Ameryka Łacińska kończy drugą dekadę XXI wieku wstrząsana eksplozjami protestów, które nie oszczędzają żadnych krajów ani ideologii – pisze Joanna GOCŁOWSKA-BOLEK
Dzisiejsze epicentrum niezadowolenia społecznego to Chile, gdzie trwa bunt wobec skrajnie liberalnej polityki prezydenta Piñery. Sebastián Piñera na oczach świata musi zmierzyć się z bolesnymi konsekwencjami własnej ślepoty politycznej. Ale wcześniej fala protestów społecznych objęła Ekwador, Honduras i Haiti. Uwagę całego świata przyciągnęła Boliwia, gdzie silny podmuch niezadowolenia zmiótł ze sceny politycznej pierwszego indiańskiego prezydenta Evo Moralesa. Wenezuela, kraj o największych zasobach ropy na świecie, nie jest w stanie samodzielnie się wyżywić, a kryzys polityczny i humanitarny przybrały nieznane wcześniej rozmiary.
Wpływ na wydarzenia w regionie miały wyniki wyborów też w innych krajach: Kolumbii, Brazylii, Argentynie oraz Urugwaju, dające wyraz odwrotu kontynentu od liberalizmu. Choć bezpośrednie przyczyny wybuchu protestów i stopień radykalizmu oraz reakcja władz były różne w różnych krajach i w dużej mierze oddawały lokalne realia, to fenomen gwałtownych wybuchów niezadowolenia w Ameryce Łacińskiej można wpisać w globalny sprzeciw wobec zjawiska ostrych nierówności, powszechnej korupcji i przemocy, zahamowania wzrostu gospodarczego i objawów osłabienia systemów demokratycznych.
W regionie pogłębia się zastój gospodarczy, który przede wszystkim uderza w niższe warstwy społeczeństw, dla których możliwości awansu pozostają ograniczone.
Zamiast ogólnej prosperity, zamiast dogonienia, a przynajmniej przybliżenia się w poziomie rozwoju do gospodarek rozwiniętych, Ameryka Łacińska pozostała w tyle za resztą świata.
W drugiej dekadzie obecnego stulecia region osiągnie średni wzrost nieprzekraczający 2,2 proc., czyli znacznie poniżej średniej światowej (3,8 proc.), pozostając w tyle za rynkami wschodzącymi i rozwijającymi się.
W wielu krajach latynoamerykańskich odnotowano w tym czasie – mimo wzrostu gospodarczego – zauważalny wzrost poziomu ubóstwa, rozwarstwienia, bezrobocia, a ponadto niepokojący wzrost niezadowolenia z demokracji. Lata 2014-20 przejdą do najnowszej historii Ameryki Łacińskiej jako okres najsłabszego wzrostu gospodarczego (0,8 proc.) w ciągu ostatnich siedmiu dekad.
Aż 23 kraje z 33 krajów regionu borykają się ze spowolnieniem i recesją. Społeczeństwa nie są w stanie dłużej udźwignąć polityki wyrzeczeń i domagają się wdrażania programów, które zapewniłyby nie tylko wzrost, ale też zredukowanie nierówności, oraz polityki, która koncentrowałaby się na zaspakajaniu postulatów socjalnych. Według danych CEPAL (Komisji Ekonomicznej ONZ ds. Ameryki Łacińskiej i Karaibów) 6 mln ludzi weszło w tym roku w strefę skrajnego ubóstwa, która obejmuje w Ameryce Łacińskiej do 191 mln osób. ONZ szacuje, że obecnie 31 proc. społeczeństw znajduje się poniżej granicy ubóstwa. To tyle samo, co w 2010 roku. Nadmierne nierówności sprzyjają wybuchowej sytuacji społecznej.
Nierówności społeczne pozostają główną przyczyną niezadowolenia w regionie oraz istotnym czynnikiem spowalniającym rozwój. „Mamy dwa bochenki chleba. Pan zjada oba. Ja żadnego. Średnie spożycie: jeden bochenek na osobę” – ta sentencja, przypisywana chilijskiemu poecie i matematykowi, Nicanorowi Parra Sandovalowi, stała się symbolicznym manifestem nierówności oraz hasłem protestujących w Chile, najbogatszym kraju regionu, gdzie nierówności społeczne są najwyższe. Choć region nie jest pod tym względem jednolity, to druga dekada w wielu krajach oznacza po prostu skrajne rozczarowanie i wzrost frustracji.

Bogota
A przecież to miała być – jak z dumą ogłosił Luis Alberto Moreno z Międzyamerykańskiego Banku Rozwoju na początku 2010 roku –„dekada Ameryki Łacińskiej”.
Na początku drugiego dziesięciolecia obecnego wieku, gdy nieco zaskoczone Stany Zjednoczone i Europa walczyły z kryzysem finansowym, region latynoamerykański osiągał wysoki wzrost (5,9 proc.) w wyniku boomu surowcowego generowanego przez Chiny i inne wschodzące gospodarki azjatyckie, a latynoamerykańskie systemy finansowe wyszły z kryzysu niemal nietknięte. Ameryka Łacińska była pełna optymizmu. W Brazylii Luiz Inácio Lula da Silva, ustępując z urzędu prezydenta po ośmiu latach, wciąż ciesząc się poparciem rzędu 75 proc. dumnie ogłosił, że jego kraj zrzucił kompleks niższości i dołączył do gospodarek rozwiniętych. Szeroko zakrojone programy społeczne, finansowane z przychodów z boomu surowcowego, pozwoliły na wyciągnięcie dziesiątek milionów ludzi z ubóstwa. Rzecz bez precedensu w historii gospodarczej świata. Stabilne instytucje, korzystne perspektywy fiskalne, poprawa dostępu do opieki zdrowotnej i edukacji, systematyczne podnoszenie poziomu wykształcenia, ale też coraz lepszy dostęp do internetu i sprawne wykorzystywanie nowoczesnych technologii – wszystkie te zjawiska były wymieniane jako czynniki, które miały przyczynić się do sukcesu Ameryki Łacińskiej w drugiej dekadzie.
Tym boleśniej społeczeństwa latynoamerykańskie, które nasłuchały się wielu obietnic i które w dużej części uwierzyły politykom i ekonomistom, że oto nadchodzi ich czas, odczuwają dzisiejsze spowolnienie gospodarcze. Stąd właśnie ta spektakularna eksplozja niezadowolenia, rozgoryczenia i pretensji do skompromitowanych polityków, że tę szansę zmarnowali.
Gdybyśmy odwiedzili Brazylię – wówczas szóstą potęgę świata, aspirującą do roli globalnego mocarstwa, przygotowującą się do dumnej roli gospodarza Mundialu w 2014 roku i igrzysk olimpijskich dwa lata później – na początku obecnej dekady, to zwrócilibyśmy uwagę, że w tej szybko rosnącej gospodarce poza nowymi, dziś bezużytecznymi stadionami, brak jest wielkich inwestycji, budowy dróg, mostów, autostrad.
Ameryka Łacińska zamiast budować nowe drogi, kupowała nowe samochody. Wzrost konsumpcji był krótkowzroczny, a jego konsekwencje nietrwałe, poza wywołaniem frustracji, gdy na tę zwiększoną konsumpcję nie było już społeczeństw latynoamerykańskich stać.
Ameryka Łacińska jest w końcu drugiej dekady XXI wieku regionem bardzo podzielonym i niejednorodnym tak pod względem politycznym, jak też pod względem ekonomicznym i społecznym. Obok starych problemów pojawiają się nowe, obok skomplikowanej sytuacji wewnętrznej ważną rolę odgrywają też czynniki zewnętrzne, na które kraje latynoamerykańskie mają niewielki, jeśli w ogóle jakikolwiek wpływ. W kampaniach wyborczych, ale też w codzienności politycznych decyzji dominują jednak niezmiennie największe wyzwania, z którymi region latynoamerykański zmaga się od dziesięcioleci: korupcja, powszechne ubóstwo, olbrzymie rozwarstwienie, bezrobocie, wysoka przestępczość.
W ostatnim cyklu wyborczym w Ameryce Łacińskiej znacznemu osłabieniu uległy wpływy radykalnej lewicy, zaś na znaczeniu zyskali konserwatyści. Jednak określenie, że Ameryka Łacińska „skręca w prawo” byłoby dużym uproszczeniem. W Meksyku i Argentynie do głosu – po okresie rządów prawicowych – doszli prezydenci klasyfikowani jako lewicowi. Ale obowiązujący dotąd podział na lewicę i prawicę przestał być czytelny i nie odgrywa już decydującej roli w walce o głosy wyborców.
W kolejnych krajach regionu do głosu dochodzą liderzy krytykujący tradycyjne partie polityczne i dotychczasowe priorytety, czego najbardziej spektakularnym, a jednocześnie zaskakującym dla zewnętrznych obserwatorów przykładem, jest wybór politycznego outsidera Jaira Bolsonaro na prezydenta Brazylii. Osią wyborów stała się kontestacja wyrażana zarówno przez coraz liczniejszą klasę średnią, jak też grupy najmniej uprzywilejowane, które wcześniej mniej sprawnie przyciągały uwagę polityków. Powszechnym i dominującym zjawiskiem stał się sprzeciw wobec nieudolności polityków w zwalczaniu korupcji, przestępczości i ubóstwa. Z coraz większym przekonaniem społeczeństwa latynoamerykańskie domagają się poszanowania swoich praw, w tym coraz wyraźniej artykułują oczekiwania co do poprawy warunków życia. A najskuteczniejszym narzędziem polityków w walce o głosy wyborców stały się – wciąż przez wielu niedoceniane – media społecznościowe. Tymczasem rządy, może z wyjątkiem Meksyku, dysponują kruchymi większościami, co okazuje się niewystarczające do wprowadzania istotnych zmian, zaś spadek aktywności gospodarczej w regionie uniemożliwia przeprowadzenie głębokich reform.
Istotnym zjawiskiem w Ameryce Łacińskiej jest dziś rosnące niezadowolenie z demokracji. Bezpośrednio wynika ono z silnego poczucia zawodu, rozczarowania niespełnionymi obietnicami i zawiedzionych oczekiwań w stosunku do polityków, którym społeczeństwa zaufały w poprzedniej dekadzie.
Z ostatniego raportu przygotowanego przez Latinobarometro wynika, że niespełna 58 proc. obywateli regionu popiera demokrację jako najlepszą formę rządów. Czyli o 10 proc. mniej niż sześć lat wcześniej. Wyborcy są zmęczeni ciągłym ignorowaniem ich potrzeb oraz boją się recesji, której ciężar ponoszą zwykle uboższe warstwy społeczeństwa. Jednak zdaniem wielu analityków to korupcja na różnych poziomach władzy, także wśród najważniejszych polityków, powoduje tak silną niechęć wobec rozwiązań demokratycznych, które zdaniem społeczeństw często gwarantowały politykom możliwość korupcyjnych działań bez ponoszenia odpowiedzialności. Wyniki badań ankietowych w całym regionie pokazują, że Latynoamerykanie powszechnie uważają swoich polityków za skorumpowanych i cynicznych. Ponad jedna czwarta chciałaby wyemigrować. Gdy to wszystko weźmiemy pod uwagę, nie dziwi, że tak silny gniew znalazł ujście w postaci protestów ulicznych w wielu krajach regionu.
Jednak są pomyślne sygnały. W kończącej się właśnie dekadzie nastąpiła stagnacja, ale nie powtórzenie kataklizmu gospodarczego z lat 1980. Ameryka Łacińska jest dziś świadoma własnych ułomności i coraz bardziej zdecydowana, aby te odwieczne problemy – korupcję, nierówności, przemoc – wreszcie zwalczyć. Poszukuje swoich skutecznych sposobów na powrót do wzrostu w dzisiejszym świecie – różnym od świata z początku stulecia. Dziś wiadomo, że gospodarka będzie rozwijać się wolniej, zaś wykorzystanie tego wzrostu wymaga ogromnej uważności polityków na potrzeby społeczeństw. Przegrają politycy, którzy – tak jak Sebastián Piñera – zuchwale lekceważyli głos społeczeństwa. W rozpoczynającej się dekadzie Ameryka Łacińska musi zmierzyć się też z nowymi wyzwaniami, w tym ze zmianami demograficznymi, w których siła robocza będzie rosła wolniej niż liczba ludności. W krajach, w których rolnictwo i rybołówstwo są nadal tak istotnymi częściami gospodarki, trzeba będzie poradzić sobie ze zmianami klimatu, podejmując wyzwania rozwoju zrównoważonego.
.Trudnym zadaniem będzie wzmocnienie rządów prawa i odbudowanie zaufania do demokracji. Na nową dekadę Ameryka Łacińska potrzebuje nowego społecznego kontraktu. Oby latynoamerykańscy politycy potrafili tym wyzwaniom sprostać.
Joanna Gocłowska-Bolek