Na trzy miliony gości z Ukrainy czas spojrzeć rozsądnie, z sympatią
Dialog z mieszkającymi w Polsce obywatelami narodowości ukraińskiej to już konieczność. Oby została dostrzeżona w porę – pisze Michał KŁOSOWSKI
.Modernizacja postępuje. Gdy spoglądamy za polską wschodnią granicę, widać, że modernizacja obejmuje także Ukrainę, Litwę i inne kraje bałtyckie. To dobrze. Rozwój regionu jest ogromną szansą dla Polski. Oznacza to także, że narodowe kompleksy Polaków, potrzeba poczucia wyższości w stosunku do innych, wkrótce będą musiały być karmione odniesieniami sięgającymi coraz dalej na Wschód. Kazachstan, Rosja albo Mongolia będą musiały stać się tym, czym w społecznej świadomości były do tej pory Ukraina czy kraje bałtyckie: młodszymi braćmi, zacofanymi, o których mówiło się z przymrużeniem oka. A dalej to już tylko… no właśnie, przy obecnej koniunkturze przecież nie Chiny.
Jeśli nie wyleczymy narodowych uprzedzeń i kompleksów, wkrótce nie odnajdziemy się w nowej rzeczywistości. Nieważne, czy za 10, czy 30 lat. Bo Ukraina się modernizuje, a Galicja Wschodnia, zachodnia Ukraina, modernizuje się dzięki Polsce, zwłaszcza dzięki wymianie kapitału społecznego i migracji, zapewniającej przepływ dóbr i funduszy. Być może jeszcze tego nie dostrzegamy, ale powinniśmy zareagować.
Prawie 3 miliony obywateli Ukrainy mieszka i pracuje w Polsce, co najmniej drugie tyle korzysta z ich i naszej pomocy na miejscu.
Ukraińscy studenci chętnie przyjeżdżają do Polski na studia, młodzi Ukraińcy wybierają Polskę jako miejsce, w którym chcą się osiedlić, pracować i żyć.
Tendencja ta będzie się nasilać: im bardziej w Europie Zachodniej będzie niebezpiecznie, im dłużej w Donbasie będzie trwał rosyjsko-ukraiński konflikt, tym bardziej Polska będzie atrakcyjna dla naszych wschodnich sąsiadów. Lata 90. dawno minęły, współczesna ukraińska imigracja wygląda zupełnie inaczej niż do tej pory. Bliżej jej do „emigracji ambicji”, którą znamy jako exodus młodych Polaków do Francji czy Wielkiej Brytanii po otwarciu granic w pierwszych latach XX w. Oczywiście, wciąż wielu jest uciekinierów z rejonów ogarniętych wojną w Donbasie, coraz więcej młodych decyduje się jednak na osiedlenie się w Polsce. Młodzi Ukraińcy chcą pracować, chcą się rozwijać i zostać przyjęci. Podobnie Wielka Brytania czy Francja przyjęły Polaków, pozwalając im pracować i rozwijać kompetencje w Londynie, Paryżu, Manchesterze czy Nicei.
Na gości zza wschodniej granicy czas spojrzeć przyjaźnie, zmienić do nich nastawienie i szukać porozumienia z nimi, dobra wspólnego. Problem w tym, że nie mamy jak tego robić. Brakuje podstawowych narzędzi komunikacji, umożliwiających dialog. Związki przyjaźni polsko-ukraińskiej to relikt przeszłości, wspólnych spotkań jak na lekarstwo, o mediach nie ma co mówić (z małymi wyjątkami).
Różni nas wiele, nawet alfabet. A przecież budowanie komunikacji polsko-ukraińskiej to doskonały pomysł na wzmocnienie obu krajów. Zacząć się to musi w Polsce: od poszukiwania możliwości komunikacji z ukraińską mniejszością, a także od zmiany nastawienia samych Polaków. Ustalmy: wiele stereotypów wciąż pokutuje po obu stronach granicy. Matematyka jest jednak nieubłagana – więcej Ukraińców mieszka w Polsce niż Polaków na Ukrainie. I właśnie dlatego to my powinniśmy starać się nawiązać porozumienie.
We Lwowie spotkać można bardzo wiele samochodów z polskimi numerami rejestracyjnymi, choć część z nich nie przypomina tych znanych z Polski. Nie są tłoczone, ale drukowane. Gołym okiem można dostrzec, że są to numery fałszywe. Tak samo jak fałszywa jest duża liczba kart Polaka, które można kupić, zamiast starać się o nie legalną drogą, przez polskie placówki dyplomatyczne – dotyczy to mieszkańców Białorusi i Ukrainy, którzy mają polskie korzenie. Po tej części świata, między Przemyślem a Lwowem, krąży też wiele nieprawdziwych informacji. Mimo że we Lwowie można słuchać polskiego radia, a także oglądać polską telewizję.
Co prawda większość mieszkańców Ukrainy jest w stanie zrozumieć język polski, ale warto spróbować stworzyć narzędzia komunikacji w języku odbiorców, dostosowane do ich kultury i zainteresowań.
Gdy nagrywaliśmy jeden z odcinków programu TVP „Studio Raban” we Lwowie, nasi ukraińscy bohaterowie śmiali się, że nagrywamy „Dziewczyny ze Lwowa”. Jak twierdzili, polskie produkcje są dość popularne. Kiedy wybuchł Majdan, to właśnie dzięki polskiej telewizji mieszkańcy miasta dowiadywali się, co się dzieje naprawdę, kiedy na wschodzie korzystający z tamtejszej telewizji wciąż mieli niepełne informacje. Telewizja, medium na wskroś tradycyjne, wciąż cieszy się za naszą wschodnią granicą ogromną estymą, choć oczywiście jej znaczenie maleje wraz ze wzrostem znaczenia internetu.
Mamy na szczęście sprawnie działający Biełsat, jednakże nie niweluje to konieczności prowadzenia komunikacji masowej w języku ukraińskim. Od niedawna działa portal TVP skierowany do odbiorców anglojęzycznych, co stoi więc na przeszkodzie, aby stworzyć podobny portal z treściami w języku ukraińskim? Wzorem podobnych działań mogą być Węgry, które specjalnie dla inwestorów ze Wschodu uruchomiły programy w językach chińskim i rosyjskim. Skoro tak blisko nam do Madziarów, może i tu powinniśmy się przyjrzeć ich działaniom? W obecnych warunkach powstanie kanału dla Ukraińców pewnie miałoby więcej sensu niż budowa podobnego tworu w języku rosyjskim czy chińskim. Otworzyłoby to dostęp do weryfikowalnej informacji dla mieszkańców Ukrainy, a Polakom pozwoliłoby się komunikować z nowo powstałą mniejszością.
Komunikacja taka nie może jednak opierać się wyłącznie na polskim soft power w regionie. Na pewno byłaby to znakomita przeciwwaga dla działań rosyjskich, jednakże dialog należy rozpocząć w naszym kraju. Wymaga to dotarcia do obu stron i umożliwienia im zabrania głosu. Czy taka potrzeba istnieje naprawdę?
Kiedy większą część prostych prac wykonują obywatele Ukrainy, jasne jest, że stają się oni istotną siłą w Polsce.
Nie chodzi tu wyłącznie o to, czy Przemyśl nazywamy Pieremyslem, a Lwów Lvivem, ale o coś bardziej podstawowego, a jednocześnie trudniejszego: budowanie solidarnych relacji w obliczu zagrożenia ze Wschodu i ogromnej asymetrii obu społeczeństw w relacjach z Zachodem. Ta ostatnia może być niezrozumiała dla mieszkańców Warszawy, jednakże podatność na wpływy zachodnie i siła oddziaływania krajów takich jak Niemcy jest w Polsce ogromna, widać ją zwłaszcza w Warszawie czy we Wrocławiu. To, jak ją oceniać, jest kwestią wtórną. Pokazuje to jednak, że Polakom wciąż dużo bliżej do mieszkańców Ukrainy niż do Niemców czy Francuzów. I nie zmieni tego próba wyparcia. Polskiej prowincji wciąż bliżej do mieszkańców Lwowa, Tarnopola czy Odessy niż Palermo, Stuttgartu albo Marsylii. Świadczą o tym zarobki – wciąż u nas wyższe niż na Ukrainie, jednak wiele niższe niż w Europie Zachodniej.
Na tę przestrzeń, również geopolityczną – w końcu Polska i Ukraina to dwa największe kraje regionu dzielącego Eurazję na Heartland i Rimland – nałożyć trzeba przestrzeń symboliczną. Teza Giedroycia o konieczności pogodzenia się Polaków z utratą Wilna, Lwowa, Grodna i Brześcia jest o tyle ważna, że pokazuje skalę operacji chirurgicznej, jaka przeprowadzona została na zbiorowej mentalności Polaków po II wojnie światowej. Upadające mocarstwo kolonialne, jakim była I Rzeczpospolita, wciąż dogorywa w sercach i umysłach wielu Polaków, cieniem odbija się także na mieszkańcach Ukrainy. Stąd właśnie bierze się niechęć wobec Ukraińców i mieszkańców krajów bałtyckich, którą rozpoznać można u wielu Polaków. Są uznawani za gorszych także dlatego, że zabrali „nasze”, mimo że na mapie geopolitycznej znajdujemy się między Heartlandem i Rimlandem: w położeniu doskonałym i niezwykle trudnym jednocześnie, przede wszystkim zaś powodującym, że nie można być niczego pewnym. I jesteśmy w nim wspólnie z Ukrainą. Z tego względu na konflikt rozgrywający się na wschodniej Ukrainie patrzeć możemy także jak na powtarzającą się historię zmagań Heartlandu z Rimlandem, które to starcie powoduje wzmocnioną migrację ludności w kierunku zachodnim.
To Polska jest pierwszym krajem Zachodu, do którego docierają i w którym się zatrzymują. A my wciąż nie mamy pomysłu, co z tym zrobić, jak się komunikować i jak szukać porozumienia. Skoro Polska jest katalizatorem modernizacji Ukrainy, to wzrost napięcia w kontaktach między krajami ucieszyć może jedynie przeciwnika modernizacji Ukrainy – Władimira Putina. I możemy być pewni, że w którymś momencie rosyjski przywódca wykorzysta tę możliwość.
Wyobraźmy sobie incydent na tle rasistowskim czy narodowym, zajście, w którym Ukraińcy ucierpią ze strony Polaków. Sprawnie działająca machina rosyjskiej dezinformacji może wychwycić i wykorzystać taką sytuację, by wprowadzić zamęt. Jak temu przeciwdziałać?
Obecnie głównym sposobem komunikowania się społeczności ukraińskiej w Polsce są media społecznościowe. Zamknięte grupy, konwersacje, gettoizacja. Rozbicie tego zamkniętego kręgu przekazu powinno być jednym z podstawowych działań. Za mało czasu minęło, aby ukraińscy autorzy, wykształceni w Polsce, mogli zacząć opisywać swoją społeczność na łamach ogólnopolskich gazet, ale stworzenie lokalnych dodatków w prasie śląskiej, dolnośląskiej czy mazowieckiej mogłoby być pomocne w budowaniu pozycji liderów opinii w tych społecznościach.
Drugim krokiem mogłoby być stworzenie programu czy narzędzi wsparcia dla Polaków chcących zainteresować się tą tematyką: opisu rzeczywistości Ukraińców w Polsce. Po to, aby odczarować ich wizerunek w oczach samych Polaków. W 2015 roku Nigel Farage mówił, że w Peterborough w Wielkiej Brytanii jest polskie getto. Nie pomylił się, polskie getto istnieje tam do dziś. Jego mieszkańców i mieszkańców miasta cechuje wzajemna wrogość. Na tamtym terenie praca ta nie została wykonana.
Wbrew pozorom ogromną rolę w budowaniu porozumienia między narodami może odgrywać Kościół katolicki i Cerkiew greckokatolicka. A polski Kościół ma duży wpływ na Wschodzie. Choć młodzi zazwyczaj nie są religijni, to ich rodzice, dziadkowie i opiekunowie jeszcze tak. To do nich w dużej mierze trafiają środki, które młodzi Ukraińcy wypracowują w Polsce. Za naszą wschodnią granicą tradycja i relacje rodzinne wciąż są ważne.
.Stworzenie odpowiednich programów w telewizji to koszt kilkudziesięciu tysięcy złotych za odcinek, audycji radiowej o połowę niższy, portal można obsługiwać za kwotę wiele mniejszą, a lokalne dodatki prasowe w języku ukraińskim to koszty jeszcze mniejsze. Wszystkie te działania wymagają nakładów finansowych, ale powinniśmy traktować je jak inwestycję, która zwróci się w postaci kapitału ludzkiego w najbliższej przyszłości. Oczywiście pod warunkiem, że komunikacja ta będzie mądrze prowadzona, opierać się będzie na dialogu i chęci współpracy. Bo po zbudowaniu kanałów komunikacji z Ukraińcami następnym krokiem będzie próba skomunikowania się z mieszkańcami Azji Południowo-Wschodniej, których coraz więcej w Polsce. Nie wolno ich wykluczać, należy z nimi rozmawiać. Aby dzisiejsza Polska, tak jak I Rzeczpospolita, była otwartym krajem – krajem bez stosów.
Michał Kłosowski