Eryk MISTEWICZ: "Prawdziwa elita? Unika dziś polityki, coraz częściej unika także mediów"

"Prawdziwa elita? Unika dziś polityki, coraz częściej unika także mediów"

Photo of Eryk MISTEWICZ

Eryk MISTEWICZ

Prezes Instytutu Nowych Mediów, wydawcy "Wszystko co Najważniejsze".  www.erykmistewicz.pl

Ryc.: Fabien Clairefond

zobacz inne teksty Autora

.Nie interesuje mnie, kto pierwszy rzucił kamieniem.

Nie interesuje mnie, czy pierwszy rzucił kamieniem Niesiołowski, Brudziński, Palikot, Pawłowicz, Pitera… To już dziś nie ma najmniejszego znaczenia. Nie ma znaczenia dla jakości dzisiejszej łupaniny.

Dziś rzucają obie strony, coraz mocniej, coraz większymi głazami. Już nie, żeby drasnąć, już nawet nie, aby zbić z pantałyku, utrudnić ripostę, już nawet nie, aby upokorzyć, ośmieszyć, ale — żeby zabić.

Normalni ludzie muszą jedynie uważać, aby nie znaleźć się na linii strzału. Normalni, a więc ci, którzy nie są i nie chcą być żołnierzami tej czy innej strony. Więcej — którzy w programie (choć może lepiej powiedzieć: planach) i jednego kandydata, i drugiego widzą często ziarno racjonalności, ciekawy pomysł. Nie sposób jednak być „pomiędzy”, trzeba być „za”. Obydwa obozy przyklejają łatkę i walą.

.Oczywiście, tak wygrywa się wybory — tak zwiększa się zaangażowanie, frekwencję w swoim obozie, determinację na rzecz kandydata – silnie polaryzując scenę, dzieląc społeczność na „naszych” i „tamtych”. Mechanizm wygrywania oparty na zarządzaniu wrogiem został przecież doskonale opisany, także w kontekście marketingu narracyjnego [LINK].

Tak też wygląda postpolityka — sprymitywizowana do granic możliwości. Wyrazista, wręcz chamska, z zapamiętywalnymi nazwiskami tych, którzy walczą w swoich sprawach. Z prostymi kliszami, urywkami zdań, hasłami. Z mechanizmami wewnętrznymi, które odstraszają od czynnego uczestnictwa w życiu politycznym tych, którzy z nieco idealistycznych pobudek chcieliby poświęcić część swojej energii na rzecz dobra wspólnego.

I tak wygląda dzisiejszy świat mediów. Z czarno-białymi wyrazistymi nazwiskami magnesami, przyciągającymi uwagę opinii publicznej „hubami” — dziennikarzami, którzy muszą być wyraziści, wyraziści poza granice normy, aby nie wypaść z gry. Pisałem już przed paroma laty, że przetrwa co najwyżej kilku dziennikarzy i parę setek pracujących na ich nazwiska researcherów. Przetrwają najgłośniejsi, najbardziej rozpoznawalni, po prostu „inteligentnie chamscy”. Czołówka tego peletonu już się zresztą ukształtowała. Po obu stronach politycznych linii frontu. Najłatwiej odnaleźć ich na obrzeżach „Mapy polskich mediów”, którą publikujemy w najnowszym wydaniu kwartalnika „Nowe Media” [LINK].

.Summa summarum, tak wygląda dzisiejsza opinia publiczna. A właściwie bezkształtna masa zajmująca miejsce opinii publicznej. Masa z wypustkami, przez które wciąga proponowane jej medialne śmieciowe jedzenie, junk media, junk journalism: mama Madzi, osły parzące się w zoo, rzecznik PRL-owskiego rządu przebrany za biskupa, dziennikarskie śledztwo polegające na sfotografowaniu śmietnika celebryty… Wszystko to, co zrozumie bez szczególnego wysiłku coraz bardziej ogłupiała i niedojrzała opinia publiczna.

I spirala ogłupienia – w nawiązaniu do analiz choćby Neila Postmana: politycy dostosowują się do oczekiwań wyborców wyrażonych w sondażach, wyborcy zaś zdejmują z polityków odpowiedzialność za ich decyzje.

* * *

.Zero odpowiedzi, gdy pytam w sieci społecznościowej o to, do kogo z osób publicznie znanych mamy jeszcze zaufanie… Od kogo byśmy kupili samochód… Komu zaufalibyśmy w ważnych dla siebie decyzjach… ? Cisza. I sporo narzekań, że już nikomu nie można wierzyć, nikomu nie można zaufać.

Zaufanie staje się najbardziej dziś deficytowym towarem. Równie deficytowy jak nasz czas i nasza uwaga.

Pyta Anna Białoszewska o to, kto dziś stanowi elitę. Jeśli nie ma opinii publicznej, jeśli nie ma tkanki społecznej (są jej resztki skrywane w zakamarkach rodów, dla których Babcia zawsze będzie Babcią całowaną w rękę…), jeśli nie ma elementarnego zaufania między ludźmi, a przy tym nie ma już wysokojakościowych mediów, jeśli nie ma dziś już z wolna tego świata, do którego słowo „elita” było przynależne, nie ma przedmiotu zainteresowania, o który pyta Białoszewska.

.Swoją drogą to ciekawe, że wystarczyło pół wieku, aby Warszawa opisywana przez Mirona Białoszewskiego i Warszawa opisywana przez Annę Białoszewską — Warszawa tkanki społecznej — stała się już zupełnie innym miastem. W dużym stopniu wymarłym.

Bo pytanie o elitę to też pytanie o miejsca. O wartości. O rytuały. O zaufanie.

* * *

.Zapytałem też niedawno w sieci społecznościowej o kondycję nauki i wzorce, jakie ludzie nauki — elita przecież — przekazują maluczkim.

O to, dlaczego profesorowie wyższych uczelni wyzywają ludzi od „gronkowców”, twierdząc, że „na Bronka można gwizdnąć” (prof. Szczerski), „Komorowski lepiej odnajduje się w oborze niż podczas wizyt zagranicznych” (Marek Kochan). „Prezydent bredzi, widać u niego mentalność czterolatka wbitego…” (prof. Nalaskowski).

Usłyszałem, że przecież to prof. Niesiołowski wyzwał pierwszy „od bydła”.

Bo on pierwszy mnie opluł, proszę pani.

Człowiek oczekujący, że prowadzący program telewizyjny będzie go tytułował „panem doktorem” jednocześnie odmawia szacunku przynależnego każdemu człowiekowi, przyrównując urzędującego prezydenta do pijaczka.

.Mam już tylko nadzieję, że w to szaleństwo nie wejdą czy też nie zostaną wciągnięci wszyscy ludzie nauki. Bo jeśli upatrywać gdzieś elit, to wciąż tam, gdzie trochę sennie płynie czas: w seminariach duchownych, na wydziałach filozofii i historii, w pracowniach archeologicznych, lingwistycznych, na stacjach badających lodowce i ruch planet, gdzie badania trwają wiele lat. Z naukowcami wpadającymi w popłoch, gdy szybka telewizja informacyjna chciałaby „setkę o tym, o czym od rana mówimy w każdym serwisie”, „przyjedziemy za chwilę”, „potrzebujemy do wieczornego wydania”. Ale też na tych wydziałach, gdzie nadekspresja w programach publicystyki politycznej pracowników uczelni, ich polityczna pasja i zaangażowanie po takiej czy innej stronie politycznego sporu, nie są już odbierane jako promocja uczelni, lecz pewnego rodzaju nieporozumienie.

Im dalej nauka trzyma się od bieżącego politycznego sporu, od jasnych deklaracji a nawet li tylko domyślnych afiliacji, tym lepiej dla nauki i poziomu debaty publicznej w kraju. Także – od szybkich, natarczywych, spłaszczających obraz i obniżających loty mediów.

.W komentarzu pod tym tekstem młody naukowiec pracujący od lat poza Polską, prowadzący ważne badania fizyk Marcin Jakubowski napisał: Jedną z pierwszych rzeczy, które zwróciły moją uwagę, gdy (jeszcze jako dwudziestoparolatek) zamieszkałem w Niemczech i zająłem się badaniami w jednym z największych centr badawczych w tej części Europy było, że moi starsi koledzy zanim wygłoszą opinię na temat nauki, polityki czy kultury robią pauzę. Ta cisza jest krótka – raptem kilkusekundowa – ale zauważalna. Wypowiedź, która po niej pada nigdy nie jest obraźliwa, zawsze wyważona. Pamiętam, że jako młodego człowieka z Polski o dość gorącym temperamencie politycznym niezmiernie mnie to irytowało, zdawało się efektem wyuczonego political correctness. Jakże się myliłem. Ta pauza wynika z szacunku dla rozmówcy, by nie powiedzieć czegoś głupiego, słów, które są bez znaczenia, błahe. Także wtedy, jako jeden z młodych doktorantów, miałem spotkanie z politykiem SPD, który prowadził z nami płynnie rozmowę po angielsku. Gdy jednak miał dać komunikat oficjalny do prasy, przeprosił nas i powiedział po niemiecku. „Wybaczcie ale muszę się precyzyjnie wypowiedzieć, nie chciałbym być opacznie zrozumiany.” Słowa, które wypowiadamy mają znaczenie, w przypadku polityka każde słowo. Dziś, po tych kilkunastu latach, sam nauczyłem się ważyć słowa, bo każde słowo ma znaczenie. Nauczyłem się słuchać rozmówców, bo nawet jeśli się z nim nie zgadzam, to mogę się czegoś od niego dowiedzieć. Chcę też wypowiedzieć swoją kwestię w ten sposób, by rozmówca chciał mnie wysłuchać, nawet jeśli się ze mną nie zgadza”.

* * *

.Elita – to kolejna cecha wyróżniająca – naprawdę już niczego nie musi; nie musi udowadniać swojej wiedzy i pozycji; nie musi się spieszyć; nie musi walczyć o błahostki i bieżące tu i teraz. W naturalny, oczywisty sposób przynależni do elity wiedzą, gdzie jest granica kompetencji, i unikają wypowiadania się w sprawach, na których się nie znają. Oczywiście, mają jakieś zdanie (jak wszyscy), ale ponieważ – jak twierdzą – nie mają wiedzy, nie zrobili badań, nie przeanalizowali solidnie, więc wskazują swoją barierę kompetencji i swej „setki” dla stacji telewizyjnej najzwyczajniej w świecie odmawiają. Wciąż jestem pod wrażeniem francuskich ekspertów lotniczych, którzy jak jeden mąż odmawiali mediom spekulacji na temat możliwych przyczyn tragedii Airbusa, dopóki nie poznają zapisów czarnych skrzynek samolotu. To właśnie ta arystokracja rozumu, której tak mi brak w Polsce [LINK].

Występujący w mediach eksperci znający swoją wartość, wartość swoich słów, dbający o swą reputację, nierozmieniający się na drobne niezależnie czy dotyczy to lotnictwa czy omawiania szans wyborczych kandydatów. Być może dlatego oglądając zagraniczne programy telewizyjne, nie tylko globalnych sieci, dowiaduję się tak dużo ciekawych, ważnych informacji poszerzających moją wiedzę o świecie, podczas gdy w Polsce wystarczy mi nazwisko zaproszonego gościa, abym wiedział – i to często bardzo dokładnie – co powie.

.Jeśli upatrywać gdzieś elit, to tam, gdzie nie dociera rytualna postpolityczna łupanina. Jeśli upatrywać gdzieś elit, to w takich miejscach, jak choćby to, w którym czytają Państwo te słowa, wśród ludzi tworzących klimat tego „elektronicznego tygodnika” czyli Wszystko Co Najważniejsze. Ludzi dojrzałych i mądrych, także życiowym doświadczeniem. Ludzi z tak wielu stron politycznej sceny, którzy wchodząc tu, porzucają swoje zobowiązania i plemienne chorągwie. Zresztą, większość autorów Wszystko co Najważniejsze trudno byłoby mi zakwalifikować po jednej ze stron.

Sięgając po teksty w tym miejscu — odpoczywam. Mam pewność, że nie natrafię na junk journalism, śmieciowe, szybkie opinie, wymuszone nieprawdziwe tezy udowadniane za wszelką cenę, błahostki i sprawy nieważne. Tu, na Wszystko Co Najważniejsze, uczę się od mądrzejszych.

.I może na tym polega też powolne tworzenie się elit? A może ktoś ma lepszą odpowiedź na pytanie postawione przez Annę Białoszewską?

Eryk Mistewicz

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 29 marca 2015