W świecie, w którym czujemy się zobowiązani (możliwość zamienia się w obowiązek) do eksponowania swoich przekonań, uczuć i osobistych przeżyć w sposób naturalny rodzi się napięcie, powstają konflikty. Bardzo emocjonalne, rzecz jasna – pisze Magdalena KOŚMIDER
Żyjemy w epoce intensywnych przemian zachodzących na styku sfery publicznej oraz sfery prywatnej. Rozumiejąc sferę publiczną jako obszar aktywności zawodowej oraz działalności społecznej i politycznej, a sferę prywatną jako obszar osobistych emocji, przeżyć, relacji oraz wierzeń, z łatwością zauważamy, że granica pomiędzy tymi dwoma światami staje się coraz mniej wyraźna, a coraz większe staje się we wszelkich obszarach ludzkiego życia znaczenie osobowości i prywatnych przekonań.
Na przemiany te wpłynęło i wpływa kilka różnych czynników. Między innymi reklama, która od XIX wieku i rewolucji przemysłowej odwołuje się bezpośrednio do ludzkich emocji i pragnień, a także te pragnienia tworzy i stymuluje. Pojawienie się masowej produkcji i pierwszych domów towarowych znacząco wpłynęło na rozpowszechnienie się tego typu reklamy. Swój udział w redukcji sfery publicznej na korzyść prywatnej miały także tzw. media tradycyjne, zwłaszcza pojawienie się telewizyjnych reality show oraz tabloidów. Dzisiaj jednak nieporównywalny z niczym innym wpływ na ten proces ma internet, w szczególności portale i aplikacje społecznościowe. Z niezwykłą łatwością możemy zdobyć informacje o aktywności osób w różnych sferach życia, od stricte zawodowej (LinkedIn, GoldenLine) do bardziej osobistej (Facebook, Instagram, Twitter i inne). Szybko dowiemy się, jak przebiegała czyjaś kariera zawodowa, ale także gdzie dana osoba bywa na wakacjach, na jakie chodzi koncerty oraz które ugrupowanie polityczne jest jej bliskie. Nie pamiętamy już, z jak dużym wysiłkiem, a zarazem ekscytacją mogło wiązać się zdobywanie informacji o kimś (by sobie to przypomnieć, warto sięgnąć po powieść Madame Antoniego Libery, w której pewien młodzieniec w latach 60. zafascynowany nauczycielką języka francuskiego próbuje dowiedzieć się czegoś o jej życiu).
O zawłaszczeniu sfery publicznej przez osobowość pisał w 1974 roku Richard Sennett, nazywając to zjawisko „tyranią intymności”. Autor zwrócił uwagę na dominującą wiarę w to, że eksponowanie swoich uczuć i emocji jest samo w sobie dobrem moralnym, bez względu na społeczny kontekst. Słowa te stają się dzisiaj wyjątkowo aktualne.
Dyskrecja i rezerwa w sferze publicznej wydają się dzisiaj podejrzane, wyraźne jest natomiast oczekiwanie, że powinniśmy posiadać i wyrazić zdanie na każdy temat. Gloryfikowana bywa niepohamowana szczerość – nawet jeśli idzie w parze z brakiem taktu i wyczucia.
Czyżbyśmy stali się więc „społecznymi romantykami” wierzącymi w to, że na bazie osobistych relacji i wyeksponowanych emocji zbudujemy lepsze wspólnoty, lepsze organizacje? Że dzięki temu uda nam się skonstruować kolorowy, wesoły, uśmiechnięty świat, w którym wiemy o sobie wszystko, pomagamy sobie nawzajem, współczujemy, lubimy się ze wszystkimi? A wszystko to dzięki nieograniczonej niczym otwartości, która urasta do rangi pierwszorzędnej cnoty? Nasuwa się tutaj na myśl stworzony przez niemieckiego socjologa Ferdinanda Tönniesa koncept Gemeinschaft, czyli wspólnoty, która osiąga harmonię dzięki pozbawionym interesowności, emocjonalnym i osobistym relacjom łączącym jej członków.
Wydaje się, że staliśmy się entuzjastami psychologizacji życia publicznego. Zważając na polski kontekst historyczny, nie musi to wcale dziwić. Beztrosko cieszymy się lajkami pod zdjęciami z wakacji, chętnie czytamy o romansach polityków, cieszą nas sympatyczne relacje z przełożonym, z którym oczywiście mówimy sobie po imieniu i z którym bywamy na niefirmowych imprezach. Często nie dostrzegamy jeszcze zagrożeń płynących z tego zjawiska. W świecie, w którym czujemy się zobowiązani (możliwość zamienia się w obowiązek) do eksponowania swoich przekonań, uczuć i osobistych przeżyć w sposób naturalny rodzi się napięcie, powstają konflikty. Bardzo emocjonalne, rzecz jasna. Nie dostrzegając granicy między tym, co prywatne, a tym, co publiczne, traktujemy bardzo osobiście każdą niepochlebną uwagę dotyczącą naszego publicznego działania, reagujemy emocjonalnie, czasem histerycznie, postrzegając każde krytyczne słowo jako obrazę.
Zatarciu granicy między sferą publiczną a prywatną sprzyja także współczesna kultura organizacji, zauważalna w szczególności w międzynarodowych korporacjach z branży nowych technologii. Całkowicie naturalne jest, że od pierwszego dnia pracy jesteśmy na „ty” z przełożonym, że nikt nie wymaga od nas formalnego ubioru. Czujemy się swobodnie, jak wśród przyjaciół. Współczesne przestrzenie pracy często projektowane są tak, by zminimalizować czas spędzany przez pracownika poza biurowcem. Strefa relaksu, przedszkole, siłownia, bank, prywatna przychodnia lekarska, salon spa – miejsca związane z prywatnymi potrzebami ulokowane bywają w tym samym budynku, w którym znajduje się siedziba pracodawcy, który zresztą często chętnie dopłaci nam do rachunku za usługi tych placówek… A ty, pracowniku, najlepiej bądź zawsze w pobliżu.
Narastająca emocjonalność sfery publicznej może być również przeszkodą w utrzymaniu zintegrowanego społeczeństwa.
W kontekście francuskiej idei vivre ensemble pisze o tym Éric Zemmour, zastanawiając się nad tym, dlaczego jeszcze kilka dekad temu wzajemne funkcjonowanie różnych grup etnicznych było we francuskim społeczeństwie bardziej harmonijne. „Le privé était le privé, et le public, le public” (prywatne było prywatnym, publiczne – publicznym) – pisze Zemmour. Świętość wyrażała się w rytuale, jednak prawo stanowiła Republika. Wspomina o swoich bliskich, którzy czerpali z różnych kultur, nie widząc w tym sprzeczności. W rodzinie zarówno rozmawiano po arabsku, jak i cytowano czytanego po francusku Balzaka.
Kult osobowości odgrywa dziś znaczną rolę w formach działalności zbiorowej, na które może wywierać destrukcyjny wpływ. Energia niektórych wspólnot czy organizacji kanalizuje się w dogłębnej analizie osobowości i przekonań jednostek, członków tych wspólnot, zamiast znaleźć ujście w osiąganiu realnych celów. Czy X aby na pewno jest wystarczająco lewicowy (by należeć do naszej organizacji)? Czy Y jest dostatecznie religijna (aby być między nami akceptowana)? Znamy to dobrze z polskiej rzeczywistości.
W świecie owładniętym emocjami coraz częściej czujemy się zagubieni, gdy nagle znajdujemy się w sytuacji, która wymaga od nas dyplomacji i powściągliwości. Tracimy pewność siebie i orientację. Próbujemy zagłuszyć tę dezorientację nerwowym śmiechem czy żartem. Wydawać by się mogło, że kompetencje społeczne, cenione jeszcze kilka dekad temu i ułatwiające nam poruszanie się w świecie, są dziś w zaniku. A może sytuacje, w których trzeba wykazać się taktem i powagą, również będą spotykane coraz rzadziej, aż w końcu pozostaną jedynie domeną dyplomatów i głów państw?
.Czy rzeczywiście jesteśmy świadkami, używając języka Sennetta, „upadku człowieka publicznego”? Co zadecyduje o jego przyszłości? Bez wątpienia wiele zależy od tego, w jakim kierunku będzie zmierzał internet. W tej kwestii wbrew pozorom możliwości są różne. W końcu ostatnio coraz wyraźniej wybrzmiewa hasło: offline is the new luxury…
Magdalena Kośmider