Piotr LEGUTKO: W wojnie moherów z lemingami zginęło dziennikarstwo

W wojnie moherów z lemingami zginęło dziennikarstwo

Photo of Piotr LEGUTKO

Piotr LEGUTKO

Dziennikarz, publicysta, pedagog. Debiutował w „Tygodniku Powszechnym”. Od 1991 do 1997 w „Czasie Krakowskim”, także jako redaktor naczelny. Od 2007 do 2011 r. redaktor naczelny „Dziennika Polskiego”, obecnie pracuje w „Gościu Niedzielnym”. Jest współautorem (z Dobrosławem Rodziewiczem) książek „Gra w media” i „Mity IV władzy”, autorem poradnika „Sztuka debaty”, zbioru esejów „Jad medialny” oraz wywiadów „Kod buntu” i „Dlaczego zawiedliśmy?”. Wykładowca Uniwersytetu Papieskiego Jana Pawła II. Wiceprezes Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Kieruje kanałem TVP Historia.

Ryc.: Fabien Clairefond

zobacz inne teksty Autora

.No i mamy posprzątane. W kioskach, w eterze, w sieci. Dla każdego (ucha i oka) coś miłego. Lemingi i mohery, wolni Polacy i kosmopolici, wszyscy – zgodnie z prawem popytu i podaży – dostaną towar uszyty na ich modłę. Tylko czy to jest jeszcze dziennikarstwo? Czy w kraju, gdzie rząd dusz został tak sprawnie podzielony, jest jeszcze jakaś wspólna przestrzeń, ziemia niczyja, miejsce spotkania? A przede wszystkim; czy tak skonfigurowana oferta medialna wypełnia wszystkie zadania, jakie w demokracji stawia się przed czwartą władzą?

.Kto jest temu winien, że sprzedają się dziś jedynie media tożsamościowe, tytuły jasno określające swój profil ideowy, czy wręcz polityczny, zanika zaś dziennikarstwo niezaangażowane, programowo bezstronne? Najprostsza odpowiedź brzmi: winni są odbiorcy, którzy albo w takie dziennikarstwo przestali wierzyć, albo uznali, że nie jest im ono do niczego potrzebne. To czytelnicy zadecydowali o sukcesie rynkowym tygodnika „Uważam Rze” pod redakcją Pawła Lisickiego i to oni (choć raczej nie ci sami) premiują ostry kurs „Newsweeka” pod kierownictwem Tomasza Lisa.

Ale można też odwrócić pytanie:  czy ludzie zainteresowani sprawami publicznymi mają jakiś inny wybór? Gdzie powinni dziś szukać przekazu wolnego od politycznych emocji, skupionego jedynie na opisie rzeczywistości, pomagającego zrozumieć i rozeznać, a nie wyłącznie umocnić się i utwierdzić ?

Oficjalnie wszyscy domagamy się dziennikarstwa obiektywnego i bezstronnego. Tak w każdym razie wynika – na przykład – z regularnie przeprowadzanych badań CBOS. Zresztą to jest jedyne kryterium według którego widzowie oceniają jakość informacyjnej oferty stacji telewizyjnych. Tyle, że jak lekko poskrobać, to wychodzi, że za „obiektywne” jest przez respondentów uznawane najbardziej to, w co najłatwiej uwierzyć, co jest z godne z przekonaniami i nie naraża na „dysonans poznawczy”. Jeśli w swojej ulubionej stacji ktoś słyszy (lub w gazecie czyta) opinię, z którą się w całej rozciągłości nie zgadza, albo znajduje informację burzącą starannie pielęgnowany porządek świata, zazwyczaj podnosi alarm. Ankieterowi zgłasza, że telewizja jest niewiarygodna, a na stronie gazety pisze komentarz z jasnym ostrzeżeniem: „nie idźcie tą drogą”.

Więcej wskazuje więc na to, że mamy dziś rynek kształtowany przez wyraziste potrzeby odbiorców niż podstępne zakusy wydawców i nadawców. Niemniej jednak to właśnie wydawcy i redaktorzy ciężko pracowali nad tym, by wyhodować taki, a nie inny rodzaj popytu. Jak – o tym za chwilę.

Nasze rozważania nie dotyczą publicystyki. Bo w ogóle nie istnieje w przyrodzie takie zwierzę, jak „publicysta bezstronny”. To oksymoron. Autor komentarza, felietonu czy analizy dopada klawiatury, po to, by przekonać czytelnika do konkretnej wizji świata. I tego się od niego oczekuje. Problem pojawia się w innym miejscu. Tam, gdzie dziennikarz dokonuje selekcji faktów, dobiera do nich kontekst, ustawia kąt pod jakim będzie naświetlany problem. Gdzie nagminnie z igły robi się widły (by biły po oczach), a słonia sprawnie zasłania (by w oczy się nie rzucał). Rząd dusz w dziennikarstwie ma nie ten, kto mocniej przyłoży w komentarzu, ale ten kto ustawia – wspólnie z politycznymi przyjaciółmi lub po swojemu – porządek dnia, wybiera zdarzenia, którym warto się przyjrzeć, ignoruje fakty, nie pasujące do linii programowej redakcji. Kto „porządkuje” ludziom w głowach medialny zgiełk.

Problemem, z jakim mamy do czynienia nie są poglądy dziennikarzy, czy nawet fakt, że przestali je zostawiać przed drzwiami redakcji lecz zasadnicza zmiana specyfiki wykonywanej pracy. Służbę publiczną dziennikarzy zastąpiła inżynieria społeczna. Zmiana ta najlepiej widoczna jest w telewizjach, ale przecież narodziła się w gazetach. Wystarczy porównać prasę końca ubiegłego wieku z tą dzisiejszą by wiedzieć o czym mowa. Generalnie rzecz biorąc skończyło szperanie, śledzenie, tropienie i kontrolowanie. W kąt poszło także żmudne objaśnianie. Dziś każdy news musi czemuś służyć, w kogoś uderzać lub przed kimś bronić.

Rzecz nie w tym, jakie poglądy polityczne mają szefowie „Gazety Wyborczej” czy „Naszego Dziennika”, ale jak się to przekłada na zawartość ich informacyjnego kontentu. Na konkretne decyzje redakcyjne. Na przykład tę, że „Wyborcza” zrezygnowała z półśrodków, ograniczyła serwis informacyjny do fleszy na drugiej stronie, całość wydania papierowego oddając swojej konsekwentnie realizowanej „misji”: walce z ciemnogrodem, PiS-em, endekami i kibolami. Żeby była jasność: wszyscy są misyjni, różne są tylko przesłania z którymi dziennikarze idą w lud. „Przekrój” chce wolnych konopii, „Gazeta Polska” szacunku dla wolnych Polaków, a „Newsweek” ustawy o powszechnej apostazji. „Uważam Rze” jest niepokorny wobec tej samej władzy, której „Polityka” bronić będzie jak niepodległości.

Oczywiście nie jest tak, że w wyżej wymienionych tytułach nie ma nic, co nie wiąże się z głównym przesłaniem. Wciąż jeszcze dostrzega się tam jakieś oznaki życia poza zasadniczym sporem kulturowym. Ale realizując konkretną misję polskie dziennikarstwo stopniowo traci zainteresowanie dla wszystkiego co nie jest z nią związane. Świat w całej swej złożoności, ciekawy przecież, bo znajdujący się w stanie ewolucji cywilizacyjnej, rewolucji technologicznej oraz katastrofy ekonomicznej, schodzi na plan dalszy, ginie w owych fleszach na drugiej stronie. Bo ważniejsza jest historia dwóch licealistów gdzieś w Polsce protestujących przeciw krzyżowi w szkolnej klasie, albo liczenie księży, którzy mają dzieci. Ważniejsze ze względu na misję.

I tu wracamy do kształtowania popytu. Wydawać by się mogło, że skoro jedynie misja się sprzedaje, to znaczy, że dziennikarze dokonują trafnej oceny nastrojów i wynikających z nich potrzeb. A relacjonując gwałtowne ścieranie się dwóch polskich płyt tektonicznych, zwyczajnie nie mogą stać pośrodku. Bo jak lubi mawiać Władysław Bartoszewski, prawda nigdy nie leży pośrodku. Prawda zawsze leży tam gdzie leży. Istnieje jednak śmiała hipoteza, że tak naprawdę większość ludzi w ogóle nie ma ochoty siedzieć po okopach i daleko nam w Polsce do temperatury wojny plemiennej, jaka jest odwzorowywana w mediach.

Rozważmy jednak hipotezę trochę mniej śmiałą i załóżmy, że mamy do czynienia z pewną formą uzależnienia. Moja kotka patrzy lekceważąco nawet na plasterek szynki, że o przysłowiowej misce mleka nie wspomnę. Dlaczego? Bo uzależniła się od saszetek z karmą produkowanych przez koncern, którego nazwa tu nie padnie (w ramach odwetu). Czytelnicy, widzowie, słuchacze, karmieni są w Polsce od kilku lat saszetkami pełnymi gwałtownych emocji. I rzeczywiście, wiele wskazuje na to, że stracili zainteresowanie jakąkolwiek inną strawą. Łakną adrenaliny, a nie witamin. Co nie znaczy, że tak już będzie zawsze. Nie da się żyć „na haju” bez końca. Owszem, stymulowanie emocjami można przedłużać, jak obronę euro w Atenach czy Madrycie. Co nie zmienia faktu, że kiedyś musi nadejść moment powrotu na ziemię. Zderzenia się z rzeczywistością

Czytelnicy, widzowie, słuchacze, karmieni są w Polsce od kilku lat saszetkami pełnymi gwałtownych emocji. I rzeczywiście, wiele wskazuje na to, że stracili zainteresowanie jakąkolwiek inną strawą. Łakną adrenaliny, a nie witamin. 

Stanem naturalnym w przypadku dziennikarstwa jest dążenie do pokazania prawdy, dotarcia do niej jak się da najbliżej. „Bo tylko prawda jest ciekawa”. Pisarz, z którego ten cytat pochodzi wciąż nie jest powszechnie znany. Jego książek nie kupimy w księgarniach, co nie znaczy, że nie są dobre i nie spotkałyby się z zainteresowaniem czytelników. Splot okoliczności prawnych, politycznych i biznesowych sprawił, że Józefa Mackiewicza dziś się w Polsce nie wydaje i nie czyta. Ale w sprzyjających warunkach jest on skazany na sukces. To tylko kwestia czasu. Podobnie rzecz się ma z dziennikarstwem eksplorującym otaczający nas świat w poszukiwaniu tego, co go napędza, zmienia, co bezpośrednio wpływa na życie ludzi. Zarówno tych, którzy chcą wiedzieć, są ciekawi, jak i tych, którym całkowicie wystarcza życie „na haju”.

Model dziennikarstwa misyjnego może się wypalić wcześniej niż wielu zapamiętałym w boju się wydaje, gdy nastąpi zmęczenie materiału. Media to dziś przede wszystkim obraz, ale wciąż materia, w której pracujemy to język. W realiach permanentnego starcia słowa tracą pierwotne znaczenia, postępuje ich inflacja i dewaluacja. Przestają być użyteczne do opisu realnej rzeczywistości, choć cały czas konsekwentnie współtworzą swój własny świat. W efekcie faktycznie zaczynamy żyć światach równoległych. Tyle, że nie są to te dwie Polski o których mówią bez przerwy okładki opiniotwórczych tygodników.

.Wojna lemingów z moherami jednych fascynuje i pochłania, ale dla coraz większej rzeszy to już tylko medialny matrix. Natomiast ich realny świat jakoś tak niepostrzeżenie zniknął z pola widzenia dziennikarzy. To – jak w tytule kultowej książki Zagajewskiego i Kornhausera sprzed ponad 30 lat – „świat nieprzedstawiony”.

NM2_okladka_1

W tej chwili brak właściwego języka by o nim mówić, potrzeba nowych form i gatunków by go opisać. Ale to właśnie on jest tak naprawdę wart pokazania. I to jest nasza, dziennikarzy, jedyna prawdziwa misja.Ludzie wciąż mają apetyt na dobrze opowiedziane historie. I ten apetyt z pewnością zostanie zaspokojony. Co prawda reporterzy wolą dziś pisać książki o dalekich krajach, a redaktorzy wyrzuceni z korporacji rozkręcają własne projekty. Ale wszyscy oni powrócą… w następnych odcinkach medialnego serialu.

Piotr Legutko
Tekst ukazał się w wyd.2 kwartalnika opinii „Nowe Media” [LINK]

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 20 grudnia 2013