Mateusz KRAWCZYK: Ludzi wciąż stać tu na uśmiech. Obóz uchodźców od środka

Ludzi wciąż stać tu na uśmiech.
Obóz uchodźców od środka

Photo of Mateusz M. KRAWCZYK

Mateusz M. KRAWCZYK

Sekretarz redakcji "Wszystko Co Najważniejsze", doktorant w dyscyplinie nauk o polityce i administracji. Absolwent Akademii Młodych Dyplomatów EAD. Stypendysta Fundacji im. Kazimierza Pułaskiego. Wolontariusz programu MSZ "Wolontariat Polska Pomoc 2019".

Ryc. Fabien Clairefond

zobacz inne teksty Autora

To, co zobaczyłem w obozie dla uchodźców w Ugandzie, zostanie ze mną. Ale spróbuję opowiedzieć Wam historię jego mieszkańców – pisze Mateusz KRAWCZYK

Wakimbizi – uchodźca

.Obóz dla uchodźców Nakivale w południowej części Ugandy to jedno z najstarszych tego typu miejsc w tym kraju. Jest domem dla ponad stu tysięcy ludzi z Demokratycznej Republiki Konga, Burundi, Somalii, Rwandy, Etiopii, Erytrei i Sudanu. Nikt nie wie, jaki dokładnie obszar zajmuje. Napis Welcome to home of global citizens of the world [pisownia oryginalna – Witamy w domu obywateli świata – red.] dzieli dwa światy. Do samego obozu prowadzi przyjemna asfaltowa droga, za napisem rozpoczyna się wyboista, pełna pyłu szutrówka, której wszyscy nienawidzą.

Moje wyobrażenie o funkcjonowaniu obozu minęło się z rzeczywistością. Spodziewałem się dramatu, ale go nie dostrzegłem. Zobaczyłem natomiast życie, ludzi uśmiechniętych, zajętych swoimi sprawami. Zobaczyłem domy z betonu i z gliny, wąskie uliczki biegnące pomiędzy budynkami, wiodące do szerokich ulic, wypełnionych ludźmi, sklepami i sklepikami.

W samym centrum obozu znajduje się kilka dużych namiotów ONZ. Naprzeciwko nich biegnie droga, do której równolegle ustawionych jest szereg budynków oznaczonych znakami instytucji administracji krajowej, organizacji pozarządowych i międzynarodowych. Wokół centrum obozu funkcjonuje „miasto”, a w nim tysiące ludzi, niesamowicie różnych. Idąc ulicami Nakivale, można spotkać wiele narodowości i afrykańskich plemion, z których każde posiada swój specyficzny wygląd i specyficzne cechy.

Dieudonńe Binentyo, który zgodził się oprowadzić mnie po obozie, już w jednym z pierwszych zdań podkreślił, że nie wolno zapominać o człowieczeństwie uchodźców. Jakby obawiał się, że mogę je kwestionować. „Przecież każdy z nas kiedyś może zostać uchodźcą” – powiedział, po czym dodał: „Kto z nas zna przyszłość? Nie wiadomo, co się stanie w naszym życiu. Możliwe, że osoby, które teraz błagamy o pomoc, kiedyś same będą na naszym miejscu”.

Dieudonńe też jest uchodźcą, pochodzącym z Demokratycznej Republiki Konga. Część jego rodziny uciekła do Ugandy w 2011 roku, dwa lata przed nim, z powodu niepokojów i chaosu w kraju. Jego rodzice zostali.

Dopiero zagłębienie się w życie uchodźców pozwoliło mi zobaczyć ukryte oblicze tego miejsca. Oblicze tragiczne.

Dzieci z Demokratycznej Republiki Konga, urodzone w obozie Nakivale. Uganda, 2019.

Jinsi ya kutoka kambini? – Jak wydostać się z obozu?

.To jedno z pierwszych pytań, które zadałem Dieudonńe. Jakie są szanse na zmianę, na poprawę, na wydostanie się z Nakivale? W końcu obóz to powinno być miejsce przejściowe. Pytałem o to, co mi najbliższe: o edukację, która moim zdaniem jest kluczowa.

„Jeśli edukacja jest przyszłością, to dzisiaj jej nie mamy” – odpowiedział.

W obozie Nakivale są tysiące dzieci. Szukając rozwoju, napotykają bariery: nie ma szkół, nie ma bibliotek, nie ma nauczycieli, nie ma pieniędzy, nie ma materiałów. Nie ma perspektyw.

Najwięcej daje edukacja podstawowa. Z nią jednak jest też najwięcej problemów. Dieudonńe twierdzi, że w najlepszej sytuacji są młodzi dorośli, a więc osoby takie jak on, które uzyskały edukację w swoich krajach, czasem nawet częściowo wyższą, zanim zostały zmuszone do ucieczki. Mają na czym bazować. W najgorszej sytuacji są dzieci, którym nie przekazano nawet elementarnej wiedzy.

W Nakivale jest kilka szkół podstawowych, zarówno publicznych, jak i prywatnych. Miejsce w szkołach publicznych jest darmowe, jednak poziom edukacji jest okropnie niski. Wszystkie lekcje prowadzone są w języku angielskim. Jeśli dziecko pochodzi z kraju, w którym dominujący jest francuski lub suahili, to właściwie nie ma szans na ukończenie jakiejkolwiek szkoły. Od pierwszego dnia jest na straconej pozycji. Takich jest zdecydowana większość. Ludzie wybierają szkoły publiczne z przymusu, bo nie stać ich na wysłanie dzieci do szkół prywatnych, gdzie nauczyciele prowadzą zajęcia nie tylko po angielsku, ale także w innych językach.

Doskwiera też brak pieniędzy. Mieszkańcy obozu są kreatywni, wymyślają zawody, odpowiadają na wspólne potrzeby, starają się tworzyć podstawy rynku pracy. Na uliczkach Nakivale byłem zaczepiany przez wiele osób. Krzyczały: „Muzungu are welcome here!” (muzungu w suahili oznacza białego człowieka).

Cegły wyrabiane przez uchodźców z obozu Nakivale, Uganda 2019.

Nie ma źródła zarobku, a więc nie ma pieniędzy na wysłanie dziecka do szkoły podstawowej. Jeśli jest to szkoła publiczna, to w większości uczniowie jej nie kończą; w szkole prywatnej szanse są większe. Nawet nie wypada wspominać o czymś tak odległym, jak materiały edukacyjne. Książki, zeszyty, długopisy to nawet nie dobra deficytowe – po prostu ich nie ma. Status ucznia to jedno. Jakość edukacji to coś zupełnie innego. Choć szkoły prywatne dają więcej szans dzieciom na ich ukończenie, to poziom przekazywania wiedzy jest daleki od zadowalającego. Klasy są przepełnione. Naprawdę przepełnione. Niezależnie od szkoły na nauczyciela przypada podczas lekcji od 50 do 100 uczniów. Setka w młodszych klasach, około pięćdziesięciu w starszych. W najbliższej centrum obozu szkole (publicznej) jest 2000 uczniów. Jak można czegokolwiek nauczyć w takich warunkach – bez materiałów, bez wspólnego języka?

Mniej problemów jest ze szkołą średnią. Nie może być problemów, skoro nie ma szkół. Jest jedna, publiczna, a dzieci są tysiące.

Jeśli już jakimś cudem dziecko dostało się do szkoły podstawowej, ukończyło wszystkie klasy, pozytywnie zdało państwowy egzamin do szkoły średniej, to ma szansę na miejsce tylko w jednej instytucji, do której przecież chętnych jest wielu (nawet biorąc pod uwagę fakt, że większość dzieci nie zdobywa edukacji podstawowej). Dieudonńe pokazuje mi szkołę średnią. Obóz jest naprawdę wielki. Z niektórych jego części uczniowie muszą iść godzinami, aby dotrzeć do szkoły. Miał rację. Jeśli edukacja jest przyszłością, to tutaj jest ona bardzo ograniczona. Albo nie ma jej wcale.

Maisha – życie

.„Dlaczego Uganda?” – pytam Dieudonńe. Wiem oczywiście, że o status uchodźcy aplikuje się w pierwszym możliwym kraju. Ma to sens w przypadku obywateli Rwandy, Demokratycznej Republiki Konga czy Sudanu Południowego. Ale Somalia? Erytrea? Co oni tu robią?

Często stanowiąc część plemienia zamieszkującego pogranicze dwóch państw, utrzymują, że są obywatelami jednego z nich zamiast drugiego (Sudańczycy z południa deklarują, że są z Etiopii). „Najważniejszym powodem jest wolność” – mówi Dieudonńe. Z tego w Afryce słynie Uganda. Żaden uchodźca nie jest zamknięty w obozie. Ludzie mogą mieszkać w Nakivale, mogą, jeśli chcą, przenieść się do miasta. „Uganda po prostu się nami nie interesuje” – dodaje.

Ta swoboda przyciąga, ale ma także swoją gorszą stronę. Skoro kraj się nimi nie interesuje, to także nie pomaga. Administracji nie zależy na poprawie sytuacji, na rozwoju czy na inwestycji w region. Kraj nie uznaje dyplomu uczelni wyższej kraju trzeciego, co utrudnia możliwości podjęcia pracy.

„Nieważne są twoje kwalifikacje, wiedza i umiejętności. Jesteś uchodźcą, co znaczy, że nikt się tobą nie interesuje. Nikt nie chce cię zatrudnić”.

Dieudonńe mówi mi o specjalistach, których można znaleźć wśród uchodźców. Wiele osób ma wykształcenie wyższe. Jest dużo lekarzy. Ale nie ma dla nich pracy. Jest szpital, w którym potrzebni są wykwalifikowani pracownicy, ale ich (uchodźców) nikt nie zatrudni. Proszą o stworzenie zakładu pracy, o uznanie dokumentów potwierdzających ich kwalifikacje, ale nikt nie słucha. Większość dorosłych nie ma pracy. Większość dzieci nie chodzi do szkoły.

Spotkałem w obozie Mosesa, uchodźcę z Somalii. Przedstawił się jako projektant mody. Powiedział, że zbiera kawałki ubrań i tworzy z nich nowe. Projektuje własne spodnie, koszulki, kurtki. Może umieścić na nich taki wzór, jakiego klient sobie życzy. Uznał, że jesteśmy w podobnym wieku, więc zaprosił mnie na wieczorne spotkanie młodych artystów. „Artystów?” – zapytałem. Malarze (używający węgla), projektanci, śpiewacy, muzycy, tancerze spotykają się w niedzielne wieczory, aby w swoim towarzystwie spędzić czas, być dla siebie inspiracją.

Niektórzy szyją, inni wyrabiają cegły, jeszcze inni podróżują po miastach, zbierają jedzenie, szukają okazji na targach, a następnie wracają i próbują handlować. Żeby zarobić na wyrabianiu i sprzedaży cegieł, trzeba mieć ich setki i, co istotne, mieć klientów, którzy mają pieniądze. Podobnie z całą resztą. W ten sposób koło się zamyka. Każdy radzi sobie, jak może.

Obozem Nakivale zajmuje się Wysoki komisarz Narodów Zjednoczonych do spraw uchodźców [ang. UNHCR – red.], choć organizacji pozarządowych jest tu wiele.

Raz w miesiącu wydawane są racje żywnościowe: 12 kilogramów kukurydzy, 1,5 l oleju do smażenia i dwie puszki fasoli. Wystarczy, by przeżyć, ale nie, aby żyć.

Większość głoduje. Największym problemem jest woda. Jej główne źródło to pobliskie jezioro. Woda jest zanieczyszczona. Można jej użyć do prania, ale nie do picia. Ludzie, którzy mają pieniądze, wybierają wodę butelkowaną. Ci którzy nie mają lub którym nie starcza, skazani są na wodę z jeziora. I cierpią. „Z czasem nasze organizmy się przyzwyczaiły. Na początku były bóle brzucha, wymioty, osłabienie, ale po kilku miesiącach ustały. Wielu teraz piję wodę bez przeszkód. Kto mógł, zrezygnował z niej zupełnie” – mówi Dieudonńe, śmiejąc się jednocześnie, że ciało może się do czegoś takiego przyzwyczaić.

Jeden z punktów pobierania wody. Obóz dla uchodźców Nakivale, Uganda 2019.

.W obozie jest też szpital. Placówka została zbudowana przez Departament Stanu USA. Wchodząc do przedsionka, zatrzymałem się nad młodym chłopcem leżącym na podłodze, góra 13-, 14-letnim. Leżał w dziwnej pozycji. Chociaż nogi były ustawione prosto, to tułów był przekrzywiony, lewa ręka była przerzucona nad głową na prawą stronę, a twarz przyciśnięta do betonu, podobnie skierowana w prawo. Oczy miał zamknięte. Ludzie wchodząc i wychodząc ze szpitala, czasem się o niego potykali, ale chłopiec nie reagował. Oczy nabrały sińców. Jeśli oddychał, to nie byłem w stanie tego zauważyć. Zapytałem Dieudonńe, czy chłopak żyje. Odpowiedział, że chyba tak, ale przez chorobę nie ma z nim kontaktu.

Brutalne. Dziecko leżało w poczekalni, czekając na swoją kolej do lekarza, martwe lub w stanie krytycznym. Dieudonńe przeszedł do kolejnej sali, a ja za nim. Była to sala zabiegowa. Wzdłuż kilkumetrowej ściany ustawione były równolegle łóżka, na których leżeli pacjenci. Niektórzy przytomni, inni nie. Lekarz jest jeden, ale jak powiedział mój przewodnik, przez większość czasu pozostaje zamknięty w swoim gabinecie i okazjonalnie przyjmuje pacjentów. Pielęgniarka też jest jedna. Były dwie, ale jedna została w złości zaatakowana przez uchodźcę i już nie wróciła. Powód ataku? Kobieta rodziła dziecko przed szpitalem, bo nie została na czas przyjęta.

Krew i smutek. To zapamiętałem ze szpitala w obozie dla uchodźców.

Szpital w obozie dla uchodźców Nakivale, zbudowany przez Departament Stanu USA, Uganda 2019.

Mtu – człowiek

.Ludzie próbują coś zmienić. Pracują, szukają rozwiązań. Dieudonńe założył centrum szkoleniowe BBC [ang. Training Centre for Language Skills and Job Skills. BBC Remedial Center – red.]. Prowadzi zajęcia dla najmłodszych, między innymi uczy języków (francuskiego, angielskiego i suahili), a także umiejętności praktycznych (np. szycia). Dzieci i dorośli w centrum próbują coś robić: torebki, naszyjniki, bransoletki, a potem je sprzedawać. Dieudonńe jest także asystentem badawczym w projektach naukowych. Obecnie współpracuje z doktorantką z Belgii.

Opowiadając o swojej współpracy z ludźmi spoza Afryki, mówi dużo o niespełnionych obietnicach. Przyszli naukowcy przyjeżdżają za pieniądze europejskich państw i europejskich uczelni, prosząc uchodźców o poświęcenie im czasu. Chcą wywiadów, odpowiedzi. Obiecują, mówią o wpływie badań na rzeczywistość, o tym, jak przyczynią się do poprawy ich sytuacji. „Nigdy nic się nie zmieniło” – odpowiada rozgoryczony Dieudonńe i dodaje: „Często czujemy się jak króliki doświadczalne w laboratorium europejskich i amerykańskich naukowców”. Uchodźcy nie mają nic przeciwko braniu udziału w badaniach. „Informacja jest najważniejsza” – mówi Dieudonńe – „badania są potrzebne. Jak inaczej mamy zrozumieć nasze problemy? Nawet jeśli nie zmienią naszej sytuacji, to może zmienią sytuację naszych dzieci albo dzieci naszych dzieci…”. Wszystko, czego wymagają, to uczciwość. Problemem są fałszywe obietnice. „Kolorowe i wspaniałe historie, podniosłe opowieści – one wszystkie są dla nas bez znaczenia” – podsumowuje.

Kościół katolicki zbudowany przez uchodźców w obozie Nakivale, Uganda 2019.

.Choć to UNHCR teoretycznie nadzoruje obóz i zarządza nim, to tak naprawdę władzę sprawuję Urząd Premiera Ugandy [ang. Office of the Prime Minister (OPM) – red.]. Siła tej instytucji w kraju jest ogromna i ponieważ nikt wśród władz nie przejmuje się uchodźcami, to ich sytuacja nieraz nabierała wymiaru patologicznego i korupcyjnego. W UNHCR, organizacjach pozarządowych i urzędzie premiera pracują tylko Ugandyjczycy. Mają więc pełen monopol i kontrolę nad całością organizacji obozu. Dwa lata temu, jak twierdzi Dieudonńe, dochodziło do ograniczeń w ilości wydawanego pożywienia. Ludzie zaczynali się skarżyć, ale nikt nie brał ich na poważnie. Protestowali, ale zostali rozpędzeni. Chcieli założyć swoje uprawy na terenie obozu, lecz zaatakowała ich policja, używając gazu łzawiącego. Nie mają prawa do ziemi. Część zdesperowanych uchodźców zdecydowała się wracać do swoich krajów. Wielu zginęło w drodze. Kilka organizacji zagroziło wycofaniem się z Ugandy. Obawiając się skandalu medialnego, ograniczono korupcję, wprowadzono pewne usprawnienia, sytuacja się ustabilizowała, ale do dzisiaj jest daleka od pożądanej poprawy. Mówię, że polityka uchodźcza Ugandy jest powszechnie chwalona w świecie z uwagi na swoją otwartość. Dieudonńe odpowiada, że dlatego administracja obozu nie jest zadowolona, widząc mnie czy innych białych tutaj. Przychodzimy i zadajemy pytania. Za dużo pytań. Dowiadujemy się prawdy innej niż ta płynąca z rządowych przekazów, kreowanych przez ludzi, którzy nigdy nie postawili stopy w obozie.

.Pobyt w Nakivale zakończyłem udziałem w mszy w kościele protestanckim, w języku suahili, wśród uchodźców z Demokratycznej Republiki Konga, Burundi i Rwandy. Nigdy nie widziałem takiej energii i nadziei. Ludzi wciąż stać tu na uśmiech.

Tekst i zdjęcia:
Mateusz Krawczyk

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 30 listopada 2019