Justyna JANIEC-PALCZEWSKA: Epidemia głodu

Epidemia głodu

Photo of Justyna JANIEC-PALCZEWSKA

Justyna JANIEC-PALCZEWSKA

Prezes Fundacji Pomocy Humanitarnej „Redemptoris Missio”. Organizatorka i uczestniczka wypraw medycznych do krajów Południa. Absolwentka UAM w Poznaniu i ASP. Odznaczona Złotym Krzyżem Zasługi.

zobacz inne teksty Autorki

Światowa Organizacja Zdrowia ostrzega, że nowy koronawirus może doprowadzić do śmierci nawet 190 tysięcy mieszkańców Afryki, a zarażeniu może ulec nawet 44 miliony osób. Z Afryki wycofali się pracownicy wszystkich większych organizacji pomocowych. Pozostali polscy misjonarze – pisze Justyna JANIEC-PALCZEWSKA

Skutki epidemii w Europie w istotny sposób różnią się od skutków epidemii na kontynencie afrykańskim. Inaczej niż w Europie – niewielu żyje na nim siedemdziesięciu i osiemdziesięciolatków, czyli osób najbardziej narażonych na śmierć z powodu COVID-19. Nie każdy, nawet ciężko chorując, zgłasza się do lekarza, bo to wiąże się z daleko idącymi konsekwencjami.

Do lekarza (a najczęściej pielęgniarza) w Afryce jest zwykle bardzo daleko. W najbiedniejszych krajach bywa, że szpitala nie ma w obrębie kilkuset kilometrów.

Jeśli jednak ktoś mieszka w większym mieście, to pozostaje kwestia o wiele bardziej paląca – finanse. W krajach Globalnego Południa państwowa opieka medyczna jest pełnopłatna, a ceny są niezwykle wysokie. W Kamerunie, aby medyk zobaczył chorego, należy uiścić tak zwaną opłatę „za mydło”, którym umyje wcześniej ręce. Płatna jest sama konsultacja, płatny jest pobyt w szpitalu i każdy podany w nim lek. Zwykle na taką wizytę składa się cała rodzina chorego. Kto zatem trafia do szpitala? Albo osoby bardzo jak na afrykańskie warunki majętne, albo bardzo chore – co absolutnie nie daje pełnego obrazu sytuacji.

Widziałam wiele afrykańskich przychodni i szpitali i muszę ze smutkiem stwierdzić, że były wśród nich takie, które zrobiły na mnie przygnębiające wrażenie. Bez prądu i bieżącej wody, bez materacy na łóżkach, raczej puste niż przepełnione, bo ludzie zgłaszają się do nich, gdy nie mają już innego wyjścia. Takie szpitale, o ile mają jakiegoś fachowca, dobrze sprawdzają się w sytuacjach wymagających szybkiej interwencji chirurgicznej, którą najczęściej wykonuje się bez znieczulenia ogólnego. W przeciętnym szpitalu do dyspozycji lekarza jest nawet specjalny stół chirurgiczny, który wyposażony jest w pasy do przypinania chorych – na wypadek, gdyby jednak rozmyślili się w trakcie operacji. Ludzie szczególnie w głębokim interiorze z usług tradycyjnej medycyny nie korzystają.

Tendencja do niezgłaszania się do lekarza w przypadku zachorowania na COVID-19 w Afryce jest dosyć uzasadniona. Bo nawet jeśli nie jest się zarażonym koronawirusem, to jest bardzo prawdopodobne, że się nim zostanie po kontakcie z tamtejszą państwową służbą zdrowia.

Siostra Patryka Wodzień – polska misjonarka pracująca w Szpitalu Centralnym w stolicy Kamerunu – relacjonuje: „Wczoraj z pieniędzy podarowanych przez Fundację Redemptoris Missio z Polski zakupiłam dla naszego personelu fartuchy ochronne. Chociaż pracuję w największym państwowym szpitalu w kraju, nie zaopatruje on swojego personelu w odzież ochronną. Widzę, że chorych jest znacznie więcej. Wiele osób zgłasza się do naszego szpitala z typowymi dla COVID-19 objawami, takimi jak suchy kaszel, gorączka, utrata węchu i smaku, ale często nie przeprowadza się im testów i odsyła się ich do domu. Tu korzystanie z usług lekarza jest bardzo drogie; leki, hospitalizacja są tak kosztowne, że niewielu na nie stać, ludzie zwyczajnie rezygnują z leczenia szpitalnego”.

Obowiązek izolacji nakładany przez rządy poszczególnych krajów ma inne, daleko idące skutki. W gorącym tropikalnym klimacie nikt nie robi zapasów jedzenia, nikt nie ma lodówek, bo nie ma też prądu. Afrykańczycy, aby zdobywać pożywienie, muszą wychodzić z domu. Utrzymują się z tego, co uda się im wyhodować i sprzedać. Ale gdzie sprzedać, skoro właśnie zamknięto bazary?

Pracująca w Republice Środkowoafrykańskiej pasterzanka siostra Eliza Michalak mówi, że choć w ich kraju oficjalnie stwierdzono tylko kilkadziesiąt zachorowań na COVID-19, to bieda spowodowana zamknięciem granic przyczyni się do śmierci wielu ludzi. Na nagranym telefonem komórkowym filmie siedzi wśród grupy kilkudziesięciu będących pod opieką misji w Ngaoundaye niewidomych i relacjonuje: „Nasz kraj, Centralna Afryka, środek epidemii, przedostatnie miejsce na światowej liście rozwoju gospodarczego. Co to znaczy? Nie mamy nic. W naszym kraju nie możemy kupić podstawowych rzeczy; mydła i tego, co potrzebujemy do jedzenia: mąki, cukru, ryżu, soli, oliwy. Czegokolwiek. Wszystko to do tej pory kupowaliśmy w Kamerunie. Teraz mamy sezon zbiorów mango. Ci ludzie, którzy są wykluczeni społecznie, teraz zbieraliby swoje plony i szliby do Kamerunu, żeby je sprzedać i za te pieniądze kupić to, czego najbardziej potrzebują. W tej chwili nie mamy takich możliwości. Jesteśmy, czekamy, modlimy się”.

Z programu dożywiania prowadzonego przez Fundację Redemptoris Missio korzystają dzieci kobiet, które po urodzeniu dziecka straciły pokarm. Zakup mleka w proszku jest możliwy tylko w pobliskim Kamerunie, ale jak tego dokonać, skoro zamknięto granice? Zapasy powoli się kończą, a perspektyw na nabycie kolejnej partii mleka do rozdania nie ma. Pozostaje tylko czekać.

Siostra Liliosa Romanek pracuje w Kongu od 1981 roku, obecnie w szkole na peryferiach stolicy Brazzaville w Makabandilou. „Oczywiście szkoła jest zamknięta i nie wiemy, kiedy będzie otwarta. Nasz ogromny problem obecnie to nie tylko brak maseczek, środków dezynfekcyjnych, lecz brak żywności dla najuboższych”.

Izolacja w Europie oznacza zupełnie co innego niż w Afryce. Większość tamtejszych mieszkańców utrzymuje się z pracy własnych rąk i dorywczych zajęć, które dostarczają akurat tyle środków, ile trzeba, aby przeżyć do następnego dnia.

Najtrudniej jest w ogromnych megametropoliach. Ich mieszkańcy przed głodem ratują się ucieczką do rodziny mieszkającej na terenach wiejskich.

Siostra Weronika Popowska pisze: „W wiosce ludzie w pośpiechu uprawiają każdy szczątek ziemi, bo żywność nie jest dowożona do wsi. W Kigali już panuje głód. Ludzie pozwalniani z pracy uciekają do wiosek. Nie ma środków transportu, więc duża grupa przywędrowała pieszo pod osłoną nocy 100 kilometrów, by tutaj przeżyć ten trudny czas. Mieszkańcy zgłosili nowych przybyszy, a my poddaliśmy ich badaniom. Na ogół w Centrum Zdrowia nie żywimy chorych, ale w tym czasie to pierwsza pomoc przed jakimikolwiek lekami, by wzmocnić ich organizmy. To, co miałyśmy z naszych zapasów, już podzieliłyśmy. Dla nas samych, personelu, nie mamy środków i materiałów ochronnych, bo wszystko stało się tak szybko i przez zaskoczenie, więc nie było zapasów. Wodę mamy, ale już o środkach czystości nie ma mowy. W takiej sytuacji dopiero widzimy, jakie braki mamy w Centrum Zdrowia pod względem sprzętu, materiałów czystościowych, prześcieradeł, wody pitnej, zaplecza socjalnego i leków. Oby Pan Bóg dał nam łaskę przetrwać ten trudny czas i przezwyciężyć pandemię”.

.W związku z obecną sytuacją z Afryki wycofali się pracownicy wszystkich większych organizacji pomocowych. Pozostali polscy misjonarze. Podczas gdy państwa europejskie walczą z pandemią u siebie, Afryka musi się zmierzyć z tym problemem sama.

Justyna Janiec-Palczewska

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 19 maja 2020