Wołodymyr JERMOŁENKO
Brazylia. Gniew na całą klasę polityczną
Kiedy lekarze z organizacji AMB atakują Programa Mais Médicos za nieuczciwość interesu ubijanego przez rządy w Brasílii i Hawanie, milczą o tym, że Brazylia ma nie tylko 1,8 lekarza na tysiąc mieszkańców (Kuba ma 6), ale też, że są oni nierównomiernie skoncentrowani w uprzywilejowanych ośrodkach. O ile w São Paulo, Brasílii, Rio de Janeiro i Porto Alegre ten współczynnik wynosi ponad 4 (bywa wyższy niż w niektórych krajach europejskich), to dzieje się tak kosztem najbiedniejszych stanów i obszarów wiejskich. W najbiedniejszym brazylijskim stanie Maranhão, który wylądował na ostatnim miejscu rankingu przygotowanego przez federalne Ministerstwo Zdrowia w Brasílii, wynosi tylko 0,58 lekarza na tysiąc mieszkańców.
Kiedy przedstawiciele klasy średniej z taką emfazą mówią o korupcji, jako najważniejszej chorobie drążącej kraj, chorobie domagającej się leczenia w pierwszej kolejności, to dlatego, że nie chcą mówić o chorobie nierówności.
Nie chcą mówić o chorobie nierówności, ponieważ podświadomie wyczuwają, że choć są tylko „klasą średnią”, to są już tych nierówności beneficjentami – ich pozycja jest już niezwykle uprzywilejowana. W kraju, w którym przepastne odległości dzielą poszczególne piętra jego struktury społeczno-ekonomicznej, w kraju, w którym według spisu powszechnego z 2010 r. tylko 8% ludności miało kompletne wyższe wykształcenie, pewien psycholog powiedział mi, że za usługi w zakresie consultingu dla dużych firm otrzymuje każdorazowo dziesięć razy więcej, niżby za takie same zlecenia dostał chociażby w Londynie. Europejski pracownik akademicki lądując na posadce na którymś z brazylijskich uniwersytetów zwykle jest w szoku, na co może sobie pozwolić w Brazylii, w porównaniu z tym, co było w zakresie jego możliwości, gdy wykonywał tę samą pracę np. w Paryżu: wielkie mieszkanie w centrum miasta, sprzątaczka, a w pracy – kilkoro asystentów.
.Przedstawiciele brazylijskiej klasy średniej często doskonale zdają sobie sprawę, jak poważnym problemem są nierówności jego struktury społecznej; jak daleko sięgają i na jak wielu poziomach rozkładają się dramatyczne konsekwencje takich nierówności. Jednocześnie – świadomie lub nie – wyczuwają, że tego problemu nie da się rozwiązać w sposób nie uderzający nijak w ich interesy.
Oczywiście, w pierwszej kolejności należałoby uderzyć w interesy nieprawdopodobnie bogatej wielkiej brazylijskiej burżuazji, wąskiej grupy oligarchicznych rodzin mających na własność większość ziemi i przemysłu tego kraju – coś, czego dryfująca już od lat w stronę technokratyzmu PT, unikająca nie tylko takich klasowych konfrontacji, ale nawet samego języka, w którym można je wyrażać, nie ma zamiaru zrobić. Jednak każde realne zmniejszenie skali brazylijskich nierówności musiałoby mieć za skutek chociażby wzrost wynagrodzeń najgorzej opłacanych pracowników sektora usług; ich niskość tymczasem (to, jak tanio można mieć sprzątaczkę, kucharkę, ogrodnika) jest jednym z gwarantów obecnego standardu życia klasy średniej, zwłaszcza tej w którymś już pokoleniu. Nie ma się więc co dziwić, że wolałaby ona, aby w pierwszej kolejności zajęto się jednak korupcją.
.Temat korupcji jako polityczny wytrych, polityczna „łatwizna”, może też mieć ogromną moc odpolityczniającą, unieruchamiającą jakąkolwiek realną polityczną dyskusję. Właśnie dlatego, że tak łatwo wszystkich pod sztandarem sprzeciwu wobec korupcji zmobilizować (kto opowiedziałby się za korupcją? – kto by się za nią opowiedział otwarcie?), można tą kartą tak i po to szafować, by wszystko pozostało po staremu. Można za jej pomocą przekształcać politykę w telewizyjny konkurs wizerunków, także konkurs negatywny, obrócony jedynie w poszukiwanie kwitów na przeciwników politycznych, a oderwany od jakiejkolwiek debaty o projektach przebudowy społeczeństwa, o tym, o jakie – tak poza tym, że „wolne od korupcji” – społeczeństwo nam chodzi. O prawdziwych stawkach polityki, mówiąc krótko. Można za jej pomocą wytwarzać masowe zniechęcenie do polityki w ogóle, do klasy politycznej w ogóle, do rządzących w ogóle – ku uciesze samych polityków, zwłaszcza tych oligarchicznych, którzy dzięki temu właśnie mogą robić, co chcą, bez obawy o społeczną kontrolę ich postępowania. Można za jej pomocą wymazać jednocześnie z pola debaty i refleksji programy polityczne i konkurencyjne wizje społeczeństwa jako takie. Temat korupcji to wreszcie łatwizna, która sprowadza politykę do moralizowania na poziomie katechezy.
Przebieg wielkich protestów społecznych, jakie przetoczyły się przez całą Brazylię latem (czyli brazylijską zimą) 2013 r. w szczególnie wyrazisty sposób pokazuje, jak to się może, na praktycznym poziomie, rozgrywać.
Katalizatorem pierwszej fali protestów (od 6 do 13 czerwca) był radykalnie lewicowy, oddolny, horyzontalny, nastawiony antykapitalistycznie Movimento Passe Livre (ruch na rzecz darmowej komunikacji miejskiej), który odpalił pierwsze demonstracje w São Paulo, potem także w Rio de Janeiro. MPL miał jasny cel: zablokować podwyżki cen transportu miejskiego, spowodowane kosztami przygotowań do mistrzostw świata w piłce nożnej. Wypowiadał się też z jasno zdefiniowanych politycznie pozycji: „Barykady wzniesione przeciw kolejnym podwyżkom cen biletów są wyrazem uzasadnionego gniewu na system całkowicie zdominowany przez logikę rynku”[1].
Po tym pierwszym tygodniu protestów przemoc policji w stosunku do demonstrantów wywołała reakcję w postaci przyłączania się do nich coraz to nowych grup. Co początkowo było odruchem solidarności spowodowanym szokującą brutalnością policji (która w Brazylii jest częścią struktur wojska), przekształciło się w niejasny miszmasz społecznych i politycznych tożsamości i żądań. Wyraźnie lewicowy początkowo profil protestów (żądania środków na szkoły i szpitale, zamiast na stadiony, itd.) zaczął ulegać stopniowemu zalewowi przez bardziej centrowy groch z kapustą, w którym szczególne właściwości spajające uczestników – jednostki i grupy – w większe masy miał nurt „antykorupcyjny” właśnie.
Nie przypadkiem działo się to wraz z rosnącym udziałem w demonstracjach młodej klasy średniej. Trudno się oprzeć wrażeniu, że odruchowy gniew klasy średniej na korupcję został szybko zidentyfikowany jako użyteczny przez siły polityczne na prawo od PT. Gniew na całą klasę polityczną „po równo”, bez związku z projektami politycznymi, w znacznym stopniu odpolitycznił protesty, pozbawił je nawet czasem zupełnie sensu, połączył na ulicach ludzi, którym chodziło o zupełnie inne (często doskonale przeciwne!) rzeczy, a także przeniósł ich ciężar ideologiczny do mętnego centrum i zrobił więcej miejsca dla skrajnej prawicy.
Jarosław Pietrzak
Fragment książki „Brazylia, kraj przyszłości?” wyd. w serii „Biblioteka Le Monde diplomatique” przez Wyd.Książka i Prasa. POLECAMY: [LINK]
[1] Movimento Passe Livre-São Paulo, „Não começou em Salvador, não vai terminar em São Paulo”, w: Ermínia Maricato i in. (red.), Cidades rebeldes, São Paulo 2013, s. 13.