
Rewaloryzacja złota USA jako narzędzie polityczno-gospodarcze Donalda Trumpa
Potencjalne wykorzystanie środków uzyskanych z rewaloryzacji złota otwiera przed administracją szerokie pole możliwości. Pierwszym i najbardziej intuicyjnym zastosowaniem byłaby częściowa spłata długu publicznego. To rozwiązanie proste do zakomunikowania i spektakularne w odbiorze opinii publicznej – pisze Wojciech KWIATKOWSKI
.W dyskusjach o przyszłym kierunku amerykańskiej polityki gospodarczej coraz częściej powraca idea rewaluacji tamtejszych rezerw złota. Koncepcję tę jeszcze dekadę temu uważano za marginalną, lecz dziś, w obliczu blisko 37-bilionowego długu publicznego i rosnącego obciążenia obsługą odsetek, nabiera ona nowej aktualności. Wydaje się, że powrót Donalda Trumpa do Białego Domu dodatkowo ją wzmocnił – nie tylko ze względu na jego deklaratywną niechęć wobec tradycyjnych instytucji finansowych i Systemu Rezerwy Federalnej, lecz także z powodu rosnącego wpływu środowisk, które widzą w złocie i bitcoinie narzędzia odbudowy amerykańskiej potęgi gospodarczej. Pojawia się wobec tego pytanie, jak mógłby wyglądać scenariusz polityczno-ekonomiczny, w którym administracja Trumpa decyduje się na rewaloryzację złota, jakie przeszkody polityczne i instytucjonalne należałoby wówczas pokonać, jakie mechanizmy księgowe musiałyby zostać użyte oraz dlaczego – paradoksalnie – proces ten mógłby jednocześnie zaszkodzić samemu złotu jako aktywu rynkowemu.
Złoto, które Stany Zjednoczone oficjalnie posiadają – 8133,5 tony, tj. 261,5 mln uncji trojańskich – jest największą pojedynczą rezerwą tego kruszcu na świecie. Jego księgowa wartość jest natomiast absurdalnie niska – zgodnie z uchwaloną przez Kongres ustawą Par Value Modification Act (1973) ustalona została bowiem na 42,22 dolara za uncję. Oznacza to, że cała rezerwa jest de iure warta ok. 11 miliardów dolarów, podczas gdy według obecnych cen rynkowych (zależnie od daty odniesienia) przekracza 800 miliardów dolarów. To oznacza, że Stany Zjednoczone ukrywają w bilansach aktywo, którego rynkowa wartość jest ponad 70 razy wyższa niż oficjalna, stanowiące ok. 3 proc. amerykańskiego PKB. W czasach, kiedy obsługa długu federalnego pochłania więcej środków niż wydatki na obronę, koncepcja „odblokowania” tych rezerw wydaje się racjonalna z punktu widzenia polityki fiskalnej.
.W debacie o możliwej rewaloryzacji złota splatają się dwie kwestie, tj. ekonomiczna i polityczna. Z ekonomicznego punktu widzenia dług publiczny rośnie szybciej niż PKB, a koszt jego obsługi przyspiesza jeszcze gwałtowniej. W takim układzie państwo stopniowo traci przestrzeń manewru, a każde kolejne podwyżki stóp procentowych zwiększają presję na budżet. Jak wynika z raportu banku centralnego USA z sierpnia 2025 r., wiele państw, które znalazły się w podobnej sytuacji – m.in. Niemcy, Włochy czy RPA – sięgnęło po rewaloryzację w okresach fiskalnych napięć, gdy tradycyjne źródła finansowania stawały się politycznie lub ekonomicznie niedostępne. Tego rodzaju działania nie zawsze były wprowadzane z entuzjazmem, lecz bywały ostatecznością wybieraną w momentach fiskalnego napięcia.
W porządku politycznym sprawa nabiera jednak zupełnie innego wymiaru. Donald Trump od dawna prezentuje otwarcie krytyczne stanowisko wobec Systemu Rezerwy Federalnej, oskarżając go o nadmierną ostrożność, niekompetencję i zbyt dużą niezależność w prowadzeniu polityki monetarnej. Jednocześnie wykazuje skłonność do inicjatyw efektownych, symbolicznych, a zarazem realnie zmieniających bilans państwa. Rewaloryzacja złota idealnie wpisuje się w ten styl – jako posunięcie, które może zostać przedstawione jako dowód sprawczości i gotowości do „naprawiania” instytucji uważanych za nieskuteczne.
Jak natomiast wyglądałaby sama rewaloryzacja? Choć termin ten brzmi jak skomplikowany zabieg finansowy, w rzeczywistości jest przede wszystkim operacją księgową, która nie wymagałaby sprzedaży złota. Aby jednak taki proces mógł zostać przeprowadzony, administracja musiałaby przejść przez trzy powiązane ze sobą etapy: zmianę prawa, przekształcenie bilansów oraz przeniesienie powstałych środków do Skarbu.
Pierwszym krokiem byłaby decyzja legislacyjna, jako że cena złota w Stanach Zjednoczonych jest nadal wyznaczona ustawowo i dopóki w mocy pozostaje wspomniana wcześniej ustawa z 1973 r., żadna administracja nie może jej zmienić samodzielnie. Dlatego konieczne byłoby znowelizowanie prawa przez Kongres i albo określenie ceny na nowo wprost w ustawie, albo nadanie Departamentowi Skarbu prawa do wyznaczenia nowej ceny – w obu sytuacjach potencjalnie zbliżonej do rynkowej. Ustawa mogłaby również wprost wskazywać, w jaki sposób ma zostać wykorzystana różnica powstała pomiędzy wartościami (zob. dalsza część). Przy politycznej determinacji Białego Domu i przewadze partii prezydenta w obu izbach Kongresu uchwalenie takiej ustawy nie powinno sprawić większego problemu.
Po wejściu ustawy w życie rozpocząłby się właściwy proces rewaloryzacji. W jego centrum znajduje się prosta operacja bilansowa: unieważnienie dotychczasowego certyfikatu złota, wystawionego na podstawie dawnej ceny, i zastąpienie go nowym, wystawionym według nowej wyceny. Rezerwy fizyczne pozostałyby niezmienione, zmieniłaby się jedynie liczba po stronie aktywów i odpowiadający jej certyfikat po stronie Systemu Rezerwy Federalnej. W efekcie w bilansie państwa pojawiłaby się ogromna dodatnia pozycja, będąca czysto księgowym zyskiem.
Ostatnim etapem byłoby przeniesienie powstałej nadwyżki do Departamentu Skarbu. Gdy System Rezerwy Federalnej wystawi nowy certyfikat, musi jednocześnie zaksięgować jego wartość poprzez zwiększenie rezerw bankowych w systemie. To oznaczałoby jednoczesne podniesienie wartości aktywów rządu i zwiększenie podaży pieniądza. Z punktu widzenia administracji byłby to sposób na wzmocnienie finansów publicznych bez podnoszenia podatków i bez zwiększania zadłużenia. Z punktu widzenia banku centralnego – działanie, które mogłoby zostać odebrane jako ingerencja w jego niezależność, ponieważ rewaloryzacja nieuchronnie wpływałaby na płynność i warunki monetarne.
Potencjalne wykorzystanie środków uzyskanych z rewaloryzacji złota otwiera przed administracją szerokie pole możliwości. Pierwszym i najbardziej intuicyjnym zastosowaniem byłaby częściowa spłata długu publicznego. To rozwiązanie proste do zakomunikowania i spektakularne w odbiorze opinii publicznej, szczególnie w narracji podkreślającej skuteczność i decyzyjność władzy wykonawczej. Historia pokazuje jednak, że takie działanie ma głównie charakter jednorazowy: poprawia wskaźniki fiskalne, ale nie zmienia podstawowej trajektorii długu, jeśli jego przyczyny są strukturalne. Mimo to dla polityka, który lubi mocne gesty (a takim bez wątpienia jest Donald Trump), byłaby to okazja do przedstawienia efektownego sukcesu – największej redukcji długu w historii, dokonanej bez wzrostu podatków. Sukces ten byłby o tyle istotny, że w przyszłym roku odbędą się w USA wybory „połówkowe” do Kongresu, których stawką jest to, czy partia prezydenta utrzyma większość w obu izbach, czy też prezydent będzie musiał układać się z demokratami.
.Drugą ścieżką, znacznie bardziej nowatorską, byłoby przeznaczenie środków na stworzenie „narodowej rezerwy cyfrowej” opartej na bitcoinie. Koncepcja ta zyskuje wpływy w środowiskach bliskich nowej doktrynie technologicznej i wpisuje się w wizję Ameryki jako państwa wyznaczającego globalne standardy. Utworzenie takiej rezerwy uczyniłoby ze Stanów Zjednoczonych pierwsze mocarstwo, które formalnie włączyłoby aktywa cyfrowe do strategicznego portfela państwowego. Mogłoby to wzmocnić ich pozycję wobec tradycyjnych graczy walutowych, przyciągnąć innowacyjny kapitał i symbolicznie potwierdzić przywództwo USA w sferze nowoczesnych technologii.
Trzecia możliwość zakładałaby powołanie „narodowego funduszu majątkowego” – konstrukcji znanej z krajów o nadwyżkach surowcowych, lecz nieobecnej dotąd w Stanach Zjednoczonych. Dzięki środkom pochodzącym z rewaloryzacji USA mogłyby stworzyć największy tego typu fundusz na świecie, dysponujący potencjałem inwestycyjnym zdolnym wpływać na globalne rynki. Taki fundusz mógłby stać się narzędziem długofalowej strategii gospodarczej: budować państwowy kapitał, generować dochody dla przyszłych pokoleń i uniezależniać budżet od zewnętrznych inwestorów finansujących dług publiczny. Dla prezydenta, który postrzega gospodarkę przez pryzmat narodowej siły i samowystarczalności, byłby to projekt o ogromnym politycznym potencjale.
Wykorzystanie środków z rewaloryzacji do pokrywania bieżących deficytów lub finansowania nowych programów gospodarczych w teorii mogłoby oznaczać impulsy rozwojowe w infrastrukturze, produkcji czy sektorach uznawanych za strategiczne. W praktyce jednak takie działania wiązałyby się z istotnym napięciem między rządem a bankiem centralnym, ponieważ rewaloryzacja automatycznie zwiększa płynność w systemie finansowym. Otworzyłoby to spór o wpływ na politykę monetarną i rodziło pytania o ryzyko inflacyjne, szczególnie w środowisku już podwyższonej presji cenowej. Paradoks polega na tym, że choć rewaloryzacja złota z definicji podnosi jego oficjalną wartość, może jednocześnie osłabić fundamenty, które przez dekady czyniły je aktywem wyjątkowym. Złoto, jako rezerwa globalna, działa najlepiej wtedy, gdy państwa traktują je jako ostatnią linię bezpieczeństwa, której nie dotyka bieżąca polityka. Rewaloryzacja tę zasadę burzy.
.Pierwszym problemem jest to, że po takiej operacji rząd przestałby być biernym „hodlerem” złota. Przez pół wieku oficjalna, zaniżona wycena zamrażała rezerwy i czyniła je praktycznie wyłączonymi z polityki fiskalnej. Zmiana ceny oznaczałaby jednak, że złoto wraca do gry jako aktywo, które można księgować, wykorzystywać i przesuwać w zależności od potrzeb budżetu. Nawet jeśli żadne fizyczne sztabki nie opuściłyby skarbca, sam fakt użycia ich wartości jako narzędzia polityki publicznej mógłby zostać odebrany jako sygnał, że złoto nie jest już neutralnym, apolitycznym „magazynem wartości”, lecz elementem rządowej strategii. To zmienia sposób myślenia rynku – a zaufanie do złota w dużej mierze opiera się właśnie na jego apolityczności.
Z tym wiąże się druga obawa: rynki bardzo szybko zaczęłyby spekulować, że rewaloryzacja jest tylko wstępem do przyszłej sprzedaży. Historia zna przypadki, w których podobne operacje bilansowe poprzedzały faktyczne upłynnianie rezerw. Nawet jeśli Stany Zjednoczone zdecydowanie zaprzeczałyby takim planom, samo podejrzenie mogłoby wywołać nerwowość i zwiększoną zmienność cen. Rynek metali szlachetnych działa w dużej mierze na oczekiwaniach – a obawa przed nadmierną podażą w przyszłości mogłaby krótkoterminowo wywołać osłabienie ceny, paradoksalnie w momencie, w którym rząd podnosiłby jej wartość księgową.
Kolejny problem wynika z możliwej zmiany hierarchii aktywów rezerwowych. Gdyby środki z rewaloryzacji posłużyły do sfinansowania nowych projektów – na przykład budowy rezerw cyfrowych, funduszu majątkowego czy działań budżetowych – oznaczałoby to, że złoto zostało wykorzystane jako „paliwo” dla innych priorytetów państwa. Subtelny, ale czytelny sygnał byłby taki: są aktywa bardziej strategiczne niż tradycyjne kruszce. To mogłoby zmienić globalne postrzeganie złota jako podstawy stabilności rezerw, otwierając przestrzeń dla alternatywnych kotwic finansowych.
Wreszcie rewaloryzacja mogłaby pogłębić napięcia między rządem a bankiem centralnym. Każda znacząca ingerencja w oficjalną wycenę złota wpływa na bilans Systemu Rezerwy Federalnej, na rezerwy bankowe i na warunki monetarne. Rynek pamięta okresy, w których takie działania prowadziły do politycznych sporów o kontrolę nad polityką pieniężną. Jeśli rewaloryzacja stałaby się elementem rywalizacji między prezydentem a bankiem centralnym, osłabiłoby to zaufanie do stabilności amerykańskiego systemu finansowego. A kiedy słabnie wiara w stabilność, cierpią wszystkie aktywa uważane za „bezpieczne” – łącznie ze złotem.
.Wnioski z powyższego mogą być takie, że rewaloryzacja złota jest dla Donalda Trumpa realną i wykonalną opcją, zarówno prawnie, jak i technicznie. Mogłaby jednak przynieść skutki daleko wykraczające poza krótkoterminowy zastrzyk środków. Choć umożliwiłaby stworzenie nowych instrumentów (takich jak fundusz majątkowy czy rezerwa bitcoina), sama w sobie nie rozwiązałaby problemu długu publicznego. W efekcie taka operacja byłaby mniej cudem gospodarczym, a bardziej geopolitycznym i symbolicznym resetem – sygnałem, że USA wkraczają w nową erę zarządzania rezerwami.





