Bogdan ZDROJEWSKI: Dwie Polski. Pięć osi podziałów politycznych

Dwie Polski. Pięć osi podziałów politycznych

Photo of Bogdan ZDROJEWSKI

Bogdan ZDROJEWSKI

W latach 1990-2001 prezydent Wrocławia. Poseł na Sejm IV, V i VI kadencji, od 2006 do 2007 roku przewodniczący Klubu Parlamentarnego Platformy Obywatelskiej. W latach 2007-2014 minister kultury i dziedzictwa narodowego. Deputowany do Parlamentu Europejskiego.

Ryc. Fabien CLAIREFOND

zobacz inne teksty Autora

Podział na Polskę Rafała Trzaskowskiego i Andrzeja Dudy jest fałszywy. Ani jeden, ani drugi elektorat nie jest monolitem i nie ma solidnego, wspólnego fundamentu – pisze Bogdan ZDROJEWSKI

Obserwowaliśmy kampanię wyborczą w USA. Dość często ilustrowaną mapą z wynikami kandydatów w poszczególnych stanach. Kolory czerwony i niebieski pokazywały polityczne podziały. Dość szybko jednak Joe Biden zapowiedział: „Szliśmy do kampanii jako demokraci, ale rządzić będę jako prezydent Ameryki. Wiem, jak głębokie są podziały naszego kraju… Nie jesteśmy jednak wrogami… Po wyborach podział Ameryki na kolory czerwony i niebieski przestaje istnieć!”.

Mam wrażenie, że w Polsce karmieni jesteśmy podziałami, i to permanentnie. Różnice są wzmacniane, a dialog jest redukowany. Te prawdziwe podziały mogą mieć rozmaite źródła: kulturowe, ekonomiczne, społeczne. W finale polityczne. Te nie prawdziwe – wyłącznie polityczne.

Ostatnie wybory prezydenckie, w których główni kandydaci otrzymali nieco ponad 10 mln głosów, pozostawiły wrażenie głębokiego podziału kraju na dwie części. Nie zabrakło emocji, ale też korzystania z tych konfliktów, różnic, podziałów, które powstały w ostatnich dekadach. Przecież wcześniej mieliśmy pęknięcie na Polskę postkomunistyczną i postsolidarnościową. Później na Polskę solidarną i liberalną. W 2010 r. na te podziały nałożyła się katastrofa smoleńska. Za każdym razem mówiliśmy o nowym podziale, choć jednocześnie widać w nich było istotną kontynuację.

W rzeczywistości mamy wciąż ten sam proces, mocno ewoluujący i podsycany w interesie politycznym. Nie oznacza to, że jesteśmy monolitem, że nie ma różnic. Te jednak najistotniejsze nie są na transparentach. Dominują praktycznie wyłącznie te światopoglądowe. Osobiście wyróżniłbym pięć osi konfliktu.

Oś pierwsza: status majątkowy, osiągnięty sukces

.Ważną osią podziału w Polsce jest stopień satysfakcji materialnej – bezpieczeństwo finansowe, subiektywne odczucie osiągniętego (bądź nie) sukcesu. „Urawniłowka” czasów PRL ustąpiła dość nagle po transformacji ustrojowej w 1989 r. Od razu po tym przełomie rzesze Polaków zaczęły działać na własną rękę. Szczególnie widoczne było to w handlu. Wszędzie powstawały targowiska, towary często sprzedawano z łóżek polowych. Powstawały sklepy, rodzinne firmy, prywatny biznes. Drobni producenci zaczęli rosnąć w siłę, a rozmaite firmy powstawać niemalże z dnia na dzień. To był także efekt upadku wielu zakładów pracy i konieczności radzenia sobie w warunkach wolnego rynku.

Rozpoczął się też bardzo istotny proces dystrybucji majątku, nabywania składników upadających państwowych zakładów, wykupywania na własność mieszkań, ale też przekształcania gruntów rolnych na użytkowe. Z dnia na dzień rzesze Polaków stawały się właścicielami czegoś wartościowego. To ta grupa w latach 90. stała się fundamentem „Polski liberalnej”. Była widoczna, silna, zadowolona i dość liczna. Stanowiła zalążek klasy średniej, ale co najważniejsze, uzyskała wpływ poprzez nowe ośrodki opinii publicznej (liczne nowe tytuły prasowe, prywatne rozgłośnie radiowe, lokalne stacje telewizyjne). Widoczne to było zwłaszcza w większych miastach.

Wolny rynek, dość ostra konkurencja, a przede wszystkim nierówność punktu startu podzieliły Polaków na tych, „którym się udało”, i tych, którzy zostali „pominięci”. Liczna grupa Polaków po prostu nie odnalazła się w nowej rzeczywistości. Problem w tym, że po pierwsze, w wielu wypadkach nie ze swojej winy, a po drugie, że to niezwykle liczna grupa.

Pierwsza poważna weryfikacja i jednocześnie konfrontacja nastąpiła w politycznym starciu Balcerowicz – Lepper. Choć wiele elementów sporu miało miejsce już wcześniej, to jednak właśnie konfrontacja wsi z miastem i kredytobiorców z bankami kluczową odsłonę miała właśnie w momencie wejścia Samoobrony do Sejmu (2001 r.). Był to też czas ostatecznego zamknięcia rządów AWS, czyli ostatniego etapu współpracy Związku Zawodowego Solidarność z Unią Wolności, a więc Mariana Krzaklewskiego z Leszkiem Balcerowiczem (8 czerwca 2000 r.). Polska pękała na dwie części: zadowolonych i niezadowolonych ze skutków transformacji.

Jako pierwszy politycznie zdyskontował to Jarosław Kaczyński w 2005 r., skupiając osoby niezadowolone. To on znalazł dla nich wspólny mianownik. I zaczął budować także specjalny język komunikacji. Wokół niego zaczęła się gromadzić grupa poszkodowana, z jakiegoś powodu stratna, a przede wszystkim subiektywnie odczuwająca zjawisko spychania na margines. Nie miało znaczenia czy tak rzeczywiście było, kto był temu winny. Istotne było samopoczucie. Nie bez znaczenia były wady procesu samej transformacji. Prawdziwe bądź nie afery prywatyzacyjne, dysproporcje w zarobkach, znikające lub powstające przywileje dużych grup społecznych.

Kaczyński zdołał zbudować obóz składający się z osób czujących się odrzuconymi przez ówczesny system, które czuły kompleksy wobec tych, którzy na transformacji zyskali. Mało tego, obiektywnie istniejący podział zdołał się w przestrzeni publicznej pogłębić.

Oś druga: stosunek do rozmaitych reform

.Nie można odnieść sukcesu politycznego, jeśli nie uda się uchwycić i wykorzystać kontekstu społecznego, właściwie opisać rzeczywistości, nazwać zjawisk i w finale wskazać pozytywnych i negatywnych bohaterów. Balcerowicz przez całą dekadę stał się symbolem reform, a więc zmian, w wyniku których pojawiła się Polska „poszkodowanych”. Czas AWS, czyli okres współpracy Jerzego Buzka i Leszka Balcerowicza, to aż cztery kolejne, ważne reformy (administracyjna, zdrowia (NFZ), oświatowa (gimnazja) i emerytalna). Stały się one kolejnymi źródłami podziałów: zlikwidowane województwa, konfrontacja i weryfikacja kosztów leczenia etc.

W rozmaitych obietnicach politycznych pojawiły się zapowiedzi ich odwołania, a w stosunku do twórców transformacji gospodarczej – zapowiedzi rozliczeń. Ze wzajemnie konkurującymi ze sobą NFZ-tami rozprawił się już rząd Leszka Millera (z gimnazjami dopiero minister Anna Zalewska). Spowolnienie procesu usuwania skutków reform wynikało z niepodważanych wówczas proeuropejskich aspiracji Polaków. Ważniejsze było uczestnictwo w NATO i radość przystąpienia do UE.

W tym samym czasie liderem wszystkich niezadowolonych stawał się Kaczyński.

Lata 2007–2015 to czas rządów Donalda Tuska, priorytetu wysokiej dyscypliny finansowej (wyjście z procedury nadmiernego zadłużenia) i… zapowiadania reform. Światowy kryzys gospodarczy 2008–2010 był niezwykle trudnym doświadczeniem. Jedynie sprawne wykorzystywanie środków unijnych i inwestycje na niespotykaną skalę dawały oddech i dominację przekonania, że pomimo kryzysu wszystko idzie w dobrym kierunku.

Byliśmy „zieloną wyspą” na mapie Europy, a z kranów płynęła zagwarantowana ciepła woda. Problem w tym, że grupa czująca się poszkodowana krzepła, rosła w siłę i miała już swojego reprezentanta w PiS i jeszcze rozproszonych przystawkach.

Wyjście z procedury nadmiernego zadłużenia, w czasie kryzysu i przed terminem, było niezwykle kosztownym sukcesem. Odłożono przygotowany wcześniej przez minister Jolantę Fedak prorodzinny program socjalny (pierwowzór 500+), a przede wszystkim dla wielu grup zawodowych zamrożono płace. Wolny rynek oznaczał wzrost umów śmieciowych, a zamach na OFE utratę liberalnego wyborcy. Zabrakło wrażliwości społecznej, a nagrane rozmowy reprezentantów rządu stworzyły dla PiS szansę zdefiniowania wroga politycznego. Stała się nim Platforma Obywatelska.

By przekuć to w religię, potrzebne było jednak coś więcej. Wspólny mianownik dla społeczności starszej, wierzącej, najmłodszego pokolenia, a zwłaszcza ciężko pracującej i gorzej radzącej sobie wielkiej grupy zatrudnionych lub samozatrudniających się. Niestety zdarzyła się tragedia – wypadek lotniczy prezydenckiego samolotu w Smoleńsku.

By móc precyzyjniej opisać skutki wypadku, trzeba cofnąć się do lat 2005–2007. To wówczas powstawał konflikt PO i PiS jako przeciwstawienie koalicji POPiS-u. W tym samym czasie pracował zespół pod kierunkiem kandydata na premiera Jana Rokity. Gabinet cieni pracował w niezwykłym reżimie. Regularnie, z dużym profesjonalizmem, determinacją i merytoryczną rzetelnością. Mimo że Jan Rokita nie został premierem, kadra była przygotowana, wiedza o wyzwaniach wysoka, a program rządzenia był nieźle przedyskutowany.

Niestety światowy kryzys finansowy i tragedia smoleńska weryfikowała nie tylko bieżący plan rządzenia, ale także zredukowała szansę na przygotowanie profesjonalnego programu na kolejną kadencje (2011–2015). Mieliśmy więc w tym czasie dość sprawne administrowanie i pewną niechęć do poważnych reform. Dla naszych wyborców staliśmy się zbyt mało ambitni. Dla przeciwników – utrwalaczami istniejących podziałów („tłuste koty” lekceważące potrzeby socjalne).

Rząd PO-PSL reprezentował przede wszystkim tę grupę wyborców, która sobie radziła. Silne państwo dla pozostałych to interweniujące w ich interesie. Jeśli ważny urzędnik (w nielegalnie nagranej, prywatnej rozmowie) mówi o państwie teoretycznym i „kamieni kupie”, to mimo woli daje paliwo ówczesnej opozycji. Chętnie skorzystała.

Oś trzecia: Europa

.Na pierwszy rzut oka stosunek do Unii Europejskiej Polaków łączy, a nie dzieli. Sondaż CBOS z lutego 2020 r. pokazał, że aż 89 proc. Polaków popiera naszą przynależność do UE, a tylko 7 proc. jest przeciw. Wydawać by się więc mogło, że ta kwestia zbliża do siebie przedstawicieli różnych grup wyborczych.

Nic bardziej mylnego. Dla wielu wyborców PiS instytucje unijne cechuje wysoki stopień zbiurokratyzowania, są im kompletnie obce, odległe i zbyt często ingerujące w ich życie. Cenne są jedynie środki unijne, ale już nie sama Unia. Poza tym nie ma alternatywy. Przecież nie Rosja. Niestety instytucje unijne nie są pozbawione wad. Machina instytucjonalna jest wolna, ociężała, rzeczywiście silnie zbiurokratyzowana i – fakt – zdominowana przez najsilniejszych. Problematyka dominująca w PE często jest odległa od podstawowych trosk obywateli.

Warto też zwrócić uwagę, że pierwsze próby wprowadzenia problematyki Polski na forum PE podjęli eurodeputowani PiS. Przeszły praktycznie bez echa. Kilka lat później naturalne zainteresowanie stanem praworządności w Polsce już nie. Rozpoczął się cyniczny proces „obrzydzania” instytucji europejskich. W efekcie rozmaitych aktywności dziś UE jawi się większości wyborców PiS jako instytucja silnie zideologizowana, chcąca pozbawić nas suwerenności, narzucająca konieczność przyjęcia „obcych” kulturowo, a przede wszystkim reprezentująca „niemieckie interesy”. To, że najsilniejszym politykiem dekady w UE jest właśnie kanclerz Angela Merkel, PiS wykorzystuje do stawiania znaku równości pomiędzy UE a Niemcami. Czyni to, mimo że akurat obecna kanclerz jest najbardziej życzliwa wobec naszych interesów i wielokrotnie to udowadniała.

Oś czwarta: światopogląd

.Ten podział jest najbardziej zdeformowany, emocjonalny i ponad miarę wyolbrzymiony. W interesie PiS. Z jednej strony pozwala żyć skrajnym siłom politycznym, z drugiej wpisuje się w światowy trend sporów ideologicznych. Jest wszechobecny i trudny do pominięcia. Wynika ze zmian kulturowo-cywilizacyjnych, które zachodzą na całym świecie. Pod tym względem konflikt światopoglądowy w Polsce wpisuje się w szerszy trend.

Wyraźnie widać, że Jarosław Kaczyński i skupiona obecnie wokół niego „Polska poszkodowana”, „wątpiąca w UE”, „źle wspominająca reformy czasu transformacji”, chce także zatrzymać przemiany kulturowe. Prawdopodobnie ma świadomość nieuchronności zmian, ale przynajmniej chce ten proces spłaszczyć. Problem w tym, że skrajne siły reprezentowane przez obecny obóz władzy w ogóle nie akceptują zmian ani nawet wolniejszego tempa ich wprowadzania.

Najtrudniej zaakceptować sytuację, w której najszersza część zdroworozsądkowej grupy wyborców jest tak ściskana z lewej i prawej strony, że praktycznie nie istnieje.

Powody są przynajmniej cztery. Po pierwsze, to najmniej interesująca grupa z punktu widzenia przekazów medialnych (zdrowy rozsądek „źle się sprzedaje”). Po drugie, żadna partia nie jest przygotowana do wiarygodnej reprezentacji tej grupy wyborców (brakuje wiarygodnego lidera). Po trzecie, dziś liczą się przede wszystkim silne emocje i konflikt (umiarkowany wyborca jest skłonny do kompromisu). Po czwarte, reprezentowanie tej grupy jest rzeczywiście najtrudniejsze.

Efektem walki skrajności jest mechanizm wahadła w polityce. Najbardziej kosztowny i najmniej racjonalny. Będąc zwolennikiem ewolucyjnych zmian, prowadzących do rewolucyjnych efektów, mam świadomość tkwienia dziś w paradygmacie permanentnych porażek.

Warto zwrócić uwagę na obecne protesty wobec orzeczenia TK dotyczącego aborcji. Dominują na nich młodzi ludzie. Ale to, co ich łączy, to nie tylko protest związany z aborcją. To raczej forma sprzeciwu wobec prób odbierania rozmaitych praw, a w szczególności wobec przedmiotowego ich traktowania przez państwo z ambicjami omnipotencji.

W sporze na osi światopoglądowej najistotniejszy jest stosunek do Kościoła. I nie chodzi o wiarę, ale samych duchownych i instytucję. Pięć lat temu przestrzegałem, że relacje PiS – Kościół będą przede wszystkim dla tego ostatniego druzgocące. Kościół stopniowo, a dziś wskutek tąpnięcia przestał być autorytetem dla większości. Przewiduję, że w najbliższej perspektywie kontakt młodego pokolenia z duchownymi będzie się kończył już na pierwszej komunii. Powolność reagowania hierarchów na rozmaite negatywne zjawiska jest kompletnie nieakceptowalna. Kościół, jeszcze dekadę temu silny, jawi się dziś szerokiej opinii publicznej jako całkowicie archaiczny.

Oś piąta: polityczna

.Od pewnego czasu obserwujemy kryzys polityki jako takiej. Wyraźnie widać, jak upada zawód profesjonalnego polityka. Kryzys dotyczy wielu elementów: odpowiedzialności (także za słowa), ideowości, kultury osobistej, stopnia przygotowania, doświadczenia, empatii, znajomości procedur czy nawet szanowania demokratycznych reguł. Na pocieszenie można dodać, że to nie tylko nasz problem.

Niestety, dziś dominują doraźność, interesowność, a przede wszystkim brak odpowiedzialności za skutki własnych działań. Tak jakby następnego dnia miało już nie być. Spory udział w wywołaniu kryzysu życia politycznego mają same media. Pogoń za sensacją czy newsem dnia przysłania misję informacyjną. O mediach „publicznych” nie wspomnę, bo zginęły śmiercią tragiczną. Dominuje polityka reaktywna, i to bez wsparcia ekspertów.

Największą jednak zbrodnią polityczną jest wulgarny populizm. Przekonanie kogoś do własnej racji wymaga wiedzy, poglądów, talentu… Łatwiej schlebiać, odsuwać trudne decyzje na później. Kluczowym zadaniem władz partii jest to, jak i czym szybko przykryć ostatnie potknięcie.

Efektem sporu o jakość polityki jest podział na tych, którzy mają swoich reprezentantów w parlamencie, i na pozostałych. Na tych, którzy chodzą na wybory, i tych, którzy „dali sobie spokój”.

Podział na Polskę Rafała Trzaskowskiego i Andrzeja Dudy jest fałszywy. Przede wszystkim dlatego, że ani elektorat Dudy, ani Trzaskowskiego nie jest monolitem i nie ma solidnego, wspólnego fundamentu. Na obecnego prezydenta głosowało sporo osób przekonanych (także z udziałem TVP), że to jedyny wybór „patriotyczny”, szanujący naszą tożsamość, honorujący bohaterów, broniący nas przed wrogą ideologią LGBT, uchodźcami i agresorami wobec Kościoła. Ale to za mało. Wśród wyborców Andrzeja Dudy są także te osoby, które nie dostrzegają alternatywy. Są zawiedzione rządami PO-PSL. Spoglądają na obecną opozycję i dostrzegają jej rozmaite wady.

Na Rafała Trzaskowskiego głosowali przede wszystkim przeciwnicy obecnego prezydenta. Krytycy PiS. Połączyła ich ocena obecnego obozu władzy.

Ważne są, lecz nie zawsze uwypuklane, także inne różnice. Rafał Trzaskowski w kampanii wyborczej reprezentował przyszłość, a nie przeszłość, silną UE z Polską, a nie Polskę szarpiącą się o swoje prawa w UE. Był symbolem otwartości, tolerancji i empatii, ale to oznacza, że jednocześnie stawał się zagrożeniem dla trwania w narodowym grajdole.

Powstałe osie konfliktu są oskarżeniem samych polityków. Polska nie dzieli się na katolików i niewierzących. Oni wszyscy dadzą radę współpracować z sobą. Nie dzieli się na tych, którzy chcą polexitu, i entuzjastów naszej obecności w UE. Jesteśmy generalnie zadowoleni z obecności w NATO i UE. Nie mamy podziału w sprawie katastrofy smoleńskiej. Tylko garstka wierzy w hipotezy Macierewicza. Nie ma też silnego, obejmującego wielkie grupy społeczne podziału w sprawach aborcji, LGBT czy też innych kwestii światopoglądowych. Owszem, są zróżnicowane poglądy, ale to politycy „wynieśli je na ołtarze”. Podziały łatwe do instrumentalnego traktowania są dominującym elementem obecnej polityki. Niezwykle kosztowne.

.Nie wykluczam, że kolejne kampanie wyborcze mogą być spektaklem, w którym opadająca kurtyna zaprzeczy obecnie zbudowanym podziałom. Wówczas przegrają skrajności, a polityka będzie mogła wrócić do zasadniczego centrum debaty publicznej. W niej kluczowe są perspektywy młodego pokolenia, kwestie podatkowe, warunki otrzymywania godziwej emerytury (wiek, staż), kryteria awansów zawodowych, szacunek do konstytucji, trójpodział władzy, misja mediów, jakość oświaty, opieki medycznej, ochrona klimatu etc. Dzisiejsze podziały i dominująca problematyka są wbrew polskiej racji stanu.

Bogdan Zdrojewski
Tekst opublikowany w nr 25 miesięcznika opinii “Wszystko Co Najważniejsze” [LINK].

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 6 marca 2021
Fot. Michal DYJUK / Forum