Prof. Michał KLEIBER: Do końca historii bardzo daleko

Do końca historii bardzo daleko

Photo of Prof. Michał KLEIBER

Prof. Michał KLEIBER

Redaktor naczelny "Wszystko Co Najważniejsze". Profesor zwyczajny w Polskiej Akademii Nauk. Prezes PAN 2007-2015, minister nauki i informatyzacji 2001-2005, w latach 2006–2010 doradca społeczny prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Przewodniczący Polskiego Komitetu ds. UNESCO. Kawaler Orderu Orła Białego.

Ryc.: Fabien Clairefond

zobacz inne teksty Autora

Trzeba zachować nadzieję, że ludzkość nigdy nie porzuci fundamentalnych, i chyba jednak coraz szerzej uważanych za niezbywalne, wartości takich jak otwartość i szacunek dla innych, globalna współodpowiedzialność czy międzyludzka solidarność. Niestety, nie możemy być tego do końca pewni – pisze prof. Michał KLEIBER

Któż nie zadawał sobie pytania o główne siły napędzające bieg przyszłych wydarzeń – czy będą to wojny wywołane mocarstwowymi interesami i społecznymi nierównościami, zbrodnicze religie napędzane możliwościami tumanienia mas, pandemie nieuleczalnych chorób, konflikty wywołane zmianami demograficznymi, dewastacja środowiska naturalnego i globalne zmiany klimatu, może bezrobocie wywołane robotyzacją? Zagrożenia tkwią z pewnością we wszystkim, a być może także w czymś, czego nie da się dzisiaj zupełnie przewidzieć.

Zarazy, głód czy wojny wywołane nierównościami społecznymi wydają się dzisiaj, przy oczywiście dostatecznie dużej dawce rozsądku, dobrej woli oraz międzyludzkiej solidarności i empatii, jednak czymś, czemu jakoś można zapobiegać. Deficyt takich cech jest obecnie w polityce oczywisty.

Niepokój o przyszłość nieustannie artykułowany przez polityków i media każe jednak zadawać sobie pytanie, czego, nawet przy powyższej dawce optymizmu, powinniśmy się dzisiaj najbardziej bać. Odpowiedź powinna według mnie brzmieć tak: uważajmy na ideologie aspirujące do uznania je za niepodważalnie najlepsze i mające docelowo uszczęśliwić cały świat, bo wiele z nich ma prawdziwie wybuchowy potencjał. I bynajmniej nie chodzi tu tylko o faszyzm czy komunizm. Znane są przecież dobrze konsekwencje fanatyzmu religijnego, czego bardzo aktualnym przykładem jest zagrożenie ekstremizmem islamskim. Fatalna w skutkach byłaby jednak także idea „końca historii” w naiwnym ujęciu Fukuyamy, rozumiana jako neoliberalna dominacja niczym nieograniczanej gospodarki wolnorynkowej w bezreligijnym świecie. Historia uczy bowiem, że ideologia tego typu prowadzi nieuchronnie do groźnego w skutkach rozdźwięku między rozbudzonymi, pozbawionymi kulturowych korzeni i dystansu do doczesnego świata oczekiwaniami na szybką realizację zapowiedzi „nowego, lepszego porządku” a powolnością zachodzących zmian w poprawie indywidualnego losu obywateli.

Spróbujmy znaleźć dla tak przecież różnych przykładów zagrożeń ideologicznych pewien wspólny mianownik. Za taki uznać chyba można wiarę pewnych grup społecznych, że ważnym celem ich globalnej aktywności powinny być działania szeroko promujące rzekomo najwłaściwsze i niezbywalne wartości, nie bacząc na historycznie i kulturowo uwarunkowaną odmienność w poglądach i zwyczajach, różniącą w fundamentalny sposób poszczególne grupy społeczne. Chęć budowania wszystkiego na własne podobieństwo (bo to było w istocie treścią słynnej książki Fukuyamy „Koniec historii”, czemu daje wyraz tytuł tego tekstu) ukrywana jest często za pięknymi skądinąd hasłami otwartości i wzajemnego zrozumienia.

Przyjmijmy za początek rozważań moment zakończenia II wojny światowej i zainicjowane wtedy działania upowszechniające współpracę międzynarodową, mające silne wsparcie w tak potężnych organizacjach, jak ONZ, Bank Światowy (początkowo Międzynarodowy Bank Rekonstrukcji i Rozwoju) czy Międzynarodowy Fundusz Walutowy. Polityka tego okresu miała pewną niedocenianą dzisiaj cechę – szacunek dla autonomii poszczególnych państw w ramach ich granic, z wyłączeniem oczywiście państw-zakładników wymuszonej po wojnie równowagi pomiędzy supermocarstwami, ze znanym nam dobrze przykładem uzależnienia państw naszego regionu od ZSRR. Po upadku potęgi radzieckiej sytuacja zmieniła się w istotny sposób, a przekonanie o doskonałości systemu demokracji zachodniej spowodowało daleko idące zmiany w polityce światowej. W ramach nowej wersji ideologii przestano milcząco akceptować sytuacje w krajach, w których wewnętrzny porządek polityczny odbiegał od zachodnich standardów. Charakterystycznym potwierdzeniem tej sytuacji był na przykład przebieg debaty kanclerz Niemiec, wiceprezydenta USA oraz ministrów spraw zagranicznych Chin i Rosji na zeszłorocznej konferencji bezpieczeństwa w Monachium. Na sformułowane przez Angelę Merkel zarzuty pod adresem Rosji za aneksję Krymu i militarne wspieranie prezydenta Syrii minister Ławrow zrewanżował się krytyką inwazji na Irak i uznania niepodległości Kosowa, sugerując w istocie, że nie ma się czym przejmować. Przecież ingerencje, także militarne, w sprawy państw trzecich są dzisiaj w agendzie politycznej wielu krajów – zakończył swoje przemówienie minister. I niestety się nie mylił. Zachód z jednej, a Rosja z drugiej strony, nie wspominając już nawet o Chinach, mają odmienne interesy w różnych częściach świata, a to w ramach filozofii przyzwolenia na agresywną ingerencję w suwerenność państw trzecich tworzy podatny grunt do permanentnych konfliktów.

Nie ma co ukrywać – ewidentny stał się w szczególności konflikt światopoglądowy między państwami cywilizacji zachodniej a rosnącymi w siłę, często autorytarnymi bądź quasi-autorytarnymi państwami, kiedyś nazywanymi Trzecim Światem. Niestety, u podstaw konfliktu leży często demonstrowanie wspomnianych wyżej przekonań o wyższości „naszej” moralności nad moralnością „ich”, za którym kryją się niekiedy daleko idące interesy polityczne bądź biznesowe. Podejmowanie zaś decyzji o aktywnej ingerencji w politykę obcych państw bez głębokiej znajomości dominującej tam odmienności kulturowej jest z reguły przyczyną poważnego i długotrwałego konfliktu. Dobrą ilustracją tego były np. próby narzucania zupełnie nieprzygotowanym do tego krajom muzułmańskim zachodnich standardów demokracji, podczas gdy często chodziło tam także o sprawy dużo bardziej przyziemne. Rosja postępuje jeszcze gwałtowniej, co widać np. po nieprzekonujących nikogo jej próbach usprawiedliwiania swojej agresji na Krym i wschodnią Ukrainę dobrem mieszkających tam Rosjan bądź tłumaczenia swojego poparcia dla reżimu syryjskiego troską o integralność tego państwa.

Zauważmy, że odpryski takiego podejścia widoczne są niespodziewanie także w Europie. Czymże innym bowiem, szczególnie wobec fundamentalnych wyzwań stojących dzisiaj przed całą Unią i jej państwami członkowskimi, jest sceptycznie odbierana przez wiele środowisk agresywna krytyka (demokratycznie wybranych) władz niektórych z tych państw prowadzona przez polityków unijnych – niezależnie oczywiście od faktu, iż także wielu mieszkańcom tych państw obecna polityka ich władz może się nie podobać? Niedawnym przykładem tego typu była krytyczna wypowiedź komisarza Oettingera na temat nowego rządu we Włoszech.

Nie należy oczywiście kwestionować prawa do wyrażania przez obserwatorów unijnych nawet bardzo krytycznych ocen w stosunku do decyzji podejmowanych w poszczególnych państwach członkowskich, służy to bowiem zawsze wzmacnianiu refleksji polityków na temat podejmowanych działań. Krytycy powinni zdawać sobie jednak sprawę, że robienie kolejnego kroku i grożenie np. poważnymi sankcjami finansowymi jest często problematyczne od strony formalnej, nieskuteczne z punktu widzenia celu, czyli zmiany prowadzonej polityki przez osłabienie poparcia dla aktualnie rządzących, a także potencjalnie fatalne dla całej unijnej wspólnoty. Czy aby na pewno owi politycy rozumieją uwarunkowania sytuacji w poszczególnych krajach i czy wobec niekwestionowanego przecież poparcia, demonstrowanego przez społeczeństwa tych państw dla polityki prowadzonej przez rządzące koalicje, nie byłoby skuteczniejszą strategią wyrażanie dobrze uzasadnionych opinii i spokojne czekanie na demokratyczną wymianę władzy przez wyborców, mających przecież dostęp do owych krytycznych opinii i mogących wyciągać z tego odpowiednie wnioski?

Przytoczone tu bliskie nam przykłady nie są oczywiście globalnie najbardziej znaczące, problemy na świecie są bowiem niekiedy wielokrotnie poważniejsze i prowadzą przecież do tragicznych w skutkach wojen domowych.

Czy rozumiejąc coraz lepiej konsekwencje i skalę wywoływanych problemów, rzeczywiście pozostaje nam jedynie czekanie na powrót do powojennej wersji globalnej polityki nieingerencji?

Pamiętając o pierwotnym znaczeniu idei liberalizmu i demokracji, niejako automatycznie wierzę także w powszechną przyszłość liberalnej demokracji i potrzebę jej przemyślanej promocji. Rozumiem to jednak inaczej niż zadeklarowani jej emocjonalni apologeci, nie wykluczam bowiem pewnych, dostosowanych do lokalnych przekonań i tradycji odstępstw od uznawanego dzisiaj przez nich standardu tej formy organizacji życia publicznego. Za w pełni usprawiedliwione uważam przy tym wszelkie próby spokojnego (najlepiej za pomocą własnego przykładu) przekonywania do zasad funkcjonowania państwa uznawanych przez kogoś za najlepsze. Inną jednak sprawą jest narzucanie własnych zasad nie w pełni przygotowanym do tego społeczeństwom, co przynosi dzisiaj światu więcej szkody niż pożytku. Wyłączam tu oczywiście sytuacje związane z szeroko rozumianą ochroną bezpieczeństwa, kiedy to polityczne czy wręcz militarne ingerencje mogą okazać się zasadne. Abstrahując od tego, zalecałbym spokojne czekanie na zachodzące przecież wszędzie zmiany mentalnościowe. Chyba wierzyć bowiem można, że systemy polityczne udowadniające na co dzień swą wyższość poprzez dbałość o trwały dobrostan obywateli okażą się w jakimś momencie powszechnie atrakcyjne także dla społeczeństw dzisiaj dalekich od tych standardów. A po drodze może sensowne okaże się skorzystanie także przez te pierwsze z niektórych doświadczeń tych drugich? Pewnie zajmie to jeszcze dużo czasu, ale próby przyspieszenia tego procesu oznaczają nieustające konflikty i w efekcie tylko ich opóźnianie.

.Niezależnie od postulowanej tu cierpliwości trzeba zachować nadzieję, że ludzkość nigdy nie porzuci fundamentalnych, i chyba jednak coraz szerzej uważanych za niezbywalne, wartości takich jak otwartość i szacunek dla innych, globalna współodpowiedzialność czy międzyludzka solidarność. Niestety, fakty takie jak zaniedbywana od lat troska społeczeństw bogatych o wspomaganie społeczeństw żyjących w skrajnym ubóstwie, niechęć niektórych państw do uczestnictwa w działaniach na rzecz ochrony środowiska naturalnego, brexit, amerykańska krytyka paktów o wolnym handlu i powrót do ceł w handlu z wieloletnimi partnerami czy protekcjonistyczne wypowiedzi prezydenta Francji, czyli dobrowolne i w pełni demokratyczne odchodzenie od strategii politycznej i gospodarczej otwartości i współpracy, nie pozwalają być tego do końca pewnym.

Michał Kleiber

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 7 lipca 2018
Fot. Shuttestock