Wojciech ENGELKING: "#Yolocaust. Ogłupieni kiczem Instagramu"

"#Yolocaust. Ogłupieni kiczem Instagramu"

Photo of Wojciech ENGELKING

Wojciech ENGELKING

Pisarz, publicysta. Autor powieści „(niepotrzebne skreślić)” [wyd. Świat Książki 2014], stały współpracownik tygodnika „Kultura Liberalna”. Publikował m. in. w „Tygodniku Powszechnym”, „Do Rzeczy”, „Newsweeku”, „Kronosie”, „Res Publice”, „Nowych mediach”.

zobacz inne teksty Autora

1.

„Ludzkość europejska lubi na ogół analogie historyczne” – zauważa Tadeusz Kroński w pisanym jeszcze w trakcie wojny, przenikliwym eseju „Faszyzm a tradycja europejska”. „W szukaniu ich wyżywa się skłonność do załatwienia się z czymś nowym za pomocą kojącego środka historii: <<To już kiedyś było>>”. Specyficzną, europejską słabością należałoby chyba tłumaczyć pokutujące dziś w nie tylko polskich mediach porównanie Europy z 2013 r. do tej z początku lat 30. ubiegłego stulecia. Porównanie to, jakkolwiek nie bezzasadne, jest, według mnie, zbyt łatwe i skierowane na jeden tylko element analogii.

Ograniczając się w stosowaniu historycznych paraleli do spostrzeżenia podobieństw w logice obu kryzysów finansowych czy zauważenia, że burdy Ruchu Narodowego, Jobbiku i Złotego Środka dziwnie przypominają początki NSDAP, że spalenie białostockiego mieszkania romskiej rodziny ewokuje wspomnienie Nocy Kryształowej – bardzo łatwo zapominamy o innych zjawiskach z lat 20. i 30. W ogólnym, historycznym oglądzie zjawiska te są o tyle istotniejsze, iż to właśnie one swoją obojętnością umożliwiły zaistnienie i instytucjonalizację antysemityzmu i faszyzmu. Mówię tu, za Walterem Benjaminem i Hermannem Brochem, o rozpanoszeniu się po przestrzeni publicznej kiczu i jego żałosnej, lecz groźnej odmiany: sentymentalizmu.

2.

Instagram to popularna aplikacja na iPhone’a, Androida i Windows Phone: serwis społecznościowy, używany przez około 150 milionów ludzi i stopniowo, jak donosi „Business Insider”, wypierający w popularności Facebooka. Umożliwia on cyfrową obróbkę zrobionych smartfonem zdjęć: postarzenie ich przez użycie filtrów, upodobniających fotografię do tych, które w latach 60. wykonywano Kodakami czy Polaroidami. Postarzone fotki użytkownik wrzuca do serwisu, opisując je uprzednio hasztagami: poprzedzonymi znaczkiem „#” słówkami, wyrażającymi ogólne przesłanie fotografii. I tak: zdjęcie ze spotkania, na którym piję ze przyjaciółmi wino, opatrzę hasztagami „#wine”, „#friends” i „#party”; fotografię z wakacji w Grecji – „#greece” czy „#holiday”. Po wstukaniu w wyszukiwarkę Instagrama któregokolwiek z tych hasełek inny użytkownik będzie mógł moje zdjęcie odnaleźć – podobnie jak miliony innych fotografii.

Tę świetną, choć idiotyczną zabawę zachodni millenialsi pokochali do tego stopnia, że uwieczniają dziś na Instagramie wszystko, co się da. Na przykład: wycieczki do miejsc Zagłady. Zastanawiająca i przerażająca jest opisywana jakiś czas temu na łamach hipsterskiego magazynu „Vice” przez niemieckiego publicystę Hektora Brehla kopalnia – dziesiątki tysięcy fotek – jaką odnajdziemy, wstukawszy w wyszukiwarkę aplikacji hasztagi takie jak: „#auschwitz”, „#dachau”, „#treblinka”, „#war”, „#holocaust” – i przerażające jest ich pojawianie się w jednym ciągu z hashtagami takimi jak „#friends”, „#LOL” itd.

Kilka przykładów: uśmiechnięta szesnastolatka z uniesionymi w górę kciukami na tle napisu „Arbeit Macht Frei”. Hasełka: „#birkenau”, „#travel”, „#chillywilly”. Albo: dwóch chłopców w skórzanych kurtkach, hasztagi: „#chillin #in #dachau #leather #zara #mensfashion”. Albo: fotka modnie ubranej dziewczynki w Muzeum w Treblince, hasztagi: „#cute #girl #friends #swag #cool #hot #treblinka #lol”. Albo: dwie nastolatki pośród kamiennych bloków składających się na Pomnik Ofiar Holocaustu w Berlinie: „#fascism #picoftheday #nikon”. Albo: chłopiec w komorze gazowej, informujący, iż „#sexy #boy #needs #a #shower”.

3.

Jednym z popularniejszych hasztagów w pamiątkach po bytności millenialsów w miejscach Zagłady jest żart językowy: „#yolocaust”; w młodzieżowym slangu zwrot „yolo” jest akronimem słów: „you live only once” i jako taki stanowi popularne zawołanie na imprezie.

Powie ktoś: żaden antysemityzm, po prostu bezmyślność. Tyle że – w bezmyślności tej jest coś więcej, co czyni ją, jak sądzę, zjawiskiem o wiele groźniejszym od wykrzykujących antyżydowskie przyśpiewki kiboli. Jak pisze Paweł Śpiewak we wstępie do „Refleksów nazizmu” Saula Friedländera: „groźny dla naszego myślenia o Auschwitz, Holokauście, nazizmie jest nie tyle nawet rewizjonizm historyczny, twierdzenie, że nie było komór gazowych, nie tyle powracające antysemickie uwagi, ile neutralizacja czy raczej oswojenie zbrodni, dokonujące się w sposób o wiele subtelniejszy i bardziej skryty”. Opisane wyżej fotografie i hasztagi nie są jednostkowym przypadkiem, a brak większego na nie oburzenia w zaludnionej millenialsami przestrzeni mediów społecznościowych (tekst w „Vice” tweetowano jako opis zjawiska żenującego – i przez to zabawnego; z tradycyjnych mediów jako zagrożenie podjął go bodaj tylko „The Jewish Journal”) wskazuje na dwa zjawiska, potwierdzające historyczną analogię Europy 2013 r. z tą z lat 20. i 30.

Po pierwsze: trudno nie dostrzec w nastoletnich użytkownikach Instagrama nowej odmiany ortegowskiego człowieka pośledniego, który to, jako „zepsuty paniczyk (…) przejawia skłonność do czynienia z zabawy głównej sprężyny życia”, obracania wszystkiego w dowcip.

Jednym z popularniejszych hasztagów w pamiątkach po bytności millenialsów w miejscach Zagłady jest żart językowy: „#yolocaust”; w młodzieżowym slangu zwrot „yolo” jest akronimem słów: „you live only once” i jako taki stanowi popularne zawołanie na imprezie. Ortegowski człowiek pospolity, pogrążony w tępym samozachwycie, to człowiek, dla którego nie istnieje żadne tło, odwołanie, oprócz własnego stylu myślenia i życia: w tym wypadku owym stylem jest zawieszona między światem wirtualnym a rzeczywistym – zabawa.

Oczywiście, już 10 lat temu, kiedy nikomu się jeszcze o mediach społecznościowych i Internecie 2.0 nie śniło, Pomnik Ofiar Holocaustu w Berlinie był przez nastoletnich, zachodnich turystów używany głównie do skakania po jego stanowiących odwołanie do macew, kamiennych blokach. Internet jednak, świadomość tego, że gdzieś jest druga osoba z mojego pokolenia, która robi to samo i się tym chwali, niezwykle uprawomocnił tego typu zachowanie. Nie tyle nie jest ono już dla millenialsów powodem do wstydu, co – przez nastawione na zdobycie polubień upublicznienie – milcząco nawołuje, by być obowiązującym. Jak pisze Ortega, „charakterystyczne jest to, że umysły przeciętne i banalne mają czelność domagać się prawa do narzucania tych cech wszystkim innym”.

Ortegowski człowiek pospolity, pogrążony w tępym samozachwycie, to człowiek, dla którego nie istnieje żadne tło, odwołanie, oprócz własnego stylu myślenia i życia.

Po drugie: o wiele bardziej przerażające, aniżeli „#lol”, „#friends” są w otoczeniu „#holocaust” hasztagi takie jak „#tears”, „#sad”, „#tragedy” (a pojawiają się one bardzo często). Nie chodzi tu bynajmniej o niestosowność serwisu społecznościowego, nastawionego na czystą rozrywkę, jako przestrzeni do wyrażania tego typu, bądź co bądź, wzniosłych uczuć.

Chodzi o niedostrzegalną dla millenialsów płaskość takiego – własnego, ale nie do końca prywatnego – odczuwania oswojonej tragedii: płaskość, która w istocie przeobraża owo odczuwanie w zachwyt nad samym odczuwaniem, w sentyment. Przypomina to fragment z Milana Kundery o dwóch łzach: pierwszej, która oznacza wzruszenie dziećmi bawiącymi się na trawniku, i drugiej, która „mówi: jakie to piękne, wzruszać się wraz z całą ludzkością (podkreślenie moje – WE) dziećmi biegnącymi po trawniku!”. Trywializacja taka więc nie tyle tragedię Szoah oswaja, odbiera jej grozę, co – czyni możliwą do pomyślenia jako własną historię życiową. Za Walterem Benjaminem, można powiedzieć: swojską, Gemutlich; stwarza iluzję ciepła. W efekcie Zagłada staje się, oprócz tego, że niemym faktem z lekcji historii, czymś absolutnie normalnym – co można zanegować, co podlega dyskusji. Czyli – jak mechanizmy faszyzmu nazwał Ernst Nolte – zdegradowanym mitem.

4.

Samo pojęcie „kiczu”, co ciekawe, narodziło się w tym samym momencie, co „faszyzmu”. Z początku używane tylko na obszarze estetyki, już na początku lat 30. zostało przez Waltera Benjamina wykorzystane do opisu życia społecznego; w 1939 r. Tomasz Mann kiczem nazwał z kolei metodę działania Hitlera. Zarówno kicz, jak i faszyzm, posługują się podobnymi metodami: odwołują się do masowego odbiorcy („jeśli nie ma cię w mediach społecznościowych, nie istniejesz”); żywią się – jak pisał Clement Greenberg – skrótem myślowym. Kicz, dodaje Saul Friedländer, tworzy iluzję rzeczywistości: taką iluzję, jaką jest przeestetyzowana – ale tylko w obrębie dostępnych filtrów – fotografia na Instagramie, przez hasłowe hasztagi wytwarzająca poczucie objęcia swoim medium całości świata.

Abraham Moles określił kicz jako „sztukę szczęścia”, to jest – sztukę, która nie wymaga od pospolitego odbiorcy intelektualnego wysiłku i przewartościowania, ale tylko utwierdza go w łatwym podejściu do rzeczywistości. Na spłaszczoną, romantyczną modłę wdziera się do życia i umożliwia jego quasi-estetyzację przez – twierdzi Moles – podobnie jak faszyzm, odwołanie do urojonej harmonii przeszłości. Być może  na wyrost jest tłumaczenie w ten sposób instagramowej mody na retro, niemniej jednak – tak samo w latach 20. i 30. mogło się wydawać na wyrost tłumaczenie tym mechanizmem niektórych kabaretowych, niemieckich piosenek w „Niebie nad Berlinem” przez Christophera Isherwooda.

Jestem jak najdalszy od wysunięcia do millenialsów z Instagrama oskarżeń o faszyzm. Twierdzę jednak, że znajdując się w komfortowej pozycji „późnego wnuka” (który z racji tego że urodził się wtedy, kiedy się urodził, ma ten luksus mądrości, że nie może pomyśleć o faszyzmie bez odwołania do zbrodni Zagłady) przez naddatek owego komfortu – oswojenie Auschwitz i włączenie wspomnienia tragedii w przestrzeń rozrywki – mogą oni stać się łatwym dla faktycznych faszystów i demagogów celem – podobnie, jak łatwym celem stało się ogłupione zalewem kiczu kultury masowej niemieckie społeczeństwo dla Hitlera. „Kicz”, pisał Hermann Broch, „znosi poczucie śmierci”; niby-to-estetyzuje ją, pokazuje jej piękno, tkwiące w miejscu pamięci o Zagładzie. Jako jednak zamknięta w ograniczonych schematach, jak filtry z Insatgrama, anty-sztuka, nie może jej wyestetyzować faktycznie, toteż: przekłada ją na schemat skupionej na zabawie kultury masowej.

Jeśli faszyzm faktycznie wróci, to – z pewnością trafi, ładnie przeestetyzowany, na Instagrama, gdzie ogłupieni „#yolocaustem” millenialsi będą się z niego śmiali; tak samo, jak w „Kabarecie” Boba Fosse’a śmiali się z kiczowatej, kabaretowej piosenki o jelonku, zanim nie stała się ona nazistowskim hymnem.

Dostrzegając podobieństwo sytuacji dzisiejszej do tej z początku wieku, amerykański pisarz Jonathan Franzen w opublikowanym kilka tygodni temu w „The Guardian” eseju przywołał postać Karla Krausa, austriackiego satyryka, który zaraz po I Wojnie Światowej zauważył zagrożenie płynące z mass mediów: że przez nie i „przez technologię ludzie zapominają o przeszłości, włączając ją w schematy współczesnego myślenia”, co skutkuje intelektualnym i etycznym kiczem. Franzen wykorzystał ten zarzut Krausa do krytyki współczesnego, zinternetyzowanego społeczeństwa – za co spotkało go w tymże społeczeństwie mnóstwo gwałtownych potępień.

Patrząc na zjawiska takie, jak hasztag „#Auschwitz”, mam dziwne wrażenie, że zarówno Franzen, jak przywoływany przez niego Kraus, mają całkowitą rację. I choć trochę na wyrost jest pojawiające się po kolejnych manifestacjach Ruchu Narodowego, Jobbiku czy Złotego Środka stwierdzenie, iż faszyzm wraca, z pewnością podobieństwo obu sytuacji jest o wiele groźniejsze, niż moglibyśmy przypuszczać. Bo jeśli faktycznie wróci, to – z pewnością trafi, ładnie przeestetyzowany, na Instagrama, gdzie ogłupieni „#yolocaustem” millenialsi będą się z niego śmiali; tak samo, jak w „Kabarecie” Boba Fosse’a śmiali się z kiczowatej, kabaretowej piosenki o jelonku, zanim nie stała się ona nazistowskim hymnem. Kicz i rozrywka to bowiem mają do siebie, że pozbawione etycznych fundamentów, mogą służyć każdej ideologii – i głupio obojętnej, i zbrodniczej. I ta zbrodnicza zawsze będzie lepsza w ich wykorzystaniu.

 Wojciech Engelking

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 16 stycznia 2014