną formą uniwersalizmu czy też abstrakcji kulturowej (bardzo dobrą ilustracją są tu banknoty euro, na których znajdują się jakieś abstrakcyjne zabytki).

Społeczności mniej zamożne, jak już o tym niegdyś pisałam, są przywiązane do idei zakorzenienia, choćby przez fakt mniejszych możliwości podróżowania czy też przez nieznajomość języków obcych. Elity zaś poprzez aktywny kosmopolityzm są bardziej podatne na emancypację. Jednakże w Europie Środkowej ten podział nie zachodzi, gdyż tamtejszy populizm ma charakter historyczny, a nie społeczny. Węgrzy, Polacy, Czesi, Słowacy odrzucają uniwersalistyczną emancypację zinstytucjonalizowanej Europy nie dlatego, że mają jakieś „zapóźnienie” społeczne (co można powiedzieć o obywatelach, którzy głosują we Francji na Le Pen albo w USA na Trumpa), ale dlatego, że mają „zapóźnienie” historyczne. Uważają, słusznie lub nie, że ponowoczesna emancypacja, którą mieli możliwość zobaczyć na własne oczy po upadku Muru Berlińskiego i którą każe im się wyznawać, jest przesadna i szkodliwa. Są przekonani (lub im się wydaje), że istnieją granice emancypacji i uniwersalizmu i że Europa Zachodnia te granice przekroczyła. Ze zgrozą patrzą na unijne elity pragnące rozwiązać europejskie problemy poprzez hasło „więcej Europy”. Odbierają to jako moralną perwersję (rozwiązywać problemy demokracji poprzez więcej demokracji, mówił Dewey, problemy z wolnością poprzez więcej wolności…). Dla nich nawet cnota ma swoje granice.

Dyskurs o zakorzenieniu odwołuje się przede wszystkim do odrębności kulturowej, która łączy członków danej społeczności i wytycza granice emancypacji poszczególnych jednostek. Narody Europy Środkowej są przywiązane do swojej kultury jak żadne inne, ponieważ to ona pozwoliła ich społeczeństwom przetrwać okresy, w których były one pozbawione własnej państwowości: „Gdy nie było państwa, to kultura odgrywała rolę państwa” (Marcin Darmas, Hu-lala.org, 3 listopada 2017).

Żadne państwo na zachodzie Europy nie ma podobnego doświadczenia dziejowego: doświadczenia odrębności kultury, która oparła się najeźdźcy bądź okupantowi jedynie siłą swoich obyczajów i zasad głęboko zakorzenionych w społeczeństwie. Odrębność kulturowa jest więc dla tych krajów cennym skarbem, gwarantującym trwałość wspólnoty. Nie dziwi więc fakt, że nie ma społeczeństw bardziej przeciwnych wielokulturowości niż społeczeństwa środkowoeuropejskie. Opisując populizm obecny w tych krajach, mówi się o „poczuciu braku kulturowego bezpieczeństwa” (Laurent Bouvet, Christophe Guilluy).

Doskonale pokazuje to sedno problemu. Zgodnie z tą optyką społeczeństwu tracącemu egzystencjalne zakorzenienie wcześniej czy później grozi koniec. To, że społeczeństwa zachodnie widzą tę kwestię inaczej, nie oznacza, że nie szanują swojej kultury. Mają bowiem mniej lub bardziej świadome przekonanie, że ich kultura przetrwa po prostu dlatego, że jest mocna wewnętrzną wartością (prawa człowieka czy, jak we Francji, zasady świeckiego państwa) i że nawet w społeczeństwie wielokulturowym będzie się ona narzucała sama przez się. Społeczeństwa zachodnie mogą sobie pozwolić na taki sposób myślenia, ponieważ nigdy nie zaznały całkowitej utraty kultury i nie są w stanie wyobrazić sobie sytuacji, w której jest ona wykreślona z mapy świata.

Gdy zwolennicy PiS-u mówią, że nie chcą imigracji, ponieważ nie zaakceptują nigdy, jak Francuzi, żeby kobiety nie miały wstępu do niektórych barów, to należy to zrozumieć dosłownie. Francuzi bowiem też nie akceptują, żeby kobiety nie miały prawa wstępu do niektórych barów, i walczą, jak tylko mogą, z takimi zjawiskami, istniejącymi w niektórych dzielnicach. Ale walczą z myślą, że wcześniej czy później uda im się, ponieważ ich kultura zawsze bierze górę, ze względu właśnie na jej przyrodzoną wartość. A tymczasem członkowie PiS-u uważają, że można dać się zdominować, że zmiany w społeczeństwie mogą sprawić, że kobiety zostaną zamknięte w czterech ścianach. Inaczej mówiąc, to, co odróżnia te dwa punkty widzenia, to świadomość utraty.

Tragiczna myśl, że naród „może wyginąć i wie o tym” (Bibo, Kundera), jest uzasadniona historycznie. Świadomość potencjalności wyginięcia narodu każe patrzeć na niego w sposób organiczny, etnokulturowy. Możemy mówić o „liberalnej i umownej koncepcji narodu na Zachodzie, a organicznej na Wschodzie” (Brice Couturier, „Le tour du monde des idées”, czerwiec 2017). Innymi słowy, to doświadczenia historyczne decydują, czy wizja narodu będzie bardziej racjonalna i zdystansowana (Zachód), czy bardziej fizyczna, żywa i postrzegana jako cenna (Wschód). Wielokulturowość jest na Wschodzie źródłem lęku, stąd jej odrzucenie. Lęk przed rozpuszczeniem się narodu w Europie bierze się z przekonania, że Europa straciła swoje witalne przywiązanie do kultury założycielskiej. Stąd pewna forma nacjonalizmu, który jest w opinii ludzi Zachodu postrzegany jednocześnie jako przestarzały i niebezpieczny. Stąd domaganie się „Europy narodów”. Stąd dyskurs o patriotyzmie ekonomicznym i krytyka zalewu kapitałem zagranicznym. Stąd odrzucanie zachodniej narracji kulturowej, którą można określić „narracją historyczną wstydu”, mówiącej o winie za błędy i okrucieństwa z przeszłości. Stąd żądanie rehabilitacji bohaterów.

Zakorzenienie wiąże się z duchowością, co kłóci się z materializmem, który w sposób nieunikniony towarzyszy ewolucji emancypacyjnej i racjonalistycznej. Kultury, które emancypują się najbardziej, stają się materialistyczne: żeby wyzwolić się z wszelkich ograniczeń, kultura musi dążyć do tego, co neutralne i policzalne – czyli do pieniądza. W Europie Środkowej to historia, ciążąca niczym ołowiana kula, nie pozwala dojść materializmowi do głosu. Tak rodzą się nieporozumienia: „Kiedy mówimy wam o dziejowej sprawiedliwości, wy nam mówicie o środkach unijnych” (A. Kwaśniewski, Hu-lala.org, 31 października 2017).

Europa Środkowa postrzega siebie jako Europę chrześcijańską, zmęczoną sprowadzaniem jej do roli uczennicy Europy materialistycznej, gdy ta we wszystkim się od niej różni.

Wszystkie populistyczne rządy odwołują się do najważniejszych cech zakorzenienia: wspierają rodzinę, zmniejszają enklawizację terenów wiejskich, przyznają zasiłki biedniejszej części społeczeństwa, jeśli tylko przyczynia się ona do wzmacniania wspólnej kultury.

Ich stanowisko wobec imigracji jest szczególnie interesujące, ponieważ widać w nim jak na dłoni całą ich wizję świata. Media, a także rządzący na Zachodzie mają skłonność redukować ich postawę do egoizmu tych, którzy wcześniej błagali, by im pomóc wyjść z historycznego impasu, a teraz sami odmawiają pomocy nieszczęśnikom. Rzeczy są trochę bardziej skomplikowane. Populiści, słusznie lub nie, myślą, że napływ uchodźców wyposażonych w całkowicie odmienną kulturę (czyli islam) doprowadzi do powstania społeczeństwa wielokulturowego i wymazania kultury pierwotnej. Ich sposób myślenia jest typowy dla realistycznej moralności chrześcijańskiej, która wypomina „źle ulokowane miłosierdzie”. Rozumują jak ci rodzice, którzy rezygnują z adopcji łobuziaka, ponieważ mógłby mieć zły wpływ na pozostałe dzieci w rodzinie. Gdy zwraca im się uwagę, że społeczeństwo chrześcijańskie nie może pozostawiać tych nieszczęśników bez pomocy, odpowiadają, że popierają plan Marshalla dla Afryki (A. Kwaśniewski, La Pologne souffre de schizophrénie, Le courrier d’Europe centrale, 12/1/2018). Masowe przyjmowanie uchodźców przez kraje zachodniej Europy wydaje im się w najlepszym wypadku źle skierowanym miłosierdziem, a w najgorszym – „rytualnym samobójstwem”, jak to ujął prezydent Słowacji Fico. Niemiecka retoryka, która uważa za normalne zastępowanie w swoich fabrykach brakujących rąk do pracy przez imigrantów, wydaje im się przerażająca, bo nie można redukować człowieka do jego rąk, niesie on ze sobą kulturę, której ma prawo bronić… Oczywiście populiści nie chcą widzieć, że plan Marshalla dla Afryki, jeśli w ogóle do niego dojdzie, przyniesie swoje owoce dopiero w przyszłości, a tymczasem problem imigracyjny to problem tu i teraz. Można się zastanawiać, czy bardziej racjonalny dyskurs, biorący pod uwagę oddzielenie imigrantów politycznych (których się przyjmuje) od imigrantów ekonomicznych (których się odsyła), nie pozwoliłby na nawiązanie dialogu z rządami populistycznymi coraz bardziej przerażonymi tym, co uznają za śmiertelne ryzyko: chęć przyjęcia, pod pozorem fałszywej moralności, całej nędzy tego świata.

Europa, zmuszając rządy populistyczne do prowadzenia takiej polityki, którą one uważają za samobójczą, sprawia, że te mogą obejść demokrację lub z niej zrezygnować, byle tylko uniknąć zagrożeń wynikających z napływu imigrantów.

3.

.W warstwie słownej ruchy populistyczne są równie ostre jak nurty ekstremistyczne, skrajna prawica i skrajna lewica. To chyba najbardziej uderzająca oznaka ekstremizmu: ostrość języka. We Francji znane z niej były partie lewicowe drugiej połowy XX wieku. Społeczeństwo przyjmowało ją z pobłażaniem, podobnie jak niezliczone kłamstwa i „fake news” kolportowane przez komunistów i im podobnych drani. To, co dzisiaj rzuca się w oczy, to powszechne i gwałtowne oburzenie, z jakim spotykają się brutalność i kłamstwa skrajnej prawicy. To oburzenie jest zdrowym objawem demokracji mającej dość ekstremistycznej zajadłości.

Liderzy skrajnej prawicy z niekłamaną radością wymawiają w przestrzeni publicznej niedyplomatyczne słowa, które dotąd były zarezerwowane dla sfery życia prywatnego i przed którymi każdy w jakiś sposób się wzbrania. Nie zapomnieliśmy jeszcze nauki płynącej z historii: ostre wypowiedzi zapowiadają przemoc jako taką. Ta dzikość słowna pozostaje jednak tajemnicą. Dlaczego ktoś uwielbia być nienawidzonym za to, że wypowiada rzeczy, których nie należy wypowiadać?

Ekstremiści są zdesperowani faktem, że nie są słuchani. Słowne prowokacje są sposobem zastępowania przykrych dla ucha lub nie dość przemyślanych argumentów. Generalnie biorąc, ruchy te są maksymalistyczne, a do tego obarczone wadą nihilizmu. Dzieje się tak dlatego, że nie mogą już znieść świata, który chce się im narzucić i którego nie są w stanie pokonać metodami zgodnymi z regułami demokracji (albo dlatego, że są zbyt ograniczeni, by ich argumentacja była przekonująca, albo dlatego, że siła dominujących poglądów jest na tyle duża, iż w zupełności wystarczy do ich zmarginalizowania). Ale udaje im się dzielić społeczeństwo. Istnieje bowiem związek, nie systematyczny, ale statystycznie dostrzegalny, między ekstremizmem a deficytem kulturowym.

Większość ludzi popadających w ekstremizm, nie licząc rzeczywistych ideologów (jak widzieliśmy to i u komunistów, i u nazistów), nie robi tego ze względu na poglądy, ale z powodu ich braku. Trzeba być człowiekiem ograniczonym, żeby zadowalać się uproszczeniami. A ekstrema są zawsze prostsze. Dlatego też prądy dominujące mogą zmarginalizować populistów, nazywając ich kretynami i nie robiąc nic więcej. A jednak w przypadku Europy Środkowej to prądy dominujące są prostsze. Zatem ruchy populistyczne mają jakąś wizję świata, to nie tylko na wpół ślepa brutalność.

4.

.Wiele analiz pokazuje, że istnieje zależność między rozprzestrzenianiem się populizmu a czynnikami ekonomicznymi. Klasa średnia, która nie jest w pełni beneficjentem wzrostu gospodarczego, buntuje się (zob. np. Marcin Król, Wprost, 10 kwietnia 2013). Jacques Rupnik mówi o „ludziach zapomnianych przez piętnaście lat ekonomii rynkowej” (Le vent mauvais du populisme est-européen, Telos, 6 listopada 2006). Populizm, jako wyraz gniewu, jest odpowiedzią na problemy ekonomiczne, „demokracją frustracji”, jak mówi Marcin Król (por. Jacques Rupnik, Populismes et révolution conservatrice en Europe de l’Est, La Documentation Française, 5 lipca 2017). Problemy ekonomiczne są związane z konkretnym terytorium, co widzimy od kilkunastu lat we Francji: istnieją dwie Polski, Polska Warszawy i Polska zachodnia. To samo dotyczy Węgier i Słowacji.

Istnieje również tendencja łączenia popularności ruchów populistycznych z niskim poziomem kultury słabiej wykształconych warstw społecznych.

Te dwa czynniki mają bez wątpienia swoją wagę, ale nie są czynnikami decydującymi ani nawet wystarczającymi. Na Węgrzech wyborcy Fideszu to dobrze wykształceni mieszkańcy miast. Wszystko więc wskazuje na to, że większe znaczenie niż brak bezpieczeństwa ekonomicznego ma tutaj brak poczucia bezpieczeństwa kulturowego. Nie powinno się również sądzić, jak to można gdzieniegdzie usłyszeć, że chodzi o rozgoryczenie tych Węgrów, którzy należą do przegranego pokolenia czasów komunizmu, i że wraz z nowym pokoleniem wszystko się odmieni. Młodzi głosują bowiem masowo na partie populistyczne i skrajnie prawicowe (G. Mink: „Podczas gdy młodzi zawsze byli [w naszych społeczeństwach] najbardziej otwarci i tolerancyjni, dzisiejsza młodzież jest coraz bardziej prawicowa, nie tylko w Polsce”, [w:] L’Europe centrale à l’épreuve de l’autoritarisme, Politique étrangère 2016/2 – été; czy też A. Kwaśniewski: „Rewolucja konserwatywna jest niesiona przez młodych w reakcji na to, co dzieje się w Europie Zachodniej, zwłaszcza w kontekście populacji muzułmańskiej”, Hu-lala.org, 31 października 2017).

5.

.Analitycy, kierowani obiektywizmem, odchodzą od porządku obelgi na rzecz porządku filozofii politycznej i zastępują termin „populizm” terminem „demokracje illiberalne”. I słusznie, bo obelgi nigdy nie pozwalały opisać prawidłowo tego zjawiska. „Demokracje illiberalne” to takie, w których władza wybierana jest w sposób demokratyczny, ale zaraz po wyborach zaczyna ograniczać wolności. Rodzą się istotne pytania: czy władza została wybrana właśnie po to, żeby ograniczać wolności?[1] A może oszukała swoich wyborców? I kolejne ważne pytanie: Dlaczego i w imię czego ogranicza wolności?

Jarosław Kaczyński, który doszedł do władzy w sposób demokratyczny, neutralizuje kolejne ośrodki kontrwładzy, poczynając od Trybunału Konstytucyjnego, poprzez wymiar sprawiedliwości, a na mediach kończąc. Do tego dochodzą czystki w administracji publicznej i przedsiębiorstwach państwowych. Prezydent Andrzej Duda chce zorganizować przed końcem 2018 roku referendum dotyczące zmiany konstytucji. Viktor Orbán również zaczął od podważenia prerogatyw sądu konstytucyjnego, a później wziął się za media i administrację. Niepokój i bunt jest wielki, szczególnie w Polsce, gdzie mnożą się demonstracje. Zachowajmy jednak obiektywizm w ocenie tych działań. We Francji również zdarza się, że nowy prezydent wymienia elity w mediach, na nowo kreśli granice okręgów wyborczych, tylko po to, żeby zapewnić zwycięstwo w wyborach swojemu obozowi… Ale to, co powinno nas niepokoić naprawdę, to atak na Trybunał Konstytucyjny. Widać bowiem wolę kompletnego demontażu tej instytucji. Ludzie zastanawiają się, jak daleko posunie się Kaczyński. To, co on nazywa „walką z imposybilizmem prawnym”, ujawnia nieodwołalny zamiar złamania tego, co stawia opór, w tym również tego, co stawia opór poprzez prawo.

Demokracje zwane illiberalnymi istnieją na całym świecie, od Rosji Putina po niektóre państwa Bliskiego Wschodu i Afryki. Chodzi generalnie o społeczeństwa, które historycznie nie korzystały z kultury wolności, a które przyjęły system demokratyczny albo poprzez mimetyzm, albo ze względu na presję Zachodu (trudno odróżnić je od siebie)[2]. Mają demokratycznie wybrane władze, ale ich kultura jest kulturą podległości i (lub) opresji. Częstym błędem Zachodu na przestrzeni ostatnich stu lat było przekonanie, że narody można uczynić wolnymi, pożyczając im demokrację, tak jak się pożycza sąsiadowi jakieś narzędzie. Ale demokracja jest raczej kulturą wolności, opartą na fundamentach, które przez wieki podlegały ciągłym dostosowaniom – a nie jakimś wabikiem, pustym słowem, chimerą. Ludzie na Zachodzie z obrzydzeniem patrzą na rozprzestrzenianie się demokracji illiberalnej w Europie Środkowej: jak to możliwe, że kraje, które mają kulturę demokratyczną, odrzucają wolność? To wydaje im się niewybaczalne. To regres. Tym bardziej, że wymienione wyżej rządy – w Polsce, na Węgrzech, w Czechach czy na Słowacji – nie są jedynymi reprezentantami tego znacznie szerszego nurtu. We wszystkich bowiem krajach regionu niebagatelne wyniki wyborcze udaje się osiągać partiom dużo bardziej ekstremistycznym. Na Słowacji istnieje wiele partii nacjonalistycznych, wiele z nich jest bardzo radykalnych. Węgierski Jobbik sprawia, że Orbán jawi się jako ktoś umiarkowany. Zjawisko jest szersze i głębsze.

A jakie są przekonania polityczne i społeczne nurtów illiberalnych? Otóż wolność, nawet w ustroju wolnościowym, ma swoje granice. Demokracje zachodnie Unii Europejskiej jednakże te granice przekraczają. W demokracji illiberalnej można ograniczać wolność gospodarczą i w kontrze do globalizacji promować patriotyzm ekonomiczny. Emancypacja jednostki też ma swoje granice, i to nie tylko te wynikające z technologii czy indywidualnych pragnień – stąd ograniczanie reform dotyczących życia społecznego. Głównymi przeciwnikami demokracji illiberalnej są liberalizm ekonomiczny i liberalizm obyczajowy. Innymi słowy, odchodzi się od demokracji, ponieważ uważa się ją za sprzeczną z podstawowymi zasadami, ważniejszymi niż sama demokracja.

Ta wielopoziomowa krytyka liberalizmu zmierza do czołowego zderzenia ze światopoglądem dominującym w Europie Zachodniej, zarazem liberalnym i libertyńskim, za którego najważniejszych propagatorów uważa się Emmanuela Macrona we Francji i Angelę Merkel w Niemczech. To w tych dwóch ośrodkach – zglobalizowanych, liberalnych i proeuropejskich – ukształtowały się podstawy ideologii, która nie chce podać swojej nazwy, ale która uważa się za naukę o społeczeństwie będącą jedyną przyszłością europejskiego losu. TINA („there is no alternative”) poczyniła wielkie szkody w umysłach ludzi w Europie Środkowej. Pokutujące na Zachodzie przekonanie, że mieszkańcy tych krajów po wyjściu z półwiecza totalitaryzmu nie powinni mieć wyboru co do przyszłości swoich społeczeństw i muszą zaakceptować dominujący nurt, wprawiło ich w osłupienie i wściekłość. Bo musi istnieć alternatywa dla narzucanej odgórnie imigracji, dla postępowych reform światopoglądowych, dla finansowej globalizacji. Demokracja illiberalna odkryła, że kryje się za tym jeden i ten sam światopogląd, a logika konfrontacji utwierdziła ją w przekonaniu, że Europa Zachodnia padła ofiarą ideologicznego szaleństwa. Sama zaś postrzega się jako jedyny głos rozsądku i realizmu – zwycięstwo „zdrowego rozsądku zwykłych ludzi”.

Ta sytuacja może skłaniać niektórych do wyjścia z Unii Europejskiej, choć należy przyznać, że są to głosy marginalne (Polacy w większości nie chcą opuszczać Europy, a czeski premier Andrej Babisz zadeklarował, że jego ruch jest proeuropejski). Aleksander Kwaśniewski podkreśla jednak, że celem dalszego podtrzymywania Grupy Wyszehradzkiej (która ma swoje zasługi historyczne) jest „używanie tej grupy jako specjalnego środka do prowadzenia działań wymierzonych w Brukselę” (wywiad w Hu-lala.org, czwartek 21 grudnia 2017). Choć Andrej Babisz nie omieszkał zadeklarować, że jego ruch ANO nie chce, żeby jego kraj wszedł do strefy euro, to tylko ruchy najbardziej ekstremistyczne (na przykład ruch Czecha Tomia Okamury) domagają się referendum dotyczącego wyjścia z Unii. Partie rządzące w krajach Europy Środkowej, nie chcąc w żadnym wypadku wychodzić z Unii, postulują głębokie reformy wspólnoty w duchu swoich własnych zasad. Mają nadzieję, że wcześniej czy później przyjdzie taki dzień, w którym staną się wystarczająco liczne i mocne, by móc samemu przeprowadzić radykalne zmiany. Główna zmiana, której pragną, to transfer kompetencji Unii Europejskiej do parlamentów krajowych.

W historii mieliśmy już ruchy, które można uznać za protoplastów dzisiejszych demokracji illiberalnych. W sposób najbardziej oczywisty nasuwa się porównanie z korporacjami chrześcijańskimi z lat trzydziestych XX wieku. Opisany wyżej stosunek do reform o charakterze społeczno-obyczajowym mocno opiera się na chrześcijańskim punkcie widzenia (w każdym razie na chrześcijańskim punkcie widzenia sprzed stu lat, i jak zobaczymy za chwilę, to tu leży pies pogrzebany). W opisie tych reform kładzie się nacisk na to, czym one będą skutkowały w przyszłości, czyli na dekadencję i laksyzm. Konserwatyzm tych ruchów w różnym stopniu, w zależności od przypadków, wyraża się stosunkiem do tożsamości, relacji mężczyzna – kobieta, homoseksualizmu, definiowania wroga itd. Nadawanie dużej wartości porządkowi moralnemu jest powracającym tematem, szczególnie na Słowacji, ale również i w innych krajach. Poza tymi tak specyficznymi i charakterystycznymi tematami, gdy słyszymy wypowiedzi takie jak ta premiera Czech Babisza: „Parlament to gadanina o niczym” (Radio Praga, 21 października 2017), to przypominają nam się korporacje faszystowskie lat trzydziestych. Niemniej jednak nie powinno się mówić, że władzę sprawują tam faszyści albo dyktatorzy. Możemy jedynie powiedzieć, choć nie będzie to w pełni wyjaśniać tego zjawiska, że ustroje te należą do gatunku ustrojów autokratycznych. To pewna nowa kategoria.

Aby zarysować kontury tego ustroju i pokazać typ woli politycznej, który demonstruje (a także jego niepowodzenie), możemy odwołać się do konceptu ewolucji konserwatywnej.

Na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać, że chodzi o rewolucje konserwatywne[3]. Od razu zauważamy w tym określeniu oksymoron. Jeśli coś chcemy zachować, to nie rewolucjonizujemy. A jednak rewolucja polega w tym przypadku na pragnieniu zachowania tego, co ewolucja dziejowa niesłusznie czyni przestarzałym. Na początku XX wieku germańskie nurty rewolucji konserwatywnej odrzucały kierunek obrany przez nowoczesność. Broniły tradycyjnych wartości i w konsekwencji odrzucały zarówno liberalizm, jak i marksizm. Niektórzy pragnęli zastąpić republikę państwem autorytarnym.

Rewolucja konserwatywna to tak naprawdę nurt tych, którzy myślą, że proces modernizacji zagraża podstawowym wartościom i zasadom.

Rewolucja konserwatywna, która szykowała się w Niemczech sto lat temu, nie doszła do skutku. Została, jeśli można tak powiedzieć, zdublowana przez przejęcie władzy przez nazistów, z którymi zresztą powszechnie ją się wiąże. Fundament mają wspólny, ponieważ nazizm to ideologia zakorzenienia. Hitleryzm był jednak wypaczeniem ruchu konserwatywnego krytycznego wobec nowoczesności. Przez swoją potworność umyka wszelkim porównaniom, zresztą większość pisarzy rewolucji konserwatywnej odcięło się od nazizmu, który, gdy tylko doszedł do władzy, zamknął tym ludziom usta, wypędził ich lub zamordował. Pewna stronniczość każe niektórym zrównywać rewolucję konserwatywną z nazizmem, tak samo jak stronniczo socjalizm Bluma stawia się na równi ze stalinizmem, pod pretekstem, że u Bluma i u Stalina chodzi o ideologię emancypacji.

Rewolucja konserwatywna jest reakcją na obrzydzenie współczesną ewolucją w stronę kapitalizmu i materializmu. Nienawidzi burżuazji, prototypu materialistów. Odwołuje się do zakorzenienia w zasadach etycznych i religijnych, nacjonalizmu, powrotu na ziemię, czyli realizmu wobec utopii. W kontrze do indywidualizmu głosi wspólnotowość. Pragnie elit, a nie egalitaryzmu. Niemiecka rewolucja konserwatywna atakowała wszystkie partie oraz dekadencką i niestabilną Republikę Weimarską. Społeczeństwa Europy Środkowej buntują się przeciwko nowoczesności, którą chce im narzucić Unia Europejska. Tak naprawdę cały czas chodzi im o zwalczanie materializmu, obyczajowej dekadencji, nadmiernego uniwersalizmu oraz o obronę zakorzenienia, etycznej duchowości i tożsamości.

Jednakże węgierscy i polscy adepci rewolucji konserwatywnej nie rozpoznają się w jej sposobie wyrażania politycznych racji ze względu na jego ostrość i ekstremizm. Dziś nie ma miejsca na nietolerancję sprzed stu lat, wyrażającą się inwektywami. Jeśli trzeba być tak nietolerancyjnym jak libertynizm i indywidualizm, to musi to być nietolerancja w wersji soft. Dlatego nurty illiberalne przywołuje się do nieodległego wciąż komunizmu: „To leninizm”, mówi Anne Applebaum[4]; „Bolszewicy”, twierdzi Adam Michnik, nazywając te ruchy „neobolszewickimi”[5].

Inaczej mówiąc, istnieje w tych społeczeństwach ferment rewolucji konserwatywnej, ale nowoczesnej, to znaczy spokojnej i tolerancyjnej. Prądy illiberalne są postrzegane, nawet przez tych, którzy bronią tych samych zasad co oni, jako ideologia konserwatyzmu, czyli niezdolne do obiektywizmu, pluralizmu, otwartości. Jednym słowem, jako konserwatyzm sprzed stu lat.

Wszystko więc, jak widzimy, jest kwestią prędkości.

Chantal Delsol

[1] Georges Mink opisuje je w ten sposób: „Rządzący wybrani w demokratycznych wyborach, którzy dążą do monopolu władzy poprzez neutralizację trybunałów konstytucyjnych, podległość mediów publicznych, narzucanie jedynej obowiązującej narracji historycznej, przemodelowanie ordynacji wyborczej”, L’Europe centrale à l’épreuve de l’autoritarisme, Politique étrangère 2016/2-Eté. Według Martine Pétauton: „Jest to władza silna, bardziej autorytarna niż tak naprawdę dyktatorska, ponieważ zachowane są fundamenty demokracji reprezentatywnej”, Le Monde 26.08.2016. [2] Fareed Zacharia, L’avenir de la liberté, Odile Jacob 2003. [3] Wyrażenie „rewolucja konserwatywna”, użyte przez Dostojewskiego w 1876 roku, nabiera znaczenia wraz z poetą Hofmannsthalem, por. na przykład Barbara Koehn, La révolution conservatrice et les élites intellectuelles européennes, Presses universitaires de Rennes 2003. [4] Anne Applebaum, 100 years later, Bolshevism is back, „The Washington Post”, 6.11.2017. [5] „Krytyka Polityczna”, 1.12.2017.

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 17 czerwca 2018
Przekład Andrzej Stańczyk.
Fot. REUTERS/Thilo Schmuelgen