Jakub SAWULSKI: Pokolenie ’89 wobec nowej dekady

Pokolenie ’89 wobec nowej dekady

Photo of Jakub SAWULSKI

Jakub SAWULSKI

Doktor nauk ekonomicznych. Wykładowca w Szkole Głównej Handlowej w Warszawie, kierownik zespołu makroekonomii w Polskim Instytucie Ekonomicznym. Autor książki "Pokolenie'89. Młodzi o polskiej transformacji".

zobacz inne teksty Autora

W ciągu ostatnich 15 lat w dorosłość i w okres dojrzałej młodości wkroczyło pokolenie ludzi urodzonych w końcówce lat 80. i na początku lat 90. Nasze oczekiwania na początku nowej dekady są zupełnie inne niż pokoleń naszych rodziców i dziadków – pisze Jakub SAWULSKI

W ciągu ostatnich 15 lat w dorosłość i w okres dojrzałej młodości wkroczyło pokolenie ludzi urodzonych w końcówce lat 80. i na początku lat 90. To generacja osób w wieku 25–35 lat. To moje pokolenie (ja urodziłem się dokładnie w 1989 roku). Nie pamiętamy komunizmu i czasów PRL-u. Dorastaliśmy w czasach, kiedy członkostwo Polski w Unii Europejskiej było już faktem. Częściej niż jakiekolwiek pokolenie przed nami wyjeżdżaliśmy za granicę (do pracy, na wakacje, na wymiany studenckie) oraz korzystaliśmy ze zglobalizowanego internetu. Mamy zupełnie inną perspektywę na polską rzeczywistość i co istotne, inne oczekiwania. W naszej wyobraźni Polska powinna być taka jak Zachód. Oczekiwania rozmijają się z rzeczywistością, bo nie dało się w ciągu zaledwie 30 lat transformacji nadrobić dekad zaległości. Ale to młodych nie interesuje, skoro świadomość społeczno-ekonomiczną zyskaliśmy dopiero po 2004 r.

Sposób myślenia jest bardzo konkretny: dzisiejsi 25–35-latkowie znają rzeczywistość europejską i chcą, aby w Polsce było tak samo jak w Europie Zachodniej.

Z jednej strony to utrudnia nam docenienie owoców polskiej transformacji i uwierzenie w narrację o gospodarczej historii sukcesu. Nie pamiętamy PRL-u, nie uczyliśmy się o nim w szkołach i nie znamy go z opowiadań starszych pokoleń. Nie mamy dobrze osadzonego punktu odniesienia. Z drugiej strony zmagamy się z problemami, których młodzi w państwach o naszym poziomie rozwoju już nie doświadczają. Mam tu na myśli dwie fundamentalne kwestie – wysoką niestabilność pracy oraz brak mieszkań. W obu tych kwestiach Polska odstaje dziś nie tylko od państw Europy Zachodniej, ale także od innych państw Europy Środkowo-Wschodniej.

Zacznijmy od pracy. Moje pokolenie wchodziło na rynek pracy dokładnie wtedy, kiedy na tym rynku następowała eksplozja niestabilnego zatrudnienia. Dzisiaj w Polsce mamy (prawie) najbardziej niestabilny rynek pracy w UE. Na umowach czasowych pracuje prawie co czwarty pracownik – w tej niechlubnej statystyce jesteśmy na drugim miejscu w UE. Wśród młodych problem ten dotyka co drugiej osoby. Wejście na bardzo niestabilny rynek pracy będzie miało wyraźny wpływ na całą naszą karierę zawodową, a nie tylko na jej pierwsze lata. Jeśli już na początku swoich karier doświadczyliśmy niestabilnego zatrudnienia, to trudniej nam będzie podjąć jakiekolwiek ryzyko w relacjach z pracodawcami w przyszłości. 

Polski rynek pracy jest bardzo paradoksalny. Stopa bezrobocia wskazuje, że rynek jest w świetnej kondycji, ale inne wskaźniki socjoekonomiczne przedstawiają perspektywę zgoła inną. Wciąż są w Polsce powiaty, w których stopa bezrobocia wynosi 15–20 proc., wiele osób jest dobrowolnie nieaktywnych zawodowo, mamy wysoki udział umów czasowych, a firmy zatrudniają na czarno, płacą „pod stołem”, nie płacą za nadgodziny, nie przestrzegają czasu pracy itd. Te problemy dotyczą osób młodych, osób o niskich kwalifikacjach. Nawet jeśli 25–35-latkowie są najlepiej wyedukowanym pokoleniem w historii Polski, to ich kwalifikacje pozostają niskie, bo osoby te nie mają doświadczenia na rynku pracy.

Nasza pozycja przetargowa jest słaba, co z kolei powoduje, że wymienione problemy rynku pracy (niestabilne zatrudnienie, nieprzestrzeganie kodeksu pracy) dotykają nas relatywnie często.

Przejdźmy do problemu drugiego – rynku mieszkaniowego. Po przekroczeniu 25. roku życia zwykle zadajemy sobie pytanie, co dalej. Chcemy podejmować pierwsze poważniejsze decyzje, szczególnie te związane z wyborem miejsca do życia. Nie chcemy już dzielić pokoju czy mieszkania; chcielibyśmy mieć własne mieszkanie, usamodzielnić się. Tymczasem napotykamy poważną barierę. Liczba mieszkań w Polsce jest zbyt niska w stosunku do wielkości populacji – mamy drugą najniższą liczbę mieszkań w przeliczeniu na 1000 mieszkańców w UE. Ponieważ mieszkań jest mało, ich koszt (w tym wynajmu) jest wysoki. Tanich mieszkań czynszowych (tzw. społecznych) jest w Polsce niewiele, ponieważ państwo nigdy na poważnie nie zajęło się tym problemem. To jedno z największych zaniedbań transformacji. Skoro wynajem jest drogi, a mieszkań czynszowych w zasadzie nie ma, to jedyną opcją dla młodych jest trzydziestoletni kredyt. Z niechęcią decydujemy się na niego, pod warunkiem że mamy wystarczające zarobki, stabilne zatrudnienie i odwagę. Jeśli nie masz przynajmniej jednej z tych cech, to zostajesz na lodzie. W konsekwencji 45 proc. osób z mojego pokolenia (w wieku 25–34 lat) wciąż mieszka ze swoimi rodzicami. To jeden z najwyższych poziomów w całej Unii Europejskiej. W większości przypadków mieszkamy z rodzicami nie dlatego, że jesteśmy zdziecinniali, tylko dlatego, że nie mamy innej opcji. Wielu z nas chciałoby się usamodzielnić, ale w praktyce nie mamy takiego wyboru.

Po ukończeniu 25. roku życia młodzi wchodzą w dojrzałość z postanowieniem, że teraz jest czas, kiedy chcą stać się rzeczywistymi dorosłymi, zacząć poważną pracę, usamodzielnić się, znaleźć mieszkanie, założyć rodzinę. W każdym z tych obszarów polska rzeczywistość nas zawodzi – praca jest niestabilna, mieszkania są słabo dostępne, a jak już założymy rodzinę, to bardzo trudno o żłobek. W każdym z tych obszarów inne państwa na naszym poziomie rozwoju radzą sobie lepiej. Typową reakcją na taką rzeczywistość powinien być bunt młodego pokolenia.

To się jednak w Polsce nie dzieje, przynajmniej nie na masową skalę. Chyba że za taki bunt uznamy emigrację, która rzeczywiście w stosunku do wielkości populacji była w Polsce duża (największa wśród państw Grupy Wyszehradzkiej). Za taki bunt możemy uznać też nasze podejście do systemu emerytalnego – zamiast protestować przeciwko obniżeniu wieku emerytalnego, robimy wszystko, żeby nie płacić składek (np. zgadzając się na fikcyjne samozatrudnienie). Nasz bunt jest więc specyficzny – jego wektor skierowany jest nie na zmianę rzeczywistości, lecz na wycofywanie się. 

Nie potrafimy realizować swojego interesu w polityce, ale też ta polityka nie bardzo interesuje się nami.

Polska cechuje się jedną z największych w OECD różnic w poparciu dla rządu między osobami młodymi (15–29 lat) a starszymi grupami wiekowymi (50+). W większości państw młodzi rzadziej mają zaufanie do rządu niż starsi. Ale u nas ta różnica jest wyjątkowo wysoka. Jest to częściowo konsekwencja tego, w jaki sposób polityka akcentuje interesy młodych. Zauważmy, jaka część obietnic w ostatnich kampaniach wyborczych była kierowana do młodych, a jaka do starszych grup wiekowych.

Wyzwania i problemy, z którymi mierzy się młode pokolenie w Polsce, jeśli nie będą zaakcentowane, mogą przyczynić się do nasilenia konfliktu międzypokoleniowego. Zarysowuje się podział percepcji, gdzie w świadomości osób starszych, a w szczególnie tych z wyższym wykształceniem, aktywnych działaczy czasu przemian, dzisiejszych elit, percepcja transformacji ekonomicznej jest bardzo dobra. Jednak wśród osób młodych nie ma takiego szacunku dla przemian, którego się od nas oczekuje.

Koniec dekady, a w zasadzie ostatnie 15 lat to czas, kiedy wiele problemów o znaczeniu podstawowym dla bezpieczeństwa i rozwoju osób młodych nie zostało podniesionych. Można wskazać cztery główne wyzwania, które nie mogą zostać pominięte, a mają kluczowe znaczenie dla pozytywnego rozwoju Polski.

Pierwszym wyzwaniem na następną dekadę polityki socjoekonomicznej jest polityka mieszkaniowa, która nigdy nie była priorytetem polskiej polityki publicznej. Zawsze stanowiła tylko odległe tło działań administracji. Tymczasem jeśli nie zostanie w końcu wysunięta na czoło polityki publicznej, będzie w dalszym ciągu stanowić barierę dla realizacji zupełnie podstawowych potrzeb człowieka: bezpieczeństwa, dzietności, satysfakcji z życia i rozwoju.

W wieku 25–35 lat najczęściej decydujemy się na założenie rodziny. Decyzja o posiadaniu dzieci prowadzi do drugiego obszaru, w którym państwo zawodzi, a mianowicie dostępności żłobków. Jest to problem tym bardziej priorytetowy, że jego rozwiązanie jest osiągalne, nawet bez nadmiernie wysokich nakładów finansowych.

Jeśli nie zaakcentujemy w sposób odpowiedzialny i pilny problemów w polskiej energetyce, to za 10 lat możemy obudzić się w kraju, w którym normą są poważne problemy w dostawach prądu. Jeśli chcemy uchronić się przed tym scenariuszem, musimy przestać ignorować politykę klimatyczną Unii Europejskiej. Niezależnie od tego, czy się z nią zgadzamy, czy nie, musimy z jej pomocą i z wykorzystaniem dostępnych narzędzi konsekwentnie dążyć do zmian w naszej gospodarce. Arbitralne veto może prowadzić jedynie do osłabienia naszej pozycji w ramach organizacji i nieuniknionej konieczności poniesienia tego kosztów, których wzrost cen prądu w Polsce w 2020 roku będzie jedynie namiastką. 

.Polska dokładnie w tym momencie wkracza w proces bardzo szybkiego starzenia się ludności. Wiek ponad 60 lat osiągnęło pokolenie osób urodzonych w latach 50., które stanowią największą część polskiego społeczeństwa. W ciągu najbliższych dwudziestu lat Polska będzie jednym z najszybciej starzejących się społeczeństw na świecie. To jest wyzwanie, z którym wiele osób utożsamia nieuchronną katastrofę. Tymczasem tak wcale nie musi być. Badania pokazują, że państwa, które przechodzą proces szybkiego starzenia się ludności, wcale nie spowalniają swojego wzrostu w ujęciu na osobę. Dlaczego? Bo w tych krajach szybciej zastępuje się pracowników robotami.

W kontekście starzenia się największym wyzwaniem na najbliższą dekadę jest więc właśnie automatyzacja. Liczba robotów wykorzystywanych w polskich firmach wciąż jest bardzo niska, nawet na tle innych państw Europy Środkowo-Wschodniej. Odpowiedź technologią na kurczącą się siłę roboczą jest kluczowa dla przekroczenia przez polski biznes barier rozwoju. Dotąd firmy wybierały drogę niskich inwestycji i wykorzystania taniej siły roboczej napływającej z Ukrainy. Tymczasem wsparcie, którego udzielają naszej gospodarce pracownicy z Ukrainy, nie jest wieczne. Co zrobimy, gdy to źródło się wyczerpie?

Jakub Sawulski

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 11 lutego 2020