Jan ROKITA: Nasze irackie zwycięstwo

Nasze irackie zwycięstwo

Photo of Jan ROKITA

Jan ROKITA

Filozof polityki. Absolwent prawa UJ. Działacz opozycji solidarnościowej, poseł na Sejm w latach 1989-2007, były przewodniczący Klubu Parlamentarnego Platformy Obywatelskiej. Wykładowca akademicki. Autor felietonów "Luksus własnego zdania", które ukazują się w każdą sobotę we "Wszystko co Najważniejsze".

Ryc.: Fabien CLAIREFOND

zobacz inne teksty Autora

Skoro J.D. Vance jest sfrustrowany wojną w Iraku i szuka dziś za nią winnych poza Ameryką, to nie ma powodu, byśmy się tym mieli przejmować albo na tym tle wszczynać polemiki z ludźmi ekipy Trumpa – pisze Jan ROKITA

.Polemiczna reakcja byłego szefa dyplomacji Jacka Czaputowicza na opublikowany przez „UnHerd” wywiad z J.D. Vance’em dotyka dwóch istotnych kwestii dla polskiej polityki. Co prawda jedna z tych kwestii – powrót do oceny polskiego udziału w drugiej wojnie w Zatoce i późniejszej okupacji Iraku – może się wydawać materią historyczną, skoro minęły od tamtego czasu przeszło dwie dekady. Jednak takie powierzchowne wrażenie byłoby błędne. Albowiem polski udział w tamtej wojnie, wbrew niemal jednolitemu stanowisku państw Unii Europejskiej, wraz z równoległym czasowo wielkim sporem, jaki Polska naonczas toczyła o tzw. „konstytucję europejską” – to dwa akty, które stworzyły na nowo współczesną polską politykę zagraniczną. I znaczenie ich obu z polskiej perspektywy do dziś dnia trudno zaiste przecenić. Natomiast druga kwestia, której dotyczy polemika Czaputowicza, opublikowana przez „The Hill”, odnosi się do sprawy o fundamentalnym znaczeniu nie tylko dla Polski, ale praktycznie wszystkich zachodnich demokracji: chodzi bowiem o naturę sojuszu polityczno-militarnego z USA.

Vance, co od czasu jego sławnej mowy w Brukseli weszło mu już chyba w krew, powraca do krytyki Europy, która – jego zdaniem – zachowuje się niczym amerykański wasal. Idzie mu głównie o to, że Europa oportunistycznie zrzekła się odpowiedzialności za swoje bezpieczeństwo, zrzucając ów ciężar na Amerykę, niczym jakiś polityczny darmozjad czy pieczeniarz, szukający okazji, byle tylko samemu nie ponosić ciężarów realnego życia. Moim zdaniem ta znana już dobrze linia krytyki Vance’a jest słuszna. I na przekór temu, co wygadują teraz czołowi liderzy europejscy, niewiele albo zgoła nic się w tej sprawie nie zmieniło, ani w wyniku wojny na wschodzie, ani w rezultacie nowej, brutalnej (przynajmniej w słowach) polityki rządu Trumpa. Jeśli w którymś z europejskich mocarstw rysuje się dziś jakiś niewyraźny jeszcze horyzont odmiany tej pieczeniarskiej polityki, to może tylko w Niemczech, od czasu wyborczego zwycięstwa Merza. I sądzę, iż bardziej pedagogiczną rzeczą jest dziś w tej sprawie zgadzać się z Vance’em, niźli z nim polemizować. Zwłaszcza jeśli naprawdę życzy się Europie dobrze na przyszłość.

Jednak w wywiadzie dla „UnHerd” Vance posługuje się kiepskim argumentem historycznym dla uzasadnienia swej tezy. Odwołuje się bowiem do wielkiego sporu, jaki Schroeder i Chirac wszczęli z Bushem w sprawie ataku na Irak w roku 2003. Vance sugeruje, iż gdyby Europa nie była „wasalna” wobec USA, to potrafiłaby wówczas zmusić Busha do rezygnacji z inwazji. I w tym punkcie jego osąd wydaje się błędny. Pamiętam doskonale ówczesną antyamerykańską histerię, rozpętaną przez Berlin i Paryż, której tamę postawiły w Europie tylko dwa kraje: Wielka Brytania i Polska. Bush podjął wówczas decyzję sam, wraz ze swymi neokonserwatywnymi doradcami, i był zdeterminowany iść do Iraku tylko z krajami anglosaskimi, nawet na przekór całemu światu, z papieżem Janem Pawłem II włącznie. Więc jeśli dzisiaj rząd USA uważa tamtą operację za polityczny błąd Ameryki, to nie ma podstaw, aby za własne błędy obwiniać Europę czy zresztą kogokolwiek innego.

No i rzecz w tym, że tą nietrafną argumentacją Vance otwiera taką interpretację swych słów, wedle której jego krytyka odnosić by się miała nie do ówczesnych przeciwników inwazji na Irak, ale do wiernych sojuszników Ameryki. Czyli de facto do czterech krajów: Wielkiej Brytanii, Kanady, Australii i Polski. Były szef polskiej dyplomacji tak najwyraźniej odczytał tekst Vance’a, a w konsekwencji uznał, że trzeba dać odpór. Wedle Czaputowicza wiceprezydent USA pokpiwa sobie teraz z tych, którzy stanęli po stronie Ameryki wtedy, gdy „była ona w szczególnej potrzebie”, jakby uważał, iż ci nieliczni, którzy zachowali się tak jak Polska, odegrali rolę „frajerów”. Moim zdaniem Czaputowicz błędnie odczytuje intencje Vance’a, a z kontekstu wywiadu wynika, iż wiceprezydent raczej chciał dogryźć po raz kolejny Berlinowi i Paryżowi, pokazując ich nieudolność i brak wpływu na amerykańską politykę w roku 2003, niźli dezawuować politykę premierów Millera czy Blaira, którzy wojnę poparli i się w nią militarnie zaangażowali.

Ale polityczna istota tej polemiki jest ważniejsza niźli spór o interpretację słów Vance’a. Amerykanie, prowadzący w przeszłości liczne wojny, często po dłuższym czasie dochodzili do wniosku, iż prowadzili je niepotrzebnie. Wojna w Wietnamie jest pod tym względem przypadkiem daleko bardziej jednoznacznym i spektakularnym niźli druga wojna w Zatoce. A to, jak Amerykanie na danym etapie swej historii oceniają swoje własne wojny, ma doprawdy niewielkie znaczenie dla oceny polskich decyzji podjętych w ramach sojuszu z USA. Polskie cele w roku 2002 były dwa. Pierwszy ten, aby zbudować podwaliny amerykańsko-polskiego braterstwa broni, gdyż uznawaliśmy wtedy i chyba uznajemy do dziś dnia, że jest ono niezbędne dla naszego narodowego bezpieczeństwa. I drugi – aby po latach 90. XX wieku, kiedy jedyną naszą polityką (najzupełniej skądinąd słusznie) było podążanie za Ameryką i Europą, tak by zostać przyjętym do grona zachodnich sojuszników, teraz w końcu zamanifestować własną suwerenność w kluczowej materii, czyli polskiego narodowego bezpieczeństwa.

I co jest warte szczególnego podkreślania: myśmy oba te cele skutecznie osiągnęli. Paradoksalnie – dzięki komunistycznemu premierowi Leszkowi Millerowi, który dziś na starość zachowuje się tak, jakby chciał zapomnieć o tamtych krótkich chwilach własnej wielkości. Mniejsza zresztą o to. Być może to Ameryka nie osiągnęła swoich celów w tamtej wojnie, skoro kontrolę nad Irakiem oddała potem szyitom, nieuchronnie religijnie powiązanym z interesami Iranu. Ale to kompletnie inna sprawa i prawdę mówiąc – mało nas dotycząca. Podobnie zresztą, jak mało dotyczy nas to, czy Ameryka jest usatysfakcjonowana, czy też sfrustrowana wynikami prowadzonej wtedy przez siebie wojny.

.Skoro Vance jest sfrustrowany tamtą wojną i szuka dziś za nią winnych poza Ameryką, to nie ma powodu, byśmy się tym mieli przejmować albo na tym tle wszczynać polemiki z ludźmi ekipy Trumpa. Bo jeśli w ogóle (mówiąc językiem Czaputowicza) ktoś w tamtej wojnie mógł się okazać „frajerem” – to tylko sami Amerykanie, którzy nie umieli wykorzystać tamtego militarnego zwycięstwa. Ale nie my, którzyśmy w tamtej wojnie zręcznie umocnili własne bezpieczeństwo i zbudowali podwaliny podmiotowej polityki w Europie, właściwej dużemu i suwerennemu państwu, położonemu w geopolitycznej strefie wysokiego ryzyka. Na tym polegało nie amerykańskie, ale nasze irackie zwycięstwo.

Jan Rokita

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 2 maja 2025
Fot. Maciej Figurski / Forum