Jak publicyści zniszczyli debatę publiczną
Ze zwaśnienia żyje, on się zwaśnieniem żywi. On to zwaśnienie, ten niepokój, to wzajemne wkurzanie się jednych na drugich podtrzymuje. Dzięki zwaśnieniu publicysta może być na fali. Im zwaśnienie większe, tym jego fala wyższa – pisze Eryk MISTEWICZ
Publicysta to ktoś, kto budzi się ze snu przy kawie w stacji radiowej, potem przejeżdża do studia telewizyjnego, aktywizuje swoich odbiorców w smartfonie, pisze komentarz o tym, co mu się wydaje, chwilową przerwę wykorzystuje na Twitter, po czym rozpoczyna popołudniowy obchód po stacjach radiowych i telewizyjnych. Wieczorem, przed zaśnięciem, wraca na Twitter, aby obsobaczyć wszystkich, którzy chcieliby go o coś dopytać lub choćby lekko z nim popolemizować. Na książkę (aby przeczytać, nie mówiąc o napisaniu) czasu nie ma.
A mimo to ma zdanie na każdy temat. Depopulacja i populacja, populizm i nacjonalizm, konektory LPG i chińska ofensywa w Afryce, Iran i Irak, żółte kamizelki i maratony blokujące miasto, szpiegostwo przemysłowe i wynagradzanie nauczycieli, rozwody kościelne i elektromobilność, wreszcie alpinizm i dziki. Oraz wszystkie inne tematy, o które zostanie zapytany. Tematów zresztą nie chce znać wcześniej, ponieważ przygotowanie się do rozmowy byłoby zaprzeczeniem jego naturalnego stylu pracy.
Wciąż jest na wojnie. Wroga, przeciwnika sam sobie zdefiniował. Jest jednocześnie samosterownym roninem i agentem wpływu tych, którzy zadeklarują, że podzielają jego poglądy. Napędza się komentarzami, podbija i przekazuje dalej te, które są mu nie w smak, pokazując, jak ludzie są prymitywni i nie podzielają jego poglądów.
Musi być – nawet za wszelką cenę – wyrazisty. I tak naprawdę nie jest ważne, czy się określi jako zwolennik skrajnej prawicy, skrajnej lewicy, czy przejmie dla siebie określenie „symetrysta”. Ważne, że nie dopuszcza do swojej głowy, a później do swoich wypowiedzi jakichkolwiek odmiennych poglądów „drugiej strony”. Jest najlepszym żołnierzem Duce. W roli Duce może wystąpić lider równie dobrze jednej, jak i drugiej zwaśnionej partii. On z tego zwaśnienia żyje, on się tym zwaśnieniem żywi. On wreszcie to zwaśnienie, ten niepokój, to wzajemne wkurzanie się jednych na drugich podtrzymuje. Dzięki zwaśnieniu publicysta może być na fali. Im zwaśnienie większe, tym fala wyższa.
Publicysta – mimo że podkreśla swoją indywidualność – chodzi stadnie. Powtarza to, co powtarza się w jego grupie politycznej, coraz częściej wręcz partyjnej. Kaczyński zawsze ma rację, Tusk zawsze szkodzi interesom Polski. Lub odwrotnie. Dopuszczenie do świadomości, że choćby w drobnej sprawie mogło być inaczej, byłoby najgorszą myślozbrodnią.
Ponieważ niczego poważniejszego nie czyta, nie wie też, że świat jest już gdzieś indziej. Poza światem jego fobii, obsesji i przerażonych odbiorców czekających na jego kolejne przerażające teksty, wypowiedzi i wpisy.
A jednocześnie nie przyjmuje do wiadomości, że już w coraz mniejszym stopniu jest w stanie generować fale wkurzenia, oburzingu lub kałoburz, bo i coraz więcej określeń na typowy publicystyczny angielski shitstorm pojawia się w przestrzeni publicznej. Na coraz krócej jest w stanie zapanować nad przekazem, utrzymać emocjonalne napięcie. Zmuszony jest eskalować, coraz silniejsze wzburzenie generować, coraz silniej obrażać. Niegdyś temat, podtrzymywany przez publicystów, żył nawet tydzień. Dziś co najwyżej jeden dzień, niektóre tematy kilka godzin. Także dlatego, że coraz sprawniejsza jest (przynajmniej w kilku wypadkach) obsługa medialna polityków.
Już, już publicysta rozpędzał się, aby wykrzyczeć swoje oburzenie w związku z ograniczeniem prawa do interwencji rodzinnej „od drugiego zgłoszenia pobicia”, gdy okazało się, że takiego prawa nie ma, a osoba, która je przygotowywała, przestała być ministrem. Co nie przeszkadza publicyście bić na alarm kilka jeszcze dni, łącznie z przygotowaniem sobie na Facebooku kreacji pobitego w ramach przemocy domowej. I namawiać do podobnych sesji zdjęciowych – które nie mają już żadnego sensu – innych.
Nie zauważa też, jak bardzo zdeprecjonowana została (jak zdeprecjonował) profesję. Jak zniszczył skojarzenia z publicystyką międzywojenną, publicystyką zaangażowaną, zmieniającą świat, lecz przy tej okazji mądrą, niosącą wiedzę.
On jest wszędzie i o każdej porze dnia i nocy, jest na wyciągnięcie ręki i na dotknięcie smartfona. Właściwie każdy może być dziś publicystą. Ten, kto najgłośniej, najbardziej obrazoburczo będzie głosił najmocniejsze, choć nie zawsze sensowne tezy. Im mniej w nich sensu, tym zresztą lepiej. Im bardziej bzdurne, tym szybciej się rozejdą. Tym bardziej publicysta jest zadowolony i wygrany.
.Kto zaś przegrywa? My wszyscy. Poszukujący wiedzy, informacji, spokojnego tworzenia dobra wspólnego, rozumnych reakcji, wyższego nieco poziomu rozmowy, spokojnego wsłuchiwania się w słowa mądrych ludzi. Skąd wziąć mądrych ludzi, gdy wokół sami publicyści?
Eryk Mistewicz