Choć do walki z pandemią konieczna jest globalna współpraca – państwa zbyt często zachowują się egoistycznie, skupiając się na własnej sytuacji, a nie wspólnej walce z koronawirusem — pisze Joanna GOCŁOWSKA-BOLEK
Tymczasem pokonanie pandemii w jednym kraju nie likwiduje problemu, bo wirus z łatwością przekracza granice. Naukowcy wskazują na to, że powinniśmy wspomóc słabiej przygotowane, biedne państwa w opanowaniu zagrożenia, w przeciwnym razie pandemii nie pokonamy. A nowe zagrożenie, może COVID-20 czy inne, groźniejsze, jest tylko kwestią czasu.
Gdy pandemia dociera do Afryki i Ameryki Łacińskiej
.O COVID-19 wiemy już sporo, choć wciąż za mało, aby skutecznie przeciwstawić się pandemii. Do połowy kwietnia na całym świecie potwierdzono 2 mln zakażeń koronawirusem. 127 tys. przypadków okazało się śmiertelnych. Wielu analityków przewiduje, że rzeczywista liczba zakażeń i zgonów może być dużo wyższa. Na przykład w przypadku Brazylii naukowcy przedstawili wyliczenia wskazujące, że zaledwie 8 proc. wszystkich przypadków znajduje odzwierciedlenie w oficjalnych raportach. W wielu krajach o słabiej rozwiniętym systemie opieki zdrowotnej nie ma możliwości rzetelnego testowania i raportowania przypadków zakażeń.
Według oficjalnych danych w grudniu 2019 roku po raz pierwszy zdiagnozowano chorobę w chińskiej prowincji Hubei, której stolicą jest Wuhan. 30 stycznia 2020 roku Światowa Organizacja Zdrowia ogłosiła stan zagrożenia dla zdrowia publicznego o zasięgu międzynarodowym w wyniku rozprzestrzeniającej się epidemii COVID-19. Z kolei 11 marca 2020 roku Światowa Organizacja Zdrowia uznała serię zachorowań na COVID-19 za pandemię. Stanowisko WHO na podstawie danych z marca 2020 mówi o śmiertelności na poziomie 3,4 proc. Faktycznie trudno mówić o wskaźniku śmiertelności, gdyż brak jest danych co do faktycznej liczby zakażeń. Jednak naukowcy na całym świecie są zgodni, że około 20 proc. chorych będzie potrzebowało leczenia szpitalnego, w tym dostępu do respiratora.
Czy każdy kraj jest w stanie zapewnić taki dostęp? Jeśli problemy mają kraje o wysoko rozwiniętym systemie opieki zdrowotnej, jak Stany Zjednoczone czy Włochy, to czego mogą oczekiwać kraje takie jak Uganda, Ekwador czy Boliwia?
Z oficjalnych danych wynika, że COVID-19 nie dotknął jeszcze w zbyt wielkim stopniu krajów słabo rozwiniętych. Obserwuję na co dzień rozwój pandemii w Ameryce Łacińskiej. Pierwszy przypadek COVID-19 odnotowano w Brazylii 26 lutego. Do tej pory mamy tam potwierdzonych 73 tys. zakażeń, w tym 26 tys. w samej tylko Brazylii. Jednak nie ulega wątpliwości, że choroba niebawem rozwinie się także tam, prawdopodobnie zbierając okrutne żniwo. Czy w momencie, gdy pandemia rozprzestrzeni się w biedniejszych zakątkach świata, lokalne systemy opieki zdrowotnej będą w stanie pomóc zakażonym?
O nowym koronawirusie
.Przypomnijmy kilka ogólnie znanych faktów. COVID-19 (od ang. Coronavirus Disease 2019) to ostra choroba zakaźna układu oddechowego wywołana zakażeniem wirusem SARS-CoV-2. Wirus wywołujący COVID-19 jest znany jako „nowy” koronawirus. A to dlatego, że już wcześniej znaliśmy sześć różnych koronawirusów. Podobny wirus, SARS-CoV (dziś, znając „dwójkę”, oznaczylibyśmy go cyferką 1), został zidentyfikowany w 2002 roku, również w Chinach, powodując wówczas falę zachorowań i 775 potwierdzonych zgonów. Jego nazwa pochodzi od wywoływanego przez niego zespołu ciężkiej niewydolności oddechowej (ang. Severe Acute Respiratory Syndrome). Podobnej natury jest np. koronawirus MERS-CoV (z ang. Middle East Respiratory Syndrome), wyizolowany po raz pierwszy od chorego w 2012 roku w szpitalu w Dżuddzie w Arabii Saudyjskiej.
SARS-CoV-2 jest typowym koronawirusem – atakuje głównie układ oddechowy. Koronawirusy są bardzo rozpowszechnione i zróżnicowane genetycznie. Wiele chorób układu oddechowego jest wywoływanych przez różne szczepy koronawirusów. Bo chociaż do dziś potwierdzono siedem różnych szczepów koronawirusów, to historycznie wyróżniono szereg innych, gorzej opisanych, z których część nie przetrwała, i obecnie nie da się stwierdzić, czy stanowiły one osobne gatunki. Zapewne istnieje ich więcej niż siedem. Może dużo więcej.
Nosicielami koronawirusów mogą być zwierzęta. Przy rosnących możliwościach kontaktu między człowiekiem i różnymi gatunkami zwierząt nowe gatunki koronawirusów będą pojawiać się, wywołując infekcje międzygatunkowe i – mniej lub bardziej sporadycznie – rozprzestrzeniając się. Koronawirusy mają zatem ogromny zasób żywicieli – świat zwierząt – co utrudnia skuteczne pozbycie się ich i zapobieganie nowym ogniskom zakażeń. Również w przypadku koronawirusa SARS-CoV-2 chińscy naukowcy wskazują, że źródłem są zwierzęta, a potencjalnym nosicielem pośrednim mogą być łuskowce. Choć niektóre teorie proponują inny początek epidemii, to jednak taki scenariusz, iż do zakażenia doszło z powodu przeniesienia wirusa z zakażonego dzikiego zwierzęcia na człowieka, jest stosunkowo prawdopodobny. Niektóre gatunki koronawirusów przenoszą się pomiędzy ludźmi, co oznacza, że mogą rozprzestrzeniać się szybciej i na ogromne odległości – dokładnie tak, jak podróżują ludzie. To jest m.in. przypadek COVID-19.
I o jeszcze nowszym koronawirusie
.Wszystkie te cechy koronawirusów prowadzą do prostego wniosku. Otóż obecna pandemia nie jest ostatnią pandemią. Jest niemal pewne, że będzie więcej koronawirusów, zapewne też innych wirusów zagrażających ludzkości oraz więcej przypadków epidemii. Wynika to choćby z interakcji, jakie ludzkość utrzymuje ze światem zwierząt. Wybrana przez nas ścieżka rozwoju determinuje sposób reagowania świata przyrody na naszą działalność. Zmiany klimatyczne mogą prowadzić do łatwiejszego rozprzestrzeniania się, namnażania oraz mutowania wirusów i bakterii, w tym takich gatunków, z którymi wcześniej ludzkość się nie spotkała i na jakie nie jest odporna. Ale także pozyskiwanie nowych przestrzeni do zamieszkania oraz eksploatacji rolniczej i gospodarczej, wypalanie i karczowanie ogromnych połaci puszczy amazońskiej czy zamienianie ostatnich fragmentów dzikich lasów afrykańskich w pola uprawne, zagarnianie pod rezydencje niezamieszkanych wcześniej wysepek karaibskich czy wreszcie polowanie na dzikie zwierzęta w Chinach w celu ich konsumpcji, aż do całkowitego wytrzebienia wielu gatunków, prowadzi do coraz bliższego kontaktu człowieka z resztkami dzikiej przyrody.
Wiele z tych zwierząt, nie tylko przecież nietoperze, które zagrożone w swoich naturalnych siedliskach znajdują miejsce coraz bliżej siedlisk ludzkich, to nosiciele chorób, z którymi dotąd człowiek wcześniej nie miał kontaktu. Z kolei wywoływany przez działalność człowieka wzrost zanieczyszczenia środowiska obniża naszą odporność. Dlatego jest więcej niż pewne, że dopóki coraz bardziej będziemy eksploatować przyrodę, będą pojawiały się nowe rodzaje zakażeń. Jest tylko kwestią czasu to, że będziemy musieli stawić czoła pandemii COVID-20 czy innej, może równie groźnej, może groźniejszej dla ludzkości.
Izolacja to iluzja
.Już wiemy, że pomimo wielu restrykcji dotyczących podróżowania nie jest możliwe wprowadzenie całkowitego zamknięcia poszczególnych krajów i wyeliminowanie rozprzestrzeniania się wirusa. Kwarantanna też nie jest narzędziem doskonałym, zwłaszcza że w dużej części jej przestrzeganie wygląda kuriozalnie. Nawet kraje, które zamknęły swoje granice stosunkowo wcześnie, nie zdołały ochronić się przed zakażeniami. Z powodów logistycznych, ale też związanych z samą naturą koronawirusa: większość zakażeń w początkowym stadium przebiega bezobjawowo, a niektóre osoby, zwłaszcza dzieci i młodzież, nawet jeśli będą nosicielami, nie zachorują (jako matka trójki dzieci westchnę: na szczęście!). Jednak mimo braku objawów te osoby zarażają innych.
Nawet w przypadku zakażeń, które przerodzą się w poważną chorobę, okres bezobjawowego wykluwania się choroby może trwać do 24 dni. Ponieważ takie osoby nie mają syndromów zakażenia, to nikt nie przypuszcza, że powinny być poddane kwarantannie.
Okazuje się też, że człowiek, którego jedną z głównych potrzeb życiowych jest potrzeba kontaktu z innym człowiekiem, nawet gdy wie, że powinien zostać poddany kwarantannie, często będzie starał się jej unikać, na przykład wymykając się spod kontroli bądź nie zgłaszając kontaktu z zakażonym. Zwłaszcza w społeczeństwach o niższym poziomie edukacji i niższej świadomości zagrożenia ludzie mogą starać się unikać zgłaszania się do lekarza, aby nie być odseparowanym od rodziny i znajomych. W Demokratycznej Republice Konga walkę z chorobami utrudniają nie tylko konflikty zbrojne czy ataki na ośrodki zdrowia i służby medyczne. Miejscowa ludność nie ufa pracownikom służby zdrowia i nie szuka ich pomocy. Stwarza to ryzyko rozprzestrzenienia się choroby na rodzinę, sąsiadów i krewnych. W krajach biedniejszych, o dużych skupiskach ludzi w biednych, przeludnionych dzielnicach, często bez dostępu do bieżącej wody, nie ma w ogóle możliwości zastosowania izolacji fizycznej. Social distancing bywa przywilejem bogatych, biedni i tak muszą iść do pracy, inaczej zanim zachorują na COVID-19, umrą z głodu. Izolacja w brazylijskich fawelach czy dzielnicach marginalnych Limy to utopia.
Również politycy, z powodów swoich rozgrywek politycznych, a czasem też z powodu np. chęci ratowania gospodarki przed katastrofą lockdownu, nie ujawniają całej prawdy o zagrożeniach bądź celowo wprowadzają dezinformacje. To zdarzało się nie tylko w przypadku pandemii koronawirusa. Liczne przypadki są udokumentowane np. w związku z epidemią wirusa ebola w krajach afrykańskich.
Jednak nawet zakładając, że wprowadzimy doskonale szczelne granice pomiędzy krajami, a politycy nie będą zatajać prawdy przed swoimi społeczeństwami, dla pokonania epidemii może to być za mało. W końcu granice zostaną otwarte, ludzie znowu zaczną przemieszczać się, politycy poluzują lub całkiem zniosą regulacje dotyczące zapewnienia bezpieczeństwa. A epidemia może powrócić, jeśli zachowa się choćby jedno ognisko w jakimś odległym zakątku świata. Gdy 14 stycznia 2016 roku Światowa Organizacja Zdrowia ogłosiła koniec epidemii wirusa gorączki krwotocznej ebola w Afryce Zachodniej, kilka godzin później media poinformowały o kolejnym śmiertelnym przypadku w Sierra Leone.
Budowa globalnego systemu opieki zdrowotnej
.Nawet jeśli pokonamy tę epidemię, to niedługo nadejdzie nowa. Groźniejsza? Mniej groźna? Nie wiadomo. Ale że nadejdzie, to wiemy na pewno. Czy jest jakiś sposób, aby się przed kolejną epidemią zabezpieczyć? Przygotować na nowe zagrożenie?
Odpowiedź jest prosta, choć może niezbyt popularna wśród polityków: należy słuchać naukowców. A ci wskazują, na podstawie rzetelnie gromadzonych i analizowanych danych, że potrzebne jest zbudowanie globalnego systemu opieki zdrowotnej, który wspomagałby podstawowe zadania ochrony zdrowia w każdym kraju świata. Tylko w ten sposób również biedne kraje będą w stanie szybko zidentyfikować oraz zaraportować nowe choroby, które mogą nieść niebezpieczeństwo epidemiologiczne.
Nawet jeśli Chiny zebrały mnóstwo krytyki za niezbyt szybką reakcję na COVID-19, to wyobraźmy sobie, że epidemia wybucha w takim kraju, jak Czad lub Tanzania, gdzie na 100 tys. mieszkańców przypada niespełna pięciu lekarzy, a możliwości wybudowania nowego szpitala są znikome.
Takie kraje jak Demokratyczna Republika Konga wciąż zmagają się z zagrożeniem ebolą i nie są w stanie poświęcić teraz więcej środków na walkę z koronawirusem. Od 2018 roku na ebolę zmarło tam ponad 6 tys. osób. Natomiast w listopadzie 2019 roku, na miesiąc przed początkiem epidemii koronawirusa, Światowa Organizacja Zdrowia opisywała rozprzestrzenianie się w Kongo odry jako największą i najszybciej rozwijającą się epidemię na świecie. Zapewne ani odra, ani ebola nie postanowią zaczekać spokojnie, aż Kongo poradzi sobie z COVID-19.
Są kraje, które nie są w stanie odpowiednio szybko zareagować na nowe zagrożenie, nie mówiąc już o leczeniu zakażonych osób. Ważne jest, aby globalnie zapewnić w każdym miejscu świata dostęp do podstawowej opieki zdrowotnej, odpowiednią liczbę miejsc w szpitalach, respiratorów, ilość środków zabezpieczenia medycznego, a także wystarczającą liczbę pielęgniarek i lekarzy, którzy posiadaliby odpowiednią wiedzę i środki, aby móc walczyć z kolejnym wybuchem choroby i aby odpowiednio szybko i rzetelnie raportować. Gdy w 2014 roku w Sierra Leone wybuchła epidemia gorączki krwotocznej ebola, tamtejsi lekarze dość szybko potrafili zidentyfikować zagrożenie, ale nie mieli ani środków, ani wiedzy, co dalej powinni zrobić. W rezultacie w kraju, w którym było wówczas 120 lekarzy, 7 z nich zaraz na początku epidemii zmarło na ebolę. W niektórych prywatnych klinikach w USA czy Wielkiej Brytanii pracuje więcej lekarzy niż w całym Sierra Leone lub w całym Haiti. Nie mówiąc o tym, że dysponują daleko lepszym sprzętem i możliwościami leczenia.
Nierówności istnieją na świecie zapewne od początku istnienia ludzkości. Dzisiaj wiemy, że nierówności, obok wielu innych czynników, mogą wspomagać rozprzestrzenianie się epidemii. Najpierw prowadzą do śmierci ludzi w biednych krajach, potem powodują wybuch epidemii w całym regionie czy na świecie. Jeśli faktycznie chcemy powstrzymać wybuch kolejnych epidemii, powinniśmy – za radą naukowców – zapewnić także biednym krajom możliwość identyfikacji, leczenia i raportowania nowych zakażeń. Bez pomocy z zewnątrz liczby zakażeń i zgonów będą dużo wyższe od tych, które obserwujemy w tych krajach obecnie.
.W cieniu pandemii koronawirusa Światowa Organizacja Zdrowia poinformowała o drugiej ofierze śmiertelnej w wyniku zakażenia wirusem gorączki krwotocznej ebola w Demokratycznej Republice Konga. Przez sześć tygodni nie odnotowano tam nowego zakażenia i gdy już wydawało się, że wyeliminowano niebezpieczeństwo epidemii, zmarła tam 11-letnia dziewczynka. W tym samym mniej więcej czasie Donald Trump zdecydował o wstrzymaniu finansowania Światowej Organizacji Zdrowia.
Joanna Gocłowska-Bolek