
Powyborcza kontynuacja niezgody totalnej czy gotowość do kompromisów na rzecz dobra wspólnego?
Demokracja to nie tylko spór i rywalizacja, ale także – czy wręcz przede wszystkim – międzyludzkie spoiwo w dążeniach do maksymalizacji dobra wspólnego. Zacząć warto od akceptacji wyniku wyborów, co byłoby przekonującym przejawem deklarowanej przez wyborczego konkurenta gotowości do konstruktywnej współpracy – pisze prof. Michał KLEIBER
Kampania wyborcza pokazała jednoznacznie, że wielu ludzi w naszym kraju, bynajmniej nie tylko polityków, nie jest dzisiaj skłonnych do zawierania jakichkolwiek kompromisów. W istocie doświadczamy tego już od dawna, bo przecież nie da się na przykład inaczej wytłumaczyć wybierania do sprawowania ważnych funkcji publicznych kandydatów o skrajnych poglądach, dosłownie w każdym swym zdaniu wykluczających porozumienie z osobami o choćby trochę odmiennym sposobie patrzenia na otaczające nas problemy.
W tej sytuacji trzeba z całą mocą powiedzieć, że nasza powszechna niezdolność do myślenia w kategoriach możliwego do osiągnięcia porozumienia w wielu ważnych sprawach jest w dzisiejszej skomplikowanej rzeczywistości z pewnością dużą przeszkodą w dążeniu do wspólnej, satysfakcjonującej przyszłości. W medycznej przenośni – brak takiej zdolności wywołuje postępującą sklerozę podstawowych arterii demokracji, a to, jak wiadomo, grozi zawałem z możliwymi dramatycznymi skutkami.
Obok fatalnych wzorców zachowań docierających do nas nieustannie ze strony polityków przyczyną tego stanu rzeczy jest z pewnością także ekosystem informacji, upowszechniający bez żadnych przeszkód wszelkie możliwe do wymyślenia kłamstwa i oszustwa. A one, jak pokazują liczne badania, przyswajane są przez odbiorców niestety znacznie łatwiej niż artykułowanie prawdy i demonstrowanie szacunku.
Mimo coraz lepszego rozumienia zagrożeń, wynikających z boleśnie emocjonalnej i skrajnie niekonstruktywnej atmosfery, dominującej w naszym życiu publicznym, ostatnie wybory chyba jednak udowodniły, że nawet tak duża i od dawna obecna nienawistna agresja może stać się jeszcze większa. Aktualne staje się więc pytanie postawione w tytule tego tekstu – czyżbyśmy chcieli doprowadzić do szerzenia się wręcz fizycznej agresji i ulicznych bójek przy następnej wyborczej okazji, czy może jednak lepiej byłoby podjąć próby szukania porozumienia, absolutnie realnego w wielu sprawach, ale burzonego dzisiaj zakorzenionymi emocjami?
Zgoda, czasami bezkompromisowość jest absolutnie godna pochwały. Na zdecydowany sprzeciw zasługują z pewnością na przykład ludzie domagający się zniesienia ograniczeń prędkości na drogach, swobodnego dostępu do narkotyków czy przyznawania prawa do posiadania broni każdemu chętnemu. Niezależnie od tych jednak dość nielicznych przypadków w setkach innych spraw możliwości osiągnięcia porozumienia służącego dobru wspólnemu są znacznie większe, niż myślą nawet najbardziej zagorzali oponenci.
Realną szansą na sukces w poszukiwaniu punktów wspólnych i osiągnięcie choćby częściowego porozumienia okazuje się w praktyce gruntowna analiza stanowisk obu stron sporu pod kątem zamierzonych celów i wyznawanych wartości. Niestety, wydaje się, że polska przestrzeń publiczna ciągle jest antytezą powyższej rady. Regułą stało się bowiem dążenie do pognębienia i ośmieszenia adwersarza, wspierane nieszczęsną historią osiąganych w ten sposób politycznych korzyści, często zresztą tylko pozornych. A to uniemożliwia niezbędne zmiany w postępowaniu, mimo iż trudno sobie przecież wyobrazić brak w nieodległej przyszłości zasadniczego obniżenia obecnego poziomu emocji, coraz skuteczniej kwestionującego naszą wiarę w demokrację jako niepodważalną zasadę regulacji ładu publicznego.
Jest w naszym głębokim wspólnym interesie, abyśmy razem podjęli wreszcie aktywną próbę zmiany tej sytuacji. Z pewnością warto więc dobitnie przytoczyć w tym kontekście trzy następujące zasady postępowania, których przestrzeganie okazuje się często bardzo pomocne w osiąganiu porozumienia:
- koncentrujemy się na istocie problemu, a nie na osobach biorących udział w dyskusji,
- w dyskutowanej sprawie staramy się jak najlepiej zrozumieć jej rzeczywiste znaczenie społeczne z jednej strony, a często nieprecyzyjnie postrzegane w emocjonalnej debacie interesy oponentów z drugiej,
- rozpatrujemy opcje mogące otwierać drogę do osiągnięcia obopólnych korzyści, pamiętając, że takie sytuacje istnieją znacznie częściej, niż jesteśmy skłonni wierzyć wobec nagromadzonych emocji.
Czas wreszcie zrozumieć, że demokracja to nie tylko spór i rywalizacja, ale także – czy wręcz przede wszystkim – międzyludzkie spoiwo w dążeniach do maksymalizacji dobra wspólnego. Rywalizacja i negocjacje są oczywiście niezbywalne. Czasami jesteśmy przecież pewni, że to nie oni, lecz my mamy absolutną rację w danej sprawie (choć niekiedy, przyznajmy, po pewnym czasie okazuje się, że nie do końca tak jest lub jest wręcz zupełnie odwrotnie).
Tak czy inaczej istota sporu powinna zawsze być osadzona w kontekście szacunku dla interesu wspólnego. A do jego rozstrzygnięcia potrzebna jest wola osiągnięcia porozumienia, kultura w wyrażaniu opinii i udokumentowana wiedza o istocie sprawy, a nie polityczna wojna i medialne próby dyskredytowania adwersarzy.
Wymęczeni ostatnimi wielomiesięcznymi zmaganiami wyborczymi chyba naprawdę powinniśmy powiedzieć bardzo dobitnie – nadszedł czas, aby publiczny głos sprzeciwu wobec szerzącej się nienawiści zabrzmiał donośniej niż dotychczas. Wierząc w wolę wniesienia istotnego wkładu do uspokojenia emocji przez stronę zwycięzcy obecnych wyborów, pamiętajmy o potrzebie aktywnych działań wszystkich podobnie myślących osób na rzecz realizacji tej kluczowej dla naszej przyszłości misji. Zacząć te działania warto zaś od apelu o akceptację wyniku wyborów, co byłoby przekonującym przejawem deklarowanej przez wyborczego konkurenta gotowości do konstruktywnej współpracy.
Michał Kleiber