
Wspólnota Taizé. Tam, gdzie spełniają się marzenia o idealnym świecie
Jeżeli ktokolwiek wątpi w to, że jest takie miejsce na ziemi, gdzie mogą materializować się marzenia o idealnym świecie, gdzie ludzie są dla siebie serdeczni i życzliwi, zamiast podejrzliwości panuje zaufanie, praca zorganizowana jest wzorowo, a porządek idzie w parze z szacunkiem i akceptacją dla każdego, powinien pojechać do Taizé – pisze Maria WANKE-JERIE
.W jednym z najpiękniejszych zakątków Francji, wśród urzekającej naturalnym pięknem przyrody leży mała wioska. Wioska, która często gości jednocześnie przybyszy z kilkudziesięciu krajów świata. Wspólnota Taizé w 2015 r. świętowała swoje 75-lecie.
Drogowskazy na autostradzie, zarówno, gdy jedzie się tam z Lyonu, jak i z Paryża, już z wyprzedzeniem kilkudziesięciu kilometrów pokazują drogę do Taizé, choć na tablicach informacyjnych zazwyczaj pojawiają się tylko nazwy dużych miast. Taizé zaprasza także przypadkowych podróżnych.
Gościnność jest znakiem firmowym tego niezwykłego miejsca, które poznałam 12 lat temu, ale jego fenomen odkrywałam powoli. Stale dorastam do rozumienia w pełni, czym jest to miejsce.
Taizé to mała wioska w Burgundii, w centralnej Francji. Stała się ona domem wspólnoty założonej przez Rogera Schutza w 1940 roku, w samym środku okrutnej wojny. Wspólnota liczy około stu braci, którzy wywodzą się z ponad trzydziestu krajów położonych na różnych kontynentach i należą do różnych wyznań chrześcijańskich. Starają się być – zgodnie z ideą założyciela – znakiem pojednania między chrześcijanami i zwaśnionymi narodami. Rozwijają to, co ludzi zbliża, tworząc coś, co brat Roger nazwał „przypowieścią o komunii”. Przypowieścią jest ich życie i inicjatywy, które podejmują. Utrzymują się z własnej pracy, nie przyjmują żadnych darowizn, spadków czy prezentów. Nie gromadzą kapitału, przeznaczając każdego roku nadwyżki swojego budżetu na pomoc najuboższym. Żyją w prostocie i… mają to coś, co nazwałam kiedyś światłem w oczach. To sprawia, że najbardziej uniwersalnym środkiem komunikacji jest uśmiech.
W Taizé ludzie się do siebie uśmiechają. I mają światło w oczach.
Geneza i historia
.Gdy zaczęła się druga wojna światowa, 25-letni wówczas Roger Schutz-Marsauche, z wykształcenia teolog, opuścił swój dom rodzinny w Szwajcarii, mówiąc matce: „Muszę jechać, Bóg mnie wzywa”. Usłyszał w odpowiedzi: „Jeżeli Bóg wzywa, nie zwlekaj”. Te niezwykłe słowa matki, która przecież musiała drżeć z niepokoju o los swojego najmłodszego dziecka, przypominałam sobie, gdy dom opuścił mój syn, jadąc po studiach do Taizé, by wstąpić do wspólnoty.
Roger Schutz-Marsauche zamieszkał w Taizé w pobliżu linii demarkacyjnej dzielącej Francję na obszary okupowane przez wojska niemieckie i włoskie oraz terytorium kontrolowane przez Rząd Vichy, w niewielkiej odległości od Cluny, siedziby dawnego opactwa benedyktyńskiego. To było idealne miejsce, by dawać schronienie uchodźcom, głównie Żydom. Mieszkał tam, utrzymując się z uprawy ziemi, do jesieni 1942 r., kiedy to cała Francja została zajęta przez okupantów. Rogerowi zaczęło wówczas zagrażać niebezpieczeństwo, głównie z powodu uchodźców, których ukrywał. Na dwa lata wrócił więc do rodzinnej Genewy, by tam wraz z trzema przyjaciółmi rozpocząć wspólnotowe życie. Wrócił z nimi do Taizé w 1944 r. Wkrótce dołączyli do nich inni i na Wielkanoc 1949 r. było ich już siedmiu. Zobowiązali się żyć we wspólnocie i prostocie oraz zachowywać celibat. Nazwali się braćmi. Sami się utrzymywali i opiekowali się niemieckimi jeńcami wojennymi, przebywającymi w pobliskim obozie oraz okolicznymi sierotami. Do opieki nad nimi brat Roger sprowadził do Taizé swoją najmłodszą siostrę Genevieve, świetnie zapowiadającą się pianistkę, która poświęciła się wychowywaniu dwudziestki chłopców, których przygarnął.
W latach 1952–1953 brat Roger opracował właściwą regułę wspólnoty, której podstawą były trzy słowa streszczające Ewangelię: radość, prostota, miłosierdzie. Nawiązał wówczas bliski kontakt z arcybiskupem Lyonu, kardynałem Gerlier, dzięki któremu poznał kardynała Angelo Roncaliego, późniejszego papieża Jana XXIII. Być może znajomość ta stała się inspiracją do otwarcia Kościoła katolickiego na dialog ekumeniczny, zapoczątkowany przez Sobór Watykański II, na którego obrady brat Roger został zaproszony jako oficjalny obserwator. Poznał wówczas bliżej wielu biskupów latynoamerykańskich, w tym Dom Heldera Camarę. To z ich inspiracji zainicjował Operację „Nadzieja”, mającą na celu pomoc materialną dla ludzi najbiedniejszych w rożnych miejscach świata.
Od drugiej połowy lat 70. razem z braćmi podróżował, odwiedzając najuboższych w różnych krajach świata, m.in. w Kalkucie, gdzie poznał MatkęTeresę, w Chile, w Hongkongu, w Republice Południowej Afryki i na Haiti. Podróżował także do krajów Europy Wschodniej, m.in. do Polski, którą pierwszy raz odwiedził w 1973 r. Na zaproszenie bp Herberta Bednorza uczestniczył kilkakrotnie w Pielgrzymce Ludzi Pracy do Piekar Śląskich, gdzie poznał kardynała Karola Wojtyłę, późniejszego papieża Jana Pawła II, który podczas pielgrzymki do Francji odwiedził Taizé.
Brat Roger nie miał ambicji formułowania spójnego programu teologicznego ani duszpasterskiego. Unikał też rozważań teoretycznych. W centrum jego uwagi była sprawa odnowy życia chrześcijańskiego i dążenie do jedności chrześcijan. Mocno podkreślał wagę modlitwy.
Modlitwa
.Rytm dnia w Taizé wyznacza modlitwa, która trzy razy dziennie gromadzi w kościele wszystkich, przebywających na wzgórzu. Kościół, zwany Kościołem Pojednania, został zbudowany w latach 1961–1962 przez młodych Niemców jako znak pojednania z Francją. Później, gdy do Taizé przybywało coraz więcej ludzi, głównie młodych, był on rozbudowywany. Przez zastosowanie opuszczanych ścian oddzielających dobudowywane segmenty, może służyć większej lub mniejszej liczbie osób, a niewykorzystane na modlitwę części kościoła wykorzystywane są jako sale do odbywania spotkań w mniejszych grupach.
Na modlitwę wzywają dzwony. Gdy rozlega się ich mocny dźwięk ze wszystkich stron w okolicy mieszkańcy ściągają do kościoła. W ciszy. Niesamowita wrażenie robi ta cisza. O potrzebie jej zachowania przed kościołem i w samej świątyni przypominają tablice w różnych językach trzymane przy wejściach przez wolontariuszy: SILENCE, STILLE, SILENCIO, CISZA, TISZINA…
Od modlitwy zaczyna się każdy dzień, modlitwa gromadzi wszystkich obecnych w Taizé także w południe i wieczór. To niezwykłe, jak kilka tysięcy, głównie młodych ludzi, trzy razy dziennie przychodzi do kościoła. Charakterystyczną cechą wspólnej modlitwy są pieśni śpiewane w różnych językach. To znak powszechności, ale także wyraz szacunku dla wszystkich reprezentowanych tu narodowości. Każdy z obecnych dostaje śpiewnik z nutami i tekstami, które tłumaczone są na różne języki. Kilka pieśni jest też w wersji polskiej. Gdy po raz pierwszy usłyszałam w kościele w Taizé polską pieśń: „Bóg jest miłością”, miałam oczy pełne łez. Pewnie tak wzruszają się Szwedzi, Litwini czy Ukraińcy, gdy słyszą pieśni w ojczystym języku. Śpiewane modlitwy to krótkie frazy wiele razy powtarzane z łagodną melodią, czasem na kilka głosów. Zawsze starannie zaaranżowane.
Piękne są śpiewy, ale też urzeka cisza. Zawsze modlitwie towarzyszy dość długa chwila zupełnej ciszy, która może trwać nawet dziesięć minut. To przejmujące wrażenie, gdy kilka tysięcy ludzi zgromadzonych w kościele przez dziesięć minut milczy, a ciszę przerywa tylko dochodzący z zewnątrz śpiew ptaków albo od czasu do czasu czyjeś kaszlnięcie. Modlitwa urzeka pięknem i prostotą. Są też krótkie czytania z Pisma Świętego, najpierw pełne wersje w dwóch językach, francuskim i angielskim, potem powtarzane we fragmentach w innych, w zależności od krajów pochodzenia ludzi goszczących w danym tygodniu. Tu przedstawiciele różnych narodowości zawsze zostaną zauważeni czy to przez fragment czytań wypowiadany w ich ojczystym języku czy poprzez śpiew. Dodatkowo brzmi to czysto i poprawnie, bo zawsze znajdzie się brat, który jest w danym języku native speakerem.
Tylko w niedzielę zamiast porannej i południowej modlitwy jest Msza św. odprawiana w specjalnym, zatwierdzonym przez miejscowego biskupa rycie. Skąpa w słowa, pozwala skupić się na tym co najważniejsze. Czasem msza celebrowana jest przez goszczących w Taizé księży, którzy tworzą koncelebrę i zawsze odprawiana jest w wielu, różnych językach. Tradycyjną homilię zastępuję cisza, taka sama jak podczas modlitwy. Wrażenie robi procesja z darami, w której idą dzieci i młodzi ludzie, najczęściej nie tylko różnych narodowości, ale i różnych kolorów skóry, do tego w tradycyjnych, niekiedy bardzo kolorowych strojach, typowych dla krajów, z których pochodzą. Pięknie to wygląda.
Specjalną oprawę ma modlitwa w każdy piątek i sobotę. W piątek kończy ją adoracja ikony krzyża, która trwa czasem do późnych godzin nocnych, bo każdy zostaje w kościele tak długo, jak tego chce. Wielu młodych modli się w wielkim skupieniu. W sobotę natomiast tym szczególnym elementem jest światło, które od płonącego paschału przekazywane jest przez dzieci najpierw braciom, a potem wszystkim zgromadzonym w kościele. Każdy wchodzący na modlitwę dostaje małą, cienką świeczkę. Światło świec po kilku minutach wypełnia cały kościół, dając niezwykły efekt migotania i blasku. Choć we wnętrzu kościoła nie wolno robić zdjęć, trudno w tym momencie o całkowitą subordynację – zawsze błyśnie kilka, a nawet i kilkanaście aparatów fotograficznych. Widok płonących tysięcy małych świeczek, dających ciepłe, migoczące światło jest naprawdę niezwykły. – W Taizé mamy Wielki Tydzień przez cały rok – mawiają bracia, komentując symbolikę wieczornych modlitw w każdy piątek i sobotę.
Piękno w prostocie
.Myślę, że takie miejsc jak Taizé mogło powstać tylko we Francji. Podziwiam u Francuzów ich niezwykłą wrażliwość na piękno, co widać nie tylko przez obecność i popularność licznych galerii sztuki, ale przede wszystkim w codziennym życiu, wystroju domów, w dbałości o estetykę otoczenia.
Wokół wzgórza, na którym znajdują się mieszkania braci, a także budynki przeznaczone do zakwaterowania gości i pola namiotowe, na których ustawiane są duże, podobne do wojskowych namioty i małe typu igloo stawiane przez przyjezdnych, otaczają domy miejscowej ludności. Domy z kamienia typowego dla tego regionu, w charakterystycznym rustykalnym stylu, tonące w kwiatach, najczęściej spowite bluszczem. Po prostu piękne. Idąc od szosy stromym podejściem na wzgórze mija się te ukwiecone oazy zieleni. Tu nawet z kamienia wyrastają kwiaty.
Domy, w których mieszkają bracia, wtapiają się w ten krajobraz. W ich pobliżu jest mały romański kościółek z przylegającym doń cmentarzykiem. Tam spoczywają bracia, którzy już odeszli do wieczności. Ich groby są tak skromne jak i oni, gdy żyli. W jednym grobie leży trzech braci, każdy grób ma drewniany krzyż z wyrytymi imionami i ukwiecony kopczyk ziemi. Wśród nich jeden jest pojedynczy, to grób brata Rogera.
W sierpniu tego roku przypada dziesiąta rocznica tragicznej śmierci przeora Wspólnoty, gdy to podczas modlitwy, w obecności licznie zgromadzonych w kościele ludzi, jedna z młodych kobiet przebywających w Taizé śmiertelnie ugodziła go nożem. To szczególnie szokujące, gdy taką śmiercią ginie dziewięćdziesięcioletni staruszek, będący uosobieniem dobroci i łagodności, do tego słaby i kruchy. Pamiętam to wydarzenie z opowiadań z najdrobniejszymi szczegółami. Poruszyła mnie reakcja braci, prawdziwie chrześcijańska. Gdy rannego brata Rogera przeniesiono do jego pokoju, akcja reanimacyjna oraz próba zatamowania krwi nie przyniosły rezultatu i jeden z braci, będący lekarzem, stwierdził zgon, pozostali wypowiedzieli wówczas najistotniejszą prawdę wiary, niosącą jednocześnie nadzieję: „Chrystus zmartwychwstał”. Nie było rozpaczy, tylko chrześcijańska nadzieja. Piękne.
To tragiczne wydarzenie nic też nie zmieniło w zwyczajach braci, nie pozwolono, by wkradła się do nich nieufność. A przygotowania do pogrzebu, który zgromadził tysiące osób, w tym głowy państw i hierarchów kościelnych, nie zaabsorbowały braci na tyle, by zapomnieć o matce kobiety, która brata Rogera zabiła. Bracia skierowali do niej słowa otuchy i współczucia. Przyznam, że byłaby to chyba ostatnia rzecz, o jakiej bym pomyślała w takim momencie, ale po chwili zastanowienia zupełnie oczywista. Ileż trzeba wrażliwości i delikatności, aby współczucie skierować właśnie tam. A było tak bardzo potrzebne. Współodczuwanie i współczująca miłość to istota tego, czego doświadcza się w Taizé.
Tu piękno można chłonąć wszystkimi zmysłami. Zarówno piękno przyrody, jak i wystroju wnętrz oraz zagospodarowania przestrzeni, a także piękno muzyki i ciszy, ale przede wszystkim piękno moralne, jako przykład życia. Przykład, którego nie narzuca się, ale proponuje. Gdy zastanawiałam się, co jest tak pociągającego w tym miejscu, zwłaszcza ludzi młodych, to chyba właśnie autentyczność. Młodzi na kilometr wyczują fałsz. Tu go nie ma. Tu słowa są zawsze w zgodzie z czynami.
Piękno w różnorodności
.Pierwsze wrażenie, jakiego się doznaje, przybywając do Taizé, to różnorodność. W tej różnorodności też jest specyficzne piękno. Ludzie z wielu krajów świata, różnych kultur, wyznań , nawet różnych kolorów skóry. Ludzie w różnym wieku, choć przeważają młodzi. Spotkać tu można też osoby starsze, a także małe dzieci, bo w Taizé realizowany jest też program dla rodzin. Rodziny zamieszkują kompleks domów zwany Olindą w pobliskim Ameugny, gdzie pokoje i otaczający plac są przystosowane dla dzieci.
Różnorodność dotyczy też ubiorów, choć dominuje styl skromny, raczej sportowy. Ale spotkać można, zwłaszcza wśród przybyszy z dalekich, egzotycznych zakątków świata ubiory, jakich nie nosi się w Europie, wielobarwne suknie, tuniki, kolorowe chusty, czasem zwinięte w coś w rodzaju turbanu. Europejczycy też potrafią zwrócić uwagę wyszukanym strojem, a przede wszystkim fryzurami. Można tu zobaczyć i dredy, i irokezy, czasem bardzo okazałe.
Nic w Taizé nie zdziwi, także długie brody duchownych wschodniego obrządku, stroje sióstr zakonnych różnych zgromadzeń. Jednym słowem bogactwo różnorodności. Dotyczy to też języków, którymi posługują się przybysze. W Taizé przyjezdni mówią po angielsku, każdy na ogół zna ten język przynajmniej na poziomie komunikacyjnym.
Bracia rozmawiają ze sobą po francusku. Każdy z braci, oprócz języka ojczystego, a także francuskiego i angielskiego, uczy się jeszcze dodatkowo języka kraju, z którego przyjezdni pozostają pod jego opieką. Są to także języki krajów Europy środkowo-wschodniej: rosyjski, ukraiński, chorwacki, czeski… Wielu braci mówi po włosku, choć nie ma wśród nich Włocha. To posługiwanie się wieloma językami jest charakterystycznym znakiem Wspólnoty. Mimo woli nasuwa się myśl o szczególnych darach Ducha Świętego. Wszak jego zesłanie objawiło się właśnie tym, możliwością posługiwania się wieloma językami.
Każdy z braci potrafi powiedzieć przynajmniej kilka słów po polsku: szczęść Boże, jak się masz, wszystko dobrze. We Wspólnocie jest czterech Polaków: bracia Marek, Krzysztof (mieszka we fraterni w Brazylii), Wojtek (mój syn) i Maciej (najmłodszy i o najkrótszym stażu we Wspólnocie). Ale są też bracia innych niż polska narodowości, którzy mówią płynnie po polsku. Na przykład Anglik brat Paolo mówi w naszym ojczystym języku bezbłędnie pod względem gramatycznym i używa dość bogatego słownictwa. Nauczył się polskiego przygotowując europejskie spotkanie we Wrocławiu w 1989 r. Po polsku mówią też inni bracia: Niemiec z Bawarii brat Ulrich i Francuz brat Benoît.
Praca
.„Aby modlitwa była prawdziwa, powinieneś być oddany swojej pracy” – pisał brat Roger. Praca jest ważnym elementem, harmonijnie włączonym do wspólnotowego życia. Wszak bracia utrzymują się z własnej pracy. Źródłem dochodu Wspólnoty jest wytwarzana przez braci ceramika, której asortyment stale się poszerza, a także wyroby artystyczne, obrazy, grafiki, witraże i emaliowane wyroby z miedzi, w tym charakterystyczne taizowskie krzyżyki obrazujące Ducha Świętego. Do nabycia są też książki, kalendarzyki, płyty CD i kartki pocztowe przedstawiające życie w Taizé. Wszystko to sprzedawane jest w wydzielonym miejscu zwanym Exposition. Dzięki pracy wolontariuszy, którzy pracują przy pakowaniu towaru i w kasach, ceny produktów są przystępne. Wyroby sprzedawane w Taizé cieszą się dużą popularnością, niektórzy gromadzą całe ich kolekcje, kompletując zastawy stołowe i ozdobne wazony, świeczniki, szkatułki… Są one, jak wszystko w Taizé, piękne w swej prostocie.
Każdy z braci, po przyjęciu do Wspólnoty, pracuje w potery, czyli miejscu, gdzie wytwarza się ceramiczne naczynia, przechodząc każdy etap ich wytwarzania, od przygotowania tworzywa, czyli gliny, formowania, wypalania i powlekania emalią. W okresach większego zapotrzebowania na te produkty, każdy z braci potrafi wspomóc produkcję swoją pracą. W potery pracuje też codziennie przez pewien czas sam przeor brat Alois, który przejął kierowanie Wspólnotą po śmierci jej założyciela.
Bracia mają w Taizé różne zadania. Jedni zajmują się sprawami technicznymi, inni organizacyjnymi, nadzorują pracę wolontariuszy, grup porządkowych. Inni dbają o kościół, przygotowanie modlitwy i aranżację śpiewów, a także prowadzą spotkania: wprowadzenia biblijne czy warsztaty. Podziwiam jak wrodzone talenty braci są tu rozpoznawane i rozwijane. Każdy wykonuje pracę, do której ma największe predyspozycje i przygotowanie. Taka praca mniej męczy i sprawia większą satysfakcję. Część prac wykonują wolontariusze, zwani permanentami, czyli osoby, które zostają w Taizé na dłużej, ale nie na stałe. Pracę podejmują też przyjezdni, którzy przybywają na tydzień lub kilka dni, np. pilnują ciszy podczas modlitwy czy pracują przy dystrybucji posiłków, myciu naczyń, sprzątaniu sanitariatów itp. Wspólnota braci jest też wzorowym pracodawcą, dając zatrudnienie okolicznym mieszkańcom przy różnych pracach usługowych.
Młodzi w Taizé
.Taizé ma ogromną siłę przyciągania młodych ludzi, którzy przyjeżdżają tu już od końca lat pięćdziesiątych na tydzień lub co najmniej kilka dni. Przyjeżdżający zostają zakwaterowani w namiotach lub barakach mieszkalnych. Biorą udział w spotkaniach, zwanych wprowadzeniem biblijnym, niektórzy mogą pomagać w pracach praktyk tycznych (sprzątanie, gotowanie, mycie naczyń) lub wybrać grupę chóru czy ciszy. Uczestniczą w modlitwach, spotkaniach w tzw. małych grupach i warsztatach tematycznych. Wszystkie spotkania prowadzone są w języku angielskim, ale w razie potrzeby zjawia się tłumacz, który przekłada sekwencyjnie poruszane kwestie.
Podstawą tych wszystkich spotkań jest nie tyle mówienie, co słuchanie. Bracia wychodzą z założenia, że każdy powinien być wysłuchany. Dlatego też po wieczornej modlitwie czekają na indywidualne spotkania. To okazja do rozmowy o problemach, poszukiwaniach, rozterkach. Nie brakuje tych, którzy z tej okazji korzystają.
W przyjmowaniu młodych pomagają braciom siostry ze zgromadzenia św. Andrzeja – międzynarodowej katolickiej wspólnoty zakonnej, polskie siostry urszulanki, które głównie opiekują się dziewczętami przyjeżdżającymi z Polski i zza jej wschodniej granicy, oraz siostry szarytki.
Miejsca, gdzie są duże skupiska młodych ludzi zazwyczaj kojarzą się z hałasem. Tu przeciwnie, mimo spontanicznych i radosnych zachowań, na ogół panuje wyciszenie. Jest tylko jedno miejsce , zwane Oyakiem, które w określonych godzinach dnia ożywia się gwarem, głośnym śmiechem, czasem śpiewami. Tu gromadzą się młodzi po wieczornej modlitwie. W Oyaku mogą kupić po przystępnej cenie napoje, słodycze, a także kosmetyki i inne drobiazgi. Przy okazji ciekawostka. Takie wielkie skupisko ludzi powinno zachęcać do handlu różnymi produktami, które młodzież mogłaby kupować. Bracia nie zakazują tego, ale żadnych takich sprzedawców na wzgórzu nie ma. Dlaczego? W Oyaku ceny są takie jak w hurtowni, bez jakiejkolwiek marży, bo przy sprzedaży pracują wolontariusze. Nikomu nie opłaca się konkurować z ofertą na takim poziomie. Dlatego bez jakichkolwiek zakazów nie ma tu niepożądanego handlu.
Fraternie i „Operacja nadzieja”
.Wspólnota z Taizé znana jest przede wszystkim z europejskich spotkań organizowanych przez braci w miastach starego kontynentu w okresie zaraz po Bożym Narodzeniu do Nowego Roku. Ostatnie, 37. takie spotkanie, odbyło się w Pradze, a następne będzie w hiszpańskiej Walencji. Niewiele natomiast mówi o podobnych spotkaniach organizowanych na innych kontynentach, a także o stałej obecności niektórych braci w różnych miejscach na świecie, gdzie żyją najubożsi. Bracia nie ograniczają swojej aktywności tylko do Europy, są obecni także w Afryce, Azji i Ameryce Południowej. Żyją po kilku w tak zwanych fraterniach, starając się budować mosty między różnymi kulturami. Wspierają najuboższych, dzieci ulicy, osoby cierpiące z powodu niepełnosprawności. Żyją w takich samych warunkach, jak ci, wśród których mieszkają. Okazują im solidarność i przyjaźń. Organizują spotkania i wspólne modlitwy.
Wspólnota nie przyjmuje wprawdzie darów, ale za pośrednictwem „Operacji nadzieja” organizuje pomoc najbiedniejszym. Pozwoliło to na pokrycie kosztów druku Nowego Testamentu, każdorazowo w nakładzie miliona egzemplarzy i rozkolportowanie w Ameryce Łacińskiej, ZSRR (w czasach komunistycznych) i kilka lat temu w Chinach, a także na zorganizowanie pomocy żywnościowej dla Korei Północnej. Z tych środków sfinansowano też wakacyjny pobyt ukraińskich dzieci w Taizé.
W roku 75-lecia Wspólnoty pozwoliło to ożywić dom, w którym siostra brata Rogera Genevieve przed laty wychowywała sieroty wojenne. Zamieszkała tam ósemka ukraińskich dzieci z Donbasu. Wszystkie zostały dotknięte skutkami toczonej tam wojny, niektóre są sierotami, rodziny każdego z dzieci straciły w wojnie wszystko. Gdy miesiąc temu byłam w Taizé bracia właśnie podejmowali gości z Ukrainy. Niemalże każdy z nich, gdy przypadkowo się widzieliśmy, komunikował mi to z radością. Gdy spotkałam się z ukraińskimi dziećmi, podczas zorganizowanego dla Wspólnoty koncertu, w którym wystąpiły dzieci grając, śpiewając i tańcząc, zobaczyłam ich radość i spontaniczność, zrozumiałam wówczas, że było to wzajemne obdarowanie. Dzieci zaprzyjaźniły się z braćmi. Atmosfera Taizé, którą poznały, stałą się dla nich nadzieją, że świat możne być lepszy. Obdarowywały braci swoją radością, otwartością i spontanicznością. Każde z nich przed odjazdem liczyło ile lat mu brakuje, żeby przyjechać do Taizé w roli wolontariusza. Dzieci gościły też na wspólnym, niedzielnym obiedzie barci. Były honorowymi gośćmi, zajmując pierwsze miejsca przy stole. Nie tracąc nic ze swojej dziecięcej spontaniczności, zachowywały się jak na dyplomatycznym przyjęciu. Po prostu wzorowo. A jeszcze tak niedawno, zaledwie dwa tygodnie wcześniej, nie potrafiły nawet pięciu minut usiedzieć przy wspólnym posiłku. W domu do tego nie przywykły.
Inny wymiar pomocy ma przyjęcie drugiej już rodziny z Bliskiego Wschodu, której bracia pomagają na francuskiej ziemi zacząć nowe życie. Ostatnio sprowadzona rodzina to chrześcijanie wyznania koptyjskiego. Stracili cały dobytek i zagrożone było ich życie. Przyjechali z dwójką dzieci. Bracia pomogli im najpierw załatwić formalności związane z uzyskaniem azylu. Zamieszkali tuż obok tzw. Olindy, gdzie realizowany jest program dla rodzin z dziećmi, przyjeżdżających do Taizé. Przybysze z Bliskiego Wschodu muszą nauczyć się języka francuskiego, przynajmniej na podstawowym poziomie, umożliwiającym komunikację. Dotyczy to też starszego dziecka, które pójdzie do szkoły. Potem przyjdzie czas na znalezienie pracy, przynajmniej dla ojca rodziny, i mieszkania, gdy już będą mogli za nie zapłacić. Wcześniej w różnych okresach bracia sprowadzali rodziny z różnych ogarniętych wojną części świata. Tak sprowadzono rodzinę z Indochin, później z Bośni i Rwandy. Mieszkają w okolicy Taizé, pracują, chowają dzieci. Niektóre z nich już wyrosły i się usamodzielniły.
Mistrzowie komunikacji
.Bracia nie stronią od nowoczesnej techniki o ile tylko jest im pomocna w ich pracy, a nie jest tylko przedmiotem zbytku. W kościele zawsze stosowano i stosuje się najnowocześniejsze nagłośnienie, komputery pomagają w codziennych czynnościach. Do informowania o swojej misji bracia wykorzystują Internet, filmy kręcone przez profesjonalne ekipy i media społecznościowe.
Strona internetowa Taizé jest dostępna w trzydziestu językach, a wiadomości z Taizé e-mailem docierają do odbiorców raz w miesiącu w dwunastu językach. Funkcjonuje też aplikacja na smartphony „Taizé Readings”. Wspólnota ma profil na Twitterze –Taizé Community @taize, prowadzony w języku angielskim. Bracia nie stronią od mediów. Odpowiedzialny za kontakt z dziennikarzami jest brat Benoît – Francuz.
Do Taizé może przyjechać każdy. Serdecznie do tego namawiam. Warto. Polecam stronę: www.taize.fr.
Maria Wanke-Jerie