"Imitacja wielkich projektów. Angry Birds nie pchnie świata do przodu"
Osiemnaście dni po wybuchu I wojny światowej, 15 sierpnia 1914 r., oficjalnie otwarto Kanał Panamski. Po przeszło dziesięciu latach zmagań z chorobami tropikalnymi, rdzewiejącymi urządzeniami mechanicznymi, skandalami finansowymi, rewolucjami, powstaniem nowych państw (Panamy), skracający drogę z Oceanu Atlantyckiego na Pacyfik kanał zaczął zarabiać pieniądze.
I zarabia do dziś, mimo że za czasów prezydenta Cartera zmienił właścicieli, a jego nowi właściciele, np. generał Noriega, jakoś mało pasowali do roli prawowitych właścicieli czegoś więcej niż łupu z handlu narkotykami.
Kanał Panamski był drugą, po powstałym jeszcze w XIX wieku Kanale Sueskim, budowlą „zmniejszającą świat”. Budowniczy Suezu, francuski dyplomata i inżynier Ferdinand de Lesseps owiany sukcesem tej budowy odszedł w niesławie, gdy pod koniec XIX wieku kierowane przez niego przedsięwzięcie budowy kanału Atlantyk – Pacyfik zbankrutowało z hukiem, posyłając wiele osób nie tylko z torbami, ale i do kryminału (w tym syna Lessepsa). Dopiero armii amerykańskiej udało się zakończyć budowę, a słowo „Panama” na lata stało się synonimem afery finansowej.
Gdy otwierano Kanał Panamski, w Europie słychać były „działa sierpnia”. Nad jeziorami mazurskimi i w okolicach Augustowa toczyły się krwawe walki, m.in. nad Kanałem Augustowskim, perełką architektury inżynierii wodnej. Turysta zapędzający się dziś nad ten nieco zapuszczony kanał może przeczytać tablice upamiętniające jego budowniczych, Pawła Lelewela i generała Ignacego Prądzyńskiego.
Kilkukilometrowy odcinek drugiej linii metra w Warszawie, przy całej potędze współczesnej techniki, budujemy wstyd powiedzieć ile lat.
Zarówno Kanał Sueski, jak i Panamski czy Augustowski zbudowano w czasach, gdy podstawowym wyposażeniem budującego inżyniera była kartka papieru i może już, przy Kanale Panamskim, suwak logarytmiczny. Nie było satelitarnych map terenu, firm projektujących on-line konstrukcje dopasowywane w biegu do pojawiających się w terenie problemów. Nie było miliardów kilowatów mocy wszelkiego typu urządzeń służących wykonującym prace robotnikom. Nie było antybiotyków, pestycydów i Bóg wie jeszcze czego, dzięki czemu prace np. w dżungli są dziś o niebo bezpieczniejsze od tych sprzed stu lat. Konstrukcje obu kanałów, gdy już rozwiązano problem krachu finansowego, trwały po około 10 lat. Kilkukilometrowy odcinek drugiej linii metra w Warszawie, przy całej potędze współczesnej techniki, budujemy wstyd powiedzieć ile lat.
Nie tylko w Warszawie XIX-wieczna inżynieria idzie w zapomnienie. Porównywalna w skali z Kanałem Panamskim budowa Zapory Trzech Przełomów na Yangtze trwała, pomijając konwulsje chińskiej rewolucji Mao, niemal 20 lat! W tym czasie Chiny miały już dostęp do najnowszych technologii.
Niemal każda wielka budowa wodna, autostrada, port czy lotnisko (rekord to nowe berlińskie lotnisko, którego świetnie zorganizowana gospodarka niemiecka nie jest w stanie skończyć od lat) powstaje dziś znacznie dłużej niż w XIX czy na początku XX wieku. I, jak to pokazuje przykład tamy na Yangtze, z równą pogardą dla konsekwencji ekologicznych i społecznych. Wystarczy przyjrzeć się wielu budowom ostatnich 20 lat, by zauważyć, że realizowane są rozrzutnie i z wieloma elementarnymi błędami koncepcyjnymi, mszczącymi się potem na użytkownikach.
Klasyczny przykład takiego bezsensownego partactwa inżynieryjnego to tama w Asuanie. Każdy, kto obejrzy ten inżynieryjny bubel i ekologiczną katastrofę, może porównać ją z mniejszą, wydajniejszą i nieniszczącą naturalnego środowiska elektrownią wodną zbudowaną pod Asuanem przez Brytyjczyków w poprzedniej epoce technologicznej.
W skali minibudów przykładów dostarcza codzienny przejazd przez fragmenty nowej obwodnicy Warszawy i nowe skrzyżowania. Pomijając już płoty upodabniające miasto do placów handlu bydłem spod Fort Worth w Teksasie, to skrzyżowania pełne są elementarnych błędów z geometrii, monstrualnych konstrukcji betonowych i tak prowadzących do kolizyjnego krzyżowania się wielu pasów ruchu kołowego. Zapaść inżynierii budowy dróg, mostów oraz budownictwa podziemnego czy wodnego jest powszechna. Dlaczego?
Dlatego że podobnie jak w Dolinie Krzemowej czy w biurach konstrukcyjnych dawnej Nokii (gdzie ci eksperci, którzy jeszcze nie tak dawno nawoływali: „stwórzmy polską Nokię”?) i dziesiątkach startupów (od basenu Morza Śródziemnego po Kalifornię, Tajwan i Singapur) łatwiej jest wykorzystać wiedzę techniczną do stworzenia kolejnej aplikacji w systemie iOS czy Android, służącej do przypominania klientowi, żeby nie zapomniał, gdzie zawsze kupuje pizzę – niż rozwijać prawdziwe badania w dziedzinie informatyki.
Łatwiej jest kopiować gotowe rozwiązania zapakowane w komercyjnym oprogramowaniu, niż samemu dokonywać obliczeń. Tak więc gdy wizja architekta (mająca na ogół niewiele wspólnego z podstawowym zastosowaniem budowanego obiektu) nie pasuje do gotowego programu, to się ją ciut dopasowuje do rozwiązania i wychodzą potworki – właśnie takie jak skrzyżowania ulic w Warszawie.
Współczesne szkoły nie uczą samodzielnego myślenia, ale kopiowania. Podobnie jest z planowaniem budowli.
Współczesne szkoły nie uczą samodzielnego myślenia, ale kopiowania. Podobnie jest z planowaniem budowli. Chciałbym usłyszeć jakikolwiek argument za budowaniem na piaskach – jeszcze dziś roponośnych – wielu krajów najwyższych budowli świata. U nas przez lata będziemy patrzeć na stojący w centrum Warszawy gmach wielkiego architekta, w którym apartamentów nie chcieli kupować nawet nasi tzw. oligarchowie. Są na to za mądrzy.
Nauka i technologia w XXI wieku potrafią naprawdę wiele. Ale nie są w stanie wpłynąć na człowieka, jego pychę i głupotę.
Gdzie leży błąd? Oczywiście w edukacji od przedszkola po doktorat. Uwspółcześniona inżynieria „jak z XIX wieku” jest pilnie poszukiwana – podobnie jak klasyczna bankowość, a nie sprzedawanie zapakowanych produktów bankowych. Medycyna lecząca człowieka, a nie tylko jego lewy kciuk, niezależnie od konsekwencji kuracji.
Wszystko to możemy robić, coraz lepiej korzystając ze wspaniałych osiągnięć nauki i technologii. Ale robić lepiej, a nie pisać historyjki z Angry Birds w roli głównej, jak na modnej opłaconej przez Billa Gatesa i Marka Zuckerberga stronie internetowej uczącej ponoć dzieci programowania w języku Scratch. Wojciech Młynarski śpiewał „abyśmy się za bardzo nie rozdokazywali”. Jego słowa są dziś jeszcze bardziej aktualne.
Łukasz A. Turski
Tekst pochodzi z portalu Project Syndicate Polska, www.project-syndicate.pl publikującego opinie i analizy, których autorami są najbardziej wpływowi międzynarodowi intelektualiści, ekonomiści, mężowie stanu, naukowcy i liderzy biznesu.