Uchodźcy są dla Franciszka synonimem ubóstwa, a Kościół od początku jego pontyfikatu miał taki właśnie być – ubogi i na ubogich skoncentrowany – pisze Paulina GUZIK
.„Uchodźczą” politykę papież realizuje nie tylko swoimi orędziami, audiencjami i żywym świadectwem Chrystusowego pochylenia się nad potrzebującym człowiekiem. Politykę dotyczącą migracji realizują „ludzie Franciszka”. Spotkanie czterech bohaterów tego tekstu w 2017 roku pozwoliło mi zrozumieć, że Franciszkowy Kościół ma strategię działania wobec migracji. Kościół Franciszka ma też ludzi, którzy tę strategię komunikują i wyjaśniają, a to w dzisiejszym świecie – nie tylko polityki i biznesu, ale i Kościoła – połowa sukcesu.
W świecie komunikacji to, co robi ekipa Franciszka ze słowem „uchodźca”, nazywa się reframingiem – wychodzeniem z ram.
„Wszystkie dane, którymi dysponuje wspólnota międzynarodowa, wskazują na to, że globalne migracje dalej będą naznaczały naszą przyszłość” – pisze papież w orędziu na Światowy Dzień Pokoju i w tym pierwszym pisanym tekście na 2018 rok daje do zrozumienia, co, a właściwie kto będzie dla niego tematem numer jeden w najbliższej przyszłości: uchodźcy i migranci. „Nie gaśmy nadziei w ich sercach” – mówił Franciszek podczas pierwszej w nowym roku modlitwy Anioł Pański. „Nie możemy tłumić ich oczekiwania pokoju” – apelował.
Franciszek nie wspiera ich – migrantów – jedynie retoryką. Franciszek lubi, gdy się działa, nie mówi. W 2015 roku oddał mieszkania w Watykanie dwóm uchodźczym rodzinom i wezwał wszystkie parafie, by zrobiły to samo. Dykasteria ds. Integralnego Rozwoju Człowieka, zwana „dykasterią papieża Franciszka”, w styczniu 2018 roku zdmuchnie pierwszą świeczkę na urodzinowym torcie. Jej dział ds. migrantów i uchodźców jest oczkiem w głowie Ojca Świętego. To właśnie ta sekcja w 20 punktach realizuje najważniejsze założenia tegorocznego orędzia na Światowy Dzień Pokoju – przyjmowania, chronienia, promowania i integrowania uchodźców i migrantów. To ona jest w stałym kontakcie z ONZ ds. wypracowania dokumentów o uchodźcach i migrantach, o których w orędziu pisze Franciszek. Już w 2017 roku papież pokazał, że ta część rzymskiej kurii to jego oczko w głowie: w październiku ubiegłego roku osobiście odwiedził on zespół Migranti i Rifugati, co na pracownikach dykasterii zrobiło piorunujące wrażenie – nieczęsto głowa Kościoła ma czas, by przyjść do swoich urzędników. Ale jeśli w Watykanie powściągliwy ponoć w kontaktach wewnątrz Pałacu Apostolskiego papież jest dla kogoś szczególnie serdeczny, to właśnie dla tych, którzy realizują w praktyce ideę miłosierdzia.
Jak spojrzeć na uchodźcę i migranta oczami Franciszka?
Ojciec Święty i jego ludzie uczą nas tego w kilku prostych hasłach. Zanim hasła i ludzie je głoszący zostaną tu przedstawieni, należy podkreślić – spójność komunikacyjna misji „Watykan a uchodźca” nie wynika z tego, że za Portone di Bronzo działa jakaś tajna komórka komunikacji, która w najstarszej korporacji świata rozsyła talking points. Spójność wynika, po pierwsze, z Ewangelii – czytając jej najbardziej oczywiste fragmenty, można znaleźć poniższe punkty. I niezliczone przykłady biblijnych bohaterów, którzy uciekali przed śmiercią do obcych krajów – nie wyłączając Świętej Rodziny.
Abp Nunzio Galantino, sekretarz generalny episkopatu Włoch, powiedział, zapowiadając tegoroczny Dzień Migranta i Uchodźcy, przypadający 14 stycznia: „Nie zamierzam zastępować polityków, ale też polityka nie może zabronić Kościołowi postępowania zgodnego z Ewangelią, z całą Ewangelią, gdzie napisane jest: »Byłem przybyszem, a przyjęliście Mnie«”.
Po drugie, ludzie Franciszka (nazywam tak zarówno jego urzędników, jak i wiernych mu biskupów i kardynałów) podążają utartą przez poprzedników ścieżką „uchodźczej” retoryki. Jan Paweł II to prawdziwa kopalnia myśli, które w kwestii imigrantów i uchodźców są tożsame z myślami Franciszka. I ponownie bp Galantino: „Trzeba mieć dużo tupetu, aby myśleć, że zainteresowanie uchodźcami ze strony papieża Bergoglio to coś nowego, zapominając, że wszyscy jego poprzednicy kładli nacisk na potrzebę gościnności”.
Aby przywołać tylko kilka z nich:
Jan Paweł II, Światowy Kongres Opieki Pastoralnej, 1985 rok: „Każdy człowiek ma prawo do wolności przemieszczania się i do rezydencji w ramach obszaru swojego kraju. Jeśli są uczciwe powody za tym przemawiające, musi mieć możliwość, by wyemigrować do innych krajów i otrzymać tam prawo pobytu. Fakt, że jest obywatelem danego kraju, nie pozbawia go członkostwa w rodzinie ludzkiej ani obywatelstwa w uniwersalnym społeczeństwie, wspólnym, szerokim na cały świat braterstwie ludzi”.
Dla tych, którzy wśród „uczciwych” (w oryginale „just reasons”) powodów migracji przywołanych w powyższym tekście Jana Pawła II nie znajdą migracji ekonomicznych, warto przypomnieć jeszcze jeden fragment myśli papieża Polaka, tym razem z 1998 roku:
Przyjęcie potrzebujących. Przywracanie nadziei: „Atmosfera przyjęcia jest coraz bardziej potrzebna w konfrontowaniu dzisiejszych różnych form dystansowania nas od siebie nawzajem. Głęboko dowodzi tego sytuacja milionów uchodźców i wygnańców, fenomen rasowej nietolerancji, a także nietolerancji wobec osoby, której jedyną „winą” jest poszukiwanie pracy i lepszych warunków życia poza jego własnym krajem, jak również strach przed wszystkimi, którzy są inni i przez to widziani jako zagrożenie”.
Po trzecie wreszcie, Franciszek i jego ludzie czytają dokumenty soborowe i domagają się ich realizacji także wewnątrz Kościoła – punkt 66 Gaudium et Spes: „Sprawiedliwość i słuszność wymaga też, żeby ruchy ludnościowe, koniecznie przy postępie ekonomicznym, tak się kształtowały, by życie jednostek i ich rodzin nie stawało się niepewne i zdane na łaskę losu (…). Wszyscy, a przede wszystkim władze państwowe niech nie uważają ich (robotników obcej narodowości czy też pochodzących z innego kraju – przyp. red.) tylko za zwyczajne narzędzie produkcji, lecz za osoby, i niech im okazują pomoc w sprowadzeniu do siebie rodziny i zdobyciu przyzwoitego mieszkania, jak również niech popierają ich we włączaniu się w życie społeczne ludności, która ich przyjmuje, lub w życie danego kraju”.
Imigrant to szansa, nie zagrożenie
8 grudnia 2018. Na dziedziniec Pałacu Apostolskiego podjeżdżają kolejne czarne limuzyny. Coroczne spotkanie z korpusem dyplomatycznym. Tematy trudniejsze niż świąteczna atmosfera spotkania. Dziś dużo mówi się o migrantach i migracji – podkreśla Franciszek – „czasem tylko po to, by wzbudzić strach pierwotny”. Papież o tym strachu mówi dużo i często. Mówił o tym także podczas watykańskiej pasterki: „Boże Narodzenie to czas, aby przekształcić siłę strachu w siłę miłości”. Papież przypomina bardzo konkretnie, że ludzie nie opuszczają swoich domów dlatego, że czegoś od nas – Europejczyków żyjących na „ziemi obiecanej” – chcą, a już na pewno nie chcą nas, Europejczyków, skrzywdzić: „W wielu przypadkach ucieczka jest wypełniona nadzieją, nadzieją lepszej przyszłości; ale dla wielu ucieczka ma tylko jedno imię: przetrwanie”. W orędziu na Światowy Dzień Pokoju Franciszek pisze: „Niektórzy widzą w nich zagrożenie. Ja natomiast zachęcam was do spojrzenia na nie (migracje – przyp. red.) z ufnością, jako na szansę budowania pokojowej przyszłości”.
Podsekretarz sekcji Migranti i Rifugati „Franciszkowej” dykasterii, ojciec Fabio Baggio, misjonarz zgromadzenia skalabrynianów, od wielu lat zajmujący się właśnie uchodźcami, powiedział mi w wywiadzie udzielonym dla Między Ziemią a Niebem TVP1 w listopadzie w Rzymie, że „zamiast kierować swoją uwagę na wyzwania – które są rzeczywiste i powinno się na nie odpowiadać – patrzmy także na szanse, jakie nam to daje, szanse, jakie mamy dzięki bogactwu kultur. Migracja już tu zostanie. Migracja jest globalna i będzie fenomenem – jeśli będziemy w stanie odpowiednio nią zarządzać, otwierając legalne kanały dla imigrantów i przygotowując społeczeństwa, by ich przyjęły, jeśli będziemy w stanie przygotować miejsce dla nich wszędzie na świecie, nie tylko w niektórych krajach, ale we wszystkich krajach, dystrybuując odpowiedzialność, jestem pewien, że migranci nie będą problemem – wręcz przeciwnie, będą szansą i potencjałem wspólnego wzrostu”.
Oczy Franciszka i jego urzędników patrzą dokładnie w tę samą stronę – w pozytywną stronę: „Nie przybywają oni z pustymi rękami: mają zasoby odwagi, umiejętności, energii i dążeń, a ponadto skarby swoich rodzimych kultur i tym samym ubogacają życie krajów, które ich przyjmują” – pisze papież w orędziu na Światowy Dzień Pokoju. Papież dostrzega w orędziu także dobro i empatię społeczeństw, chwaląc „kreatywność, wytrwałość i ducha poświęcenia niezliczonych osób, rodzin i wspólnot, które w każdej części świata otwierają drzwi i serca migrantom i uchodźcom, również tam, gdzie środki nie są zbyt wielkie”.
Żyjemy w globalizacji obojętności
8 lipca 2013 roku Franciszek po raz pierwszy od początku pontyfikatu opuszcza Rzym. Podróż krótka nie jest – choć to wciąż terytorium Włoch – wygląda trochę jak zagraniczna, bo papież jedzie na wyspę znajdującą się w połowie drogi między Maltą a Tunisem – Lampedusę, która jest bramą do europejskiego raju, dla wielu imigrantów ostatnim przystankiem ziemskiej podróży. Tam po raz pierwszy używa dramatycznych słów, które jak bumerang będą powracały w jego przemówieniach i pojawiały się niemal w każdym wywiadzie udzielanym przez ludzi Franciszka zajmujących się uchodźczą strategią: „globalizacja obojętności”.
„Kultura dobrobytu, która prowadzi do myślenia o sobie samych, sprawia, że stajemy się nieczuli na wołanie innych, że żyjemy w mydlanych bańkach, które są piękne, ale są niczym, są płytką, tymczasową iluzją, która prowadzi do obojętności w stosunku do innych, co więcej, prowadzi do globalizacji obojętności. Przyzwyczailiśmy się do cierpienia innych, nie dotyczy nas ono, nie interesuje, to nie nasza sprawa!” – wołał na Lampedusie papież z ambony z przyczepionym do niej symbolicznym sterem.
W ramach rozbicia globalizacji obojętności w swoim orędziu na Światowy Dzień Pokoju w 2018 r. Franciszek pisze o dwóch porozumieniach, które ONZ ma w tym roku przyjąć: jedno będzie regulowało bezpieczne i uporządkowane migracje, drugie – będzie dotyczyło uchodźców. Papież apeluje, by globalne umowy przyjęte na poziomie ONZ „inspirowane były przez współczucie, dalekowzroczność i odwagę, by wykorzystywać każdą okazję do postępów w budowaniu pokoju. Tylko w ten sposób niezbędny realizm polityki międzynarodowej nie skapituluje w obliczu cynizmu oraz globalizacji obojętności”.
Zdanie to można polecić każdemu, kto Franciszka uważa za papieża realizującego „lewacką” politykę. Żaden polityk jeszcze nie zebrał się na odwagę, by powiedzieć, że polityka ma być inspirowana współczuciem i nie kapitulować wobec cynizmu. Próżno szukać też innych religijnych przywódców, którzy mają odwagę to powiedzieć. Już na Lampedusie Franciszek gromił dzisiejsze społeczeństwa: nikt nie płacze za tymi, którzy utonęli, nie dopływając do wybrzeży wyspy, są nam obojętni, nie mają twarzy, imion i przeszłości. Franciszek w każdym swoim przemówieniu i geście wobec wygnańców wydobywa ich z tej otchłani obojętności.
I znów powrócę do wywiadu z ojcem Baggio, który na pytanie, jak Watykan patrzy na globalny kryzys migracyjny, odpowiedział: „To kryzys ludzkości. Jestem Europejczykiem, jestem Włochem – to człowiek był zawsze w centralnym punkcie naszej kultury, niezwykłej kultury i filozofii. Teraz widzę, że nie do końca tak jest, i myślę, że papież ma całkowitą rację, kiedy mówi, że globalizacja obojętności dotyka wszystkich serc i daje nam błędne pojęcie przyszłości; przyszłości, która jest dedykowana tylko dla małych grup ludzi z dużą ilością zasobów, a nie dla radości całego rodzaju ludzkiego”.
Wykorzystując dobrodziejstwa globalizacji, Franciszek podróżuje tam, gdzie Kościół ma – parafrazując ojca Baggio – małe zasoby i mało swoich ludzi. Ostatnia podróż – Mjanma i Bangladesz – była nie tylko odwiedzinami maleńkiej mniejszości katolickiej, ale przede wszystkim wołaniem Franciszka o poszanowanie prawa mniejszości muzułmańskiej – ludu Rohingja. Podczas spotkania z nimi w Bangladeszu Franciszek powiedział: „W imieniu wszystkich – tych, co was prześladują, tych, co was skrzywdzili, a nade wszystko w imieniu obojętnego świata – proszę o wasze wybaczenie”. Dla ludzi, którzy uciekają, bo ich wioski są palone, a ich dzieci są wrzucane w ogień na ich oczach, dla muzułmanów idących na cienkim skrawku lądu ku nadziei na przetrwanie ma gigantyczne znaczenie to, że następca Świętego Piotra jedzie tysiące kilometrów z Rzymu, żeby im to powiedzieć. Że jedzie tam dla niespełna pół miliona ludzi, którzy na buddyjskiej i muzułmańskiej ziemi wyznają Chrystusa. Odprawia mszę dla 200 tysięcy katolików. Gdyby podczas ŚDM na Błoniach pojawiło się „tylko” 200 tysięcy ludzi, media oszalałyby od negatywnych komentarzy. Franciszek leciał do tych 200 tysięcy 13 godzin, bo ci ludzie nie są mu obojętni. Leciał 13 godzin do 16 Rohingjów w Bangladeszu, którym uścisnął dłoń, których pogłaskał po głowie podczas międzyreligijnej modlitwy. „Nie zamykajmy naszych serc, nie odwracajmy wzroku, obecność Boga dziś ma także imię Rohingja” – mówił.
Na poziomie lokalnym to „jego” dykasteria czuwa nad tym, aby lokalne Kościoły nie były obojętne, i asystuje im w działaniach, które mają pomóc migrantom i uchodźcom oraz ułatwić im asymilację.
Zobacz w uchodźcy Jezusa, czyli „co by było, gdybym to ja był na ulicy”
Ojciec Fabio Baggio należy niewątpliwie do kręgu urzędników Kurii Rzymskiej, którzy wywołują uśmiech na twarzy papieża i mają do niego częsty dostęp. Zapytany, jaka jest perspektywa Franciszka w kwestii uchodźców, mówi, że jest bardzo prosta, a zarazem ewangeliczna i sprowadza się do pytania: „Czy jesteśmy w stanie rozpoznać Chrystusa w biednych ludziach, w bezbronnych ludziach, którzy pukają do naszych drzwi? (…) Co by było, gdybym to ja nim był? Co, jeśli byłbym uważany za innego tylko dlatego, że moja historia jest inna? To JA mogę być tym drugim, tym na ulicy”. (Biblia pełna jest takich przykładów; aby przywołać tylko jeden z nich: „Wy także miłujcie cudzoziemca, boście sami byli cudzoziemcami w ziemi egipskiej”, Pwt 10,18-19).
Watykański plan „uchodźca” realizuje pod oknami Pałacu Apostolskiego także polski arcybiskup Konrad Krajewski. Co łączy abp. Krajewskiego, o. Baggio i Franciszka? Podejście do każdego potrzebującego w duchu rozeznawania i odpowiadania na ich potrzeby. „Ludziom daje się nie to, na co zasłużyli, ale to, czego potrzebują. Jak dziecko ma gorączkę, daje się mu lekarstwo” – powiedział mi w prywatnej rozmowie abp Krajewski tuż przed ingresem abp. Grzegorza Rysia w Łodzi. Jałmużnik papieski, czyli człowiek od dzielenia charytatywnych środków Watykanu, zajmujący się m.in. pomocą bezdomnym i uchodźcom na ogromną skalę, ma prostą zasadę: „Jeśli w każdym człowieku, któremu dajesz puszkę tuńczyka na Termini (największy dworzec kolejowy w Rzymie, miejsce noclegu wielu bezdomnych i uchodźców – przyp. red.), nie zobaczysz Jezusa, to znaczy, że ograniczasz się do bycia pracownikiem socjalnym, który bierze za to pieniądze” – mówił nad filiżanką czarnej kawy. Kawy, którą na co dzień często dzieli z bezdomnymi w Watykanie. Zna ich imiona. Mówi, że wielu już wyjechało z Rzymu, bo znaleźli pracę w Polsce, podnieśli się z bezdomności. Dzięki temu, że ktoś im pomógł. Ten „ktoś” każe mówić do siebie bezdomnym i uchodźcom po imieniu – Konrad.
Oto wyzwanie, jakie Watykan rzucił uchodźczej polityce. Odpowiedzieć po imieniu na potrzebę ludzi szukających pokoju i lepszego życia.
Nour Essa, która przyleciała z Franciszkiem z wyspy Lesbos, zabrana wprost z obozu do papieskiego samolotu, pracuje teraz w rzymskim szpitalu, studiuje na rzymskim uniwersytecie. Jest muzułmanką – drugie życie zawdzięcza przywódcy katolików, otwarcie o tym mówi i wzrusza się za każdym razem, kiedy ma okazję spotkać papieża. Papież chce w uchodźcach widzieć ludzi, nie liczby. Imiona, nie statystyki.
Abp Krajewski to w Watykanie właśnie taka imienna instytucja. Dokładnie tak, jak uważa Franciszek, że nie wolno zabraniać komuś poszukiwania lepszego życia.
Papież w noworocznym pokojowym orędziu broni także migrantów ekonomicznych: „Ludzie migrują również z innych powodów” – pisze – „a pierwszym z nich jest chęć lepszego życia, co wiąże się często z pragnieniem, by pozostawić za sobą »beznadziejność«, którą rodzi niemożność budowania przyszłości. Wyjeżdża się, by połączyć się z własną rodziną, by znaleźć możliwości zatrudnienia lub wykształcenia: kto nie może cieszyć się tymi prawami, nie żyje w pokoju”.
Polacy mają w tej kwestii bardzo krótką pamięć. Przywołajmy tekst „Nasza klasa” Jacka Kaczmarskiego: „Kaśka z Piotrkiem są w Kanadzie, bo tam mają perspektywy, Staszek w Stanach sobie radzi, Paweł do Paryża przywykł”. Myśląc kategoriami Franciszka – czy Fadiemu z Afganistanu możemy mieć za złe, że dziś migruje z tych samych powodów, z których migrował w latach 80. Marian Kowalski? Że marzy mu się lepsze życie w rajskiej krainie – Europie? Pamiętam, jak jako 6-letnia dziewczynka płakałam nad lodami Hortex w bardzo jeszcze PRL-owskiej Warszawie, bo całej rodzinie na – nomen omen – ulicy Pięknej zamiast wiz amerykańskich wbito w paszporty „denied”. Nasza rodzina chciała uciec od szarzyzny i braku perspektyw na lepsze życie w komunistycznej Polsce. Pewnie gdyby nie rychły upadek komuny, rodzice jeszcze nie raz próbowaliby wydostać nas z „beznadziejności”, o której pisze dziś papież.
Papież już na Lampedusie zwrócił nam, Europejczykom, uwagę na jeszcze jeden aspekt – boimy się, że ktoś nam zabierze nasz świat: „Prosimy o przebaczenie dla tych, którzy wygodnie zamknęli się we własnym dobrobycie” – mówi Franciszek. Myśląc dokładnie tak jak papież, abp Krajewski denerwuje się, gdy ktoś odlicza bezdomnemu paczki, jakie pobrał z darów. „Jak sobie dokładkę zupy weźmiesz, to ci nikt nie wypomina. Czemu mam bezdomnemu wypominać dodatkową paczkę?!”. Abp Grzegorz Ryś, zaprzyjaźniony z abp. Konradem Krajewskim jak mało kto, powiedział w listopadzie łódzkiej młodzieży, aby wykształcili w sobie zdolność „rozpoznania Jezusa w ludziach obcych, oczekujących pomocy”.
Komunikacyjna spójność Franciszka, jego współpracowników i murem stojących za nim biskupów jest skoncentrowana na jednym – rób to, co w twojej sytuacji zrobiłby Jezus. Ten sam, którego nie przyjęto w Jerozolimie, bo był obcy. I – z drugiej strony – co by Jezus zrobił, gdybyś to ty był przybyszem i wpadłbyś na Niego po drodze?
Migracja jako znak czasów
Przeciwnicy obecnego papieża lubią cmokać z niedowierzaniem na jego słowa i decyzje. Wielu jest takich, którzy na początek roku powtórzą to, co wybrzmiewa przez cały pontyfikat Franciszka – przeciwstawią go Benedyktowi XVI, który w noworocznych orędziach na Światowy Dzień Pokoju nie pisał wiele o uchodźcach, skupiał się na teologii pokoju. Papież Franciszek wychodzi im naprzeciw w pierwszych zdaniach listu, odwołując się do myśli Benedykta XVI – trzykrotnie zresztą tylko w tym jednym dokumencie będzie jeszcze do niego wracał: „Pragnę jeszcze raz wspomnieć ponad 250 mln migrantów na świecie, z których 22,5 mln stanowią uchodźcy. Ci ostatni, jak stwierdził mój umiłowany poprzednik Benedykt XVI, »to mężczyźni i kobiety, dzieci, młodzież, osoby w podeszłym wieku, którzy szukają miejsca, gdzie mogliby żyć w pokoju«”.
Ojciec René Micallef, wykładowca migracji na Papieskim Uniwersytecie Gregoriańskim w Rzymie, uważa, że nazywanie obecnej sytuacji kryzysem jest nadwyrężeniem – ludzie zawsze migrowali, i to w wielkiej skali. Potwierdza to choćby nasza, polska historia. Wystarczy pojechać do Muzeum Emigracji w Gdyni, by zobaczyć i usłyszeć historie Polaków, którzy od XIX wieku uciekali od terroru i biedy. Jedyna różnica jest taka, że granica biedy i wojen się przesunęła.
„Migracja to znak czasów” – powiedział Franciszek do uczestników prywatnej audiencji dla naukowców obecnych na konferencji „Refugees and migrants in a globalised world – responsibility and response of Universities”. Dodał: „Ważne jest to, aby mówić o negatywnych reakcjach, pojawiających się w pierwszej chwili, które napływ imigrantów generuje nawet w krajach o długiej chrześcijańskiej tradycji, a które mogą być nawet dyskryminujące i ksenofobiczne”.
Papież chce, aby na migrację spojrzeć jak na fenomen, który w naszym świecie jest czymś oczywistym. A skoro zjawisko to jest i towarzyszy nam od dawna, trzeba na nie odpowiedzieć, zamiast bić pianę. „Wierzę, że to, co dzieje się dzisiaj, jest bardziej kryzysem humanitarnym niż kryzysem migracyjnym. Kryzys ten podkreśla wszystkie ograniczenia i limity naszego społeczeństwa” – powiedział ojciec Baggio w naszym wywiadzie.
Ewangelia, nie polityka
W pierwszych zdaniach orędzia na Światowy Dzień Pokoju papież daje do zrozumienia, że wcale nie idzie tu o politykę, ale o wartości czysto chrześcijańskie. „Ci, którzy podsycają strach przed migrantami, być może w celach politycznych, zamiast budować pokój, sieją przemoc, dyskryminację rasową oraz ksenofobię, które są źródłem wielkiego niepokoju dla tych wszystkich, którym leży na sercu ochrona każdego człowieka”.
Jednak nie można odmówić papieżowi konsekwentnej realizacji uchodźczej strategii. A strategię tę realizuje także poprzez decyzje personalne. Kiedy w 2017 roku ogłaszał nominacje kardynalskie, niewielu spodziewało się, że na liście znajdzie się arcybiskup Sztokholmu, ks. Anders Arborelius. Szybko zrozumiano jednak, że to on ma na głowie prawdziwy Franciszkowy Kościół z peryferii. W wywiadzie udzielonym Aletei na pytanie „Co jest motorem wzrostu liczby katolików w Szwecji?” kardynał odpowiedział, że dwa elementy: „Imigracja i nawrócenia. Prawie 80 procent katolików w Szwecji to imigranci w pierwszym albo drugim pokoleniu”.
Być może więc to właśnie papież imigrant, papież z Argentyny rozumie potrzebę europejskiego Kościoła. W końcu to on nazwał Europę „babcią”, Franciszek nie patrzy idealistycznie na Europę jako przykładną córę Kościoła. Powiedzmy sobie szczerze – Polska jest ewenementem na jej skalę. Polskie pełne kościoły są wyjątkiem. Ilu katolików chodzi do kościoła w Hiszpanii, Francji, Niemczech? Już Jan Paweł II pytał wiele lat temu: „Francjo, co zrobiłaś ze swoim chrztem?”. Ks. Andrzej Halemba powiedział mi rok temu w Iraku, że nie rozumie, dlaczego niemieccy księża nie chodzą z posługą do obozów dla uchodźców. Tam są przecież potrzebni. Franciszek w migracji widzi szansę ewangelizacyjną, nie zagrożenie.
Abp Grzegorz Ryś był jednym z wielu nowych arcybiskupów i kardynałów, którzy otrzymali nominacje i birety w 2017 roku, a którzy w pełni podzielają Franciszkowy pogląd na ubogi Kościół odpowiadający potrzebom ludzi. I jednym z tych, którzy zdania Kościoła na temat uchodźców nie mieszają z polityką takiego czy innego kraju.
„Rozmowa na temat uchodźców i imigrantów – także w Kościele – posługuje się argumentacją zaczerpniętą ze świata polityki. Tymczasem w narracji Kościoła rozstrzygające powinno być zdanie zapisane w Ewangelii wg św. Mateusza, (…) gdzie Jezus mówi: »Byłem przybyszem, a przyjęliście mnie«” – podkreślił abp Ryś w wideo nagranym dla łódzkich licealistów. Zresztą zanim wyjechał do Łodzi, jego rozważania mógł usłyszeć osobiście papież Franciszek na Błoniach podczas ŚDM.
„Kiedy dopełnił się czas Jego wzięcia z tego świata, postanowił udać się do Jerozolimy i wysłał przed sobą posłańców. Ci przyszli do jakiegoś miasteczka samarytańskiego, by Mu przygotować pobyt. Nie przyjęto Go jednak, ponieważ zmierzał do Jerozolimy” (Łk 9,51–53).
„Panie Jezu, już na początku swej drogi do Jerozolimy, a więc ku śmierci, zostałeś odrzucony – nie przyjęto Cię. Bo byłeś obcy! Bo należałeś do innego narodu, wyznającego inną religię. Odmówiono Ci gościny – Człowiekowi zmierzającemu ku śmierci. To wszystko, Panie, brzmi przerażająco znajomo – jakby było wprost zaczerpnięte z naszych gazet, przypomina sytuacje z naszych ulic. Odmawiamy gościny ludziom, którzy szukając lepszego życia, a czasami po prostu ratując życie (zagrożone śmiercią), pukają do drzwi naszych krajów, kościołów i domów. Są nam obcy, widzimy w nich wrogów, boimy się ich religii. I ich biedy!”.
Rozważania na Błoniach kończyły się tak: „Otwórz nam oczy! Daj się rozpoznać! W przybyszach, którzy nagle znaleźli się obok nas”. Abp Ryś spotkał Franciszka po raz pierwszy osobiście w czasie ŚDM. Nie jest jego bliskim współpracownikiem, ale zdecydowanie jest jego człowiekiem i doskonale rozumie jego tok myślenia.
Przyjęcie i asymilacja imigrantów to dla papieża i jego ludzi społeczna nauka Kościoła w najczystszej formie: „Mądrość wiary umacnia to spojrzenie, potrafiące dostrzec, że wszyscy należymy do jednej rodziny – zarówno migranci, jak i społeczności lokalne, które ich przyjmują – i wszyscy mają takie samo prawo do korzystania z dóbr ziemi, których przeznaczenie jest powszechne, jak mówi społeczna nauka Kościoła. Solidarność i dzielenie się są oparte na tej właśnie podstawie” – pisze papież w orędziu na Światowy Dzień Pokoju.
Franciszek konsekwentnie tłumaczy, że prawo do przemieszczania się jest prawem człowieka, a przyjęcie i asymilacja są gwarancją pokoju; orędzie na Światowy Dzień pokoju kończy słowami swojego wielkiego poprzednika:
Inspirują nas słowa św. Jana Pawła II: „Jeśli wielu ludzi podziela »marzenie« o świecie, w którym panuje pokój, jeśli doceniany jest wkład migrantów i uchodźców, ludzkość może coraz bardziej stawać się rodziną wszystkich, a nasza ziemia prawdziwym »wspólnym domem«”.
* * *
.Powyższe uwagi są oczywiście jedynie próbą zrozumienia papieskiej strategii komunikacji fenomenu migracyjnego i analizą jej niewielkiego wycinka. Niewątpliwie inspiracją do spisania ich były spotkania i rozmowy w minionym już roku – z ojcem Baggio, abp. Krajewskim, abp. Rysiem i przede wszystkim, po raz pierwszy blisko i osobiście, z papieżem Franciszkiem (ostatniej nie śmiem naturalnie nazwać rozmową, to było raczej słuchanie jego słów z przyjemnie bliskiej odległości i w kameralnym gronie osób).
Bohaterowie tego tekstu nie muszą spotykać się na kolegiach w Watykanie, aby wiedzieć, co mają mówić o uchodźcach i migrantach. Wystarczy, że otworzą Pismo Święte, przemówienia poprzedników Franciszka czy dokumenty soborowe. Konsekwencja w posługiwaniu się ich fragmentami, ufność w słowa papieża i uważne jego słuchanie, dystans do mediów i robienie tego, co należy do ich obowiązków, charakteryzuje wszystkich bohaterów powyższej opowieści. Być może w tym leży sukces jednolitej, mistrzowskiej przecież, acz bardzo prostej komunikacji dotyczącej „uchodźców” według papieża Franciszka i jego ludzi. Komunikacji, której nie brakuje autentycznego storytellingu – przykładów działania na rzecz uchodźców i potrzebujących. Storytellingu, przez który media przedstawiają opowieść pod tytułem „uchodźca” w rozumieniu Franciszka, która zmienia zupełnie negatywną do tej pory narrację.
Już kiedy papież zabierał na pokład swojego samolotu grupę uchodźców z wyspy Lesbos, dziennikarze wiedzieli, że na pokład zabiera także słowo „uchodźca”, wyciągając je z beznadziei obozów, wyrywając je z nieustannego połączenia ze słowem „terroryzm”. Papież zabrał to słowo do samolotu, dając mu imię, nazwisko, zawód, rodzinę i korzenie. Dając mu tożsamość i człowieczeństwo. W komunikacji nazywa się to reframingiem – wychodzeniem z ram. Po pierwszych mówionych i pisanych słowach Franciszka w 2018 roku już wiadomo, że misja reframing dla słowa „uchodźca” wcale się jeszcze nie skończyła.
Paulina Guzik