
Donald Trump zmierza w stronę trzeciej kadencji
Powinniśmy brać pod uwagę pozostanie Donalda Trumpa na urzędzie prezydenta Stanów Zjednoczonych na kolejną kadencję. On sam dawał też kilkakrotnie znać, że rozważa taką możliwość, gdyby nie udało mu się zrealizować wszystkich elementów programu reform – pisze prof. Zbigniew LEWICKI
.W dyskusjach na temat prezydenta Donalda Trumpa często pojawia się twierdzenie, wypowiadane z ulgą lub z żalem, że jego obecna, druga kadencja jest zarazem ostatnią, gdyż konstytucja amerykańska nie zezwoli mu na ubieganie się o urząd w 2028 r. W rzeczywistości wypowiadający się w ten sposób komentatorzy czy też coraz liczniejsi „amerykaniści” ewidentnie nie zadali sobie trudu, by zapoznać się z odpowiednimi przepisami Konstytucji Stanów Zjednoczonych.
Konstytucja amerykańska wyraźnie określa w art. II kryteria konieczne do objęcia urzędu prezydenta: musi on być obywatelem amerykańskim z urodzenia (natural-born citizen), mieć ukończone 35 lat i rezydować w Stanach Zjednoczonych przez nie mniej niż 14 lat. Kryteria te były przedmiotem interpretacji i debat, w tym przede wszystkim w takich kwestiach, jak: kto jest obywatelem z urodzenia, a kto jedynie od urodzenia i czy wymóg rezydencji oznacza zamieszkiwanie ciągłe, czy też może być sumą kolejnych pobytów. Żadne z tych kryteriów nie dotyczy jednak liczby kadencji.
Art. II konstytucji określa też kryteria konieczne do objęcia urzędu wiceprezydenta: są one identyczne z dotyczącymi prezydenta. Sytuacja skomplikowała się po uchwaleniu w 1804 r. noweli XII, zawierającej postanowienie: „no person constitutionally ineligible to the office of President shall be eligible to that of Vice-President of the United States”, czyli „nikt, kto zgodnie z konstytucją nie może objąć urzędu Prezydenta, nie może objąć urzędu Wiceprezydenta Stanów Zjednoczonych”. Na początku XIX w. nikt jednak nie postulował ograniczenia liczby kadencji prezydenckich i formułując powyższe zastrzeżenie autorzy noweli XII nie mogli mieć na uwadze tej kwestii, lecz jedynie wypełnienie, lub nie, kryteriów wskazanych w art. II konstytucji.
Kwestia dopuszczalnej liczby kadencji znalazła się dopiero w XXII noweli konstytucyjnej, która weszła w życie w 1951 r. Wcześniej żaden przepis nie ograniczał liczby kadencji prezydenckich, z czego jako jedyny skorzystał Franklin Delano Roosevelt. Pozostali prezydenci szanowali jedynie precedens ustanowiony przez George’a Washingtona, który w XVIII w. odmówił kandydowania po raz trzeci. Otóż w noweli XXII stwierdza się jednoznacznie: „No person shall be elected to the office of the President more than twice”, czyli „Nikt nie będzie wybrany na urząd prezydenta więcej niż dwa razy”. Pozostała część tego przepisu dotyczy kwestii technicznych i nie zmienia sensu zasadniczego postanowienia. Nie ulega zatem wątpliwości, że osoba, która pełniła urząd prezydenta przez dwie kadencje (ściśle biorąc, przez więcej niż 1,5 kadencji), nie może zostać kolejny raz wybrana na to stanowisko.
W tym miejscu należy dokonać istotnego porównania tekstu noweli XII i XXII. Nie ma tu miejsca na szczegółową prezentację tego zagadnienia, niemniej trzeba zauważyć, że autorzy noweli XXII użyli pojęcia ineligibility, a nie electability, jak w noweli XII. Są to terminy zbliżone, ale nie tożsame i ich rozbieżne użycie stanowi sygnał, że zamiarem ustawodawcy nie było uściślanie postanowienia zawartego we wcześniejszej noweli, lecz ustanowienie odrębnego kryterium. Innymi słowy, ograniczenie zawarte w noweli XXII dotyczy kwestii wybieralności na stanowisko prezydenta, a nie zdolności do jego objęcia.
Egzegeci konstytucji amerykańskiej dostrzegali problem dopuszczalności lub niedopuszczalności obejmowania urzędu wiceprezydenta przez osobę, która uprzednio pełniła przez dwie kadencje urząd prezydenta. Stanowiło to przedmiot rozważań, z których na szczególną uwagę zasługuje 60-stronicowa analiza pióra Dana T. Coenena, opublikowana w kwietniu 2015 r. w „University of Georgia School of Law Research Paper Series”. Pisze on: „Niektórzy obserwatorzy mogliby odrzucić te kwestie jako niegodne uwagi. Po co marnować atrament, mogliby zapytać, skoro na pewno żaden wybrany dwukrotnie prezydent nigdy nie będzie ubiegał się o stanowisko wiceprezydenta”. Jest to spostrzeżenie o tyle zasadne, że trudno sobie wyobrazić prezydenta, który po ośmiu latach sprawowania urzędu ubiegałby się o stanowisko wiceprezydenta, konstytucyjnie pozbawione znaczenia i siły decyzyjnej.
A mimo to Coenen z podziwu godną przenikliwością pisze: „Jest duża szansa, że takie starania o urząd [wiceprezydenta] będą miały miejsce, i to w niedalekiej przyszłości”. I z taką właśnie sytuacją możemy mieć do czynienia już niedługo, gdyż w 2028 r. Donald Trump może podjąć decyzję o ubieganiu się o urząd wiceprezydenta u boku na przykład J.D. Vance’a. To zaś otworzy mu drogę do Gabinetu Owalnego.
By tak się stało, ewentualny tandem Vance-Trump musi przede wszystkim uzyskać aprobatę konwencji Partii Republikańskiej. Dalej zaś możliwy jest następujący scenariusz. Tandem Vance-Trump zwycięża w listopadowych wyborach i zostaje zaprzysiężony 20 stycznia 2029 r. – a następnego dnia J.D. Vance składa urząd. W takim przypadku w grę wchodzi XXV nowela do konstytucji, w której stwierdza się, że „w przypadku usunięcia prezydenta z urzędu, jego śmierci lub rezygnacji wiceprezydent zostaje prezydentem”. Zostaje – ale nie „zostaje wybrany”, czyli nie gwałci noweli XXII.
Oczywiście J.D. Vance lub inny polityk musi zgodzić się na taką roszadę i zrezygnować z urzędu prezydenta. Prawdopodobieństwo takiego postępowania zwiększy się, jeśli Partia Republikańska zdobędzie większość w obu Izbach Kongresu. Nagrodą pocieszenia dla Vance’a byłoby bowiem wskazanie go przez Trumpa na urząd wiceprezydenta, co wymaga zatwierdzenia przez obie Izby. Vance ma dzisiaj zaledwie 40 lat i przyszłość polityczną przed sobą. Swego czasu przewidywałem, że po czterech latach Trumpa w Białym Domu nastąpi osiem lat Vance’a, i nadal uważam, że jest to więcej niż prawdopodobne, ale równie prawdopodobny jest scenariusz zaprezentowany powyżej – prezydentura Trumpa do 2032 r. i dopiero potem osiem lat Vance’a.
.Przedstawiony powyżej scenariusz wydaje się jedyną drogą do pozostania Donalda Trumpa na urzędzie prezydenta Stanów Zjednoczonych po 2028 r. On sam dawał też kilkakrotnie znać, że rozważa taką możliwość, gdyby nie udało mu się do tego czasu zrealizować wszystkich elementów programu reform. Z drugiej strony wielu konstytucjonalistów amerykańskich mogłoby podważyć słuszność tego scenariusza.
Sytuację komplikuje ponadto fakt, że Sąd Najwyższy Stanów Zjednoczonych, jedyny władny do rozstrzygania tej kwestii, nigdy na wydaje opinii prawnych i zajmuje się jedynie rozstrzyganiem konkretnymi przypadkami. Nie ma zaś przepisu zabraniającego Donaldowi Trumpowi kandydowania na wybrany urząd, a jakiekolwiek ograniczenie mogłoby dotyczyć jedynie ewentualnego objęcia go.
Innymi słowy, gdyby Donald Trump i J.D. Vance postanowili postąpić w opisany sposób, Sąd Najwyższy nie mógłby interweniować aż do dnia, w którym pierwszy z nich objąłby urząd prezydenta po rezygnacji Vance’a. Gdyby orzekł wówczas, że postępowanie takie było niekonstytucyjne, dalszy krok zależałby od tego, czy Kongres zdążył do tego czasu powierzyć Vance’owi urząd wiceprezydenta. Jeśliby tak było, to powróciłby on na stanowisko prezydenta; jeśli nie, Biały Dom objąłby czasowo spiker Izby Reprezentantów, który jednak mógłby nie przyjąć tego zaszczytu. I tak dalej, i tak dalej.
.Jedno jest pewne – w Stanach Zjednoczonych miałby wówczas miejsce kryzys konstytucyjny i kryzys wynikający z niejasnych kompetencji decyzyjnych, także w kwestiach militarnych. To zaś w spodziewanych warunkach napięcia międzynarodowego byłoby najmniej pożądanym scenariuszem.
Tekst ukazał się w nr 70 miesięcznika opinii „Wszystko co Najważniejsze” [PRENUMERATA: Sklep Idei LINK >>>]. Miesięcznik dostępny także w ebooku „Wszystko co Najważniejsze” [e-booki Wszystko co Najważniejsze w Legimi.pl LINK >>>].






