Ameryka Łacińska boi się europejskiego wirusa
Ameryka Łacińska przygotowuje się na najgorsze. Jeszcze nie wiadomo, czy żar tropików ułatwi, czy utrudni rozprzestrzenianie się koronawirusa. Ale wiadomo, że nadchodzi katastrofa — pisze Joanna GOCŁOWSKA-BOLEK
Stan przygotowania służby zdrowia, ale też warunki sanitarne i higieniczne w szpitalach i zwykłych domach często są tragiczne. Raczej nikt nie ma wątpliwości, że liczba zakażeń będzie przerażająca.
Cisza przed burzą
.Przez pierwsze tygodnie, gdy świat stopniowo ogarniała panika z powodu rozprzestrzeniającego się koronawirusa, Ameryka Łacińska wciąż wyglądała na prawie nietkniętą. Ulice i szkoły wciąż tętniły życiem, supermarkety wciąż były pełne towarów i kupujących, autobusy wciąż zatłoczone, karnawał jak co roku. Jeszcze kilka dni temu prezydenci Meksyku i Brazylii, żartując publicznie z zagrożenia, bez wahania witali się z tłumami zwolenników i beztrosko nawoływali do zgromadzeń. Ale pełen napięcia czas oczekiwania przerodził się w czas walki.
Eksperci ostrzegają, że szybkość rozprzestrzeniania się i zasięg pandemii w Ameryce Łacińskiej mogą być dużo groźniejsze od tego, co do tej pory obserwowano w Azji lub Europie, ponieważ kraje latynoamerykańskie są zupełnie nieprzygotowane i mimo mobilizacji nie są w stanie wygrać tej walki.
Na całym świecie już ponad 15 tysięcy osób zmarło, a w 350 tysiącach przypadków potwierdzono zakażenie koronawirusem. To najnowsze dane (z poniedziałku 23 marca) dotyczące pandemii, podawane przez naukowców z amerykańskiego Uniwersytetu Johna Hopkinsa w Maryland. Liczba potwierdzonych zakażeń w skali świata podwoiła się w ciągu ośmiu dni. W regionie Ameryki Łacińskiej i Karaibów – czyli na obszarze zamieszkiwanym przez 670 mln osób – odnotowano 5,2 tys. zakażeń, z czego 65 przypadków okazało się śmiertelnych. Niewiele? Na razie.
W przeciwieństwie do Stanów Zjednoczonych i wielu krajów w Europie rządy latynoamerykańskie z reguły nie czekają na potwierdzenie setek przypadków COVID-19, zanim wprowadzą zakazy podróży, zamknięcie granic oraz inne polityki zapobiegające rozprzestrzenianiu się epidemii. Działają szybciej. A przynajmniej starają się sprawiać takie wrażenie. W każdym razie już od początku wiadomo, że drastycznie brakuje testów, środków dezynfekujących i ochronnych. I miejsc w szpitalach. I lekarzy.
Izolujcie się, Latynosi
.Gwatemala niemal natychmiast zakazała lotów z całej Ameryki Północnej, a wkrótce zamknęła wszystkie granice. Kolumbia zamknęła granicę z Wenezuelą od razu, gdy potwierdzono pierwszy przypadek choroby. Boliwia rozpoczęła 2-tygodniową kwarantannę narodową, czyli wprowadziła zakaz wychodzenia z domu, poza odwiedzinami w najbliższych sklepach i aptekach. Zakupy można zrobić tylko do południa. Poza tym odwołano, przewidzianą na 3 maja, pierwszą turę wyborów prezydenckich. Zamknięto lotniska i odwołano wszystkie loty.
W Argentynie wszystkie duże kluby piłkarskie z Buenos Aires i okolic, idąc za przykładem Boca Juniors i River Plate oddały do dyspozycji ministerstwa zdrowia całą swoją medyczną infrastrukturę oraz swoich lekarzy. W razie potrzeby deklarują, że przekształcą swoje stadiony w szpitale polowe. Prezydent Argentyny, latając helikopterem nad Buenos Aires, osobiście patrolował, czy Porteños słuchają zaleceń i zostają w domach. Władze Kostaryki nakazały wstrzymanie odcinania wody gospodarstwom domowym, które zalegają z opłatami, oraz przywrócenie dostępu do wody tym, którzy już mają ten dostęp odcięty. „W obliczu epidemii dostępność do podstawowych środków higieny jest najważniejsza”.
Jednym z najważniejszych „produktów” eksportowych Kuby od wielu lat są lekarze. Teraz jest podobnie. Karaibski reżim wysłał już „brygady zdrowia” do Wenezueli, Nikaragui, Surinamu czy Granady. Lokalne władze Lombardii we Włoszech również poprosiły Hawanę o taką pomoc. 52 kubańskich lekarzy ma tam trafić lada chwila.
Prezydent Salwadoru Nayib Bukele na swoim profilu w mediach społecznościowych podaje bardzo rzeczowe informacje i proste instrukcje skierowane do swojego narodu. A to jest poważniejszy problem, niż mogłoby się nam w Europie wydawać – dotarcie z rzetelną informacją o zagrożeniach związanych z rozprzestrzenianiem się choroby do społeczeństwa słabo wykształconego, w dużej części niepiśmiennego. Jak wytłumaczyć Latynosom, przyzwyczajonym do ciągłego przebywania na ulicy i naturalnej u nich bliskości fizycznej, dla których oczywiste jest spożywanie wszystkich posiłków na ulicznych straganikach w gęstym tłumie, że należy zachować dystans dwóch metrów od siebie?
Najsłabiej przygotowana jest Wenezuela
.Władze Wenezueli na groźbę pandemii zareagowały tak gwałtownie, że mogłyby sprawiać wrażenie, że ich podejście jest bardziej odpowiedzialne od podejścia sąsiadów. Przy okazji wykorzystały sytuację zagrożenia w swojej propagandzie i do zademonstrowania światu, że w tym zakresie Juan Guaidó ze swoim nikłym zapleczem organizacyjnym zupełnie nie jest w stanie udzielić nikomu wsparcia w przeciwieństwie do dbającego o swoich obywateli Nicolása Maduro. Kilka dni temu Maduro zwrócił się nawet, pokazowo to nagłaśniając, do znienawidzonego wcześniej Międzynarodowego Funduszu Walutowego z prośbą o udzielenie pożyczki w wysokości 5 mld dolarów na walkę z koronawirusem. Pożyczki jednak Wenezuela nie otrzymała, bo MFW stwierdził, że nie jest w stanie rozstrzygnąć, czy to Nicolás Maduro, czy raczej Juan Guaidó jest prawowitym prezydentem Wenezueli.
Reżim Maduro zamierza pokazowo wspomóc przedsiębiorców dotkniętych przez kwarantannę i przez najbliższe pół roku to rząd będzie wypłacał pensje pracownikom sektora małych i średnich przedsiębiorstw. Oczywiście pensję minimalną, czyli po 4 dolary miesięcznie.
Niektóre środki zadziwiają obserwujących z dala Europejczyków. W niedzielę Nicolás Maduro urządził paradę myśliwców wojskowych nad Caracas pod hasłem „Zjednoczeni w walce z koronawirusem”. Publiczna telewizja w Wenezueli prowadzi kampanię uświadamiającą Wenezuelczyków o zagrożeniu, emitując specjalnie nagrany przebój muzyczny, w rytm którego podryguje sam prezydent.
Wenezuela jest w trakcie siedmioletniej recesji, która doprowadziła gospodarkę i codzienne życie na skraj katastrofy humanitarnej. Wielu niedożywionych i schorowanych Wenezuelczyków już nawet bez tej nadchodzącej epidemii pilnie potrzebuje wsparcia w zakresie dostępu do codziennych produktów żywnościowych, środków higienicznych i lekarstw. 80 procent szpitali nie ma dostępu do bieżącej wody i elektryczności. Brakuje lekarstw, strzykawek, materiałów opatrunkowych. Zapaść systemu opieki zdrowotnej postępuje od wielu lat. Rozprzestrzeniania się wirusa nikt tu nie będzie w stanie zatrzymać.
Obecnie w Wenezueli potwierdzono 70 przypadków zakażenia, z czego według danych oficjalnych aż 15 osób od razu wyzdrowiało. Ozdrowieńców jest zatem więcej niż we wszystkich pozostałych państwach Latynoameryki łącznie. Tylko że na dane oficjalne publikowane przez rząd wenezuelski od dawna wszyscy patrzą z niedowierzaniem. Zapewne nigdy nie poznamy rzeczywistych rozmiarów ani liczby ofiar tej pandemii w Wenezueli.
Gospodarki czekają na kryzys
.Z powodu epidemii Brazylia ogłosiła stan wyjątkowy, mając na względzie łatwiejszą alokację środków i poluzowanie założeń budżetowych. Chodzi też zapewne o zatrzymanie gwałtownego spadku popularności prezydenta Jaira Bolsonaro, bardzo krytykowanego z powodu bagatelizowania i wyśmiewania zagrożenia jeszcze kilka dni wcześniej. Kolejni brazylijscy celebryci i politycy w Brazylii potwierdzają w mediach społecznościowych, że zostali zakażeni koronawirusem, co wpływa na świadomość zagrożenia. Zamknięto najpierw prywatne szkoły w São Paulo, następnie stopniowo też szkoły publiczne, kolejno także ograniczono działalność centrów handlowych. Rio de Janeiro zamknęło plaże. Wiele brazylijskich firm jest zagrożonych. Pracownicy obawiają się utraty pracy na wiele miesięcy.
Brazylijski instytut FGV szacuje, że pandemia koronawirusa może spowodować w tym roku w Brazylii recesję rzędu 4,4 proc. PKB, czyli najpoważniejszą od 1962 roku. Ekonomiści prognozują, że gospodarki latynoamerykańskie skurczą się w 2020 roku średnio o 1,6 proc. Najgłębszą recesję może odnotować Meksyk, o 4,5 proc., no i Wenezuela, co najmniej o 20 proc. Ale skutki gospodarcze w regionie będą prawdopodobnie trwać dłużej i będą poważniejsze niż w innych częściach świata. Żaden rząd latynoamerykański nie jest w stanie przyjść z efektywną pomocą przedsiębiorcom i gospodarstwom domowym, jeśli zajdzie taka potrzeba. A recesja może być poważniejsza, niż to jesteśmy w stanie dziś oszacować.
Gospodarki latynoamerykańskie przeżywały trudną drugą dekadę obecnego stulecia i są dziś osłabione spadkiem cen surowców, w tym zwłaszcza ropy naftowej. W obliczu nadchodzącego kryzysu wywołanego zapaścią handlu globalnego zapewne miliony osób stracą pracę. Tragiczna sytuacja dotyczyć będzie osób, które pracowały w szarej strefie – w niektórych społeczeństwach dotyczy to 40 proc. zatrudnionych. Oni nie mają żadnego zabezpieczenia socjalnego ani żadnych oszczędności. Małe firmy rodzinne, w tym tak popularna mikroprzedsiębiorczość, nie mogąc liczyć ani na klientów, ani na kredyty, zapewne upadnie bardzo szybko. Ile czasu Ameryka Łacińska będzie podnosić się z tego kryzysu? Zapewne wiele lat.
Myj ręce mydłem według instrukcji
.Ameryka Łacińska ma zatem poważny powód do niepokoju. Jest najbardziej nierównym regionem na świecie, a ponad jedna trzecia jej ludności żyje w ubóstwie. W Meksyku na 1000 osób przypada mniej niż 1,4 łóżek szpitalnych, co jest wskaźnikiem najniższym wśród krajów Organizacji Współpracy Gospodarczej i Rozwoju.
W Brazylii coraz częściej pojawiają się doniesienia o tym, że biedni mieszkańcy ulegają oparzeniom chemicznym z powodu źle przygotowanych środków dezynfekujących ręce. W wielu miejscach przychodnie i szpitale często nie mają nawet bieżącej wody.
Apele o częste i dokładne mycie rąk mydłem są tu nie do wypełnienia. I brzmią złowrogo – bo jeśli nie będziemy myć rąk tak często, jak apelują Europejczycy, ba, jeśli nie będziemy mogli myć rąk mydłem nawet raz dziennie, to czy jesteśmy skazani na zakażenie?
Zdaniem Vivian Avelino-Silva, znanej wirusolog z Uniwersytetu w São Paulo, brazylijska publiczna opieka zdrowotna jest już teraz niewydolna, nawet bez koronawirusa. „Jeśli Europa, która nie ma takich jak my problemów z opieką zdrowotną, przeżywa tragedię, czego możemy spodziewać się tutaj?” – jej słowa brzmią bardzo niepokojąco. Lekarz chorób wewnętrznych Ariel Izcovich z elitarnej prywatnej przychodni w Buenos Aires alarmuje z kolei w wywiadzie dla międzynarodowej redakcji, że o ile prywatna służba zdrowia w Argentynie może w jakimś stopniu poradzić sobie z zagrożeniem, to system publicznej opieki zdrowotnej prawdopodobnie się zapadnie.
Social distancing to luksus
.Social distancing to luksus, na który nie może sobie pozwolić wiele spośród biedniejszych społeczeństw świata. Jak sobie wyobrazić utrzymywanie nakazanego dystansu fizycznego (bo w social distancing chodzi przecież o odstęp fizyczny, a nie izolację społeczną), gdy na kilkunastu metrach kwadratowych mieszka 12-osobowa rodzina?
Jak izolować osoby starsze, bardziej narażone na zachorowanie i powikłania, jeśli mieszkają w niewielkiej izbie łącznie z innymi członkami rodziny?
Jak zachować nakazany odstęp w zatłoczonych montowniach i szwalniach, gdzie pracuje się za stawkę poniżej 2 dolarów dziennie, w warunkach urągających wszelkim wyobrażeniom Europejczyków?
W zatłoczonej komunikacji miejskiej, bo przecież większość pracowników nie dociera do pracy prywatnym samochodem, tylko autobusem lub metrem?
Jak myć ręce wielokrotnie w ciągu dnia według szczegółowych instrukcji krążących w mediach społecznościowych, gdy dostęp do bieżącej wody (nie wspominając o mydle i płynach dezynfekujących) jest zarezerwowany dla bogatych domów? Gdy bieżącej wody nie ma nawet w szpitalach? Kto w takiej sytuacji w ogóle myśli o maseczkach i kombinezonach?
Nikt nie publikuje danych, ile w danym kraju dostępnych jest respiratorów. Dostęp do środków ratowania życia będą mieli nieliczni.
Bogate dzieci grają w Fifę, biedne dzieci grają w piłkę
.W wielu miejscach na świecie o edukacji online dzieci i rodzice nawet nie marzą. Szkoły po prostu zostały zamknięte. Co robią dzieci w czasie epidemii, gdy cały świat apeluje o pozostanie w domu? Jeśli w domu nie ma warunków, aby mogło jednocześnie przebywać tylu domowników, którzy dotąd pracowali i uczyli się i spali na zmianę?
Dzieci z bogatych domów grają w gry online, oglądają Netflix lub uczestniczą w multimedialnej edukacji, wybierając spośród wielu różnych rozrywek te, które wyszukują im nauczyciele i rodzice. Pod okiem prywatnej opiekunki mogą bezpiecznie bawić się w parku bądź własnym ogrodzie. Korzystają ze smartfonów, aby rozmawiać z kolegami i dalszą rodziną. Mają dostęp do wielu komunikatorów internetowych oraz domowe wi-fi.
A biedne dzieci? Niepilnowane przez nikogo biegają tłumnie po ulicach, tak jak wcześniej. Luksus utrzymywania dystansu nie jest dla każdego.
Choroba bogatych przywieziona z Europy
.W większości krajów Ameryki Łacińskiej pierwsze przypadki koronawirusa potwierdzono u osób należących do najbogatszej części społeczeństwa, którzy zachorowali podczas podróży zagranicznej, najczęściej przebywając na wakacjach bądź w interesach we Włoszech i Francji.
Ale obie klasy, średnia i uboga, mają ze sobą ciągły kontakt, bo w wielu latynoskich domach typowe jest posiadanie pokojówek, sprzątaczek, portierów bądź wynajmowanie pomocników do słabo płatnych różnych prac domowych. Częsty schemat, powielany w wielu krajach Ameryki Łacińskiej, jest taki, że zakażeniu uległy bogate osoby po powrocie z podróży do Europy, a największą śmiertelność odnotowuje się wśród osób z klasy ubogiej, z reguły bez dostępu do odpowiedniej opieki zdrowotnej, gorzej odżywionych, a więc bardziej podatnych na wszelkie choroby.
Dyrektor generalny fabryki tequili „José Cuervo” jest jedną z pierwszych osób, która przywiozła koronawirusa do Meksyku z wyjazdu na narty do Vail w Kolorado. Elegancki ślub na plaży w północnej Brazylii, początkowo z zazdrością komentowany przez setki osób na Instagramie, stał się epicentrum zakażeń dla całej okolicy.
W wywiadzie udzielonym hiszpańskiej telewizji pokojówka z São Paulo żartowała, że biedni Brazylijczycy, obawiając się zakażenia, przechodzą na drugą stronę ulicy, gdy idzie nią bogata osoba.
W Urugwaju połowa zakażeń całego kraju jest pokłosiem jednego modowego eventu, w którym uczestniczyła zakażona koronawirusem znana projektantka Camela Hontou kilka godzin po powrocie z Madrytu. W evencie uczestniczyło 500 osób, z których duża część rozniosła wirusa wśród swoich rodzin i przyjaciół. Na Kubie odnotowano 30 przypadków zakażeń, z czego połowę wśród zagranicznych turystów wypoczywających w luksusowych kubańskich kurortach, a drugą połowę wśród obsługi hotelowej tych kurortów. Pierwszy i na razie – ale jak długo? – przypadek choroby w Salwadorze dotyczył niemieckiej dziennikarki, która opuściła Salwador, ale wróciła tam nielegalnie przez zieloną granicę. Gdy wyzdrowieje, grozi jej kara więzienia.
Chorzy są też członkowie delegacji prezydenta Brazylii Jaira Bolsonaro na Florydę pod koniec lutego. Weekendowa podróż obejmowała kolację z Donaldem Trumpem w Mar-a-Lago. Kilkanaście osób uczestniczących w samej delegacji bądź przygotowaniach do niej jest obecnie hospitalizowanych lub przebywa w izolacji. Sam Bolsonaro, jak dotąd, twierdzi, że jest zdrowy.
Koronawirus nie ominie faweli
.Pierwszą infekcję w regionie odnotowano pod koniec lutego u bogatej 61-letniej Brazylijki, która niedługo wcześniej wróciła z podróży do Włoch. Pierwsza zakażona już wyzdrowiała. Jednak najpierw zaraziła koronawirusem swoją pomoc domową, ubogą kobietę z biednej dzielnicy, która nie miała szansy na odpowiednie leczenie. Owa uboga pokojówka to pierwsza ofiara śmiertelna w Rio.
W kraju takim jak Brazylia, w którym w poniedziałek odnotowano ponad 1619 potwierdzonych przypadków – zdecydowanie najwięcej w całym regionie – nie minie dużo czasu, zanim choroba rozprzestrzeni się w fawelach i przeludnionych więzieniach o tragicznych warunkach sanitarnych. W faweli Miasto Boga (Cidade de Deus) w Rio de Janeiro w sobotę potwierdzono pierwszy przypadek koronawirusa. A to najprawdopodobniej oznacza wyrok śmierci dla tysięcy osób. Mieszkańcy przeludnionych i zaniedbanych dzielnic marginalnych czy to w Rio, czy São Paulo, czy na przedmieściach chilijskiego Santiago lub boskiego Buenos mieszkają niesamowicie stłoczeni, bez dostępu do lekarzy, nie są w stanie uchronić się przed zakażeniami.
Ci spośród mieszkańców faweli, którzy mają pracę w bogatszych dzielnicach, nie mogą sobie pozwolić nawet na dzień wolnego, a co dopiero na dwutygodniową przerwę, aby odizolować się od innych. Nawet w przypadku oficjalnego zakazu wychodzenia z domu nie będą w stanie się do niego zastosować. Co więcej, biedne dzielnice często odwiedzają bogaci zagraniczni turyści ze Stanów i Europy, być może wciąż roznosząc zarazki. Brazylijskie władze poczyniły starania, aby takich wycieczek zakazać. Ale to oznacza odcięcie wielu mieszkańców od ważnego źródła dochodu. I to też jest oczywiste – część mieszkańców faweli, odcięta od możliwości zarabiania, poważnie ucierpi z powodu niedożywienia i kłopotów zdrowotnych związanych z innymi obecnymi tu przecież od zawsze chorobami.
Pojawiają się drastyczne pomysły. Gazeta „Estadão” poinformowała o oficjalnych rozmowach na temat izolowania zainfekowanych mieszkańców faweli na statkach na morzu. Inni domagają się zamknięcia faweli aż do czasu, gdy mieszkańcy przechorują wirusa i zostaną tylko ci, którzy zyskają naturalną odporność. Choć te pomysły są absurdalne, to niektórzy zaczynają rozważać je jako jeden z możliwych sposobów walki z chorobą.
Dzielnice marginalne to w Ameryce Łacińskiej tykająca bomba. Społeczeństwa latynoamerykańskie wiedzą doskonale, że nikt nie będzie w stanie powstrzymać rozprzestrzeniania się wirusa w fawelach.
W oczekiwaniu na kryzys humanitarny i falę protestów społecznych
Lekarze w całym regionie ostrzegają, że gdy wirus zacznie się swobodnie rozprzestrzeniać w biedniejszych społecznościach, z których duża część nie ma dostępu do bieżącej wody lub kanalizacji, może to wywołać kryzys humanitarny. Długotrwały i bardzo poważny kryzys humanitarny, który przy tak ograniczonych środkach finansowych oraz poważnych długoletnich zaniedbaniach w służbie zdrowia niełatwo będzie powstrzymać.
Nadchodzi burza. Burza, która zapewne za chwilę przerodzi się w nową, dużo groźniejszą falę protestów społecznych, zdolną do obalania rządów i usuwania polityków. Tym razem gorącokrwiści Latynosi, zmuszeni przez epidemię do porzucenia swoich zwyczajów, do przymusowej izolacji, bardzo przeciwnej ich otwartej naturze, w obliczu głębokich problemów ekonomicznych, niezdolni do wykarmienia swoich rodzin, bez perspektyw dla swoich dzieci, mogą posunąć się do bardziej radykalnych form protestu.
Ale to już następny rozdział tej tragicznej historii, którą napisze czas.
Joanna Gocłowska-Bolek