Wenezuela. Wielka ucieczka z naftowego eldorado
Zajęci w Europie własnymi problemami z imigrantami napływającymi z Afryki zdajemy się nie dostrzegać największego kryzysu migracyjnego w historii Ameryki Południowej. Kryzysu wywołanego nie wojną, ale katastrofą społeczno-ekonomiczną w Wenezueli. Dla innych krajów regionu to dziś wielki egzamin z gościnności i otwartości – pisze Joanna GOCŁOWSKA-BOLEK
Od 2014 roku Wenezuela pogrąża się w zapaści gospodarczej. W 2017 roku nastąpił spadek dochodu narodowego o 16%, a według różnych prognoz w bieżącym roku gospodarka skurczy się o dalsze 20–30%. Wskaźnik inflacji – czy raczej hiperinflacji – jest najwyższy na świecie, choć z braku oficjalnych statystyk trudny do ściślejszego oszacowania: według danych MFW w 2017 roku inflacja wyniosła 720%, a w 2018 może osiągnąć trudny do wyobrażenia poziom 1 mln %.
W sklepach brakuje żywności i lekarstw, magazyny z artykułami dotowanymi przez państwo pozostają od wielu miesięcy puste, większość zakładów przemysłowych wstrzymała produkcję i zwolniła pracowników, a państwo nie jest w stanie produkować ani importować potrzebnych społeczeństwu produktów. Z powodu braku lekarstw, strzykawek i środków opatrunkowych do szpitali nie są przyjmowani pacjenci, a jeśli nawet tam trafią, nie są poddawani leczeniu. Ceny żywności na czarnym rynku osiągają tak astronomiczny poziom, że większości Wenezuelczyków nie stać na kupno jedzenia. 87% gospodarstw domowych znalazło się poniżej granicy ubóstwa.
Wenezuelczycy w 2016 roku stracili średnio po 9, a w 2017 roku dalsze 11 kg wagi. Najtragiczniejsze w skutkach są niedożywienie dzieci oraz brak możliwości leczenia. Wskaźnik śmiertelności niemowląt wzrósł z 11% do 30%. Coraz częściej dokumentowane są przypadki śmierci z głodu lub z powodu chorób całkowicie uleczalnych. Nic dziwnego, że uciekając przed biedą, głodem i chaosem politycznym, Wenezuelczycy emigrują, głównie do sąsiednich Kolumbii i Brazylii, ale również do Peru, Argentyny czy Chile.
Za paradoks historii można uznać fakt, że jeszcze niedawno to Kolumbijczycy masowo emigrowali do sąsiedniej bogatej Wenezueli, uciekając przed wojną domową.
Kilka dekad temu Wenezuela była jednym z najbogatszych krajów Ameryki Łacińskiej, cieszących się dobrobytem i wysokim poziomem życia. I to właśnie Wenezuela przez dziesięciolecia prowadziła wzorcową politykę migracyjną, z której korzystali zarówno imigranci, jak i kraj przyjmujący.
W 1945 roku Eduardo Mendoza, dziadek dzisiejszego przywódcy wenezuelskiej opozycji i najbardziej znanego więźnia politycznego Leopolda Lópeza, zresztą spokrewniony ze sławnym przywódcą walk wyzwoleńczych Simónem Bolívarem, został mianowany ministrem rolnictwa przez prezydenta Rómula Betancourta, obejmując swoją opieką także kwestie promowania imigracji w celu pobudzenia gospodarki. Stał się pomysłodawcą i twórcą otwartej i bardzo liberalnej polityki migracyjnej, na której wzorowały się później inne państwa latynoamerykańskie. Co więcej, to właśnie Wenezuela była jednym z inspiratorów powołania Międzynarodowej Organizacji Uchodźców – prekursorki dzisiejszego Biura Wysokiego Komisarza ONZ ds. Uchodźców – i jednym z pierwszych państw świata, które przyjęło i wdrożyło jej regulacje prawne. Wenezuela pozostała otwarta przede wszystkim na Europejczyków, szukających nowej ojczyzny po tragedii II wojny światowej, przyjmując z otwartymi ramionami dziesiątki tysięcy europejskich imigrantów.
Postępową politykę prezydenta Betancourta kontynuowały następne rządy, nawet za czasów dyktatury Marcosa Péreza Jiméneza w latach 50.; Wenezuela stała się magnesem dla imigrantów i sztandarowym przykładem udanej ich integracji. W latach 60. społeczeństwo Wenezueli współtworzyło 530 tys. obcokrajowców, stanowiąc około 7,5% ówczesnej populacji. Pochodzili oni głównie z Włoch, Hiszpanii i Portugalii, ale także z Niemiec, Węgier, Rumunii, Czechosłowacji czy Polski (na początku obecnego stulecia mieszkała tam blisko 4-tysięczna Polonia) oraz z Bliskiego Wschodu, głównie z Libanu i Syrii. Od połowy lat 70. gospodarka Wenezueli rozkwitała, a warunki życia i dostęp do usług publicznych były bardzo atrakcyjne w porównaniu z sąsiednimi państwami, co przyciągało licznych imigrantów z krajów Ameryki Łacińskiej, w tym z Argentyny, Kolumbii, Chile, Ekwadoru i Peru. Część z nich szukała po prostu lepszych warunków życia niż w krajach ojczystych, a część schronienia przed okrutnymi dyktaturami wojskowymi.
Lekcja z historii polityki imigracyjnej Wenezueli – do przemyślenia nie tylko przez pozostałe państwa regionu – płynęła taka, że im szybciej społeczności przyjmujące imigrantów zapewnią im możliwość realnej integracji, tym szybciej imigranci będą mogli w widoczny sposób wesprzeć te społeczności, również budując wspólny dobrobyt finansowy, co może uchronić przed niepożądanymi zjawiskami, jak nieufność czy ksenofobia. Rządy Wenezueli uważały, że skuteczna integracja w społeczeństwie wymaga, aby imigranci mieli zapewnioną możliwość inwestowania w siebie i swoje dzieci oraz aby mogli włączyć się – również zarobkowo – w przyjmujące społeczności lokalne. Aby tak się stało, imigranci potrzebowali świadomości, że zostaną zaakceptowani i będą mogli pozostać w Wenezueli w perspektywie średnio- i długoterminowej, a także uzyskać pozwolenia na pracę zgodną z ich kwalifikacjami i dostęp do usług, zwłaszcza takich jak opieka zdrowotna i edukacja. Taki model funkcjonował przez lata z powodzeniem w Wenezueli, opisywany i podziwiany zarówno przez badaczy migracji, jak i polityków, traktowany jako wzór do naśladowania przez inne kraje regionu.
Dziś większość cudzoziemców, którzy przybyli do Wenezueli dziesiątki lat temu, znajdując tu drugą, bardzo przyjazną ojczyznę, opuściło kraj wraz ze swoimi dziećmi z powodu katastrofalnej polityki, którą prezydenci Hugo Chávez i Nicolás Maduro zniszczyli gospodarkę. Wenezuela stała się miejscem, w którym nie da się dziś normalnie żyć, a perspektywy szybkiej poprawy są znikome.
.Z danych oficjalnych z 2017 roku wynika, że 2,4 mln Wenezuelczyków – blisko 8% populacji kraju – mieszka dziś poza ojczyzną, z czego 1,7 mln wyemigrowało od 2015 roku. Jednak nieoficjalne szacunki mówią już nawet o blisko 4 mln osób. Każdego tygodnia z Wenezueli ucieka – często na piechotę, z podręcznym bagażem i trzymając w ramionach młodsze dzieci, w kilkukilometrowej kolejce, przekraczając „Most Nadziei” („Puente de la Esperanza”) na granicy z Kolumbią – kolejne kilkadziesiąt tysięcy osób. Organizacja Narodów Zjednoczonych alarmuje, że sytuacja może osiągnąć stan kryzysowy porównywalny z tym, który pamiętamy z basenu Morza Śródziemnego w 2015 roku: z Syrii od początku wojny w 2011 roku uciekło ponad 5,5 mln ludzi. Bez przywrócenia szans na normalne życie w Wenezueli liczba uciekinierów z tego kraju może w niedalekiej perspektywie osiągnąć podobny poziom.
Kryzys w Wenezueli będzie pierwszym poważnym testem liberalnego prawa migracyjnego i uchodźczego w regionie.
To właśnie w Ameryce Łacińskiej przyjęto jedne z najbardziej postępowych regulacji dotyczących imigrantów i uchodźców na świecie. Podczas gdy wiele krajów świata definicję uchodźcy przyjęło za Konwencją genewską z 1951 roku, to w regionie latynoamerykańskim stosuje się szerszą definicję, sformułowaną w Deklaracji z Kartageny o uchodźcach z 1984 roku, a wiele państw regionu wprowadziło u siebie dodatkowe ułatwienia, wychodząc naprzeciw potrzebom ochrony i integracji imigrantów. Deklaracja z Kartageny rozszerzyła definicję uchodźcy, włączając do niej osoby uciekające przed wydarzeniami w poważny sposób naruszającymi porządek publiczny, takimi jak konflikty zbrojne i zamieszki. Jednak te postępowe regulacje zostały przyjęte w czasach, gdy migracja nie stanowiła problemu w Ameryce Łacińskiej – dotąd ludzie opuszczali region, raczej kierując się do Stanów Zjednoczonych i Europy. Sytuacja zmieniła się drastycznie wraz z kryzysem w Wenezueli.
Większość państw regionu, w tym zwłaszcza Kolumbia, wita Wenezuelczyków z otwartymi ramionami, przeznaczając środki na ich integrację z lokalną gospodarką i prowadząc kampanie przeciw ksenofobii. Jednak w niektórych krajach – na przykład w Peru i Brazylii – lokalne społeczności i populistyczni politycy podsycają strach i uprzedzenia. Zdaniem lokalnych władz w niektórych miejscach fala imigrantów przeciążyła system opieki społecznej i spowodowała wzrost przestępczości.
Mieszkańcy przygranicznych miasteczek brazylijskich, skandując obraźliwe hasła, podejmują próby zablokowania dróg, którymi tysiące Wenezuelczyków przybywają do ich kraju. Reagując na wieść o brutalnym napadzie na lokalnego sklepikarza, popełnionym przez kilku Wenezuelczyków, brazylijscy uczestnicy zamieszek w Boa Vista, na granicy Brazylii i Wenezueli, podpalili dobytek setek tysięcy imigrantów, zmuszając wielu z nich do powrotu. Dotychczasowy prezydent Brazylii, Michel Temer, zapowiedział wysłanie wojska na granicę w celu zapewnienia bezpieczeństwa mieszkańcom i imigrantom oraz przeniesienie części Wenezuelczyków z odizolowanej północy do Rio de Janeiro, São Paulo i innych większych miast, gdzie będą mogli szybciej uzyskać finansową niezależność i zintegrować się z brazylijskim społeczeństwem.
Zdarzają się zatem całkiem liczne przypadki ksenofobii latynoamerykańskiej wobec imigrantów z Wenezueli i są one nagłaśniane przez prasę, a niektórzy lokalni politycy wykorzystują swoją pozycję, aby tę ksenofobię wzniecać. Populistyczni politycy niejednokrotnie szerzą obawy, że nowo przybyli odbiorą miejsca pracy i dostęp do usług socjalnych, co obniży poziom życia mieszkańców. Taka narracja trafia czasem skutecznie do lokalnych społeczności, które nie zawsze chętnie przyjmują Wenezuelczyków. Jednak w większości przypadków nie odmawia się im pomocy.
Ameryka Łacińska, choć niejednolita, jest regionem bardzo zintegrowanym kulturowo. Wenezuelczycy w znacznej mierze dzielą język, religię i tradycje swoich gospodarzy i szybko integrują się na rynku pracy, jeśli tylko otrzymują taką szansę. W trakcie kryzysu migracyjnego widać raczej solidarność krajów latynoamerykańskich, otwartość i chęć pomocy. W ciągu ostatnich dwóch lat przyjęły ponad 2 mln uciekinierów z Wenezueli, zwykle traktując obowiązek niesienia pomocy jako swoją powinność. Podczas szeregu spotkań w tej sprawie uzgodniły między sobą – choć nie było to łatwe – potrzebę współpracy i wymiany informacji, a także dodatkowe wsparcie dla krajów najbardziej dotkniętych migracją wenezuelską, takich jak Kolumbia.
Jednak niektóre kraje mimo dobrej woli dochodzą do granic swojej wydolności i wkrótce stracą ekonomiczną możliwość przyjmowania kolejnych tysięcy imigrantów. Rozważają zamykanie swoich granic, i to w momencie, gdy zdesperowani Wenezuelczycy najbardziej potrzebują pomocy.
Konieczna jest szybka i zdecydowana reakcja organizacji międzynarodowych, w tym również wsparcie finansowe krajów latynoamerykańskich przyjmujących Wenezuelczyków.
Sytuacja ekonomiczna i polityczna Wenezueli nie poprawia się, wręcz przeciwnie, zmierza nieuchronnie ku ostatecznej katastrofie. Wzrastająca liczba Wenezuelczyków uciekających z kraju, często nieposiadających paszportu, jest dziś jednym z priorytetowych problemów w Ameryce Południowej.
Najbardziej otwarty na napływających Wenezuelczyków okazał się rząd kolumbijski, wydając, w zasadzie bez większych trudności, pozwolenia na pobyt i pracę nawet tym 450 tysiącom osób, które do Kolumbii przybyły nielegalnie. Inne kraje, w tym Peru, na przejściach granicznych wymagają jednak od Wenezuelczyków okazywania paszportów, a nie tylko dowodów osobistych.
Dziś zdobycie w Wenezueli paszportu okazuje się niemal niemożliwe, ponieważ brakuje środków, aby je wyprodukować. Zdesperowani obywatele płacą nawet kilka tysięcy dolarów łapówki, aby przyspieszyć wydanie paszportu, ale i tak często go nie otrzymują. Peru i Ekwador wprowadziły przejściowo ograniczenia napływu osób również posiadających paszporty, ale wycofały się z tego po ostrej krytyce ze strony Kolumbii. Ekwador ogłosił stan wyjątkowy w tych częściach kraju, które najbardziej odczuwają zmiany wywołane ogromną migracją z Wenezueli. Trzeba zauważyć, że do 16-milionowego, ubogiego Ekwadoru od początku roku trafiło już ponad 600 tys. wenezuelskich uciekinierów. I wciąż napływają nowi.
Dla Wenezuelczyków bez dokumentów integracja w nowym kraju, znalezienie pracy i korzystanie z opieki zdrowotnej czy posłanie dzieci do szkoły stają się ogromnym wyzwaniem, a często jest wręcz niemożliwe. Coraz częściej dochodzi do zawracania ich na granicy bądź zmuszania do powrotu do kraju. Nielegalni wenezuelscy imigranci w krajach przyjmujących też padają ofiarami przemocy, w tym nierzadko przemocy seksualnej lub są wykorzystywani jako bardzo tania siła robocza, również w pracy niewolniczej. Dochodzi do wielu nadużyć, których skala dzisiaj nie jest znana, w tym do zaginięć dzieci, które mogą trafiać do handlarzy ludźmi bądź w ręce gangów.
.Zgodnie z istniejącymi regulacjami byłoby możliwe rozpoznanie i przyjęcie uciekających Wenezuelczyków jako uchodźców, czyli potwierdzenie, że zostali zmuszeni do opuszczenia Wenezueli, co pozwoliłoby na zalegalizowanie ich pobytu bez wymaganych dokumentów. Wenezuelczycy – nie tylko krytycy reżimu Maduro – w swoim kraju nie mają zapewnionych dziś podstawowych swobód i padają ofiarami prześladowań politycznych. Często cierpią z powodu łamania praw człowieka, w postaci ataków rządowych na demonstracje i protesty, arbitralne zatrzymania i stosowanie kar więzienia i tortur. Co więcej, dostęp do żywności, opieki zdrowotnej i edukacji został poważnie ograniczony przez kryzys, który prowadzi do niedożywienia, a nawet śmierci, co można uznać za łamanie podstawowych praw ludności. Prezydent Maduro odmówił swoim obywatelom dostępu do pomocy humanitarnej, która mogłaby poprawić warunki życia. Reżim w Caracas zaczął warunkować dostęp do programów społecznych i dotacji na podstawie dokumentu „ID Ojczyzny”, wykorzystywanego również do śledzenia obywateli, w tym gromadzenia informacji dotyczących głosowania w wyborach i referendach. Uznanie uciekających Wenezuelczyków za uchodźców byłoby uznaniem stanu faktycznego i ułatwiłoby wiele kwestii.
Obserwujemy niechęć instytucji międzynarodowych do klasyfikowania obecnej sytuacji w Ameryce Łacińskiej jako kryzysu uchodźczego, ponieważ wiązałoby się to z większą odpowiedzialnością niż kryzys migracyjny.
Według Biura Wysokiego Komisarza ONZ ds. Uchodźców ONZ (UNHCR) mamy do czynienia z „przepływem mieszanym” imigrantów i uchodźców ze znaczącą przewagą tych pierwszych i obecnie nie ma międzynarodowej zgody co do uznania uciekających Wenezuelczyków za uchodźców. Międzynarodowa Organizacja ds. Migracji oraz Wysoki Komisarz ONZ ds. Uchodźców poprzestają na apelach do krajów latynoamerykańskich, aby przyjmowały więcej imigrantów z Wenezueli i nie utrudniały wjazdu osobom bez paszportów.
Mimo wielokrotnych prób zwrócenia uwagi Rady Bezpieczeństwa ONZ na międzynarodowy problem z migracją wenezuelską do tej pory nie udało się wypracować żadnego wspólnego stanowiska wobec Wenezueli. I w najbliższej przyszłości szanse na to są niewielkie. Rada Bezpieczeństwa ONZ utrzymuje swoje stanowisko, że nie zaistniały żadne szczególne warunki i nie ma takiego poziomu przemocy w Wenezueli, „który ułatwiłby argumentację, że Wenezuela stanowi zagrożenie dla międzynarodowego pokoju i bezpieczeństwa”. I chociaż państwa latynoamerykańskie wskazują, że sytuacja w Wenezueli destabilizuje region, a polityka prezydenta Maduro stanowi zagrożenie nie tylko wewnętrzne, ale też międzynarodowe, to takie stanowisko Rady będzie trudne do zmiany. Wśród stałych członków Rady są Chiny i Rosja – sojusznicy reżimu Maduro – które raczej w najbliższym czasie nie zgodzą się na przedsięwzięcie wspólnych kroków przeciwko Wenezueli. Zamiast tego na forach międzynarodowych pojawia się krytyka wobec państw Ameryki Łacińskiej, że nie chcą współdziałać i nie potrafią same rozwiązać kryzysu migracyjnego w regionie. Z kolei państwa latynoamerykańskie, zwłaszcza Brazylia, oskarżają reżim Maduro o wywołanie najpoważniejszego kryzysu migracyjnego w Ameryce Południowej i o destabilizację sytuacji międzynarodowej.
.Tymczasem wiceprezydent Wenezueli Delcy Eloína Rodríguez uspokaja w wywiadzie telewizyjnym, że migracje z Wenezueli są na zupełnie normalnym poziomie i nie ma żadnego powodu do niepokoju, a sytuacja niesłusznie jest wykorzystywana przez zagranicznych polityków i media dla uzasadnienia ewentualnej zagranicznej interwencji w Wenezueli.
Joanna Gocłowska-Bolek