Mateusz KRAWCZYK: Ta Polska skończy się za pięć lat

Ta Polska skończy się za pięć lat

Photo of Mateusz M. KRAWCZYK

Mateusz M. KRAWCZYK

Sekretarz redakcji "Wszystko Co Najważniejsze", doktorant w dyscyplinie nauk o polityce i administracji. Absolwent Akademii Młodych Dyplomatów EAD. Stypendysta Fundacji im. Kazimierza Pułaskiego. Wolontariusz programu MSZ "Wolontariat Polska Pomoc 2019".

Ryc. Fabien Clairefond

zobacz inne teksty Autora

Po raz pierwszy czuję, że przegrałem wybory. Wcale nie dlatego, że przegrał (bądź nie) mój kandydat. Czuję, że przegrałem, ponieważ po raz pierwszy tak dobitnie pokolenie 20+, do którego należę, przekonało się, że jest tym mniej ważnym. Oraz że odpowiednio instrumentalizując politykę, mniejszości, podziały, można wygrywać. To był dobry kurs wchodzenia w dorosłość, za który w ich i swoim imieniu dziękuję – pisze Mateusz KRAWCZYK

Ale zapowiadam większy cynizm. Robię to w odpowiedzi na politykę, która przecież udowodniła, że nie ma zasad, których nie da się złamać, aby zdobyć i utrzymać władzę. Choć cisną się na usta oskarżenia i wyrzuty, niemal dziecięce, wyrażające frustrację, bogatszy o doświadczenie, które zawdzięczam tym wydarzeniom, przytaknę tylko i powtórzę. Z tego przydługiego maratonu wyborczego wniosek młodzi wyciągną jeden. A przynajmniej ci młodzi, którzy są jeszcze „niezagospodarowani”. Którzy opierają się petryfikacji relacji społecznych przez władzę, wierzą w wartość Polski i nie widzą jej w reprodukcji przeterminowanych i postkomunistycznych relacji, tak niegodnie prezentowanych przez współczesną klasę polityczną. Relacja politycznego targu nam po prostu nie odpowiada.

Częściowo udowodnił to wynik wyborów wraz z pozornie imponującą i pocieszającą frekwencją. Dlaczego pozornie? Kilka lat temu, kiedy zaczynałem studiowanie nauk o polityce, jeszcze jako ideowy laik, na zajęciach z takiegoż przedmiotu dyskutowaliśmy, jak zwiększyć frekwencję i w jaki sposób przekonać młodych do świadomego uczestnictwa w wyborach. Uczyliśmy się typologii, zwracaliśmy uwagę na argumentację, relację zysków i strat. Zgadzaliśmy się co do jednego. Osiągnięcie wówczas tej wymarzonej frekwencji (którą mamy w tych wyborach) wymaga wielu lat oddolnej pracy liderów społeczeństwa obywatelskiego. Potrzebne są kampanie społeczne, edukacja i powolne, cierpliwe zmiany. Nic politykom do frekwencji. Ona potrzebuje nauczycieli.

Jednak rzeczywista zmiana okazała się banalna, prosta, w sposób przykry zbyt oczywista, aż głupio mi, że wówczas o niej nie pomyślałem. Jeśli zadajemy pytanie, dlaczego w społeczeństwie dokonało się tak wiele fundamentalnych zmian, na które w normalnym państwie demokratycznym potrzeba kilkunastu lat skrzętnie budowanego społeczeństwa obywatelskiego, to odpowiedzią jest ofensywne, a wręcz inwazyjne wejście polityki w nasze życie.

Nagle się okazało, że to, jak żyjemy, w co wierzymy, z kim śpimy, jak wyglądamy, ile zarabiamy, co oglądamy, czego słuchamy i gdzie mieszkamy, jest tematem politycznym. Polska polityka stała się sferą funkcjonującą w oparciu o dwie zasady. Pierwsza to reguła szantażu. Wybory są wobec niej sprzeciwem. Druga to zasada marketingu politycznego. Można powiedzieć i zrobić dosłownie wszystko, chcąc zdobyć władzę, a następnie ustami rodziny i współpracowników zaapelować o pokój.

Po 30 latach budowania demokracji cofnęliśmy się do etapu rewolucyjnych przemian. I przyznaję, jest to atrakcyjne dla bardziej radykalnych z nas. Ale z anarchizmu się wyrasta. Od polityków naprawdę oczekujemy większej odpowiedzialności, choć trochę klasy i stylu. A tak – kampania wyborcza pozbawiła poniektórych z nas złudzeń o ideach w polityce. Szkoda, bo potrzebujemy idei.

Szukając megatrendów w światowej układance, staram się pozostać optymistą. Żyjemy w czasach wielkich zmian. Trendy są sprzyjające. Po latach doszliśmy do społecznego konsensusu wobec zmian klimatu, związków partnerskich, energetyki jądrowej, Unii Europejskiej. Jeszcze możemy siebie i tę planetę uratować. Różnimy się w instrumentach, drogach do osiągania korzystnej zmiany, w porządku. Cel jest wspólny. Dlaczego spośród wszystkich mniej lub bardziej ważnych tematów nie wybieramy do wspólnej debaty tych najważniejszych? Przecież wówczas aż tak dużo by nas nie dzieliło. Jeśli nie dojrzejemy do przyszłości, nie będzie w niej dla nas miejsca.

* * *

.Co mam na myśli, podnosząc hasło „Ta Polska skończy się za 5 lat”? Na przełomie XIX i XX wieku systemy partyjne demokracji zachodnich opierały się na partiach masowych. To komuniści, socjaliści, konserwatyści, liberałowie – jasno skategoryzowani, ciągnący za sobą masy wyborców, zarejestrowanych działaczy partyjnych – prowadzili sprawy państwa. Wraz z postępem gospodarczym i naukowym politykom przypadło zajmować się coraz liczniejszymi sprawami: służbą zdrowia, nauką, technologiami, gospodarką, rynkiem pracy, mieszkalnictwem. Partie masowe zniknęły na rzecz specjalizacji. Dzisiaj żyjemy w systemie postmasowym, antyelitystycznym, który zaspokaja potrzeby określonej grupy kosztem drugiej. Ten konflikt następnie się umacnia, petryfikując relacje społeczne, tworząc przeróżne koncepcje „wroga”. Dlatego ciągle rozmawiamy o niemieckiej agenturze nad Wisłą, „ideologii” LGBT i uchodźcach „szturmujących” bramy Europy. Konflikt międzypokoleniowy, międzyreligijny, międzycywilizacyjny i po prostu ludzki, kreowany w ten sposób nie może trwać wiecznie. Zapatrzonym w krótkoterminowy zysk polskim politykom umyka sedno sprawy. Nie można opierać polityki w demokratycznym kraju na dyktaturze większości i podziałach. Nie można definiować demokracji jako rządów większości. Demokracja nie służy wewnętrznym antagonizmom ani polaryzacji.

Demokracja to równowaga. Nie władz, ale polityk. Opartych na jasnych zasadach, ciągłości i poszanowaniu praw mniejszości. Nie dojrzejemy do swojego miejsca w Europie, jeśli co 4–5 lat będziemy eksperymentować z wytrzymałością naszego społeczeństwa.

Weźmy za przykład mniej polaryzujący i bliski nam temat gospodarki. Bliski z różnych powodów. Młodym zakładającym rodziny chodzi o gotówkę w kieszeni, zdolność kredytową, cenę mieszkania. Zmieniającym pracę chodzi o perspektywę szybkiego zatrudnienia. Za sprawą interwencjonizmu państwowego i polityki socjalnej podaż pieniądza (M3 – ilość pieniądza w gospodarce) wyniosła pod koniec maja 2020 r. 1717,91 mld zł. Od lutego według danych NBP podaż pieniądza M3 wzrosła o blisko 9 proc. Ilość gotówki w obiegu wzrosła o 23 proc. (blisko 53 mld zł). W ostatnich pięciu latach wzrost ten wyniósł 562 mld zł (53 proc.). Od lutego podaż pieniądza wzrasta przy spadkach we wzroście gospodarczym. Od pięciu lat podaż pieniądza wzrasta nieproporcjonalnie do poziomu PKB, który wzrósł o 567 mld zł. Nasze pieniądze nie mają pokrycia we wzroście gospodarczym. I stąd inflacja. Nie byłby to taki problem, gdyby zgromadzony kapitał pojawił się na rachunkach oszczędnościowych. Ale nie. Gotówka jest konsumowana. Za sprawą polityki państwa dochodzi do dewaluacji wartości pieniądza. Oczywiście, chciałbym, aby emerytury były wysokie i by nie trzeba było na nie długo pracować; chciałbym szczodrych świadczeń socjalnych. Bardzo chcę, żeby moim rodzicom i mojej rodzinie żyło się dobrze i stabilnie. Tylko czy potrafimy osiągnąć ten stan, nie dzieląc jednocześnie społeczeństwa i nie korzystając z partykularnych przepływów w elektoracie?

Czy możemy tworzyć prawo w trybie wartościowej debaty, zamiast przepychać je podczas nocnej zmiany? Czy naprawdę naszym największym problemem są postkomuniści w sądach? Naszym – wiem, że nie. A waszym?

Zdaje się, że nie ma granicy dla socjalnej polityki państwa skierowanej do pewnych grup społecznych, kluczowych dla wyniku wyborczego. Poniekąd to naturalne. Tylko obserwując wyniki obecnych wyborów, łatwo wysnuć wniosek, że obecna mniejszość wkrótce stanie się większością, może za 10 lat. Już teraz widzimy pierwsze przesłanki zmian. Za 5 lat będą wyraźne. I jak w tym momencie wyglądać będzie polski system partyjny? Cofniemy wszystkie świadczenia, żeby ówczesnej większości żyło się lepiej? Dodrukujemy jeszcze więcej pieniądza?

* * *

.Wraz z rozwojem naszej demokracji powinien następować rozwój edukacji, siły państwa; polaryzacja powinna się zmniejszać, zaufanie powinno rosnąć. Młodzi zgodnie z koncepcją Margaret Archer powinni nie tylko reprodukować wizję świata, która została im podana, ale powinni tworzyć nową wartość dodaną. Nie robimy tego.

Reprodukujemy schematy, patologiczne zachowania klasy politycznej i dyskutujemy o tematach pozbawionych znaczenia, kiedy przecież zdajemy sobie sprawę z cywilizacyjnych wyzwań, które przed nami stoją. Polityka musi się zmienić i zmieni się. Pytanie tylko, kto będzie ofiarą tej zmiany i czy obecna klasa polityczna odnajdzie w sobie siłę konieczną do reorganizacji naszego życia w zgodzie z megatrendami.

Dzisiaj, po wyborach, w stopniu większym niż kiedykolwiek brak mi wiary w zdolność polskiej polityki do stawienia odporu wyzwaniom czasów. Każda kolejna polityka, partia będzie reprodukować podziały poprzedników, zdobywać i utrzymywać władzę tymi samymi metodami. Lecz wówczas większość będzie inna. Inna, nie lepsza. Proszę, udowodnijcie, że się mylę.

Mateusz Krawczyk

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 15 lipca 2020
Fot. Adam Chełstowski / Forum