Abp. Wojciech POLAK, Maria WANKE-JERIE: Kreatywna mniejszość, czyli radość, prostota i cisza

Kreatywna mniejszość, czyli radość, prostota i cisza

Photo of Abp Wojciech POLAK

Abp Wojciech POLAK

Metropolita gnieźnieński i prymas Polski, członek Rady Stałej Konferencji Episkopatu Polski oraz Papieskiej Rady ds. Duszpasterstwa Migrantów i Podróżujących (do 2016 roku), w latach 2011–2014 sekretarz generalny Konferencji Episkopatu Polski, doktor teologii moralnej Papieskiego Uniwersytetu Laterańskiego w Rzymie.

Photo of Maria WANKE-JERIE

Maria WANKE-JERIE

Absolwentka Uniwersytetu Wrocławskiego, z wykształcenia matematyk teoretyk, specjalista PR, przez 16 lat szef działu promocji na Uniwersytecie Przyrodniczym we Wrocławiu. Współtworzyła pierwszy „Raport o stanie nauki w Polsce”. Współautorka kilkunastu już książek o bohaterach „Solidarności”. Odznaczona Medalem „Niezłomni” (2013) i Medalem „Zasłużony dla Wrocławia – Merito de Wratislavia” (2016).

Ryc.: Fabien Clairefond

zobacz inne teksty Autorki

O tygodniowych rekolekcjach w Taizé, sile przyciągania wspólnoty, Kościele w Polsce, podziałach w społeczeństwie i uchodźcach, których nie należy się bać, z Prymasem Polski abp. Wojciechem POLAKIEM rozmawia Maria WANKE-JERIE

– Czy Kościół w sprawie uchodźców mówi jednym głosem? 

– Kościół musi mówić jednym głosem, bo Ewangelia w tej sprawie jest jednoznaczna. Abp Stanisław Gądecki powiedział ostatnio, że przyjęcie uchodźców i – szerzej – nasza relacja do przybysza nie może wynikać z politycznych kalkulacji, tylko z Ewangelii. Powtarzamy nauczanie Jezusa: „Byłem przybyszem, a przyjęliście mnie”. To jest droga, którą musi podążać Kościół.

Kościół nie jest od tego, żeby decydować, czy projekty relokacyjne są słuszne czy niesłuszne. Od tego są politycy. Kościół nie może też tworzyć wizji politycznej czy opowiadać się za taką czy inną propozycją polityków.

– Ale Kościół zabiega o korytarze humanitarne…

– Korytarze humanitarne to bezpieczna forma pomocy adresowana do konkretnych ludzi, sprawdzonych i najbardziej potrzebujących. A jednocześnie takich, którzy nie zagrażają porządkowi publicznemu. Dlatego mówię o zadaniu do odrobienia, bo ciągle brakuje rzetelnej wiedzy.

Gdy przeciętny Polak słyszy termin korytarz humanitarny to ma przed oczami rzekę ludzi, która płynęła przez Węgry do Niemiec po otwarciu granicy. Takie obrazy widział w telewizji. Korytarz, w którym z jednej strony stoją patrzący z lękiem ludzie i ci, którzy rzucą uchodźcom kawałek chleba czy podadzą kubek wody. To nie jest korytarz humanitarny. Korytarz humanitarny przewiduje pobyt czasowy, nie na stałe. To pomoc adresowana do ludzi z wybranych miejsc, sprawdzonych przez służby miejscowe i służby polskie. Nieraz między biskupami mówimy o tym, że brakuje rzetelnego wytłumaczenia tego pojęcia, bo może być ono zbyt trudne, a ludzie nakładają na nie kalki swoich skojarzeń.

Czy Polska będzie krajem narażonym na przybycie wielkich fal uchodźców? Nie wiadomo, ale wszystko wskazuje na to, że nie, że nasz kraj nie leży na szlaku masowych migracji. Nie przewiduje się sytuacji, z którymi borykają się inne kraje europejskie, że ktoś będzie szturmował nasze granice, chcąc wedrzeć się do Polski.

– Stosunek do uchodźców wynika też z podziałów politycznych, które są w Polsce bardzo głębokie i mocno antagonizują społeczeństwo. Podziały, czego dawniej nie doświadczaliśmy, przebiegają nawet w poprzek rodzin. Czy Kościół może coś zrobić, aby je niwelować, wykopane rowy między grupami społecznymi pomóc zasypywać?

– Jeżeli prawdą jest, jak pani wspomina, że główną przyczyną tych podziałów są sprawy polityczne, czyli racje, które nas różnią w szukaniu wspólnego dobra, to podstawową rolą Kościoła jest nie dać się uwikłać w ten spór. Kościół musi pozostać apolityczny, całkowicie z tego sporu wyjęty, bo jego rolą nie jest opowiadanie się po jednej czy drugiej politycznej stronie. To zawsze będzie dzielić.

Kościół, nie tylko hierarchia, ale także wspólnota wiernych, był silny, gdy zdawał sobie sprawę, że obok nas są ludzie z jednego i drugiego obozu. Jeżeli podziały polityczne spowodują, że w kościele nie możemy usiąść obok siebie, będzie to oznaczać, że sami to życie sobie spolityzowaliśmy. Kościół jest wspólnotą wiary, oczywiście realizowaną w społeczeństwie – to są konkretni ludzie, którzy mają swoje emocje, swoje poglądy, a nawet ambicje polityczne. Ważną rzeczą jest, by przekonywać, że Kościół nie jest miejscem, gdzie te poglądy należy głosić czy ujawniać. W przypadku księży to powinno być wręcz zabronione, żeby nie było sytuacji, iż osobiste poglądy księdza stają się poglądami wspólnoty. Tak uczy Kościół, można to prześledzić w jego dokumentach.

Na przykład, kiedy zbliżają się wybory, nikt nie odważy się zapytać, na kogo ksiądz biskup będzie głosował, bo wie, że nie uzyska odpowiedzi. Nie mogę jako biskup powiedzieć na kogo głosowałem, mówię natomiast dlaczego ważne jest, że przyszedłem głosować. Mówię, że ważna jest postawa obywatelska i czym trzeba się kierować, żeby troszczyć się o dobro wspólne.

Kościół, kiedy mówi o wyborach, przede wszystkim zachęca, by pójść głosować, bo to jest nasz deficyt. W Polsce jest wielu, którzy z prawa wyborczego rezygnują, przejawiając w ten sposób brak odpowiedzialności za dobro wspólne.

Kościół odpowiada za życie społeczne, ale nie może wskazywać na kogo głosować, wspierać tę czy inną partię polityczną.

Abp Gądecki powtarza, że słowo partia pochodzi od pars, czyli część, a Kościół jest powszechny, jest dla wszystkich, nie może być częścią. Musimy przy tym pamiętać, że ludzie mają swoje emocje, swoje poglądy, swoje sympatie, ale Kościół jest miejscem, w którym dla dobra wiary to powinno być przekraczane.

Kreowanie podziałów jest naganne. Papież Benedykt XVI w książce „Jezus z Nazaretu” pisze bardzo mocno, że jeśli Kościół opowiada się za konkretną partią albo władzą, zawsze staje się tego ofiarą. Jeden z biskupów, bp legnicki Zbigniew Kiernikowski, popieranie przez Kościół władzy dla własnych korzyści przyrównuje do popierania Barabasza przeciw Chrystusowi. Tak to trzeba rozumieć.

Pamiętajmy też, że stanowisko Kościoła jest obecnie przez jedną i drugą stronę politycznego sporu mocno instrumentalizowane. Na przykład Kościołowi zarzuca się w niektórych mediach, że otrzymuje niesamowite, lukratywne profity. Chciałbym wiedzieć jakie są to profity, bo zarówno za obecnej, jak i poprzedniej władzy sytuacja się nie zmieniła. Jeżeli mówimy o finansowaniu, na przykład renowacji zabytków, sytuacja jest prosta i przejrzysta – są granty i ich rozliczenia. Kościół w Polsce, a także ludzie, którzy mu pomagają, są na tyle rozsądni, że nie ma w tym obszarze żadnych skandali, niewłaściwego wykorzystywania pieniędzy. Mogą zaistnieć sytuacje, gdy ktoś musi zwrócić jakieś środki, bo coś zaniedbał, ale to zdarza się i w innych dziedzinach. Opowiadanie, że Kościół współpracuje z władzą dla lukratywnych korzyści jest po prostu nieprawdziwe.

– Kościół wciąż ma duży autorytet w społeczeństwie. Co robić, by ten autorytet wzmacniać?

– To prawda, nawet gdy mówi się źle o Kościele, tą kartą się gra. Politycy wciąż zabiegają o poparcie Kościoła, co potwierdza, że ma on autorytet w społeczeństwie. W społeczeństwach zachodnich nikt o to nie zabiega, nikt tej karty nie użyje, bo nie przynosi to politycznych korzyści. Zawsze Kościół będzie wzmacniać wierność Panu Jezusowi. To jest rzecz podstawowa. Jeżeli my, biskupi, księża i ludzie świeccy, będziemy się nawracać, jeżeli będziemy wierni nauce Chrystusa, będziemy także źródłem mocy i autorytetem dla innych. Kościół wierny Chrystusowi może być też postrzegany jako znak sprzeciwu. Jezus był wszak tym, któremu sprzeciwiać się będą. Jeżeli sprzeciw wobec Kościoła jest z powodu wierności Chrystusowi, to może to tylko umacniać jego autorytet. Wtedy powinniśmy to w pokorze uznawać i przyjmować. W pokorze i w prawdzie, bo są też niesprawiedliwe sądy oparte o nieprawdziwe informacje. Wówczas Kościół ma prawo to prostować, pokazywać, że jest to nieprawdziwe i niesłuszne.

– Papież Benedykt mówił, że Kościół na Zachodzie stał się kreatywną mniejszością. Czy Kościół w Polsce jest skazany na podobny scenariusz?

– Jakie plany ma Pan Bóg wobec Kościoła w Polsce i, szerzej, wobec ludzi tu żyjących – nie wiem, a trzeba na to patrzeć i z takiej perspektywy.

Pamiętam słowa byłego Prymasa Belgii kardynała Godfrieda Danneelsa, które wiele mnie nauczyły. Mówił on, że niekiedy jest to sytuacja, w której Pan Bóg nas doświadcza, jak Żydów, kiedy wyprowadził ich do Babilonu. Dlaczego Bóg wyprowadził Żydów? Bo nie byli Mu wierni, uwierzyli sobie, budując własne królestwa. Zapłacili za to cenę, stając się wygnańcami i mniejszością. W ten sposób Bóg pokazał im, że to niewłaściwa droga. Kardynał Danneels, patrząc na sytuację Belgii z przeszłości, mówi, że była nadzieja na wielkie masy ludzi wokół Kościoła, aż przyszła sekularyzacja i wszystko „tąpnęło”. – Nie byliśmy silni, jak o sobie myśleliśmy – mówił kardynał.

Sytuację bycia mniejszością możemy przeżywać na dwa sposoby – jako tragedię z przekonaniem, że to wszystko się kończy, albo jak Żydzi, którzy przetrwali trudny czas w Babilonie po to, by wrócić i znowu wzrastać w wierze. Nie wiem, co czeka Kościół w Polsce, ale jestem przekonany, że nic nie jest dane raz na zawsze. Musimy sobie zdawać sprawę, że procesy sekularyzacyjne też nas dotykają, nie jesteśmy bowiem jakąś zamkniętą enklawą. Świat stał się otwarty, a poprzez media elektroniczne otwarty nawet za chińskim murem. Tego najbardziej obawiają się ci, którzy mury tworzą. Będziemy więc w mniejszym lub większym stopniu, szybciej lub wolniej doświadczać różnych zjawisk zsekularyzowanego świata. Jest tylko pytanie, jak przed tym się bronić.

Jedyną skuteczną obroną, która płynie z przypowieści biblijnych, jest być Kościołem prawdziwie wiernym Ewangelii. Wtedy procesy sekularyzacyjne, choć nas doświadczą, nie przewrócą nas. Jeżeli się tego przestraszymy, albo to zlekceważymy, nie będzie dobrze. Żeby, będąc mniejszością, być kreatywnymi, trzeba nie poddawać się beznadziei.

Jeżeli pojawia się kryzys powołaniowy, nie należy przeżywać go tak, jak niekiedy bracia i siostry na Zachodzie, wycofując się z pracy z młodzieżą, uznając, że widocznie Pan Bóg nie chce powołań. Moim zdaniem kryzys powołań należy odczytywać jak wyzwanie do jeszcze większego zaangażowania. Szukajmy młodych, mówmy o powołaniu, proponujmy drogę kapłaństwa. To jest już sprawa Pana Boga, czy otworzy ich serca. Nie wolno opuszczać rąk, uznając, że tu nic nie da się zrobić.

Kreatywna mniejszość musi mieć dynamizm, żeby nie podzielić losu Kościołów na Zachodzie, które poddały się nastrojom beznadziejności.

Kontrprzykładem jest Kościół we Francji, który wykazuje się dynamizmem, pomimo, że jest mniejszością. Pierwsza córa Kościoła jest mniejszością kreatywną i wzrasta także dzięki żywym wspólnotom duchowym, jakim jest Taizé, wspólnota Chemin Neuf, wspólnoty jerozolimskie. Jeżeli nawet nie oddziałują one szybko, ani szeroko, to jest to ta kropla, która drąży kamień. To jest Kościół rosnący i to w bardzo pogłębiony sposób.

– Księże Prymasie, skąd pomysł, by wsiąść do autobusu z grupą młodych ludzi i udać się w dwudziestogodzinną podróż do Burgundii, by spędzić tydzień u boku wspólnoty braci z Taizé? Co było inspiracją tego wyjazdu?

– Taizé znałem z Europejskich Spotkań Młodych organizowanych na przełomie roku od prawie czterdziestu lat, z tego ducha, który młodzież, ale także i ja, doświadczaliśmy, a potem przenosiliśmy do życia naszej diecezji. Jednak bezpośrednim impulsem wyjazdu na tygodniowe rekolekcje do Taizé była wizyta w marcu tego roku braci Macieja i Wojciecha, którzy spotykali się z młodymi w różnych miastach w Polsce. Modliliśmy się razem, a brat Maciej gościł nawet w moim domu. To od niego dostałem zaproszenie do odwiedzenia Wspólnoty. Z drugiej strony młodzi ludzie, którzy uczestniczyli w ostatnim Europejskim Spotkaniu w Rydze i byli pod ogromnym jego wrażeniem, opowiadali z entuzjazmem o tym, czego tam doświadczyli i zaproponowali mi wspólny wyjazd do Taizé. Stąd pomysł, a potem przyszedł czas na konkrety, czyli podróż razem z młodymi autobusem. Była okazja, by przeżyć też wspólnotę między nami, między mną i młodymi.

– Co jest dominującym wrażeniem z tego pobytu?

– Najpierw była radość spotkania tak wielu młodych z różnych zakątków świata. Spotykałem się nie tylko z Polakami goszczącymi w Taizé (było tylko jedno takie oficjalne spotkanie z rodakami), była też okazja do rozmów w szerszym gronie o sytuacji chrześcijan na Bliskim Wschodzie, o projektach solidarnościowych. Oprócz grupy pracy, która wykonuje w Taizé różne konkretne zadania, osób rozważających Pismo Święte podczas spotkań biblijnych, jest też grupa refleksji. Osoby z wielu krajów świata rozmawiają o różnych, dużych i małych projektach solidarnościowych, o solidarności bardzo szeroko rozumianej. Ciekawym doświadczeniem był udział w spotkaniach biblijnych osób w wieku 35 plus. Okazuje się, że sporo takich ludzi przyjeżdża do Taizé. Są jeszcze rodziny z dziećmi, które uczestniczą w specjalnym programie. Taizé jest, jak widać, wspólnotą bardzo szeroką. Pobyt tutaj to z jednej strony radość spotkania, rozmowy, dzielenie się różnymi doświadczeniami, problemami, ale także wspólna modlitwa i ta niezwykła cisza, która modlitwie towarzyszy.

– Co, zdaniem Księdza Prymasa, sprawia, że Taizé ma wciąż tak dużą siłę przyciągania młodych ludzi, którzy nie tylko przyjeżdżają tu pogłębiać swoją wiarę, ale także jej poszukują?

– Taizé jest miejscem religijnej wspólnoty, która nie proponuje jakiegoś programu formacyjnego dla młodych, ale daje im przestrzeń do spotkania, spotkania z drugim człowiekiem, ale przede wszystkim z Panem Bogiem. Młodzi doświadczają tego poprzez modlitwy, wprowadzenia biblijne, rozmowy w małych grupach. Bracia dają przestrzeń i przykład modlitwy, wokół której gromadzą się młodzi, ale przede wszystkim dają przykład życia.

Spotkanie z młodymi jest też doświadczeniem życia wspólnoty, bracia do nich wychodzą, ale mają też swoją przestrzeń własnego życia zakonnego. Dla wielu młodych fakt, że ta wspólnota jest pośród nich, z nimi się modli i do tej modlitwy zaprasza, jest siłą przyciągania. To funkcjonuje na podobnej zasadzie, jak czytamy w Ewangelii. Kiedy uczniowie spotykali Jezusa, to nie tłumaczyli, co Jezus mówił, tylko zachęcali: „Choć i zobacz”. To jest ta zasada. Kiedy Andrzej, brat Piotra, przychodzi niego i mówi: „spotkaliśmy Mesjasza”, to nie tłumaczy mu, kim On jest, tylko zaprasza: „Choć i zobacz, posłuchaj!”. Taizé jest zbudowane na podobnej filozofii, zaprasza młodych, żeby przyszli i zobaczyli. To – oczywiście – jest rozpisane na konkretny program dnia, spotkania, rozmowy. Młodzi nie mogą narzekać, że tu się nudzą.

– Czy wspólnota Taizé może być inspiracją dla Kościoła w Polsce? Co z tych doświadczeń można zaadoptować w pracy polskich duszpasterzy?

– Myślę, że wspólnota Taizé już jest inspiracją dla Kościoła w Polsce, przez to, że jest tu obecna. Obecna od wielu lat, najpierw poprzez kontakty brata Rogera z Polską, bardzo ścisłe kontakty, potem poprzez europejskie spotkania organizowane w miastach w Polsce – były już cztery, dwa we Wrocławiu i po jednym w Warszawie i w Poznaniu. Te spotkania promieniują potem na życie religijne, w wielu miejscach są grupy modlitewne Taizé, punkty przygotowań do kolejnych europejskich spotkań.

W czym wspólnota mogłaby bardziej oddziaływać na Kościół w Polsce? Myślę, że uczy ona religijnego doświadczenia wiary. To, co można by przyjąć i zrozumieć z charyzmatu Taizé, to właśnie doświadczenie wiary. Fenomen Taizé to jest taki trójnóg, po pierwsze relacja z Panem Bogiem, a więc modlitwa, druga rzeczywistość to relacja z drugim człowiekiem, ale też jest bardzo konkretna posługa innym. To jest ważne dla naszych wspólnot, zwłaszcza wspólnot parafialnych, które – jak pięknie mówił Papież Jan Paweł II – stanowią Kościół, który żyje pośród synów i córek tej ziemi, tej miejscowości, tej wioski, tego miasta. Pokazywanie, że przeżywana przez nas wiara, prowadzi nas do wspólnoty, ale też do niesienia pomocy tym, którzy jej potrzebują. Ta filozofia była obecna także podczas tegorocznego pobytu braci Wojciecha i Macieja w Polsce, kiedy odwiedzali oni miejsca, które nazywali miejscami cierpienia i nadziei – ośrodki uzależnień, domy opieki, domy poprawcze, więzienia… To jest droga, która jest ważna dla każdej wspólnoty kościoła, także dla parafii.

– Słowem kluczem używanym przez braci z Taizé jest zaufanie. Czy w polskim Kościele można mówić o zaufaniu? Zaufaniu duchownych między sobą, zaufaniu wiernych do księży, zaufaniu kapłanów do wiernych, do młodzieży, zaufaniu wiernych do siebie nawzajem?

– Trzeba najpierw sprecyzować, czym jest zaufanie. Ufność i zaufanie to najpierw otwarcie się na Pana Boga, kiedy odniesienia do Boga nie przeżywamy jako relację strachu czy nakazu, tyko otwieramy się na Bożą miłość, uświadamiamy sobie, że Bóg nas kocha.

Zaufanie rodzi się wtedy, kiedy z jednej strony mam poczucie, że jestem kochany, a z drugiej, że jestem w Bożych rękach. Wtedy odpowiadam miłością na miłość.

Ktoś, kto będzie atakowany, niszczony, nie może mieć zaufania, bo agresorowi nie można ufać. Przed agresorem trzeba się bronić. Przykład Taizé pozwala budować zdrowe relacje.

W polskim Kościele z zaufaniem jest różnie. Są miejsca, wspólnoty, które żyją zaufaniem i to na bardzo różnych poziomach, począwszy od poziomu parafialnego do diecezjalnego. Są też wspólnoty, które nacechowane są nieufnością względem siebie, z różnych powodów. Często są to jakieś zranienia, wynikające z takich prostych doświadczeń, kiedy ktoś w biurze parafialnym traktowany jest per nogam, albo przychodzi z trudnym problemem i zostanie zlekceważony lub nie spotka się z należytą uwagą, szacunkiem. To nie służy zaufaniu, budzi brak ufności. Natomiast przeszkoda w budowaniu zaufania między księżmi tkwi w tym, że często są oni indywidualistami. My, księża, realizując różne projekty, robimy to często sami, we własny sposób, nie mając zaufania do innych. Zaufania do tego, że kiedy innym te projekty powierzymy, to ich jakość nie spadnie, tylko może się podnieść, inni mogą je wzbogacić.

Pokusa perfekcjonizmu i indywidualizmu obecna jest w naszym Kościele, dlatego tak często nie zapraszamy innych do realizacji naszych projektów. A niekiedy tak się nie da, bo samemu nie ma się tyle sił i możliwości, żeby wszystko objąć i ogarnąć. To z kolei rodzi frustrację. Gdyby przekroczyć próg indywidualizmu i zaufać innym, delegować jakieś zadania, powierzyć jakąś odpowiedzialność, efekt mógłby być lepszy. W Taizé nic nie robi się dla młodych, to oni sami działają. Na przykład taka prosta sprawa dotycząca porządku w kościele, zachowania ciszy, dbałości o właściwy ubiór. Sami młodzi o to dbają. To oni stoją z tablicami z napisem „cisza”, a gdy trzeba, upominają swoich kolegów. To jest dużo bardziej twórcze i łatwiejsze do przyjęcia dla młodego człowieka. Pokazuje jednocześnie, jakie powinno być duszpasterstwo ludzi młodych. Nie powinno być tak, że my starsi dla nich coś robimy, im się to może podobać albo nie. Młodzi powinni robić to dla siebie i dla innych, a my powinniśmy stworzyć im przestrzeń do działania i być przy nich, towarzyszyć im. Weryfikować ich projekty, pokazywać pewne ramy, w których mogą się poruszać, bo tego, czego im brak w stosunku do ludzi dorosłych, to doświadczenie. Tym możemy się z nimi dzielić. Oczywiście, jeżeli ktoś ma poczucie doskonałości i ulega perfekcjonizmowi, to jest przekonany, że młody człowiek nie zrobi tego tak, jak on sam, ale kiedy go zabraknie, nie będzie też i tego młodego, który podjąłby te zadania. A on mógłby się uczyć, dojrzewać do ich podjęcia. Jan Paweł II mówił o młodych, że są nadzieją w podwójnym sensie: „Do was należy przyszłość i od was zależy przyszłość”.

– Miał Ksiądz Prymas okazję do spotkania uchodźców, których przyjęli bracia z Taizé, młodych mężczyzn, chłopców z Sudanu, Erytrei? Jakie są Księdza Prymasa refleksje z tego spotkania?

– To już jest druga grupa, którą bracia przyjęli z obozu w Calais we współpracy z francuskimi władzami. Otrzymali taką propozycję, zadanie, którego się podjęli. To nie jest duża grupa, tu nie tworzy się getta z kilkuset uchodźców. To jest kilka lub kilkanaście osób, obecna grupa liczy sześciu uchodźców, a ja spotkałem się z pięcioma z nich. To jest mała wspólnota, która jest bardzo dobrze prowadzona.

Bracia wyszli z założenia, że te osoby, które mają traumatyczne doświadczenia, powinny być dobrze przyjęte, że trzeba przy nich stanąć, pomóc także w bardzo prostych sprawach, od języka poczynając poprzez załatwianie spraw formalnych, związanych z uzyskaniem azylu i karty stałego pobytu, po funkcjonowanie w społeczeństwie. Mają oni lekcje francuskiego, sami mówili, że nie jest to łatwe tak szybko przyswoić sobie znajomość tego języka. Bracia nie tylko sami poświęcają się temu projektowi, ale zapraszają też do współdziałania okolicznych mieszkańców. Taizé jest jedną z wiosek, które znajdują się wokół.

Tu żyją ludzie, którzy mają swoje rodziny, pracę. To oni zapraszają uchodźców do swoich domów, uczą języka, spędzają z nimi wolny czas, wybierają się na wspólne wycieczki rowerowe, spacery… Ważne jest, żeby ci młodzi ludzie, którzy zostali wyrwani z dżungli, jak nazywano ośrodek w Calais, przeżyli proces uzdrowienia i integracji ze społeczeństwem. Trzeba mieć też dużo cierpliwości i wyrozumiałości, bo mają oni dramatyczne doświadczenia.

Dziś wszystkie serwisy podają, że Sudan jest miejscem katastrofy humanitarnej, która się pogłębia. Ci ludzie, którzy przebywają teraz w Taizé, zostali wyrwani ze szponów wojny, widzieli na własne oczy mordy na swoich najbliższych. Myślę, że ważną rzeczą jest, że oni tworzą tu wspólnotę i mogą też czuć się u siebie. Muszą nauczyć się bardzo prostych spraw od przygotowania posiłków, dbania o higienę, sprzątanie i tym podobne codzienne czynności. Kiedy już uzyskują możliwość bycia w społeczeństwie, nadrobienia szkoły, zdobycia zawodu, mogą się usamodzielnić. To są ludzie wprawdzie skryci, nieufni, ale bardzo bystrzy i mają przed sobą przyszłość.

– Podobnie liczna, jak obecna, grupa uchodźców, którą przyjęli bracia rok wcześniej, już się usamodzielniła – wszyscy nauczyli się języka francuskiego, znaleźli pracę, wynajmują mieszkania… Mieszkańcy Taizé i sąsiednich miejscowości nie tylko nie czują przed nimi lęku, ale cieszą się, że mogą pomóc przy ich integracji. W Polsce dominuje strach, obawy, że przyjęcie uchodźców spowoduje zagrożenie zamachami, może zagrozić naszej cywilizacji. Nawet korytarze humanitarne, o które zabiega Kościół, budzą sprzeciw większości społeczeństwa. Czy te obawy są uzasadnione?

– Nie możemy abstrahować od tych obaw. Francuzi to też nie są ludzie pozbawieni lęku. Jak słyszałem, zanim przyjęto uchodźców, bracia zaangażowali się w przygotowanie ludzi i wyjaśnienie im tego projektu. Razem z merem Taizé odwiedzali rodziny tu mieszkające, wysłuchiwali obaw i wątpliwości, tłumaczyli, jaka będzie forma tego przyjęcia, jaki jest sens ich pobytu i jak mogą włączyć się do pomocy. Wtedy te obawy, który były obecne w świadomości ludzi, zostały po pierwsze wysłuchane, a potem w wyniku rozmowy i wyjaśnień rozwiane.

Tu jest rejon, który żył w sąsiedztwie wielkiego opactwa w Cluny, bardzo pięknego i bogatego, ale też feudalnego. Dlatego też, historycznie rzecz biorąc, nie to jest rejon wielkiej ufności i zaufania, tu ludzie doświadczyli krzywdy. I to gdzieś tkwi w świadomości mieszkańców. Myślę, że w Polsce istnieje konieczność poszukiwania z jednej strony bardzo konkretnych rozwiązań, chociażby poprzez korytarze humanitarne, które są bezpieczną formą pomocy, a drugiej strony wytłumaczenia tego ludziom. Powinno się to odbywać na różnych poziomach, powinniśmy odrobić lekcję, jaką tu bracia wykonali przed przyjęciem uchodźców. Chodzi o to, aby na każdym poziomie angażować się w wyjaśnienie Polakom, dlaczego rodzi się strach, jak można go przezwyciężyć i jak w bardzo konkretny sposób można tym ludziom pomóc. Trzeba ich przekonać, że jest to możliwe i nie stwarza zagrożenia.

Rozmawiałem z przeorem wspólnoty z Taizé bratem Aloisem, który jest człowiekiem też bardzo trzeźwo myślącym. Dowiedziałem się, że odwiedzał Węgry i bardzo wiele innych miejsc. Ma świadomość, że są ludzie, którzy są autentycznie przerażeni sytuacją związaną z kryzysem migracyjnym. Nie możemy się na nich obrażać, mówiąc, że jest to jest trudne do zrozumienia i nie do zaakceptowania. I że muszą się zmienić. Nie mamy siły, żeby nakazać komuś, że ma się zmienić. Nie będzie chciał tego słuchać. My natomiast musimy dbać o to, żeby tym ludziom pokazywać drogę, która jest możliwa.

Brat Alois podał taki przykład. Przyszła do niego dziewczyna z Węgier i zrobiła mu awanturę o słowo Allah. W Taizé modlitwy są w różnych językach, także w języku arabskim. Reakcja tej dziewczyny wynikała z niewiedzy, słowo Allah nie jest bowiem terminem islamskim, jest słowem arabskim. Tak chrześcijanie, katolicy nazywają Boga. Kiedy my, biskupi, razem ze wspólnotą palestyńską, odprawialiśmy Mszę św. w Betlejem, modliliśmy się słowem Allah. Awantura, jaką zrobiła ta Węgierka o wprowadzanie islamizmu do Taizé, wynikała też ze strachu, a strach z niewiedzy. To takie skojarzenie z wezwaniem „Allah akbar”, które jest hasłem islamskich terrorystów dokonujących zamachów. To tak jak nam, Polakom, słowo Bóg, po niemiecku Gott, kojarzyłoby się z napisem „Gott mit uns” na pasach niemieckich żołnierzy w czasie wojny. Człowiek, który w czasie wojny widział strzelającego do niego hitlerowca z napisem „Bóg z nami” mógł sobie myśleć, kim jest ten Bóg? Papież Franciszek przestrzega, wyraźnie mówi, że żadna religia nie może używać Pana Boga do własnych celów i do przemocy. Przy bardzo trudnej sytuacji i wszystkich lękach, które ona wyzwala, trzeba wnikać w to, jakie są ich przyczyny, dostrzec, że sprawy zostały mocno upolitycznione i są często owocem politycznej rozgrywki. Są też rezultatem obrazów, jednoznacznie negatywnych, którymi epatują media. Żeby tę sytuację w całej złożoności zrozumieć, potrzeba kogoś, kto by ją wytłumaczył.

Rozmawiała Maria Wanke-Jerie
Rozmowa została przeprowadzona w Taizé w lipcu 2017 roku.

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 5 sierpnia 2017
Fot.ks.Wojciech Orzechowski