Nicholas CARR: Co Internet robi z naszym mózgiem?

Co Internet robi z naszym mózgiem?

Photo of Nicholas CARR

Nicholas CARR

Jeden z najbardziej znanych amerykańskich badaczy internetu i społeczeństwa sieci, absolwent Harvardu, redaktor „Harvard Business Review”. Autor m.in. „Does IT matter?” „The Big Switch” i „Shallow”, która ukazała się w Polsce nakładem Wyd.Helion pod tytułem „Płytki umysł. Jak internet wpływa na nasz mózg”. To rozwinięcie eseju z 2008 r. „Czy Google sprawia, że jesteśmy głupsi”, w którym po raz pierwszy postawił radykalną tezę, że nowe media zmieniają nie tylko nasze przyzwyczajenia, ale także nasze mózgi.

Ryc.: Fabien Clairefond

Dave, przestań. Przestań… proszę. Przestań, Dave” — prosi superkomputer HAL nieprzejednanego kosmonautę Dave’a Bowmana w słynnej, niezwykle przejmującej scenie pod koniec „Odysei kosmucznej 2001” Stanleya Kubricka. Bowman, nieomal wysłany na śmierć w przestrzeni kosmicznej przez źle działającą maszynę, odłącza z lodowatym spokojem kolejne obwody pamięci, które kontrolują sztuczny mózg. „Dave, mój umysł błądzi” — mówi HAL z rozpaczą. „Czuję to, czuję”.

Ja też to czuję. Od kilku lat mam nieprzyjemne wrażenie, że ktoś (lub coś) majstruje przy moim mózgu, przesuwając obwody neuronalne i przeprogramowując pamięć.

Być może mój umysł jeszcze nie błądzi — tak przynajmniej mi się zdaje — ale z całą pewnością się zmienia. Nie myślę tak samo, jak myślałem kiedyś. Najsilniej to czuję, gdy czytam.

Niegdyś z łatwością pogrążałem się w lekturze książki albo długiego artykułu. Mój umysł dawał się uwieść zwrotom akcji bądź wymianom argumentów — i tak spędzałem całe godziny, przemierzając długie bloki tekstu. Obecnie zdarza mi się to dość rzadko. Zaczynam się dekoncentrować po stronie albo dwóch. Robię się niespokojny, gubię wątek, rozglądam się za czymś innym do zrobienia. Mam wrażenie, że za każdym razem muszę na siłę kierować swoją niepokorną uwagę z powrotem na tekst. Pogrążanie się w „głębokiej lekturze”, kiedyś tak naturalne, obecnie przypomina walkę.

Chyba wiem, co się dzieje. Od ponad dziesięciu lat spędzam sporo czasu w Internecie, szukając informacji, surfując, a od czasu do czasu także dodając coś do ogromnych baz danych online. Sieć jest prawdziwym darem niebios dla mnie jako pisarza. Proces zbierania materiałów, który kiedyś wymagał spędzenia wielu dni wśród bibliotecznych półek albo w czytelniach czasopism, obecnie trwa parę minut. Kilka wyszukiwań za pomocą Google, parę szybkich kliknięć hiperłączy — i mam cały komplet faktów albo dokładny cytat, którego potrzebuję.

Nie byłbym w stanie obliczyć, ile godzin albo ile litrów benzyny zaoszczędziłem dzięki internetowi. Obecnie załatwiam online większość spraw finansowych oraz znaczą część zakupów. Używam przeglądarki, aby zapłacić rachunki, zaplanować spotkania, zarezerwować bilety lotnicze i pokoje w hotelach, wysłać zaproszenia i kartki z życzeniami. Nawet kiedy nie pracuję, często przedzieram się przez wirtualny gąszcz, czytając i pisząc e-maile, przeglądając nagłówki artykułów prasowych i postów na blogach, zapoznając się z najnowszymi wiadomościami na Facebooku, oglądając filmy, ściągając muzykę albo po prostu przeskakując swobodnie z linku na link.

Internet stał się dla mnie uniwersalnym środkiem przekazu — kanałem dostarczającym liczne informacje, które za pośrednictwem moich oczu i uszu płyną do umysłu. Zalet bezpośredniego dostępu do tak bogatej i wygodnej w obsłudze bazy danych jest wiele: zostały one obszernie omówione i należycie pochwalone. „Google” — pisze Heather Pringle, autorka współpracująca z magazynem „Archaeology” — „to zadziwiający dar dla ludzkości, zbierający i przechowujący informacje oraz pomysły, które niegdyś były tak rozproszone po całym świecie, że mało kto miał szansę z nich korzystać”. Z kolei Clive Thompson z magazynu „Wired” zauważa: „Możliwość perfekcyjnie dokładnego przywołania czegoś z silikonowej pamięci może się okazać niezwykłym skarbem dla ludzkiego myślenia”.

Dobrodziejstwa te są prawdziwe — ale mają swoją cenę. Jak wskazywał Marshall McLuhan, media nie są wyłącznie kanałami informacji. Owszem, karmią umysł, lecz jednocześnie kształtują proces myślenia. Wydaje mi się więc, że internet uszkadza moją zdolność koncentracji i kontemplacji. Online czy nie, obecnie mój umysł jest nastawiony na przyjmowanie wiadomości w taki sposób, w jaki dostarcza ich internet, czyli w postaci szybko płynącego strumienia danych. Kiedyś byłem nurkiem w morzu słów, teraz ślizgam się po ich powierzchni jak na skuterze wodnym

Być może stanowię odchylenie od normy, element odstający. Wydaje się jednak, że prawda jest inna. Gdy opowiadam moim znajomym o trudnościach z czytaniem, okazuje się, że wielu z nich boryka się z podobnymi kłopotami. Im częściej korzystają z internetu, tym usilniej muszą walczyć o to, by utrzymać uwagę na dłuższych tekstach. Niektórzy moi znajomi odczuwają obawę, że stają się chronicznie roztrzepani. Wielu autorów blogów, które czytuję, również wspomina o tym zjawisku. Scott Karp, który pracował kiedyś w redakcji czasopisma, a teraz pisze blog o mediach internetowych, wyznaje, że przestał w ogóle czytać książki. „Studiowałem filologię i byłem prawdziwym molem książkowym” — pisze Karp. „Co takiego się stało?” — pyta, a następnie zastanawia się nad odpowiedzią: „A jeśli czytam wyłącznie teksty w internecie nie tyle dlatego, że zmienił się mój sposób czytania — to znaczy po prostu tak mi jest wygodniej — ale dlatego, że zmienił się mój sposób MYŚLENIA?”.

Bruce Friedman, który prowadzi blog o zastosowaniu komputerów w medycynie, również opisuje, jak internet zmienia nawyki jego umysłu: „Straciłem już prawie całkowicie zdolność czytania i przyswajania dłuższych artykułów publikowanych w sieci czy wydrukowanych w gazecie”. Friedman, który z zawodu jest patologiem i pracuje na University of Michigan Medical School, rozwinął tę myśl w naszej rozmowie telefonicznej. Powiedział, że jego myślenie ma teraz charakter staccato, ponieważ tak szybko przebiega wzrokiem krótkie akapity tekstów publikowanych online. „Nie jestem już w stanie czytać „Wojny i pokoju”— przyznaje. „Straciłem tę umiejętność. Nawet wpis na blogu liczący więcej niż trzy, cztery akapity okazuje się za długi, więc tylko muskam go wzrokiem”.

Philip Davis — doktorant komunikacji na Cornell University oraz autor części wpisów na blogu Society for Scholary Publishing – wspomina, jak kiedyś, w latach dziewięćdziesiątych, pokazał znajomej, jak się korzysta z przeglądarki. Davis przyznaje, że czuł się „zadziwiony”, a „nawet zirytowany”, gdy kobieta zatrzymywała się dłużej, by czytać teksty w kolejnych witrynach. „Nie czyta się stron internetowych, tylko klika się podlinkowane słowa!” — ganił znajomą. „Dużo czytam — przynajmniej teoretycznie, a tak naprawdę wcale tego nie robię” — pisze Davis. „Muskam wzrokiem. Przewijam. Mam mało cierpliwości dla długich, rozwlekłych wywodów pełnych niuansów, mimo że sam oskarżam innych o nazbyt uproszczone przedstawianie świata”.

Karp, Friedman i Davis, wykształceni ludzie pełni zapału do pisania, zdają się niezbyt przejmować spadkiem swoich umiejętności czytania i koncentracji. Uważają oni bowiem, że — zważywszy wszystkie za i przeciw — korzyści, jakie czerpią z internetu (między innymi szybki dostęp do mnóstwa wiadomości, bardzo sprawne wyszukiwanie informacji i ich filtrowanie, łatwy sposób dzielenia się opiniami z małą, lecz zainteresowaną publicznością), rekompensują utratę zdolności siedzenia bez ruchu i przewracania kolejnych stron książki albo czasopisma. Friedman w e-mailu do mnie napisał, że „jeszcze nigdy nie był tak płodny” jak ostatnimi czasy i że zawdzięcza to „swojemu blogowi oraz umiejętności przeglądania czy też skanowania »ton« informacji z sieci”. Karp z kolei uważa, że czytanie wielu krótkich, podlinkowanych fragmentów informacji online jest skuteczniejszym sposobem na rozwijanie umysłu niż czytanie „dwustupięćdziesięciostronicowych książek”. „Mimo to” — przyznaje autor — „nie jesteśmy jeszcze w stanie zrozumieć w pełni wyższości rozbiegającego się w różne strony jak sieć sposobu myślenia, ponieważ porównujemy go z naszym starym, linearnym procesem myślowym”. Davis rozmyśla: „Być może z powodu internetu stałem się mniej cierpliwym czytelnikiem, lecz mimo to uważam, że na wiele różnych sposobów stałem się mądrzejszy. Większa liczba połączeń prowadzących do różnych dokumentów, artefaktów, ludzi przekłada się na większą liczbę wpływów zewnętrznych na moje myślenie, a więc i na moje pisanie”. Wszyscy trzej wiedzą, że owszem, poświęcili coś ważnego, ale nie chcą tego odzyskać.

Niektórym już sama idea czytania książki wydaje się staroświecka, a może nawet śmieszna — jak własnoręczne szycie sobie koszul albo samodzielne rozbieranie mięsa. „Nie lubię czytać książek” — mówi Joe O’Shea, były przewodniczący samorządu studenckiego na Florida State University i laureat Rhodes Scholarship z 2008 roku. „Wolę korzystać z Google i stamtąd szybko przyswajać informacje, których potrzebuję”. O’Shea, student filozofii, nie widzi żadnego powodu, dlaczego miałby brnąć przez całe rozdziały długiego tekstu, skoro minutę lub dwie zajmuje mu wybranie odpowiednich fragmentów dzięki Google Książki. „Siedzenie i przebijanie się przez książkę od deski do deski nie ma sensu” — wyznaje O’Shea. „Nie jest to dobry sposób na wykorzystywanie mojego czasu, skoro mogę uzyskać wszystkie potrzebne informacje szybciej za pomocą internetu”. O’Shea uważa, że kiedy tylko ktoś się staje „doświadczonym łowcą” online, książki okazują się zbędne.

Joe O’Shea wydaje się raczej przypadkiem potwierdzającym regułę niż wyjątkiem od niej. W 2008 roku firma badawcza i konsultingowa nGenera opublikowała analizę wpływu, jaki korzystanie z internetu wywiera na młodych ludzi. Przeprowadzono rozmowy z około sześcioma tysiącami przedstawicieli tak zwanego pokolenia sieci — czyli z dziećmi, które dorastały, korzystając z internetu na co dzień. „Pełne zanurzenie w cyfrowym świecie” — pisze szef zespołu badawczego — „wpłynęło nawet na sposób, w jaki badani przyswajają informacje: nie zawsze czytają całą stronę od lewej do prawej i od góry do dołu, raczej pomijają pewne fragmenty, aby znaleźć informacje, które ich interesują”. Na wykładzie podczas niedawnego spotkania Phi Beta Kappa na Duke University profesor Katherine Hayles wyznała: „Nie potrafię już zachęcać studentów do czytania książek w całości”. Hayles wykłada język angielski, a studenci, o których wspomina, są filologami.

Ludzie wykorzystują internet na wiele różnych sposobów. Niektórzy są gorliwymi, a nawet kompulsywnymi konsumentami najnowszych technologii. Mają konta w dziesiątkach serwisów i subskrybują mnóstwo newsletterów. Blogują i tagują, korzystając z komórek i z Twittera. Innym zaś nie zależy tak bardzo na torowaniu nowych dróg, niemniej spędzają dużo czasu online, stukając w klawiaturę komputera osobistego, laptopa albo komórki. Internet stał się im niezbędny w pracy, w nauce, w życiu towarzyskim — a często we wszystkich trzech dziedzinach jednocześnie. Jeszcze inni logują się tylko parę razy dziennie: aby sprawdzić pocztę, przeczytać wiadomości, poszukać potrzebnych informacji albo zrobić jakieś zakupy. Oczywiście nie brakuje też ludzi, którzy w ogóle nie korzystają z internetu, ponieważ nie mogą sobie na to pozwolić albo dlatego, że nie chcą. Oczywiste jednak pozostaje to, że dla społeczeństwa jako pewnej całości internet stał się — w ciągu zaledwie dwudziestu lat, odkąd programista Tim Berners-Lee napisał kod World Wide Web — środkiem komunikacji oraz przekazu informacji z wyboru. Zakres wykorzystania tego medium jest bezprecedensowy, nawet jeśli się go zmierzy standardami mass mediów dwudziestego wieku, skala wpływu zaś — równie wielka.

Z wyboru lub z konieczności przyjęliśmy z całym dobrodziejstwem inwentarza niepowtarzalnie szybki tryb gromadzenia informacji przez internet oraz ich przekazywania.

Wydaje się, że dotarliśmy — co zapowiadał Marshall McLuhan — do ważnego punktu w historii intelektu i kultury, do momentu przejścia między dwoma modelami myślenia. W zamian za nieprzebrane bogactwa, które daje nam internet (tylko zrzęda nie chce ich widzieć), oddajemy to, co Karp nazywa „naszym starym procesem myślenia linearnego”. Spokojny, skoncentrowany, niezmącony umysł linearny zostaje odsunięty na bok przez nowy typ umysłu, który chce i musi przyjmować oraz oddawać informacje w porcjach krótkich, chaotycznych i często pokrywających się zawartością — im szybciej, tym lepiej. John Battelle, który był kiedyś redaktorem w czasopiśmie oraz wykładowcą dziennikarstwa, a obecnie prowadzi internetową agencję dziennikarską, opisał intelektualny zgrzyt, jakiego doświadcza, gdy przebiega wzrokiem strony internetowe: „Kiedy majsterkuję w czasie rzeczywistym przez wiele godzin, »czuję«, jak mój umysł się rozjaśnia, »czuję«, jak staję się mądrzejszy”. Większość z nas ma podobne uczucia, gdy jest online. Odurzają nas one, i to w takim stopniu, że odwracają uwagę od głębszych konsekwencji poznZrzut ekranu 2014-10-14 (godz. 12.34.40)awczych, jakie przynosi korzystanie z internetu.

.Przez pięć ostatnich wieków — odkąd prasa drukarska Gutenberga przyczyniła się do upowszechnienia czytania książek — w sztuce, w nauce i w społeczeństwie najważniejszą rolę odgrywa linearny umysł literacki. Jest to równie giętki co przenikliwy, pełen polotu umysł renesansu, racjonalny umysł oświecenia, nowatorski umysł rewolucji przemysłowej, a nawet wywrotowy umysł modernizmu. Wkrótce jednak umysł ten może należeć do przeszłości.

Nicholas Carr

Fragment książki „Płytki umysł. Jak Internet wpływa na nasz mózg”, wyd. OnePress. POLECAMY WERSJĘ PRINT I E-BOOK [LINK].

 

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 20 grudnia 2013